Barbara Pietkiewicz - 2 października 2011
Depresja meżczyzn
Czarny pies
Osoby publiczne w Polsce potrafią się przyznać do alkoholizmu. Wyznać, że dopadł je rak. Że są homoseksualne, co dawniej było nie do pomyślenia. O depresji milczą. To wciąż tabu.
I ta mała, i duża. Przy dużej klinicznej człowiek funkcjonuje jak Wiliam Styron, autor „Wyboru Zofii”. Pisarz leżał w łóżku, umierając z wewnętrznego bólu nie do wytrzymania, psychicznie sparaliżowany do tego stopnia, że nie mógł sięgnąć po tabletkę leżącą na stoliku przy łóżku. Ani ogolić się, ani ubrać – człowiek ogarnięty psychicznym uwiądem. W czasach, kiedy nie było antydepresantów, lądował w zakładzie zamkniętym jako „obłąkany”. W chorobie dwubiegunowej po uwiądzie następuje mania – rozsadzające pobudzenie, hipereuforia, równie trudna do zniesienia jak poprzedni dół. Styron mógł pisać tylko w manii.
Tak zbabiały?
Z małą depresją człowiek tak się nie mota od ściany do ściany. Nie jest ona jak psychiczne tsunami, raczej jak szkwał. Można próbować ją ukryć, co jest głównie strategią męską.
Dawny paradygmat męskiej wartości, pisze Theresa Francis-Cheung w książce „Mężczyzna w depresji”, oparty na sile dominacji, kontroli, podporządkowaniu kobiety, już nie pasuje. Patriarchat nie został obalony, ale nie ma już usprawiedliwienia, co w mężczyznach rodzi pomieszanie i dezorganizację. Dla wielu ich życie, poczucie tożsamości było zawsze zdefiniowane przez to, jaki miał być i do czego był zdolny. On i tylko on.
A miał być silny, odważny i dobrze zorganizowany. „Targnął nim niemęski płacz” – to zdanie nazbyt dobrze pamięta się z literatury. Ale łzy natychmiast obsychały i na twarzy znów malowała się siła i zdecydowanie: mężczyźnie słabość nie przystoi. Chłopcu – mazgajstwo także nie.
Definicja męskości zakłada dzielne znoszenie bólu. Uleganie przygnębieniu jest traktowane jako upokarzająca porażka, a zaprzeczanie – mylone z wytrzymałością. Mamy więcej szacunku do skrywających swe rany niż do tych, którzy je odsłaniają. Mężczyzna pokonany przez życie sprawia wrażenie nieprzystosowanego, pokonany przez własne uczucia jest kimś wręcz nieprzyzwoitym.
Co się nie tyczy kobiet. Depresja, jak długo sądzono, nawiedza je z natury rzeczy, jak miesiączka, organicznie. I cierpią na nią nieporównanie częściej niż mężczyźni. Badania ostatnich dziesięcioleci pokazały, że depresja dotyka kobiety i mężczyzn w równym stopniu, ale inaczej się w nich manifestuje.
Duzi chłopcy nie płaczą – nie tylko dlatego, że są w tym duchu wychowywani. Chodzi tu także o budowę ich mózgu. Ośrodki emocjonalne w męskim, nie tak jak w kobiecym, ulokowane są w sposób mniej ciągły, a półkule mózgowe połączone mniejszą liczbą włókien. Informacje trudniej przepływają z prawej, emocjonalnej strony, do lewej – werbalnej, dlatego mężczyznom trudniej niż kobietom wyrażać uczucia. Męskie mózgi dysponują mniej skutecznymi połączeniami między ośrodkami emocji i komunikowania niż kobiece.
Kobiety depresję odczuwają, co objawia się zmianami nastroju, mężczyźni natomiast ją odreagowują, co pociąga za sobą zmiany w zachowaniu. Ona płacze, on – nie. A jeśli nawet robi to ukradkiem, łzy go przerażają: aż taki jest słaby i do niczego, tak zbabiały?
Za wszelką cenę stara się więc ukryć depresję, nie używa tego słowa, nie przyznaje się do niego. Krzyczy na żonę i podwładnych, ma wybuchy gniewu, trzaska drzwiami, tygodniami miele w sobie głęboki ból, zachowując pokerową twarz. Zaczyna nagle obsesyjnie chodzić na siłownię, biega albo fanatycznie przeżywa porażki i sukcesy jakiejś drużyny sportowej. Aplikuje sobie płatny seks (może to?), pracę do wyczerpania, alkohol – wszystko, czym może depresji zaprzeczyć.
Albo wpada w stan „mam wszystkiego dość”: zamyka się w sobie, tonie w gazecie i telewizorze. Przyjmuje postawę: wszystko, co było, co jest i co w życiu nastąpi – będzie złe; miele to w sobie jak krowa trawę. Źle śpi, ktoś do niego mówi: słucha, nie słucha. Porusza się, jakby chodził w syropie. Jest gorzej zorganizowany. Trudniej mu jasno myśleć i skupiać uwagę. Wiecznie zmęczony. Ale to oczywiście żadna depresja (wypluj to słowo), ma po prostu gorsze dni.
To tylko problemy
Odcinając się od depresji, udając, że jej nie ma, twierdzi australijski terapeuta Mal Mc Kissock, mężczyźni zaczynają powoli zamierać.
Na pozór mogą funkcjonować zupełnie normalnie. Czasem aż do samobójczej śmierci. Odbierają sobie życie i w małej, i w dużej depresji, choć w dużej znacznie częściej. Zwykle zawsze wysyłają sygnały możliwe do uchwycenia tylko przez wprawne oko lub kogoś, kto dobrze nadającego zna. Telewizja jakiś czas przed śmiercią Leppera pokazała, jak w swym biurze boksuje się z workiem treningowym, jak ćwiczy na bieżni czy też na rowerze. Było coś rozpaczliwego w tym, co robił i mówił – jego wygląd, ton głosu. Czego to się nie robi, żeby pokazać się na szkle, skwitowała telewizja. Może właśnie wtedy pomyślał, że trzeba kończyć ziemskie dożynki.
Także w doniesieniach o samobójczych śmierciach nastolatków można często przeczytać relacje sąsiadów i znajomych, że były one ostatnimi osobami, które można by o to podejrzewać. Zachowywały się jak zawsze, żyły jak inni, zdrowe, normalne: po prostu szok.
Mężczyźni popełniają samobójstwa cztery razy częściej niż kobiety. Nie umieją prosić o pomoc – to szczególna cecha męskiej depresji.
Profesor psychologii Schelley Taylor z Uniwersytetu w Los Angeles twierdzi, że stres wyzwala reakcję „walcz lub uciekaj” zalewając organizm adrenaliną i kortyzolem. U kobiet ta reakcja ulega przetworzeniu – nie walcz i nie uciekaj, lecz zaopiekuj się i zaprzyjaźnij.
Kobieta w depresji jawnie okazuje ból. Łapie za telefon i dzwoni do przyjaciółki, żeby doznać wsparcia albo wezwać ją natychmiast do siebie na ratunek. Mężczyzna w depresji jedynie „ma problemy”. Do kogo zresztą miałby zadzwonić? Są w jego notesie nazwiska znajomych, ale przyjaciele od serca występują rzadko. W męskim gronie rozmawia się głównie o podbojach, samochodach, licho wie o czym, trochę po babsku plotkuje, lecz odkrywanie duszy, odsłanianie emocji wydaje się niestosowne i świadczy o słabym charakterze oraz braku klasy. Zresztą coraz częściej rozmawia się przez Internet. Rośnie pokolenie, które do rozmów potrzebuje szkła, a na żywca im nieswojo i dziwacznie.
Można spróbować ukojenia w domu. Bliski związek jest dla depresyjnego mężczyzny jak koło ratunkowe. Nic tak dobrze nie odpędza czarnego psa. Intymność ma leczniczą moc – twierdzi profesor medycyny Dean Ornish z Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Istnieją, zdaniem Theresy Francis Cheung, trzy złote zasady postępowania z facetem w depresji – zrób tylko to, o co cię prosi, tylko to, co mu ulży, tylko to, co możesz robić ochoczo i dobrze, nie infekując się od niego zarazkami depresji, bo wtedy – także po tobie. Lecz jeśli w domu słychać – weź się w garść, zupełnie sflaczałeś, mam tego dość – to po nim.
Niech nam się nie wydaje, pisze Archibald D. Hart, amerykański psycholog w „Męskiej depresji”, że to dołek psychiczny, który przychodzi i mija. Depresja to demon i potwór, który umie rozłożyć najtwardszego mężczyznę. Hart przyznaje, że w mężczyznach, którzy do niego przychodzili „z problemami”, widział wszelkie choroby, tylko nie depresję. Tę dostrzegał u kobiet. Przez całe lata źle diagnozowałem moich pacjentów, przyznał psycholog.
Tylko nie ja
Na depresję zapadają ludzie o różnej pozycji społecznej, zawodowej i różnym wykształceniu. W literaturze można jednak poczytać, że szczególnie narażeni są na nią biznesmeni, politycy i – nie wiedzieć czemu – komicy. Przyznaje się najczęściej, że ogólnie rzecz biorąc podatni są na nią mężczyźni ambitni, dążący do sukcesu, osobowość taką określa się w psychologii literą A.
Sukces finansowy, artystyczny, utrzymanie go, kiedy się już go zdobyło, mężczyźni typu A opłacają częstym, a bywa permanentnym stresem, zalewając się kortyzolem i adrenaliną z nadnerczy, które aż puchną z wysiłku. Jak ci zdobywcy mają pokazać, że coś im w środku nawala, kiedy na zewnątrz nie nawala nic, wręcz przeciwnie – budzą podziw i zazdrość otoczenia. To oczywiste: nie pokażą. Kto jak kto, ale nie oni. A przynajmniej większość z nich. I otoczenie niczego nie zauważa, no może szef częściej bębni palcami po stole i nasilił się nerwowy tik na jego twarzy.
Ta sama energia i ambicja, która zaprowadziła na szczyt, może teraz służyć do maskowania depresji. Mężczyzna typu A nie ma innego wyjścia – tylko pędzić przed siebie co sił. I tak robi, póki może. Dalej bywa różnie. Rzuca wszystko w diabły. Coraz więcej pije, więcej je albo traci apetyt. Zostawia żonę, chodzi do prostytutki. Panie z agencji często mówią, że klienci tylko im są w stanie się wyżalić. Zapłata anuluje każdy wstyd. Pływa taki nad górą lodową, pisze Archibald Hart. Titanic, który się rozbije.
Przejście od chłopięctwa do świeżej dorosłości jest dla czarnego psa, jak swą depresję nazywał Churchill, czasem wymarzonym. Jeszcze wszystko rozchwiane, niepewne. Nastolatek walczy z rodzicami, zamyka się w pokoju, popada w abnegację, słucha zawodzeń w tonacji molowej. Albo staje się przerażająco perfekcyjny, próbując w ten sposób kontrolować otoczenie, które, jak mu się wydaje, nie podlega żadnej kontroli.
To normalne próby przy wychynięciu w męskość. Ale czasem oznaczają depresję. Zwłaszcza jeśli chłopiec przeszedł traumatyczne doświadczenia w postaci na przykład śmierci kogoś z rodziny, kochanego zwierzęcia, napaści seksualnej, rozwodu rodziców.
Pieczęć w mózgu
Depresja, jak się ostatnio sądzi, to nie tylko tajemnicze dziedzictwo przekazane w genach, niedobór pewnych neuroprzekaźników, ale również utrwalony skutek takich przeżyć. Co cię nie zabije, to wzmocni, powiada się. Guzik prawda. Wzmocni, jeśli krzepki jesteś z natury.
Ciężkie przeżycia zmieniają w mózgu szlaki nerwowe tak, że kolejne straty, nawet drobne, walą się później na człowieka z siłą niewartą zdarzenia. Reakcje na stres, wyjaśnia Michael Miller, amerykański psychiatra, są wówczas nieustannie w gotowości, jak alarm samochodowy – byle stuknięcie w karoserię, a już wyje i mruga światłami.
Silną pieczęć w mózgu zdaje się pozostawiać zwłaszcza porzucenie syna przez ojca. Jak pisze klasyk Robert Bly: niektórzy mężczyźni odczuwają intensywnie brak ojca. „To głęboka ukryta rozpacz, o której nie mówią nawet bliskim kobietom. I godzą się całkowicie ze skarlałym wizerunkiem ojcostwa: jestem potomkiem zdefektowanego męskiego materiału, będę więc zapewne taki jak on”.
Każdy sezon w życiu może być dobrą pożywką dla depresji, lecz ten szczególny – to przełom życia, kiedy mężczyzna robi bilans zysków i strat przed starością. Poziom hormonów maleje, widać łysinę, słabnie libido, dzieci odchodzą z domu, rodzice umierają, znajomych dopadają pierwsze zawały, niezrealizowane nadzieje, niewykorzystane możliwości, niezdobyte kobiety. I śmierć w niedalekiej perspektywie. Życie jawi się jak zniechęcający mozół – mówi amerykański neuropsycholog dr Marc Leary.
Depresja jest najczęstszym problemem emocjonalnym w wieku średnim. Nie tyle zabójcza jest perspektywa bliskiej śmierci, ile poczucie, że niewiele się już w życiu zdarzy i za bardzo nie ma na co czekać.
Niektórym odbija. Porzucają rodzinę, wpadają w młody romans typu – a niechby choć tylko rok, rozsadzają nietęgie już serca paczkami viagry. Co pożyją, to ich, ale niedługo tego. Nie można w środku życia amputować go jednym cięciem, oczekując raju. Czarny pies nie da za wygraną. Zresztą lata lecą, już sześćdziesiątka na karku i trochę więcej, a z nią zamęt myślowy, apatia, utrata celu i sensu życia.
Co powie lekarz starszej daty, do którego przytaszczy wreszcie starszego delikwenta jego żona? Że to normalny smutek starości. U 50–70 proc. starszych mężczyzn depresja nie zostaje rozpoznana. Uważa się, że smutek i zamykanie się w sobie jest naturalną konsekwencją wieku.
Apele w mediach, że dbałość o zdrowie psychiczne jest równie uprawniona co o fizyczne, odnoszą pewien skutek. Młodzi mężczyźni, twierdzi Zofia Milska-Wrzosińska, częściej zgłaszają się do specjalistów, choć ciągle w kategorii „porażka”, a nie choroba. Ale wiek średni i starszy – za Boga. Samo przejdzie. Trzeba przeczekać – zagłuszyć, zatupać. Starsi przestrzegają wartości swego pokolenia, gdy oczekiwano, że sami dadzą sobie radę, a zwracanie się o pomoc w sprawie uczuć było plamą na honorze.
Na Zachodzie plamą już często nie bywa. Znani ludzie przyznają się do czarnego psa, który chodzi za nimi od zawsze albo od jakiegoś czasu, zabijając każdą radość. W Polsce znani prawdziwi i znani farbowani potrafią się przyznać do alkoholizmu, że chorują na raka, że są gejami. Nie tak dawno było to nie do pomyślenia. O swojej depresji nie powiedział jeszcze nikt. Wciąż tabu.
Źródło: www.polityka.pl