Daniel. reprezentuje tutaj bardzo piękny pogląd, że każde życie, nawet w ciągłym cierpieniu jest większą wartością niż brak życia.
Zakładam, że ten pogląd prezentujesz z pozycji osoby, której dane było uniknąć "ciągłego cierpienia"?
Jak mówią - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia ale, mimo wszystko jakoś źle odbieram sytuację, w której osoby "niezaangażowane", jeżeli mogę to tak określić, w problem doradzają tym, których ten problem dotyczy, w kwestii tego co głupota jest, a co nie i jak sobie ze wspomnianym problemem powinny one radzić.
Nawet jednak, gdybyś był osobą dotknięta przez "ciągłe cierpienie" (czego ci oczywiście nie życzę) powinieneś wypowiadać się w tej kwestii mniej autorytatywnie. Sytuacja bowiem wyglada tak, że każdy z nas jest inny i każdy ma inny próg odporności na to, co go w życiu spotyka. Uogólnianie w sprawach tak indywidualnych, intymnych i osobistych, sprawia wrażenie pewnego lekceważenia uczuć i doznań osób, które przeżywają własna tragedię, a którym, w imie własnych (takich, czy innych przekonań) próbuje się mówić, co dla nich będzie lepsze i jak powinni postąpić.
Co powiedziałbyś np Brittany Maynard?
To 29-letnia kobieta, u której wykryto pół roku temu nieuleczalny nowotwór mózgu - glejaka wielopostaciowego i która wiedziała, że właśnie pół roku (plus minus) to czas jaki jej pozostał.
Odeszła na własnych warunkach - zgodziła się na eutanazję.
Inaczej mówiąc - popełniła samobójstwo.
Czy powiedziałbyś jej
Dlatego samobójstwo jest zawsze głupotą, dlatego eutanazja, czy aborcja są zawsze niewłaściwe...
Tak zupełnie na marginesie.
Z okazji 1 listopada uczestniczyłem w mszy na cmentarzu - taka tradycja w moim regionie, stoi sie przy grobie w trakcie odprawiania mszy.
Kazanie wygłaszał młody ksiądz - ten sam co rok temu. Rozpoczął tak samo jak rok temu - od przypomnienia śmierci JPII. Skupił się szczególnie na decyzji papieża o niepodtrzymywaniu go przy życiu za wszelką cenę, gdyż,jak twierdził ów ksiądz, chciał on jak najszybciej "znaleźć się w domu Ojca, gdzie przygotowano mieszkań wiele" (cytat nie jest dosłowny ale bardzo zblizony do oryginału). Oczywiście jego prośba została wysłuchana (o czym zresztą donosiły media w tamtym czasie).
Jak można się domyślić, był to przykład pozytywny, mający umocnic w wiernych przekonanie, że żyjemy po to by po śmierci zamieszkać "w domu Ojca", więc śmierci nie nalezy sie obawiać, bo tak na prawdę jest ona nagrodą i każdy wierzący powinien wręcz o niej marzyć itd. itp.
Słuchając tego teraz, podobnie jak przed rokiem, zastanawiałem się, czym decyzja papieża różniła się od decyzji wspomnianej wyżej Brittany Maynard - oczywiście poza uzasadnieniem i faktem, że sprawował on taką, a nie inną funkcję?
Dla mnie - niczym.
W obu przypadkach mówimy o eutanazji, czyli świadomym podjęciu decyzji o własnej śmierci.
Czy w tym przypadku również można powiedzieć, że eutanazja jest zawsze niewłaściwa? Czy może stopień jej "niewłaściwości" wzrasta wprost proporcjonalnie do malenia piastowanej funkcji?
A może sama eutanazja jest OK - wystarczy ją tylko odpowiednio uzasadnić?