Tekst posiada duzo wad technicznych, mimo to da sie go przeczytac bez trudu, zapraszam do lektury:
Ozyrys
Historia Ozyrysa (Oriona) rozpoczyna się w roku 10 000 p.n.e. L’An-Nu, naj¬wyższy kapłan kraju Aha-Men-Ptah [Atlantydy] zwołał naradę. Miał niepokojące wieści.
Dzięki matematycznym obliczeniom układów gwiezdnych był w stanie prze¬widzieć datę końca istniejącego świata, opierając się na danych dotyczących po¬przedniego kataklizmu - 21 lutego 21312 roku p.n.e. - kiedy to Atlantyda została częściowo zniszczona (Ziemia obróciła się wówczas w zodiaku o 72°).
Wiadomość przekazana przez kapłana była szczególnie bolesna i bezlitosna:
- Bracia, zebraliśmy się dzisiaj, by mówić o straszliwych wydarzeniach, któ¬re dotkną naszych prawnuków! Musimy bez chwili wahania zorganizować wę¬drówkę naszego ludu w inne strony ziemi. Oznacza to olbrzymią długotrwałą pra¬cę!
Zebrani zaczęli szemrać i wnet podniosła się fala protestów. Ale najwyższy kapłan był nieprzejednany:
- Nie opieram się na tekstach religijnych, ale na obliczeniach matematycz¬nych, których każdy może dokonać. Wszelkie ruchy gwiazd i planet odbywają się harmonijnie, zgodnie z wolą Boga. Wiemy z pewnością, że „Niebiańskie układy matematyczne” mają wpływ na wszystkie żywe organizmy na Ziemi poprzez ukła¬dy gwiazd, które wyrażają. To jedno. Następnie, obliczenia moich poprzedników, jak również obliczenia uczonych z naszego Podwójnego Domu Życia z Septa-Re-rep mówią wyraźnie: czeka nas katastrofa o nieznanych jeszcze rozmiarach. W cza¬sie poprzedniej północ naszego kraju stała się ogromnym lodowcem, a inne rejony świata zostały zniszczone. Tym razem nasz kraj całkowicie zniknie z powierzchni Ziemi. Raz jeszcze sprawdziłem obliczenia naszych uczonych i jedyne, co mogę stwierdzić, to że cały nasz ląd znajdzie się pod wodą! Nie pozostanie nic, więc jeśli nie podejmiemy teraz środków zaradczych, nie pozostanie nikt, kto by opowiedział naszą historię i stanie się ona własnością królestwa umarłych!
Większość słuchaczy, przejęta tym, co usłyszeli, milczała. Wreszcie jeden z najstarszych członków rady przemówił z największym przejęciem:
- Nie wątpię w potęgę twoich słów! To logiczne, byśmy przyjęli wielki kata¬klizm za pewnik; sprawę wyjścia w świat trzeba omówić jak najspokojniej. Ale to oznacza konieczność zbudowania tysięcy statków! Nie mówiąc już o zapasach żyw¬ności dla milionów ludzi! Przygotowanie będzie wymagało pracy całych pokoleń!
L’An-Nu przemówił ponownie:
- Boskie Prawo przesądza zarówno o harmonii niebios, jak o matematycz¬nym ruchu Ziemi w czasie. W oparciu o to ci, którzy posiedli Wiedzę o Liczbach, byli w stanie ustalić dokładną datę, a także przyczynę katastrofy. Wydarzy się ona za 208 lat [27 lipca 9792 roku p.n.e.]. I jest nieunikniona! Śpieszcie się zatem, czcigodni członkowie rady, z podjęciem koniecznych środków, tak by za dwa stulecia każdy mógł opuścić naszą ziemię i znaleźć nową ojczyznę. Pierwsze oznaki tego, co nas czeka, są już widoczne na horyzoncie, wschodzące Słońce stało się bowiem bardziej czerwone! Tym zakończę: wschód przybierze kolor czerwony, tak czerwony, jak nasza krew, bo nasze mocarstwo skazane jest na śmierć!
To wywarło pożądany efekt. Już następnego dnia podjęto pierwsze prace nad przygotowaniem wielkiej wędrówki w nieznane kraje.
Mijały lata. W roku 9842 p.n.e. królowi Gebowi i królowej Nut urodziło się pierwsze dziecko. Był to syn, a jego matka nazwała go imieniem gwiazdozbioru dominującego na południowej stronie nieba: Ozyrys (lub Orion).
Rys 07. Hieroglify opisujące życie Izydy i Ozyrysa
Miał on zostać 589. panem Aha-Men-Ptah (Aha-Men-Ptah zostało nazwane Atlantydą dużo póź¬niej przez greckich filozofów). W roku 9841 p.n.e. przyszedł na świat jego brat, Set, a w rok później siostry bliźniaczki: Izyda i Neftyda. Obie dziewczynki były przez wszystkich kochane, ale Set zachowywał się od początku jak mały tyran. Zazdrościł siostrom miłości ludu, a najbardziej złościło go, że nie był następcą tronu.
Izyda lubiła się śmiać i często widywano ją w towarzystwie Ozyrysa. Król Geb, widząc coraz silniejsze więzi między nimi, postanowił, że powinni się po¬brać. Ceremonia zaślubin odbyła się w obecności tłumów. Nie było tylko Seta, który wpadł w szał na wiadomość o tym małżeństwie. Odjechał w gniewie, gro¬żąc zemstą i bratobójstwem!
Ze związku Ozyrysa i Izydy urodził się Horus. Równocześnie Set gromadził przeciw bratu stale rosnącą armię. Wielu z tych rebeliantów buntowało się prze¬ciwko narzuconym, przymusowym pracom nad środkami mającymi służyć ochro¬nie przed nadchodzącą katastrofą. Nie chcieli uczestniczyć w działaniach, w któ¬rych potrzebę nie wierzyli.
W tych trudnych czasach Ozyrys w wieku 32 lat objął władzę nad państwem. Był rok 9805 p.n.e., zaledwie 13 lat przed datą kataklizmu. Ozyrys niezwłocznie podjął środki zapewniające mu wierność mieszkańców. Uformował armię, której zadaniem było nie tylko zwalczenie rebeliantów, ale także ochrona portów i ma¬gazynów żywności. Strzeżono tysięcy łodzi, gdyż wiele z nich zmarnowało się i stało się tylko drewnem na opał. Trzeba było przeprowadzić dokładną reorgani¬zację, tak by zapewnić bezpieczną ewakuację lojalnych poddanych.
Set sprawił, że w kraju zapanował chaos. Niewiarygodne ilości materiałów przygotowanych na wędrówkę niszczały bezużyteczne lub zostały rozkradzione. Set wprowadził morderczą dyktaturę, którą przypieczętował odesłaniem do pała¬cu dwóch posłów - w trumnach, z odciętymi głowami. Przesłanie było jasne: żad¬nych układów.
Pozostały już tylko trzy lata. Horus był 24-letnim mężczyzną, kiedy jego wuj zajął siódmą z kolei prowincję i nakazał natychmiastowe zniszczenie 4000 stat¬ków mandżit. Te niezatapialne okręty miały zapewnić przeżycie 30 000 miesz¬kańców prowincji! Po dokonaniu tego bezsensownego zniszczenia sytuacja nie ulegała zmianie przez prawie trzy lata.
Na parę tygodni przed datą kataklizmu Set gwałtownie zaatakował. Wieczo¬rem 26 lipca udało mu się przez zaskoczenie zdobyć stolicę. Rzeczywiście, wszy¬scy byli tak zaprzątnięci nadchodzącą katastrofą, że nie zapewniono miastu do¬statecznej obrony.
Skutki były straszne. Wszędzie plądrowano i mordowano. Jedynie pałac kró¬lewski nie został zdobyty. Set omawiał konieczną strategię ze swoimi wodzami, ale w końcu postanowił zaniechać ataku, gdyż jego żołnierze byli zbyt pijani. W tym stanie nie mogliby pokonać doborowego wojska dowodzonego przez Horusa. Przeciwnicy wiedzieli ponadto, że Set nie bierze jeńców, więc walczyliby sza¬leńczo o własne życie. Set pomyślał zatem o podstępie. Wysłał do pałacu posła z propozycją honorowego poddania się, pod warunkiem, że Ozyrys sam przyjdzie do niego, by je podpisać.
Mimo ostrzeżeń Geba, Nut i Izydy, król zdecydował się pójść. Obronę pałacu pozostawił w rękach syna, Horusa. Eskortowało go sześciu żołnierzy i oficer.
Ozyrys brnął na miejsce spotkania przez płonące ruiny swojej stolicy. Na¬gle piki przebiły głowy i serca żołnierzy z eskorty, zanim zdążyli zareagować; wszyscy zostali brutalnie zamordowani. Król był lekko ranny. Zaniesiono go do komnaty, gdzie oczekiwał go niecierpliwie Set wraz z dowództwem. Przekonany o swoim triumfie Set spojrzał z góry na brata, który patrzył na niego z głębokim smutkiem.
Set wpadł wówczas w nierozumny szał. Chwycił miecz jednego z wojowników i przebił nim brata. Ozyrys zmarł, nie wydawszy głosu. Set rozejrzał się, dostrzegł skórę byka i rzucił na nią jeszcze ciepłe ciało brata. Owinął je szczelnie skórą i kazał oficerom wrzucić ten pakunek do morza na pożarcie rybom i krabom.
Rys 08 Ozyrys zajmuje miejsce po prawicy Boga, wskazując, że Ziemia obróci się w przeciwną stronę.
W pałacu jedna z sióstr króla, Neftyda, posiadająca dar jasnowidzenia, miała wizję tych tragicznych wydarzeń. Powiedziała o nich Horusowi, który zdecydo¬wał się na kontratak. Błyskawicznie zgromadził 2000 ludzi, wyjaśnił, co się stało i czego od nich oczekuje. Z sercami przepełnionymi gniewem rzucili się do ata¬ku. Zabijali każdego napotkanego buntownika. Niebawem dotarli na miejsce, gdzie zamordowano ojca Horusa. Ujrzeli apokaliptyczną sceną. Widzieli ciała bestial¬sko pomordowanych żołnierzy, ale nie było wśród nich Ozyrysa. Horus dalej pro¬wadził walkę, wspomagany przez mieszkańców miasta i pozostałe oddziały woj¬ska. Tuż przed świtem stolica była wolna, ale całkowicie zniszczona!
W chwili, gdy słońce miało wzejść, nic się jeszcze nie wydarzyło.
Był 27 lipca 9792 roku p.n.e., ostatni dzień istnienia Atlantydy. Nastąpił nie¬realny, dziwny początek dnia - bez słońca na niebie - wszystko pokryły opary gęstej czerwonawej mgły. Tłumiła ona dźwięki i pochłaniała światło słoneczne. Trudno było oddychać, bo powietrze przesycone było ostrym odorem trupów. Lu¬dzie na kontynencie zrozumieli, że zaraz nadejdzie to co nieuniknione. Wszyst¬kich ogarnął potężny strach przed dramatem, jaki miał się rozegrać i w każdym zbudził się instynkt przetrwania.
Nie ma słów, by opisać panikę, jaka wtedy powstała! Zapis w kronikach daje wyobrażenie o strachu, jaki opanował ludzi. Poranek przeszedł w dzień, ale nikt nie był w stanie zorientować się w czasie, bo Słońca nie było widać spoza gęstej mgły, która przybrała teraz kolor krwawej czerwieni.
Horus pojął, że to koniec jego państwa. Zrozumiał też, że jeśli jego ludzie tak bardzo się boją, buntownicy muszą być przerażeni o wiele bardziej. Postanowił to wykorzystać i zadać ostateczny cios wojskom wuja. Wyjaśnił krótko swój plan dowódcom, bardzo tym przejętym. Obiecał żołnierzom, że będą mogli wraz z ro¬dzinami opuścić w porę kraj. Straszna cisza spowodowana mgłą, dziwna czerwona poświata i smród nie do zniesienia sprawiały, że żołnierze nieomal odchodzili od zmysłów. W rezultacie walczyli z nieprzyjacielem niezwykle gwałtownie - ale jak we śnie, bo dookoła wszystko przesłonięte było mgłą, niepozwalającą do¬strzec niczego wyraźnie.
Wówczas dał o sobie znać wszechogarniający gniew niebios. Pierwsze lek¬kie wstrząsy ziemi położyły kres bitwie. Nikt nie mógłby wygrać, bo wszyscy zginęli! Wielu padło, drżąc ze strachu na widok złowieszczych pęknięć ziemi. Wstrząsy trwały, a otaczająca wszystko mgła zaczęła rzednąć.
W pałacu władzę ponownie objął Geb. Stary monarcha nie miał innego wy¬boru, gdyż Ozyrys zginął, a młody Horus nie był jeszcze zaprzysiężony. Opierając się na królewskim rozporządzeniu, zdecydował o natychmiastowej generalnej ewakuacji ludzi. Nie było żadnej nadziei powrotu. Najpierw wysłano rozkazy do portu, tak by jak najszybciej podjąć działania i zapobiec panice. Królewscy żołnierze mieli tam pomagać uciekającej ludności w opuszczeniu lądu.
W królewskim porcie stało tysiące łodzi mandżit, słynących jako niezatapial¬ne. Były one ściśle strzeżone i miały na pokładzie wszystko, co potrzebne do przeżycia: zapasy wody, jęczmiennego chleba, zboża itd. Ewakuacja przebiegała bez zakłóceń, ponieważ wcześniej ją przećwiczono. Setki tysięcy ludzi błyska¬wicznie znalazł się na statkach. W tym samym czasie ewakuowano rodzinę królewską i najwyższych kapłanów. Każdy udawał się na przeznaczone dla niego od dawna miejsce na statku. Tym ludziom przygotowania rozpoczęte przed laty opła¬ciły się teraz stokrotnie! Najwyższy kapłan spokojnie wydawał rozkazy, które były skrupulatnie wykonywane. Cała armada uwoziła skarby w bezpieczne miej¬sce. Nikt nie znał rozmiarów katastrofy, ale każdy wyobrażał sobie najgorsze.
Zaczęły wybuchać odległe o setki kilometrów wygasłe od 1000 lat wulkany. Z niezmierną siłą wyrzucały w powietrze skały, ziemię i pył, więc mgła znowu zgęstniała. Deszcz drobnych kamyków spadł na stolicę i na port, raniąc i zabija¬jąc wielu ludzi. Wybuchła panika. Tłum runął do portu, każdy rzucał wszystko, cokolwiek miał ze sobą, byle dotrzeć tam jak najprędzej. Wszelkie rozumne dzia¬łanie ustąpiło przed przemożnym pierwotnym instynktem przetrwania. Żołnierzy w porcie tratowała nawała oszalałych ze strachu ludzi. Ciżba ludzka rzuciła się do łodzi z papirusu pokrytych żywicą i smołą dla uszczelnienia i wzmocnienia. Przerażenie, wywołane potwornymi, niewiarygodnymi wydarzeniami, sprawiło, że ludzie zapomnieli o wszelkich zasadach bezpieczeństwa. Zamiast wsiadać do łodzi najwyżej po 10 osób, ludzie walczyli, by dostać się na najbliższy statek mandżit. Setki statków wraz z pasażerami zatonęło zaraz po odpłynięciu, a nawet zanim odbiły od brzegu. Tysiące nieszczęśników zginęły w porcie, który już za chwilę przestał istnieć.
Z dala dobiegł znowu huk wybuchających wulkanów. Wyrzucona w powie¬trze lawa zatopiła płonącym strumieniem tych, którzy jeszcze pozostali. Płynny ogień zalewał wieś za wsią, miasto za miastem, niszcząc wszystko na swojej dro¬dze.
Wśród tych piekielnych wydarzeń Neftyda i Izyda wciąż poszukiwały ciała Ozyrysa. Neftyda prowadziła siostrę przez mgłę uniemożliwiającą widzenie. Z żoł¬nierzy, którzy im towarzyszyli, pozostało tylko trzech. Ponieważ naoczny świa¬dek nie był pewny, gdzie wrzucono owinięte w skórę byka ciało, poszukiwania były trudne. Wszechobecna panika i tysiące ciał zabitych utrudniały zadanie. Po¬szukującym wydawało się, że tylko oni pozostali przy życiu na tym niezmiernym cmentarzu, gdzie zginęły ptaki, zwierzęta i ludzie. Czy warto było jeszcze szu¬kać, jeżeli i tak zginą?
To było właśnie to, w co Set nie chciał uwierzyć. Po pierwszych wstrząsach większość jego wojska opuściła go. Ci, co z niedowierzaniem wyśmiewali się z przewidywań końca świata, czym prędzej starali się przebłagać Boga za niepo¬słuszeństwo Jego prawom. Ale dla wielu z nich było już za późno. Set pojął, że jego bunt przeciwko prawom niebiańskim przyspieszył tylko nieunikniony pro¬ces. Został sam, ogłupiały, nie pojmując, że stracił swój honor i królestwo.
Horus pozwolił reszcie swoich wojsk odejść w spokoju. Sam postanowił zo¬stać w tyle i odnaleźć wuja, by go zabić w odwecie za zamordowanie ojca. Obaj mężczyźni pozostali teraz sami - w głębi lasu, świadomi tragicznych wydarzeń, wiedząc, że aby przeżyć, jeden z nich musi zabić drugiego.
Tymczasem ponownie dał o sobie znać boski gniew. Tumult w porcie osią¬gnął szczyt. Setki tysięcy ludzi parły ku statkom poprzez gęstą mgłę. Żaden z żoł¬nierzy nie był w stanie wykonywać swoich obowiązków w masie tratujących się na śmierć ludzi. Pierwsze szeregi zostały po prostu zepchnięte do wody.
Wtedy do portu dotarły resztki buntowników. Z bezlitosną gwałtownością torowali sobie przejście do statków, zabijając każdego, kto znalazł się na ich dro¬dze. W strachu i zamęcie popełnili jednak ten sam błąd, co ich poprzednicy: prze¬ciążali łodzie zbyt dużą liczbą osób. W ciągu kilku sekund łodzie tonęły, a oni dołączali do tysięcy martwych ciał unoszących się na wodzie.
Inni udali się do portu królewskiego, gdzie ewakuacja szła w miarę sprawnie, chociaż w wielkim pośpiechu. Rebelianci, zdobywszy przemocą statki, wypłynę¬li w morze. Na szczęście kilka łodzi, na których znajdował się najwyższy kapłan wraz z rodziną i innymi kapłanami, odpłynęło już wcześniej. Ponieważ gęsta mgła przesłoniła i zagłuszyła odgłosy morderczej walki w porcie, nie byli świadkami potwornych wydarzeń ostatniego dnia królestwa.
W tym czasie obaj dowódcy zbliżali się do siebie, nie zdając sobie z tego sprawy. Mgła uczyniła ich niewidocznymi i nie mogli się słyszeć wzajemnie. Set rozglądał się wokół, gdy powiew wiatru rozwiał mgłę: ujrzał Horusa, zamyślone¬go, stojącego o jakieś 20 metrów od niego. Przepełniony nienawiścią i żądzą za¬bicia syna swojego brata, Set postąpił naprzód.
Rys 09 Hieroglify opisujące walkę Horusa z Setem.
Znów ziemia zadrżała i wznowiła swoją przerażającą symfonię. Jej echo było groźne i złowróżbne. Lawa ponownie popłynęła, niszcząc wszystko na swojej drodze. Drzewa łamały się jak cienkie patyczki i w mgnieniu oka stawały w pło¬mieniach. Huczący ogień pożerał wszystko, rośliny i zwierzęta. Nikomu nie uda¬ło się uciec. Paskudny smród palonych ciał roznosił się wszędzie.
Seta, stojącego zaledwie o trzy kroki od bratanka, ogarnął strach. Przejęty paniką bezmyślnie zaatakował przeciwnika. Krzyk, jaki wydał, zatapiając miecz w ramieniu Horusa, utonął w powodzi innych dźwięków płonącej puszczy. Ko¬lejny cios Seta trafił bratanka w twarz. Kiedy Horus zasłonił twarz rękami, na¬tychmiast pokryły się one krwią. Set, pewien zwycięstwa, uciekł, próbując zbiec przed zbliżającym się potokiem lawy. Jeśli nawet Horus jeszcze żył, ten strumień płynnego ognia musiał go zabić. Syczący potok lawy poprzedzały kłęby gorącego pyłu.
Lawa była coraz bliżej syna Ozyrysa, który, ciężko ranny i osamotniony, po¬został tu na łasce niebios. Stracił prawe oko, a lewe było zakrwawione; miał po¬gruchotane kolano i złamane ramię. Ale ciągle jeszcze żył, choć nie był w stanie poruszać się ani patrzeć. Zdawał sobie sprawę, że zacieśnia się piekielny krąg i miał nadzieję, że Izydzie wraz z resztą rodziny udało się uciec. Wrzący strumień dotarł do pobliskiej kępy drzew i strawił je w ciągu sekundy. Z płuc Horusa wy¬dobyło się ciężkie westchnienie. Czuł gorący powiew, który miał go unicestwić w ciągu jednej chwili. I wtedy zdarzył się cud.
Horus ocalał, bo leżał na granitowej skale, którą lawa opłynęła.
Tymczasem na wybrzeżu Neftyda nareszcie dotarła do celu swoich poszuki¬wań. Ujrzała maleńką zatoczkę, przy której rosło wielkie drzewo figowe. Tam, na gałęzi zwisającej nad wodą, powinna była wisieć skóra, w której ukryto ciało Ozyrysa. To okazało się prawdą. Izyda odetchnęła z ulgą: zwlekanie z opuszcze¬niem lądu nie było jednak nadaremne!
Obie siostry ostrożnie zdjęły ciało z drzewa, a żołnierze ułożyli je w jednej z małych łodzi mandżit, porzuconej na brzegu. Po krótkiej dyskusji królowa roz¬kazała siostrze i żołnierzom dołączyć do rodziny.
Izyda pozostała, by szukać syna, pełnoprawnego dziedzica utraconego kró¬lestwa. Samotnie dotarła do pałacu królewskiego, który Geb i Nut właśnie mie¬li opuścić. Rozpaczliwie oczekiwali wiadomości o swoim synu i wnuku. Gdy usłyszeli, że Izyda zdecydowała się szukać syna, Geb wydał ostatnie rozkazy i pospiesznie razem z Nut i resztą dworzan opuścili pałac. Udali się na skraj parku otaczającego pałac. Tam zaczynał się kanał, gdzie czekały na nich dwie potężne galery, mogące żeglować nawet po najbardziej wzburzonym morzu.
Nowe królestwo będzie potrzebować nowej matki, Pani Niebios, która wo¬bec braku Ozyrysa i Horusa będzie musiała nauczyć ocalałych, jak żyć w nowej ojczyźnie. Nazwa tego kraju brzmieć będzie Ath-Ka-Ptah - dosłownie: „Druga Dusza Boga” (co Grecy potem fonetycznie dostosowali do swojego języka, wy¬mawiając „Aigyptos”, czyli Egipt).
Nut, chociaż z niechęcią, pozostawiała swoich ukochanych, kierowana in¬stynktem zdecydowała się uciekać przed niekontrolowanym żywiołem. W cen¬trum stolicy nastąpił jeszcze jeden straszliwy wybuch, który zatrząsł ziemią i spo¬wodował chaos wśród uciekających.
Geb chciał towarzyszyć Izydzie, zabrał więc parę koni, by mogli poruszać się jak najszybciej. Kiedy ujrzał jednak ogrom zniszczenia, zwątpił, by Horus mógł przeżyć. Ale Izyda słyszeć nie chciała o zaprzestaniu poszukiwań. Z całkowitym przekonaniem namawiała, żeby iść dalej, co nie było proste, bo wszystko spowi¬jała gęsta mgła. Nagle, nie wiadomo w jaki sposób, zaczęło się przejaśniać - po raz pierwszy tego dnia. Odległy wulkan, po wyrzuceniu z siebie tysięcy ton lawy, uspokoił się. Zaległa nieziemska cisza. To powinno było pomóc w odnalezieniu Horusa! Ale gdzie go szukać?
Izyda wzniosła ręce do nieba i modliła się: „O, Boże Ptah-Hotep, Królu Nie¬bios, spuść deszcz, by ugasił pożar. Uratuj syna Twojego syna! Rozkaż, by ten dzień wielkiego kataklizmu nie stał się dniem Wielkiej Żałoby. O, Boże Ptah-Hotep, Królu Niebios! Nakaż, by niebiosa otwarły się i spuściły Wielki Strumień”.
6000 lat później można przeczytać tę samą modlitwę w grobowcach w Doli¬nie Królów koło Luksoru, a także w Denderze. A w rocznikach księgi Cztery cza¬sy zapisano: „Modlitwa Izydy została wysłuchana i na ziemię zaczął padać czer¬wonawy deszcz, jakby z nieba na zniszczony ląd spływała krew zabitych”.
W ciągu kilku godzin lawa zastygła i stała się dostatecznie twarda, by Geb i Izyda mogli się po niej wspiąć na wzgórze. Zrozpaczona królowa nie wiedziała, w którą stronę się obrócić w tej opustoszałej okolicy. Była, tak jak i ojciec, kompletnie prze¬moczona i zmęczona i z trudem posuwała się naprzód po twardych skałach.
Nagle dostrzegła ciało, którego szukała. I wydawało się, że się poruszyło! Szloch radości wyrwał się z głębi jej serca. Ranny Horus sądził, że to przywidze¬nie -jego matka nie mogła być tak blisko! Ale oto dotknęła go jej ręka i odezwał się ukochany głos: „Nie bój się niczego, mój synu, Bóg wskazał mi drogę do ciebie i pomógł mi znaleźć cię i uratować”.
Izyda zebrała w dłoń trochę wody spływającej ze skały i zmyła krew z ocala¬łego oka Horusa. Horus ujrzał matkę i także rozpłakał się z radości. Próbował się podnieść, ale upadłby, gdyby go nie podtrzymał Geb, który uświadomił mu, że ma zgruchotane kolano. Izyda wraz z Gebem ujęli Horusa pod ramiona i powoli za¬prowadzili do cierpliwie czekających koni.
Wtedy Geb odezwał się głosem nieznoszącym sprzeciwu:
- Izydo, musisz natychmiast odjechać. Ozyrys ukrył łódź mandżit pod osło¬ną na Świętym Jeziorze. Oboje pojedziecie tam jak najszybciej i wydostaniecie się na pełne morze. Na łodzi jest tylko jedna para wioseł, więc samym łatwo wam będzie odpłynąć. Ja byłbym tylko zbytecznym ciężarem. Poza tym mam jeszcze parę spraw do załatwienia w pałacu. Nie myśl o mnie - to rozkaz! Myśl wyłącz¬nie o swoim synu. Jedź.
- Ależ ojcze!
- Jedź! Rozkazuję ci!
Nie mogąc przeciwstawić się woli ojca, Izyda odjechała, prowadząc obok siebie drugiego konia. Podczas jazdy przemawiała do syna, by podnieść go na duchu. Wiedziała, że cierpi on ból nie do zniesienia i starała się pomóc mu zapo¬mnieć o nim chociaż na chwilę.
Bez dalszych przeszkód dotarli do łodzi. Izyda chwyciła za wiosła i zaczęła energicznie kierować się w stronę cieśniny, gdzie istniało prawdopodobieństwo dostania się na większy statek i uzyskania pomocy dla Horusa. Kiedy minęła już mały i duży kanał, zaczął się pierwszy poważny wstrząs sejsmiczny. Ziemia zo¬stała wyrzucona w górę, a ostry błysk światła przeciął niebo, zanim w postaci dantejskich płomieni znikł w wodach. Horus nie widział tych ostatnich przed¬śmiertnych konwulsji starego świata - był nieprzytomny.
Tego dnia, dnia, który wydawał się nie mieć końca (27 lipca) 9792 roku p.n.e. przypieczętowany został los kraju Aha-Men-Ptah. Na południowym skraju toną¬cego kontynentu pływały łodzie mandżit -jak wierzono, niezatapialne. Teraz przy¬szedł czas, by dowiodły słuszności tej opinii.
Na zachodzie kataklizm w dalszym ciągu rozświetlał niebo krwawą czerwie¬nią. Ale czy był to naprawdę zachód? Sztorm wzmagał się. Fale o wysokości wielu metrów waliły się na łodzie. Woda dostawała się pod pokład, co utrudnia¬ło utrzymanie statków w równowadze. Po krótkim okresie względnego spokoju żywioły znowu się rozszalały. Tym razem był to cyklon, który rozbił na drzazgi część łodzi z kruchego papirusu.
Rys 10 Jest to jeden z najbardziej znaczących rysunków, wyrytych na ścianach egipskich świątyń. Ukazuje ucieczkę Ozyrysa, Horusa i Izydy. Pośrodku królowa Nut, która opiekuje się nimi. Po lewej stronie wyobrażona jest woda, a po prawej zniszczona łódź
Samotni wobec tych ogromnych mas wody, kapitanowie statków starali się walczyć z naturą. Ale jeszcze nie nadszedł kres niemożliwości. Na czerwienieją¬cym, ale spokojnym teraz niebie ludzie ujrzeli nagle słońce, wschodzące gwał¬townymi skokami nad horyzont. Zrozpaczeni patrzyli na ten fenomen natury, z całej siły chwytając się relingu, by utrzymać się na pokładzie.
W kilka chwil później słońce znowu znikło i ponownie zapadła noc! Ku zdu¬mieniu patrzących, gwiazdy poruszały się tak samo gwałtownie, jak przedtem słońce. Następnie pojawił się księżyc, pędzący tak szybko po niebie, że wydawa¬ło się, że za chwilę roztrzaska się, spadając na flotyllę! Cała ta noc trwała zaled¬wie niepełną godzinę!
Nikt nie wiedział, co się dzieje - nikt nie mógł stwierdzić, czy po tym dniu nastąpi inny, czy już nie. Horyzont stał się szkarłatny i nieziemsko jasny, tajemni¬czy i niezbadany! Wszyscy sądzili, że to już koniec.
I był to koniec ich świata, który zginął w gigantycznym trzęsieniu ziemi. Wszystko przepadło, pozostała tylko mgła!
Na horyzoncie znowu zapanował spokój. Deszcz płonących kamieni nadle¬ciał z daleka i wzburzone morze się rozświetliło. W deszczu ognia ci, którzy prze¬żyli, zrozumieli, że byli świadkami ostatnich konwulsji przedśmiertnych kraju Aha-Men-Ptah. Dla wielu ludzi było to wprost niepojęte: przecież od pokoleń ta ziemia była ośrodkiem świata. Teraz rozsypała się w gruzy, znikła w morzu, opuś¬ciła ich już na zawsze. Ci, którzy mieli dobry wzrok, byli w stanie mimo oparów fioletowej mgły dostrzec, jak ostatnie góry zapadają się w morze. Nic! Nic nie pozostało!
Zatapianie lądu spowodowało podniesienie się wód na nowe, niespotykane wysokości. Wysoka, 12-metrowa, szeroka na kilka kilometrów fala przypływów toczyła się w kierunku statków, unosząc ze sobą wszystko, co napotkała na dro¬dze. Setki ludzi wpadły do morza, ale na szczęście wielu przywiązało się do masz¬tów linami od żagli. Izyda i Horus owiązali się razem sznurem na swoim statecz¬ku - to samo zrobiły Neftyda i Nut oraz ich towarzysze. A także Set! Udało mu się uciec i rozglądał się teraz za swoimi rebeliantami.
Horus zaczął snuć plany strategiczne, starając się nie pamiętać o nieznośnym bólu. Jeśli pozostanie na tym stateczku, nigdy się nie uratuje; by przeżyć, musi dostać się na ląd.
Jak się to wszystko stało? - myślał. Od Mistrza Matematycznych Układów Niebieskich dowiedział się, że Ziemia jest kulą, podobnie jak Słońce i Księżyc. Obserwacja i szybkie obliczenia układów geometrycznych, jakie tworzyły plane¬ty i inne ciała niebieskie, odkryły uniwersalne prawo, które doprowadziło do tego ogromnego kataklizmu. Ale Ziemia będzie istnieć nadal, mimo ogromnych znisz¬czeń. To dawało pewną nadzieję!
Nagle Horus zdał sobie sprawę, że łodzie mandżit nie będą już zdatne do żeglugi. Były uszczelniane smołą, która pod wpływem gorąca się topiła. Nieba¬wem zaczną przeciekać i rychło zatoną w głębinach. Rozmyślając tak, Horus znowu zapadł w nerwowy półsen. Dlaczego - zastanawiał się - kapłani wskazywali na niewiarę jako na główną przyczynę katastrofy? Czyżby Stwórca nie miał nad nimi litości? Trzeba przemyśleć jeszcze raz to wszystko, aby móc to zrozumieć! Krzyk matki przywrócił Horusa do rzeczywistości. Otworzył swoje jedyne pozostałe, choć ciężko zranione, oko. Spytał:
- Czy coś złego z łodzią, matko?
- Nie! Zdaje się, że znowu wstaje dzień, ale Słońce wschodzi z prawej strony.
- Z prawej strony? Niemożliwe! Mogłoby tak być tylko wtedy, gdybyśmy płynęli w złym kierunku.
- To z pewnością jest wschód, Horusie, bo na zachodzie widać ląd.
Ta nowa zagadka oszołomiła Horusa. Najwyższy czas znaleźć wyjście z tej apokaliptycznej sytuacji. Ze wszystkich łodzi dochodziły go lamenty i krzyki prze¬rażenia na widok tego niewytłumaczalne¬go ruchu Słońca. Każdy był przejęty trwo¬gą. Ale dzień toczył się dalej i Słońce kontynuowało swą wędrówkę po niebie w niewłaściwą stronę - i nic się nie wy¬darzyło, znowu zapanował spokój.
Izyda przebrała się i została rozpozna¬na przez swoich poddanych. Kiedy zbli¬żali się, przemówiła do nich donośnym głosem:
- Mówię to do was wszystkich: jeże¬li gotowi jesteście żyć w zgodzie z Bogiem, który stworzył was na swoje podobieństwo, znajdziecie nową ojczyznę: Ath-Ka-Ptah. Te oto promienie drugiego Słońca pomogą nam zmartwychwstać.
Rys 11 Ozyrys, Pan Dwóch Ziem: Aha-Men-Ptah i Akh-Ka-Ptah
Na innej łodzi Nefty da pogrążona była w myślach. Na dziobie statku leżały zwło¬ki jej ukochanego brata, owinięte w skórę byka. Nagle ujrzała zmarłego! Coś, czego nie była w stanie wytłumaczyć...
Jej duszę wypełniła radość. Zrozumiała cud, który się zdarzył. Oto Ozyrys pojawił się przed nią na gwiaździstym niebie! Ten, który urodził się bogiem i był powiązany z tym gwiazdozbiorem, odrodził się na nie¬bie! Ich Ojciec, obecny zawsze i wszędzie, ponownie dał życie Swojemu Synowi!
Neftyda, nie wiedząc czemu, nagle poczuła przypływ wiary we własne siły.
I tu historia zagłady Atlantydy dobiega końca. Wszystkie te fakty zostały później wplecione w religię egipską. Konstelacja Oriona, czyli Ozyrysa, została od¬tworzona na ziemi w postaci trzech piramid w Gizie. Ponowne przebudzenie się Oriona (Ozyrysa) na gwiaździstym niebie stało się siłą przewodnią religii egip¬skiej. Wszyscy kolejni faraonowie chcieli „urodzić się ponownie” na nieboskło¬nie, na podobieństwo sławnego przodka. Oto powód, dla którego piramidy po¬wtarzają układ gwiazd: były one szczytem królewskiego cyklu odrodzenia. Gwiezdna religia starożytnego Egiptu powstała z wiary, że królowie mogą po śmierci stać się gwiazdami. Ta religia przetrwała ponad 9000 lat!
Faraonowie uważali się za następców odrodzonego Horusa, Tego, Który Żyje. Po śmierci mieli narodzić się ponownie i wstąpić w gwiazdy.
Wszystkie pogrzeby odbywały się na zachodnim brzegu Nilu, gdzie piramidy symbolizowały konstelację Oriona na „brzegu” Drogi Mlecznej. Przewiezienie ciała na ten brzeg było rytuałem symbolizującym przejście duszy na drugą stronę niebiańskiego Nilu (Drogi Mlecznej), gdzie znajdował się raj i gdzie królował Ozyrys. Orion (Ozyrys) był pierwszym Bogiem-królem, który zmartwychwstał, a wzniesiony na jego cześć pomnik jest największym, jaki kiedykolwiek istniał, pomnikiem archeoastronomicznym.
W rytuale ważne były kierunki: południe oznaczało początek cyklu; zachód początek symbolicznej śmierci - moment, kiedy gwiazda znika za horyzontem; wschód symbolizował ponowne narodziny gwiazdy. Wszystko to na pamiątkę wy¬darzeń dnia wielkiego kataklizmu.
Poza tym cała symbolika religijna nawiązuje do faktów, jakie zostały przyto¬czone. Na przykład w Herakleopolis codziennie składano ofiarę z byka - na pa¬miątkę skóry, w którą było owinięte ciało Ozyrysa. W świątyni w Denderze skóra byka była największą świętością. Utracone oko Horusa widnieje na piersi każde¬go z faraonów - i tak dalej. W Egipcie można także odnaleźć „arki” z Atlantydy.
Moze troche to duze, bynajmniej warte przeczytania. Tekst mam z ksiazki Geryl'a "Proroctwo Oriona na rok 2012". Patrick wyraznie daje do zrozumienia, ze jest to jego skrót najwazniejszych rzeczy z "Le Grand Cataclysme" autorstwa Solsmana. Osoby, ktore interesuja sie Atlantyda powinny ksiazke Geryla przeczytac, poniewaz w glownej mierze wszystkie sposoby dojscia do tego, dlaczego w 2012r. ma nastapic globalny kataklizm opieraja sie na niesamowitej wiedzy Atlantów.