Napisano
27.11.2011 - 11:12
Popularny
Taki długi post napisałam, a mi przeglądarka się zamknęła, nosz fak.
W każdym razie, skróce moją poprzednią wypowiedź.
Paranoją w dzisiejszych czasach jest rynek pracy. Wymagania z kosmosu (25 lat, 10 lat doświadczenia, wykształcenie wyższe 5 kierunków, 14 języków na poziomie ekspert za pensje 800zł umowa o dzieło i nara bara, wyruchamy cie).
Kiedyś, jak to ktoś już wspominał, praca była, wystarczy chcieć. Dzisiaj chcemy, pracy nie ma. Chore koło pt nie mam doświadczenia, bo nie mam pracy, nie mam pracy, bo nie mam doświadczenia. A tak się promuje studiowanie, angażowanie, kursy etc, tylko oczywiście wszystko płatne (nie łudźmy się, szkoły, nawet publiczne i dziennie, nie są darmowe). A skąd na to brać pieniądze? Czy to się kiedyś zwróci pracując za marne grosze? Nie zapomnę, jak kiedyś byłam na rozmowe o prace, na grafika, umowa o dzieło, pełna dyspozycyjność, pierdoły typowo graficzne + robienie kawy, sprzątanie, odbieranie telefonów. Ile mi chciał uroczy pan dać? 800zł. Chyba śmiech na sali, bo za tyle to ja bym studiów zaocznych nie opłaciła (swoją drogą 6,5K za semestr to troche dużo). Pracy i tak nie dostałam, bo mój "szef" nic się nie znał na robocie i negował wszystko, co mam w CV i portfolio.
W dzisiejszych czasach, żeby dostać pracę, to trzeba mieć znajomości. Ci co takowych nie mają, mimo odpowiedniego wykształcenia, działają jako robole. Drugą stroną medalu jest to, jak mój kochany profesor na wykładzie powiedział, że studia i ogółem szkolnictwo czy praca naukowa, podporządkowana jest tym z góry. Przykładem moze tutaj być sprawa gimnazjów, nie ważne jakie będą wyniki badań, i tak gimnazjum jest DOBRE. A to, że kiedyś nauczyciela się szanowało i się go bało, nie ma nic wspólnego z dzisiejszym wrzucaniem mu kosza na głowę, do którego rodzice mają pretensje, że dzieciak, leń, dostał 1, bo znowu nie chciało mu się pracy domowej odrobić. Co to ma być, pytam się?
Inflacja dyplomów również stała się zjawiskiem powszednim. Kiedyś matura wystarczyła, by zrobić karierę, a teraz to nawet dyplom doktoranta za przeproszeniem g daje. Idą na studia takie paniusie, co nie wiedzą podstawowych rzeczy, a nagle potem pani mgr, chociaż pracy dyplomowej nie mogła napisać normalnie, bo nie ogarnią w wordzie przycisku "akapity". Testy inteligencji przed studiami i egzaminy, a nie po maturze, bo obecną maturę to każdy debil zda.
Ale wróćmy jeszcze do tej pracy.
Jestem z zamiłowania i wykształcenia grafikiem, głównie robię ilustracje. Od x czasu próbuję się załapać w tym fachu. Wiem, że moje portfolio jest dobre, a nawet bardzo, reprezentuje różne style, wysoki poziom i ogółem to czego się wymaga - umiejętności i elastyczności. Miałam już z x rozmów o pracę, same ochy achy, bo moje grafiki takie zajefajne. Za każdym razem zostawałam z kwitkiem, bo pojawił się kuzyn siostry brata matki wujka stryjecznego żony babki od strony ojca, który guzik umie, ale szuka pracy. Co z tego, że jedyna jego styczność z ołówkiem to dłubanie nim w nosie? Kij w to, znajomości znajomości znajomości. Gdyby nie moja koleżanka, to nigdy bym nie pracowała, a tak to chociaż do upadku sieciówki robiłam na ulotkach i magazynie.
Taka sama sytuacja w rządzie. Stare pryki siedzą na stołkach, nikogo nowego, ze świeżym umysłem nie wpuszczą, bo im gęby od koryta zabiorą, a tylko kombinują jakby tu jeszcze wydoić. To było nie do pomyślenia. Ludzie młodzi, chcący coś zrobić z państwem, polepszyć, coś, zostają spychani na margines, zamiast pozwolić im się wykazać, a nóż się uda.
Cała ta Unia to dla mnie brednie, bo mają tylko wymagania, wyższe ceny, a sami nie pomagają (prócz śmiesznych dotacji). Czy odkąd weszliśmy do Unii zrobiło się lepiej? Ja myślę, że jest odwrotnie.
A teraz spójrzmy na sytuacje młodych za granicą. Mam kontakt z kilkoma Finami i z tego co się orientuje, państwo wspiera swojego obywatela, szczególnie jeśli jest utalentowany. Mój znajomy, młodszy ode mnie, samouk muzyk (jazz-electro), komponuje melodyjki do reklam i innych badziewi, co chwila jakieś zlecenie, dzięki czemu wybudował sobie studio w domu. A mieszka od kilku lat sam i stać go na profesjonalny sprzęt muzyczny. Państwo mu pomogło się wybić, mimo braku wykształcenia muzycznego. Porównajmy teraz moją sytuacje - umiejętności + wykształcenie = zero. U niego umiejętności + brak wykształcenia = sukces.
O co w tym chodzi powiedźcie mi?
Poza tym kolejna kwestia. Studia dzienne niekiedy są koniecznością, bo np moich rodziców nie stać na opłacenie czesnego za zaoczne (a mgr sa droższe od lic), a na dziennych miałam tak opłakany plan zajęć, że nikt nawet na 1/8 etatu by mnie nie zatrudnił, skoro każdego dnia inaczej szłam na zajęcia (a wszystkie były obowiązkowe + wykłady specjalizacyjne) w innym wymiarze godzin. Raz 8 12, innym razem 15-17 a jeszcze innym 12-19. O pracy weekendowej mogłam sobie pomarzyć, skoro już wszystko obsiedzone przez "doświadczonych z dalekiej rodziny szefostwa".
Nie dziwię się, że młodzi wyjeżdżają za granicę, skoro wykształconemu, pracowitemu człowiekowi rzuca się ochłapy pod nos w stylu praca u chińczyka, 12 godzin na linii produkcyjnej za 1000zł na rękę.
Mimo, że nie jestem zbytnio onto-polityka, jednakże widzę, że dobrze nie jest. Dodatkowo na każdą swoją umiejętność trzeba mieć papierek. Umiem angielski dobrze, sama sie nauczyłam - jestem niewiarygodna, bo nie mam papierka. Umiem Photoshopa i Corela - sama sie nauczyłam - nie mam papierka. I tak w koło macieju.