A nowe zdrowie na dłuższą pracę wyczarujesz?
Nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie. Zdrowia nie da się przewidzieć, pieniądze można matematycznie obliczyć co do grosza. Wiem jedno, z pustego nie nalejesz.
Pieniądze można obliczyć do co grosza? Co ty za bzdury opowiadasz. Zarobków również nie da się przewidzieć.
Wytłumacz mi czemu nie ładnie odpowiadać pytaniem na "pytanie".
Czyli inaczej mamy ciebie brać za dziecko, które robi psikusa tu, psikusa tam.
Twoja sprawa. Pokazujesz tylko swój poziom kolejny raz próbując mnie obrazić. Spływa to po mnie, tylko się narażasz na ostrzeżenia ze strony moderatorów za wycieczki osobiste.
Nie ma argumentów, nie ma rozmowy.
1. Jaki pokazuje poziom? Bo nie doczytałem się tego w twoim poście.
2. Czy jakbym ciebie nazwał moderatorem, to też by to była wycieczka osobista? Bo to jest ta sama sytuacja.
3. Nie, nie ma argumentów, tylko kilkanaście/kilkadziesiąt wcześniej wklejonych, ale ty nie chcesz o tym pisać, bo to dla ciebie niewygodne.
4. Nie rozmydlaj tematu.
5. Nie dość, że nie wiedziałeś, że to był artykuł prima aprilisowy, to potem dodałeś komentarz, przez który sam pośrednio pokazałeś, że łamiesz regulamin. Oczywiście komentarz z dennym wytłumaczeniem. A wszystko przez to, że nie umiesz się przyznać do błędu.
6. Fajnie, że zlepiłeś mój sposób. Sam się domyśl o co chodzi.
2012-04-05 06:19 , ostatnia aktualizacja: 2012-04-06 23:07
Praca w Wielkiej Brytanii: Polacy zarabiają tu 4 razy więcej niż w ojczyźnie
Polacy zarabiają na Wyspach 4-krotnie więcej niż w ojczyźnie – wynika z szacunków brytyjskiego think-thanku Migration Watch. Nawet zaoszczędzenie 20 proc. rocznej pensji minimalnej w Wielkiej Brytanii pozwala Polakom odłożyć tyle, ile w Polsce zarobiliby przez cały rok.
Porównanie dochodów gospodarstw domowych w Polsce i Wielkiej Brytanii, fot. Shutterstock
Fot. Forsal.pl
Zdaniem Migration Watch, to właśnie brytyjski system socjalny jest magnesem przyciągającym na Wyspy emigrantów z Europy Wschodniej.
Przykładowo samotny Polak pracujący w Wielkiej Brytanii za minimalna stawkę wynagrodzenia dostaje tygodniowo 254 funty po odliczeniu podatków i wliczeniu ulg zasiłków socjalnych ( np. dopłata mieszkaniowa). Rocznie daje do dochody w wysokości 13 200 funtów. Jeśli uda mu się zaoszczędzić zaledwie 20 proc. wypłaty, czyli ok. 50 funtów tygodniowo, będzie miał w kieszeni tyle, ile w Polsce zarobi przez cały tydzień pracując za płacę minimalną – ok. 250 zł.
System opieki socjalnej w Wielkiej Brytanii idzie na rękę także rodzinom imigrantów. Polak, który za płacę minimalną utrzymuje tu żonę i dwoje dzieci, po odliczeniu podatków i uwzględnieniu zasiłków m.in. na mieszkanie i dzieci, otrzyma tygodniowo 543 funty (rocznie ponad 28 200 funtów). W Polsce, przy tych samych założenia, pracownik zarobiłby 375 zł na tydzień. Odkładanie 20 proc. brytyjskich dochodów tygodniowo, czyli 110 funtów oznacza oszczędności sięgające 540 zł – wylicza Migration Watch.
Cztery razy wyższe zarobki na Wyspach
Dysproporcje w polskich i brytyjskich zarobkach są jeszcze większe, jeśli w przeliczeniach zostaną uwzględnione różnice w kosztach życia. Porównanie zarobków w tych dwóch państwach możliwe jest przy zastosowaniu parytetu siły nabywczej (Purchasing Power Parity –PPP).
Rodzina, w której pracuje tylko jedna osoba i dostaje płacę minimalną, musi utrzymać się za 375 zł tygodniowo. Biorąc pod uwagę różnice w kosztach życia, jest to odpowiednik 145 funtów. W Wielkiej Brytanii ta sama rodzina ma do dyspozycji 543 funty tygodniowo. To niemal cztery razy tyle, ile zarobiłaby w Polsce – podaje Migration Watch.
Sytuacja nie wygląda o wiele lepiej w przypadku rodzin utrzymujących się z jednego średniego wynagrodzenia. Przeciętne zarobki w Polsce wynoszą 615 zł tygodniowo. Po uwzględnienie parytetu siły nabywczej, jest to odpowiednik 235 funtów. To wciąż prawie 2,5 razy mniej, niż tygodniowa stawka minimalna na Wyspach.
Imigranci na zasiłkach, czyli co przyciąga Polaków
Jak wynika z przeprowadzonego przez brytyjski urząd statystyczny badania „ Annual Population Survey”, w 2010 roku w Wielkiej Brytanii mieszkało 550 tys. Polaków. Dla porównania, w 2004 roku naszych rodaków było tu tylko 95 tys. Statystyczny imigrant ze Wschodu to chętny do pracy i lepiej wykształcony od przeciętnego Brytyjczyka młody człowiek.
Z danych Eurostatu wynika, że w momencie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, stopa bezrobocia oscylowała w granicach 20 proc. W kolejnych latach bezrobocie zaczęło gwałtownie spadać i w 2006 r. wynosiło już 10 proc.
Migration Watch twierdzi, że po 2006 r. głównym bodźcem motywującym Polaków do wyjazdów na Wyspy nie była trudna sytuacja na rynku pracy w Polsce, ale atrakcyjny system socjalny, znacznie wyższy poziom życia w Wielkiej Brytanii i perspektywa wyższych oszczędności.
Imigracyjny ciężar dla finansów publicznych
Imigranci z krajów Europy Wschodniej, które przystąpiły do Unii Europejskiej w maju 2004 roku mają pełny dostęp do hojnego systemu świadczeń socjalnych w Wielkiej Brytanii. Rumuni i Bułgarzy uzyskają taki dostęp w styczniu 2014 r.
Organizacja Migration Watch obawia się, że zachęty w postaci zasiłków ściągną na Wyspy jeszcze większe rzesze przyjezdnych ze Wschodu.
„To całkowicie zrozumiałe, że emigranci z Europy Wschodniej chcą poprawić standard życia i zarobić pieniądze, które będą mogli wysłać do domu. To także oczywiste, że większość z nich jest ceniona za zaangażowanie w pracę i wysokie standardy etyczne” – mówi Andrew Green, szef Migration Watch UK.
Bardzo poważnym błędem było jednak rozszerzenie pełnego dostępu do naszego systemu świadczeń socjalnych na obywateli tych krajów członkowskich, w których standardy życia są na poziomie jednej trzeciej naszych standardów. Aby być w porządku wobec brytyjskich podatników, to musi się zmienić. Państwo wypłaca zasiłki na dzieci imigrantów, które nigdy nawet nie postawiły swojej stopy na brytyjskiej ziemi ” – dodaje.
“Cały system socjalny w Unii Europejskiej musi zostać zreorganizowany, inaczej rosnąca liczba imigrantów będzie się stawać coraz większym obciążeniem dla finansów publicznych” – mówi Andrew Green.
Autorzy: AD , Grafika: TL
Artykuły z: forsal.pl
Źródło:
http://forsal.pl/art..._ojczyznie.html2012-04-04 13:50 , ostatnia aktualizacja: 2012-04-05 07:41
Eurostat wróży Polsce silne spowolnienie: sprzedaż detaliczna spadła w II o 2,7 proc.
Sprzedaż detaliczna w Polsce spadła o 2,7 proc. w lutym w porównaniu z poprzednim miesiącem. Rok do roku spadek był taki sam. To dość duże załamanie biorąc pod uwagę fakt, że większy spadek w całej UE odnotowano tylko w kilku krajach, m.in. w Portugalii, Grecji i Hiszpanii.
Sprzedaż detaliczna w Europie w lutym 2012 r.
Fot. Forsal.pl
Eurostat opublikował dane dotyczące sprzedaży detalicznej w krajach Unii Europejskiej za luty 2012 w środę. Tymczasem według wcześniejszych danych GUS w analogicznym okresie odnotowano w Polsce 13,7 proc. wzrost rok do roku. Analitycy komentujący te statystyki mówili o fenomenie przyspieszenia polskiej sprzedaży w okresie wzrostu bezrobocia.
W całej Unii Europejskiej sprzedaż detaliczna w lutym spadła o 1,1 proc. rok do roku (0,4 proc. miesiąc do miesiąca) - podaje Eurostat. Spadek sprzedaży detalicznej rok do roku na podobnym poziomie co w Polsce, choć trochę mniejszy, widać też w Niemczech (-2,5 proc.)
Europejczycy kupują mniej
Spadek sprzedaży detalicznej to sygnał, że popyt na towary i usługi może się zmniejszać a producenci powinni liczyć się z tym, że na rynku mamy do czynienia z trudnym okresem, w którym ciężko będzie osiągnąć dobre wyniki i duże zyski. Dotyczy to szczególnie firm produkujących dobra na wewnętrzny rynek.
Dane Eurostatu wskazują na silny wzrost popytu na żywność, napoje i papierosy w ubiegłym miesiącu w porównaniu z innymi produktami detalicznymi. We wszystkich 27 krajach sprzedaż produktów żywnościowych i wyrobów tytoniowych wzrosła o 0,6 proc., pozostałych uwzględnionych w badaniu o 0,3 proc. W ujęciu rocznym odnotowano spadek w jednej i drugiej kategorii produktów.
„Spadek sprzedaży detalicznej nie jest zaskoczeniem”, powiedział na temat danych Eurostatu Piotr Bielski, Starszy Ekonomista BZ WBK. „Biorąc pod uwagę utrzymujący się wzrost bezrobocia i spadek poziomu wynagrodzeń, wyhamowanie sprzedaży detalicznej jest naturalną koleją rzeczy. Od połowy 2011 roku w rzeczywistości mamy do czynienia z pogorszeniem na rynku pracy, pomimo że w ujęciu rocznym zatrudnienie rośnie".
Poza tym, jak twierdzi analityk, kryzys gospodarczy, z pewnością wpłynął na decyzje konsumentów. W takich czasach ludzie są bardziej skłonni do oszczędzania niż wydawania.
Cios dla polskiego PKB?
Według badań Eurostatu, Polska na tle innych krajów Europy wypada słabo. Roczny spadek nie jest tak duży jak w przypadku państw, które borykają się z kryzysem zadłużeniowym i wysokim bezrobociem, np. Hiszpanii (- 9,6 proc.) i Portugalii (-6,2), ale w ujęciu miesięcznym jesteśmy w czołówce najsłabszych krajów. Gorszy wynik ma tylko Słowenia (- 5 proc.).
Silne załamanie się sprzedaży detalicznej oznaczałoby cios dla polskiego PKB. Jak mówi Piotr Bielski, konsumpcja detaliczna odpowiada za dwie trzecie wartości PKB. Zatem sprzedaż detaliczna to bardzo istotna informacja na temat tego, co się dzieje z gospodarką. Jednak, według niego, do publikacji danych trzeba podejść z dystansem. „Nie zawsze dane z GUS, czy Eurostatu oddają to co naprawdę dzieje się z konsumpcją prywatną. Sprzedaż detaliczna dotyczy głównie towarów, tymczasem na konsumpcję prywatną składają się również usługi, których dane nam nie pokazują”, mówi analityk.
Kto ma rację – GUS czy Eurostat?
2,7 proc. spadek sprzedaży detalicznej w lutym jest dość znaczący w porównaniu z 13,7 proc. wzrostem, jaki obliczył GUS. Dane z Eurostatu i GUS zawsze się różnią. Wynika to z odmiennej metodologii stosowanej przez obie instytucje. „Dane Eurostatu i GUS tak naprawdę mierzą coś innego. Sprzedaż detaliczna z Eurostatu nie obejmuje na przykład sprzedaży pojazdów samochodowych”, tłumaczy analityk z BZ WBK.
„To jedna z podstawowych różnic. Ostatnio sprzedaż pojazdów osobowych i motocykli była jednym z najszybciej rosnących komponentów sprzedaży detalicznej w Polsce”. GUS z kolei bazuje głównie na danych z dużych sieci handlowych, np. hipermarketów a w badaniu w ogóle nie uwzględnia sprzedaży w sklepach zatrudniających poniżej 9 osób.
„Prawda prawdopodobnie leży po środku. Rzeczywistość nie jest zapewne ani tak dobra jak podaje GUS, ani tak zła jakby to wynikało z danych Eurostatu”, podsumował analityk.
Autorzy: OR , Grafika: TL
Artykuły z: forsal.pl
Źródło:
http://forsal.pl/art...o_2_7_proc.htmlCoś jeszcze nt. braku argumentów?
Użytkownik Torek edytował ten post 08.04.2012 - 12:03