Ile zarabia Polak? I dlaczego tak mało?
Choć przez ostatnie dziesięć lat średnia krajowa wzrosła o połowę, a pensja minimalna aż dwukrotnie, to Polacy dalej ciągną się w ogonie europejskiej listy płac. Ekonomiści zalecają uzbroić się w cierpliwość: - Czeka nas jeszcze długa pogoń za Europą
Kowalski zarabia 3,6 tys. zł brutto. Tak podaje GUS. Na rękę wychodzi prawie 2,6 tys. Dużo? Dla większości Polaków tak, bo 70 proc. zarabia poniżej GUS-owskiej średniej. Trudno się dziwić, że prawie dziewięciu na dziesięciu pytanych przez CBOS odpowiada, że różnice w zarobkach mamy zbyt duże. A sześciu na dziesięciu twierdzi, że cały czas rosną.
Wrażenie to potęgują wieści z Zachodu. Niemiec, gdzie średnia pensja przekracza 2,5 tys. euro (10 tys. zł), czy Francji - 2,6 tys. euro (10,4 tys. zł). - Tak jak nie można porównywać jabłek z gruszkami, tak my nie powinniśmy zestawiać się z Niemcami czy Francuzami - mówi Rafał Antczak z firmy doradczej Deloitte.
Wtóruje mu prof. Dariusz Filar. - Patrząc na poziom wynagrodzeń, zawsze musimy brać pod uwagę punkt startowy, czyli z czym wchodziliśmy do gospodarki rynkowej - mówi. Przypomina, że jeszcze pod koniec lat 80 średnia pensja w Polsce nie przekraczała 20 dol.
- Jesteśmy jednym z pięciu najbiedniejszych krajów w Unii Europejskiej. Trudno, żebyśmy zarabiali tyle, co obywatele najbogatszych państw - mówi Piotr Kalisz, ekonomista banku Citi Handlowy. Zwraca uwagę, że takie samo zróżnicowanie zarobków jak w Unii, mamy także w różnych regionach Polski.
Na Mazowszu średnia pensja przekracza 4,5 tys. zł. Lubelskie dzieli od niego przepaść. Jego mieszkańcy zarabiają średnio jedynie nieco ponad 2,7 tys. zł. Niewiele większa zarobki są na Podkarpaciu, w Świętokrzyskiem i Warmińsko-Mazurskim. To 1,8 tys. zł różnicy między najbogatszym a najbiedniejszym rejonem kraju (za Ogólnopolskim Badaniem Wynagrodzeń).
Wydajność, głupcze!
- Jeżeli wydaje nam się, że zarabiamy mało, to pamiętajmy, że dziesięć lat temu było to jeszcze mniej, a 20 lat wcześniej to w ogóle były jakieś śmieszne pieniądze - mówi prof. Witold Orłowski. Tłumaczy, że zarobki Polaków są niższe niż na Zachodzie, bo jesteśmy mniej wydajnymi pracownikami. - A im wyższa wydajność pracy, tym wyższe są pensje - dodaje.
Wydajność polskiego pracownika to 67 proc. średniej unijnej - tak wynika z najnowszych danych Eurostatu. Daleko nam nie tylko do krajów starej Europy - Niemców (106 proc. średniej), Francuzów (120 proc.), o Norwegach (149 proc.) i Luksemburczykach (178 proc.) nie wspominając.
Słabo wypadamy nawet na tle regionu. Wydajniej od nas pracują zarówno Słowacy, jaki i Węgrzy czy Czesi. Za nami są tylko Litwini, Łotysze, Rumunii i Bułgarzy. - Trzeba jednak oddać Polakom, że przez ostatnie 20 lat wiele się zmieniło. Wzrost wydajności jest jednym z najwyższych w całej Unii Europejskiej - mówi Antczak.
Dlaczego mimo to ciągniemy się w ogonie Europy? Na pewno nie dlatego, że za mało pracujemy. Z badań Eurostatu wynika, że przepracowujemy średnio 40,6 godz. tygodniowo, podczas gdy średnia w Unii Europejskiej to zaledwie 37,5 godz. Dłużej od nas pracują jedynie Czesi, Grecy, Austriacy i Brytyjczycy.
- Nie jesteśmy leniami, należymy do najciężej pracujących narodów - przyznaje prof. Orłowski. Jego zdaniem za niską wydajność nie można winić pracowników. - Za mało inwestowaliśmy w technologie, mamy mniej wydajne maszyny, słabą organizację pracy - dodaje.
Wtóruje mu dr Wiktor Wojciechowski z fundacji Leszka Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju. - Jeśli dwie osoby są tak samo pracowite, ale jedna ma do dyspozycji młotek, a druga specjalistyczny sprzęt - to chyba oczywiste, która będzie bardziej wydajna.
Winę za kulejącą wydajność zwala też na niejasne przepisy i wciąż zmieniające się prawo. - Przedsiębiorcy muszą poświęcić masę czasu na walkę z biurokracją, zamiast skupić się np. na planowaniu czy poprawie organizacji pracy - przekonuje.
Biednemu wiatr w oczy
Dopóki to się nie zmieni nie ma szansy na wzrost wynagrodzeń najbiedniejszych, zarabiających pensję minimalną. Teraz to 1386 zł, czyli 349 euro. Jeszcze na tle naszej części Europy wypadamy nieźle. Wyprzedzamy nie tylko Rumunów i Bułgarów, ale też Węgrów i Czechów. Wyższą minimalną od Polaków - za to aż dwukrotnie - mają w naszym tylko Słoweńcy.
Tak dobry wynik w regionie Polska zawdzięcza - tu zaskoczenie - głównie kryzysowi. Większość krajów środkowo-wschodniej Europy dwa lata temu musiała zamrozić płacę minimalną. Tak zrobili m.in. Czesi, Litwini, Łotysze i Estończycy. W tym czasie rząd polski zdecydował o podwyżce minimum o 41 zł, a rok później - o 69 zł. Stąd tak dobry wynik.
W przyszłym roku możemy jeszcze awansować. Minimalna wzrośnie o 8 proc. - z obecnych 1386 zł do równo 1500 zł. Zadowoleni nie są ani pracodawcy, ani pracownicy. Pierwsi, bo ich zdaniem zwiększy to koszty działalności firm. - Stracą najsłabsi: najmłodsi, gorzej wykwalifikowani, z biedniejszych regionów - mówi Zbigniew Żurek, wiceprezes BCC.
Powód? Nikt nie będzie chciał ich zatrudnić. Etat stracić mogą już zatrudnieni. Zasilą szarą strefę, bo firmom nie będzie się opłacało zatrudniać ich legalnie. - Dla mniejszych firm wzrost kosztów pracy w dobie kryzysu to zabójstwo. Pracownikom złożą propozycję nie do odrzucenia - rezygnują z umowy o pracę albo wylatują - mówi prof. Orłowski.
Protestują też związkowcy. Chcieliby, żeby minimalna wzrosła do co najmniej 1596 zł. Bo rosną koszty utrzymania. - Wiosną ceny poszły w górę o 5 proc. - przypominają. Dlatego "Solidarność" przygotowała swój projekt ustawy o płacy minimalnej. Miałaby rosnąć wraz ze wzrostem gospodarczym. Zebrała już pod nim 300 tys. podpisów i złożyła w Sejmie.
Związkowcy chcieliby, żeby minimalna wynosiła połowę średniej krajowej - czyli 1750 zł. Teraz to 41 proc. Po podwyżce będzie 43 proc. Marzeniem "Solidarności" jest, żeby było to 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Tylko to "zapewni godny poziom życia pracownikom otrzymującym jedynie wynagrodzenie minimalne" - przekonują związkowcy.
- To droga donikąd - ocenia Piotr Kalisz, główny ekonomista banku City Handlowy. - Przeciętna pensja rośnie dzięki osobom lepiej zarabiającym, a więc bardziej wydajnym. Sami na to zapracowali, więc dlaczego mają z tego korzystać również pracownicy, których wydajność jest niska?
Również według Światowej Organizacji Pracy w żadnym z ponad stu krajów na świecie, w których obowiązuje płaca minimalna, proponowane przez "Solidarność" rozwiązanie nie występuje. Ów współczynnik wynosi średnio jedynie 39 proc. W Hiszpanii i Wielkiej Brytanii było to nawet jedynie 35 proc.
W Polsce już w ostatnich latach płaca minimalna rosła szybciej od średniej krajowej. Pod tym względem wypadamy o wiele lepiej niż bogate kraje, takie jak Portugalia czy Belgia, a nawet Węgry i Litwa, które zwiększają minimum zdecydowanie wolniej, niż rośnie przeciętne wynagrodzenie.
Strach przed podwyżkami
- Jeżeli wynagrodzenia w Polsce poszłyby szybko w górę, mielibyśmy poważny kłopot - ostrzega Antczak. Wskazuje na przykład Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Irlandii. - Tam zarobki wystrzeliły ostro w górę, ale nie dlatego, że ludzie zaczęli nagle wydajniej pracować, tylko dzięki silnej pozycji związków zawodowych - mówi.
Efekt? Rosnące bezrobocie, spadek wynagrodzeń, pogarszająca się konkurencyjność gospodarek. Jeśli dodać do tego życie na kredyt, mamy gotowy przepis na kryzys. - Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Prawa ekonomii są nieubłagane - mówi Antczak z Deloitte.
Kiedy z pensjami dobijemy do Europy? - To nastąpi dopiero za 20-30 lat - prognozuje prof. Orłowski. Jego zdaniem, aby tak się stało, musimy dbać o wzrost gospodarczy, o to, by firmy sprawniej działały. - Złoty musi być mocny, a podatki niewysokie. Wtedy nie będzie inflacji, a więc i płace będą szybciej rosły - dodaje.
Ekonomista Ryszard Petru: - Więcej Polaków musi pracować w zawodach, które tworzą wartość dodaną dla gospodarki. Powinniśmy też przyciągać ludzi ze wsi do miast. Jednak nie oszukujmy się, olbrzymie zróżnicowanie pozostanie. Osoby słabiej wykwalifikowane znacznie dłużej będą czekać na zarobki na zachodnim poziomie.