Napisano 05.08.2013 - 16:45
Napisano 06.08.2013 - 17:55
Użytkownik mbbacia edytował ten post 06.08.2013 - 17:55
Napisano 08.09.2013 - 02:46
Użytkownik piotrek nikt wiecej edytował ten post 08.09.2013 - 02:49
Napisano 08.09.2013 - 13:12
Napisano 24.09.2013 - 02:57
Napisano 26.10.2013 - 13:19
Napisano 23.11.2013 - 21:46
Użytkownik darula edytował ten post 23.11.2013 - 21:49
Napisano 01.12.2013 - 13:01
Napisano 04.12.2013 - 16:45
Użytkownik `TehPainyy edytował ten post 04.12.2013 - 16:46
Napisano 10.01.2014 - 00:26
Dorabiam jako opiekunka w domu starców. Dbamy o naszych rezydentów jak najlepiej, co nie zmienia faktu że oni nie są tam żeby im się polepszyło, trafiają do nas na ogół w końcówce życia i prędzej czy później umierają.
Kilka moich koleżanek przechwala się, czego to one nie widziały, zwłaszcza pracując na nocnej zmianie. Nie mam pojęcia na ile mogę im wierzyć (tzn. nie posądzam ich o świadome kłamstwo, raczej o wybujałą wyobraźnię), więc przytoczę tylko dwa krótkie zdarzenia których - choć sama niczego dziwnego nie widziałam - byłam świadkiem.
Napisano 09.03.2014 - 00:54
Dzisiejsza sytuacja przekonała mnie w końcu do założenia konta i opisaniu kilku z moich historii.
Ale zacznijmy od najstarszej:
1. Mieszkałam w zwyczajnym bloku. Nie znałam przeszłości tego mieszkania. Lecz przez dwa lata mieszkania tam czułam, że cały czas coś przebywa w moim pokoju. Poświata zmieniająca położenie co noc mnie w tym upewaniała. Od czasu do czasu zdażyło mi się nawet to nie odezwać. Zwykłe dobranoc czy coś. Po prostu bałam się, że przez moją ignorancję może zrobić mi krzywde. Nigdy nie dawał żadnego znaku. Śmiałam się, że jestem psychiczna. Jednak w dniu wyprowadzki, gyd pakowałam ostatnie książki do worków, spojrzałam w kąt gdzie zazwyczaj zjawa przebywała. Pożegnałam się i poczułam lodowaty powiew wiatru na mojej twarzy. Był to środek upalengo lata, w domu było duszno, a okna szczelnie zamknięte.
2. Ta historia wydarzyła się ostatnio. Na mózg rzuciła mi się piosenka 'Uncover'. A szczególnie pierwszy wers. Biorąc gorący prysznic, zapisałam je na zaparowanych drzwiach (dla nieznających słów: Nobody sees, nobody knows, we are a secret), a dodatkowo na końcu dodałam: ok? Wychodząc i wycierająć się w ręcznik, spojrzałam przerażona na zaparowane lustro. Było tam zapisane wielkie 'OK'. Nikt do łazienki nie wszedł, ani nie był to stary napis.
3. A to historia z dzisiaj. W związku z 8 marca, moja mama poszła na balety do znajomych. W domu miezkam tylko ja i ona. Jako, że było już późno, postanowiłam pościelić jej łóżko, które znajdowało się przy drzwiach wejściowych. Zapalając światlo, które też się przy nich znajduje, jakieś dziwne uczucie kazało spojrzec mi przez wizjer na ciemną klatkę. Księżyc mocno świecił, więc powinnam widzieć dość wyraźnie. Śledząc uważnie klatkę zauważyłam dziwną czarną plamę postury człowieka. Zignorowałam to. Pościeliłam to nieszczęsne łóżko i znów spojrzałam kierowana jakąś dziwną energią przez wizjer. Istota zmieniła położenie. Myślałam, że to któryś z sąsiadów, więc zapukałam w drzwi. Zamiast ruchu, dostałam w odpowiedzi warczenie i charczenie. Najpierw dyło ono donośne na klatne, teraz przeniosło się pod moje okna. Mieszkam na 8 piętrze w wierzowcu.
Napisano 09.03.2014 - 12:16
Napisano 16.03.2014 - 20:51
W moim 24-letnim życiu właściwie tylko jeden raz mogę powiedzieć, że miałam do czynienia ze zjawiskiem, którego nie potrafię wytłumaczyć. To było kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze w liceum do, którego dojeżdżałam codziennie pociągiem. Jednego dnia po szkole poszłam do siostry, która pracowała niedaleko mojej szkoły i wzięłam od niej klucze do mieszkania. Postanowiłam trochę jej pomóc i zaczęłam ogarniać jej mieszkanie, była to kawalerka przy spokojnej osiedlowej ulicy. Odkurzałam korytarzyk i kiedy znajdowałam się w wejściu do pokoju dostrzegłam ruch w kuchni. Było to szybkie mignięcie czegoś bez określonego kształtu, jakby szary dym. Wystraszyłam się tak bardzo, że momentalnie podbiegłam do drzwi wejściowych sprawdzić czy są otwarte, myślałam, że ktoś wszedł i przez szum odkurzacza niczego nie słyszałam, oczywiście drzwi były zamknięte, a w kuchni nikogo nie było. Nie wspominałam o tym nikomu, uznałam to za omam, ale później mój szwagier opowiadał, że z kuchni dobiegają czasem dziwne dźwięki tj. zapalanie kuchenki gazowej takie charakterystyczne tykanie zanim pojawi się płomień, oraz dźwięki przypominające zgniatanie plastikowej butelki. Obecnie już tam nie mieszkają, więc więcej nie mogę powiedzieć.
Wydarzenie, które nie wiem jak zinterpretować miało miejsce zeszłego lata, słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, a ja jak zwykle o tej porze poszłam biegać. Jak zawsze zabrałam ze sobą swojego psa, słońce świeciło mi w plecy więc rzucałam dosyć długi cień, przebiegłam może kilkanaście metrów kiedy cień niewiele niższy od mojego szybko mignął mi za plecami. Stanęłam jak wryta i oczywiście niczego za mną nie było, wykluczam psa bo to mały kundelek, było też cicho, żadnego wiatru, a nie usłyszałam żadnego podejrzanego szmeru. Cień łatwo dał się zauważyć bo teren po, którym biegam jest pusty, z jednej strony rosły trawy, z drugiej kukurydza, żadnych drzew czy innych wysokich obiektów. Zastanawiam się czy nie przewidziało mi się, nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia, w przeciwności do sytuacji wyżej opisanej.
Użytkownik K90 edytował ten post 16.03.2014 - 20:55
Napisano 17.03.2014 - 14:36
Podzielę się z wami ciekawą historią z życia mojej rodzinnej wsi. Opowiedziała mi ją babcia i dotyczy jej sąsiada "zza płotu".
Było to kilkadziesiąt lat temu. Moja babcia była jeszcze dzieckiem. Sąsiad zaś był od niej sporo starszy i chyba nie było we wsi człowieka, który by o nim powiedział coś dobrego. Wszyscy uważali go za złego człowieka. Był wyjątkowo chciwy, złośliwy i nieuczynny. Nie przepuścił żadnej okazji, żeby kogoś skrzywdzić i zawsze musiało być tak jak on chce. Niestety był też jak na owe czasy majętny i przez to wiele rzeczy uchodziło mu bezkarnie.
Ożeniono go z dziewczyna z równie zamożnej rodziny. Zostali "wyswatani sobie" tylko i wylącznie ze względu na pieniądze i wielkość gospodarki. Wtedy nie było to niczym dziwnym. Ludzie pobierali się ze "swatania" i dla umocnienia swojego statusu materialnego, choć w większości przypadków w takim związku rodziło się uczucie już po ślubie. Moi dziadkowie też wzięli ślub z namowy rodziny a kochali się i szanowali bardzo. Ale w przypadku sąsiada było inaczej. Nie byłby sobą, gdyby żył w zgodzie z żoną.
Żona sąsiada była podobno bardzo ładna. Wierzę w to, bo pamiętam ją z dzieciństwa. Była wtedy już starszą, zniszczoną życiem i pracą osobą, ale wciąż miała bardzo przyjemne rysy twarzy. Pamiętam ją jako kobietę łagodną i pobożną, powszechnie lubianą.
Żona sąsiada miala długie, piękne włosy. Tradycyjnie po ślubie powinna zacząć je upinać i chować pod chustkę. To była jakby oznaka statusu mężatki. Mąż jednak rozkazał jej, aby wlosy nosiła rozpuszczone. Nikt tak wtedy nie robił. Kobiety włosy zawsze zaplatały. Pokazać się komuś w rozpuszczonych włosach, to jakby wyjść na ulicę w bieliźnie. Sąsiadka miała do wyboru albo stać się obiektem drwin i komentarzy, albo znosić bicie, albowiem ilekroć mąż zauważył, że nie posłuchała rozkazu, okręcał sobie te jej piękne dlugie włosy wokół ręki i lał ją bez litości.
Któregoś dnia w desperacji, na jego oczach, urżnęła sobie warkocz nożem przy samej głowie. Prawie ją wtedy zatłukł na śmierć. Straciła ciążę. Pierwszą z wielu straconych w jej życiu.
Z latami było coraz gorzej. Babcia to określa słowami "diabeł w niego wstąpił". Sąsiadka dostawała cięgi z najbłahszego powodu. Była oblewana wrzątkiem (zupa niedobra), topiona w gnojówce, nieustannie chodziła cała w siniakach. Próbowała uciekać i czasem ktoś jej pozwalał przenocować albo się ukryć, ale raczej niechętnie, bo ludzie się bali, że jej mąż ich podpali albo w inny sposób skrzywdzi.
Kiedyś podobno mój pradziadek poszedł do nich po coś po sąsiedzku. Wchodzi a tam ścianie, na sznurku wisi sąsiadka. Rozpaczliwie próbuje się uwolnić, wierzga nogami, szuka punktu oparcia. Sznurek tak jakoś zawiązany, że zaciska się po trochu ale bardziej dręczy niż zabija. A przy piecu jakby nigdy nic siedzi sobie sąsiad i jabłko zajada. Nawet się grzecznie przywitał. Pradziadek skoczył i odciął szybko kobietę, na co mu sąsiad palcem pogroził, ale wyglądał przy tym na mocno rozbawionego.
Sytuacja zmieniła się, gdy sąsiadka jakimś cudem donosiła jedną ciążę. Urodziła syna i od tej chwili fizycznie nie tknął jej więcej. Za to swoimi dziwnymi zachowaniami odizolował ją niemal całkiem od innych ludzi.
W ich domu nie mogło być żadnego krzyżyka, obrazka religijnego. Wszystko kazał wyrzucić. Na chrzest syna się nie zgodził. Nie pozwalał wejść do nich nikomu, kto by miał na szyi krzyżyk lub medalik. Babcia opowiada, że poszła do nich raz po coś, gdy była już mężatką. Miała bluzkę zapiętą pod szyję, a pod bluzką jak zawsze medalik na łańcuszku. Nie było go widać, ale sąsiad wpadł w szał. Pluł na moją babcię tak długo, aż uciekła.
Wtedy jedyną rozrywką wieczorami, były spotkania z sąsiadami. Ludzie chętnie się odwiedzali, zwłaszcza zimą, gdy wieczory są długie. Kobiety brały kądziele i zbierały się u którejś z sąsiadek. Przędły sobie a przy tym gadały, śmiały się, śpiewały piosenki. Czasem z litości zbierały się u sąsiadki babci, by nie czuła się tak bardzo odosobniona. Babcia opowiada, że gdy przy okazji takiego spotkania, ktoś zaczął opowiadać coś związanego z religią, albo spiewać kościelną pieśń, sąsiad głośno pierdział. Raz po raz puszczał głośne bąki i śmiał się przy tym jak z najlepszego żartu.
Wreszcie podupadł na zdrowiu. Miał prawdopodobnie jakiś nowotwór, który go wyniszczył.
Wtedy ludzie umierali w domu, wśród bliskich. Przychodzili sąsiedzi, modlili się, czuwali. On już był całkiem wycieńczony. Nic nie jadł, nie mówił i nawet nie protestował gdy ktoś przy nim się modlił czy śpiewał. Spodziewano się, że umrze lada dzień.
Ale nie umierał. Trwał w agonii trzy tygodnie. Widać było że strasznie cierpi, choć poruszał już tylko oczami, tak był słaby. Nawet ci których skrzywdził, żałowali go i życzyli mu aby wreszcie w spokoju zmarł.
W tym trzecim tygodniu umierania, to już mało kto przy nim czuwał. Był koniec maja, piękna pogoda i dużo roboty w polu i gospodarstwie. Jednak moja babcia, która jest bardzo dobrym i litościwym człowiekiem, starała się co dzień pójść i odmówić przy nim rózaniec "za lekkie skonanie". I pewnego wieczora po obrządzeniu gospodarstwa poszła tak właśnie. Było przy nim jeszcze kilka starych babć, takich co to mogą cały dzień nawet w kościele siedzieć. Sąsiad był przytomny. Jak zawsze wodził bolesnym wzrokiem po wszystkim. W pewnym momencie weszła jego żona. Zapłakana bardzo, podeszła do niego i powiedziała na głos "Wybaczam ci już"
W tym samym niemal momencie umarł. Tak jakby czekał na takie jej słowa. Ludzie sobie to opowiadali z trwogą.
Zapalano mu świece, ale wiatr je ciągle gasił. Wkładano mu w dłonie krzyżyk, ale wysuwał się. Dłonie nie chciały się spleść jak do modlitwy.
Ksiądz bardzo niechętnie przystał na pochówek na cmentarzu, bo wiedział o jego agresji do symboli religijnych i niechęci do kościoła. Ale przepłacony zgodził się w końcu.
Choć był to koniec maja i przez cały czas pogoda dopisywała, w noc przed jego pogrzebem rozpętała się śnieżyca, wręcz burza śnieżna. Cmentarz był w sąsiedniej wsi, dość daleko. Rano wszystko było tak zasypane, że ledwo wyjechali wozem z trumną z podwórka. Aby ruszyć na cmentarz, musieli najpierw odkopać drogę. Z wielkim trudem dotarli na koniec wsi. Tam nie było już domów i płotów, więc zaspy sięgały wysokości człowieka. Śnieg był ciężki i mokry, padał cały czas. Ci co go odgarniali, opadali z sił, jakby je ktoś z nich wysysał. W końcu poddali się. Udało im się zepchnąć wóz nieco z drogi, wyprzęgli konie i postanowili wrócić gdy śnieg się stopi bo było dość ciepło i przewidywali, że to nastąpi szybko.
Rzeczywiście śnieg się w nocy stopił. Wszystko tonęło w wodzie i błocie. Okazało się, że wóz z trumną zapadł się w grunt po osie i żadna siła go nie da rady wyciągnąć. Wzięli więc trumnę na ramiona ale była namokła i bardzo ciężka. Jeden z tych którzy ją nieśli, poślizgnął się na błocie i złamał rękę.
Ludzie są z natury przesądni a 50 lat temu byli jeszcze bardziej. Doszli do wniosku, że święcona ziemia nie chce takiego grzesznika i musi w naszej wsi pozostać. Obok była taka mała kapliczka, jakie często stawiano na rozstajach dawniej. Wykopali mu grób obok tej kapliczki. Tam go pochowano pod zwykłym prostym krzyżem. I tam leży do dziś dnia, choć teraz już nie wiadomo gdzie dokładnie, bo krzyż nie ustał nawet tygodnia tylko gdzieś zniknął. I choć stawiali kolejne, to zawsze coś się stało z nimi - przewracały się, gniły szybko a raz nawet piorun strzelił prosto w krzyż, choć nie był wcale wysoki a obok rosły duże drzewa.
Gdy remontowali i poszerzali drogę, kapliczkę przenieśli w inne miejsce. Ludzie mówili robotnikom, że tam mogą się spodziewać kości ludzkich, ale wykopano tylko gliniany dzbanek pełny włosów.
Jego grób jest teraz po jezdnią. I od tej chwili zdarzają się tam wypadki. Raz auto potrąciło tam pieszego, zginął na miejscu. Kierowca w przerażeniu opowiadał, że to wyglądało, jakby coś pchnęło faceta na jezdnię. Obaj byli trzeźwi.
A sąsiadka zmarła w latach dziewięćdziesiątych dopiero. Po jej śmierci dalsza rodzina zafundowała jej murowany nagrobek i na tablicy umieszczono też jego nazwisko. Teraz to wygląda, jakby spoczywał obok niej.
Ich jedyny syn mieszka nadal koło mojej babci. Jest świętoszkowatym Świadkiem Jechowy. Nigdy nie był na grobie matki. Na grobie ojca już dwa razy miał wypadek samochodowy.
Użytkownik Żelka edytował ten post 17.03.2014 - 14:40
Napisano 19.04.2014 - 22:07
Trochę czuję obawy przed napisaniem tej historii ale ją wam opiszę.
Gdy byłem mały miałem dużo zabawek w pokoju, zawsze stały na półce i były to przeróżne miśki, lalki, kaczor donald i inne. Pewnego razu zaczęły mi się śnić jak ze sobą rozmawiały i się przemieszczały, dokładnie nie pamiętam jak to było ale nie potrafiłem odróżnić tego czy to działo się naprawdę czy tylko we śnie...
Pamiętam jak po jakimś czasie postanowiłem je poodwracać. Ustawiłem je tak by nie mogły patrzeć na mnie plastikowymi oczami w stronę mojego łóżka, na drugi dzień wszystkie stały odwrócone do mnie jakby ktoś je poprawił i to zdawało się logicznym wyjaśnieniem do czasu... przestawiałem te lalki, lekko przesuwając je w bok, niektóre obracając inne nie i następnego dnia znów były na swoim miejscu, to samo z figurką mnicha w dużym pokoju (salonie). Ten mnich nie był zwykłym mnichem lecz karykaturą, obrazą ponieważ po naciśnięciu jego głowy wysuwał się penis. Później wszystko ustąpiło, być może to nie było nic paranormalnego.
W domu w tamtym czasie na komodzie stało też drzewko szczęścia... po kilku latach dla świętego spokoju wyrwałem tego penisa z tej lalki i pozbyliśmy się drzewka szczęścia...
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych