Napisano 20.04.2014 - 08:17
Napisano 21.04.2014 - 19:34
Specjalnie założyłam konto, żeby dodać również coś od siebie.
1. Kilka razy w życiu, ja lub ktoś z domowników (albo i ja i oni) słyszeliśmy pukanie w drzwi lub w okno (trzy puknięcia). Działo się to w nocy, pare minut po północy, albo też nad ranem około godziny 5. I dodam, że to pukanie było w któreś drzwi wewnętrzne - raz słyszałam w drzwi z przedpokoju do kuchni, a drugi raz z kuchni do pokoju rodziców. Do mojego pokoju również wchodzi się z kuchni, a drzwi były szeroko otwarte, więc doskonale to słyszałam. Wiem, że w tym temacie nikt nie stara się niczego wyjaśniać, ale jeśli ktoś wie co takie pukanie oznacza, to proszę o prywatną wiadomość
2. Pewnego dnia (około połtora roku temu) sprzątałam w swoim pokoju, słuchając równocześnie muzyki przez słuchawki. Podeszłam do okna, żeby zetrzeć kurze z parapetu i jeszcze zanim odsunęłam firankę, poczułam, że ktoś dotyka mojego ramienia. Myślałam, że mama lub babcia coś ode mnie chcą, więc wyjęłam jedną słuchawkę z ucha, odwróciłam się i... nikogo za mną nie było.
3. Mój ś.p. wujek pracował za młodu w pogotowiu, gdzie był sanitariuszem. Zazwyczaj dojeżdżał do szpitala motorem, ale pewnego dnia, nie wiem w sumie z jakiego powodu musiał iść do pracy na pieszo (około 5 kilometrów). Dyżur kończył o 20, i w trakcie jak wracał zaczynało już szarzeć. Mniej więcej w połowie drogi (wtrącę, że wujo mieszkał na wsi, a szpital był w małym miasteczku. Jak już się skończyły domki jednorodzinne na przedmieściach, to przez jakiś kilometr droga wiodła przez szczere pola, dopiero potem zaczynały się pierwsze domy w miejscowości wuja i na tym właśnie pustkowiu rzecz miała miejsce) wujek zauważył jakieś pół kilometra przed sobą osobę idącą w jego stronę. W miarę jak się zbliżała dostrzegł, że jest ubrana w długi ciemny płaszcz i ma kaptur na głowie. Pomyślał, że to miejscowa "pomylona", która dziwnie się ubierała i często chodziła bez celu. Jednak, gdy była już naprawdę blisko okazało się, że postać jest znacznie wyższa od wuja (który miał ok 185 cm) oraz bardzo szczupła. W dodatku wujek zauważył, że postać sunie, nie widział żadnego kołysania się jak podczas chodu. Wujek przeraził się dopiero wtedy, kiedy patrząc na twarz owej osoby nie dostrzegł żadnych rysów twarzy, nosa ani oczu. Jej twarz była jakby białą plamą. Kiedy postac go minęła powiedział sobie "wszelki duch Pana Boga chwali" i szedł dalej, nie oglądając się za siebie.
4. Historia mojej mamy z dzieciństwa. W szkole podstawowej do której chodziła oprócz klas, poko ju nauczycielskiego itd był jeden pokój (około 10 osobowy), gdzie na czas nauki mieszkały wraz z opiekunką dziewczynki, które miały daleko do szkoły. Moja mama bardzo chciała zostać kiedyś na noc w szkole i któregoś razu babcia zgodziła się na to. Po wspólnej nauce i zabawie wszystkie położyły sie spać. Moją mamę obudziło szuranie ławek w którejś klasie. Pomyślała, że to woźny sprząta i próbowała dalej usnąć. Po chwili szuranie ławek ustało i usłyszała, że ktoś z końca korytarza człapie w stronę ich pokoju i niesie coś metalowego na metalowej tacy (brzdęk jakichś narzędzi). Gdy już jej się wydawało, że osoba wejdzie do ich pokoju, wszystko zaczęło się od nowa - kroki i brzdęk z końca korytarza aż do ich drzwi.. i tak kilka razy. Nad ranem opowiedziała wszystko opiekunce. Okazało się, że ona słyszy to każdej nocy, ale nie mówi nic dziewczynkom, żeby się nie bały. Mama dowiedziała się już długo po fakcie, że w miejscu jej szkoły mieszkał Żyd, który był dentystą. Zmarł w swoim domu już w podeszłym wieku.
5. Kolejna historia znana mi ze słyszenia. W mojej miescowości, stoi stary drewniany dworek. W czasie wojny zajęli go Niemcy i albo tam mieszkali, albo zorganizowali na jakiś urząd, a po wojnie zamieszkiwali go już miejscowi ludzie. Dworek kilka razy zmieniał właścicieli. Wszystko było w jak najlepszym porządku, aż któraś rodzina stwierdziła, że słyszy na poddaszu kroki, szurania, czasem gdakanie kaczek, kur itd... Dźwięków nie można było w żaden sposób wyjaśnić, więc poprosili księdza o poświęcenie domu. Był u nich chyba kilka razy i żadne modlitwy nie przynosiły skutku. W końcu posanowili wynieść wszystkie rzeczy z poddasza (było tam sporo szaf, ubrań i innych klamotów). Podczas tych porządków znaleźli zawiniętą w jakieś materiały tablicę cmentarną z wyrytym nazwiskiem, datą śmierci itd. Po przeniesieniu jej na cmentarz i symbolicznym pochówku wszystkie dźwięki ustały.
Napisano 29.04.2014 - 16:50
Cześć wszystkim
Otóż na samym początku do tematu pozwolę sobie na króciuśki wstęp. Krew się we mnie gotuje, gdy widzę tematy, w którym ktoś nawymyśla sobie, że jego dom jest nawiedzony i usiłuje zmusić innych użytkowników, by przyznali mu „OMG! MASZ DUCHA W DOMU!”. Na serio zaroiło się od tego typu tematów i większość z nich to zwykła bujda. Nie twierdzę, że nie zdarzają się tutaj takie tematy, które pisane są naprawdę („Są na tym świecie rzeczy...”, więc wiadomo), ale czasem te trolle trochę przeginają
A więc wstęp nieco nawiązuje do tego, co chcę zawrzeć w tym właśnie temacie. Otóż wiem, że niektórzy ludzie mają historie, o których chcieliby opowiedzieć na tym forum, ale trochę głupio byłoby zakładać na to oddzielny temat. Sama mam kilka takich historii, których wyjaśnień ABSOLUTNIE nie chcę słuchać, ale chciałabym, aby ktoś je przeczytał Przeglądałam te forum i wiem, że nie było tu na 99% tematu takiego jak ten, który chcę wam zaproponować.
A więc temat ten chciałabym założyć (mam nadzieję, że pożyje troszkę dłużej ^^), aby użytkownicy mogli podzielić się w nim swoimi historiami, które znają od swoich babć, sąsiadów, ciotek, matek, Mietka żony brata rodzonego; bądź też przeżyli je sami. Ale również prosiłabym, aby nikt nie próbował opisanych tu zjawisk jakoś wyjaśniać, bo to nie ma za bardzo sensu i doprowadzi tylko do głupich dyskusji Mam nadzieję, że ktoś będzie się tu w ogóle udzielał
Nie wymagam tu, by było to opisane tak jak creepypasta, albo książki Stephena Kinga, ale chciałabym, aby każdy pisał jak umie, ale o rzeczach logicznych (tzn. bez trollingu) Mam nadzieję, że temat się spodoba.
A więc z doświadczenia wiem, że jak nie zacznę ja, to nikt nie zacznie, więc lecę z historią usłyszaną od sąsiadki i jedną własną
Sąsiadka (kobieta około 60 lat) opowiadała mi, że jakieś 30 lat temu, któregoś wieczoru, musiała pilnować dzieci swojego brata, który musiał wyjechać na jedną noc. Dzieciaki (małe jeszcze, po jakieś 2-3 latka) spały, a sąsiadka sobie szydełkowała. Koło północy nagle coś łomotnęło w szybę. Była podwójna, więc zbiła się tylko ta zewnętrzna szyba, a okno dalej się trzymało. Za oknem nie było widać nikogo ani niczego, co mogłoby zbić to okno, a że szyba dalej była na swoim miejscu, sąsiadka zbagatelizowała to, obiecując sobie, że rano tą sprawę obejrzy. Szydełkuje sobie dalej, a tu jakiś brzęk w kuchni. To poszła już sprawdzić i zobaczyła, że pękła szybka od piekarnika. Tym razem już porządnie przestraszona wróciła do pokoju i zaczęła się zastanawiać co to. Po kilku godzinach gdybania zrobiła się głodna, więc poszła do kuchni, zrobić sobie kanapkę. Gdy smarowała kromkę masłem, ostrze noża pękło w poprzek. Jeść się jej odechciało i do rana czekała jak na szpilkach, aby ktokolwiek przyszedł do domu. Rano wrócił brat z wiadomością, że w nocy ich tata miał wylew i zmarł. To okno, które pękło- wstawiał ojciec; piekarnik ojciec naprawiał przed śmiercią; a pęknięty nóż ostrzył na dzień przed zgonem.
No i historia moja:
W Andrzejki, ja i moja koleżanka zorganizowałyśmy sobie nocleg w moim domu. Byłyśmy same, bo moich rodziców nie było w domu, a że ponażerałyśmy się przenajróżniejszych chipsów i ciastek, poszłyśmy rozprostować kości. Tak się składało, że gdy wychodziłyśmy z domu było nieco przed północą. No i poprowadziłam moją koleżankę obok takiego opuszczonego straszydła, któremu tak dla żartów przykleiłam łatkę „nawiedzonego” (ten dom i to co w nim przeszłam to materiał na sterty innych historii ). No i akurat jak tamtędy szłyśmy zrobiła się równiutko północ. Ja, żeby nastrój zrobić, zaczęłam opowiadać mojej koleżance o tym, że właściciel tego domu nie żyje, a tu SRU!- latarnia zgasła. My w śmiech, ale tak serio to aż nogi się pod nami ugięły. Przeszłyśmy parę kroków, a tu mój pies, który z nami był zaczął podkurczać uszy i uciekać. Do tego dosłownie w sekundę przestał wiać wiatr, a blacha na dachu domu (albo coś innego, metalowego), zaczęła paskudnie trzaskać, jakby coś po niej łaziło. Dopiero wtedy udałyśmy się w ślad za moim psem i zaczęłyśmy uciekać, gdzie pieprz rośnie
No i z mojej strony byłoby to tyle. Mam nadzieję, że ten temat będzie rozwijał się w miarę prawidłowo.
Proszę tylko o to, by nie wysnuwać teorii co to mogło być, ani nie podsuwać mi racjonalnych wytłumaczeń, bo nawet nie chcę ich znać Proszę też, aby każdy dopisał coś od siebie, bo na pewno każdy zna jakąś fajną historyjkę, gdzieś zasłyszaną
Pozdrawiam serdecznie
Napisano 02.05.2014 - 13:20
Historia, którą opisze miała miejsce dwa lata temu. Wtedy doszło do tragicznej śmierci 29 letniego mężczyzny ,który był mężem mojej szwagierki. Tak więc uczestniczyłam w większości wydarzeń " od środka". Chciałabym przedstawić noc przed samym pogrzebem. Był to okres kiedy wstawałam do naszego maleńkiego dziecka więc dokładnie pamiętam co kiedy się wydarzyło. W czasie pierwszego nocnego karmienia w pewnym momencie miałam wrażenie, że ktoś za mną stoi przestraszyłam się wręcz panicznie jednak wiadomo emocje w tamtym czasie były dla nas wszystkich ogromne. W czasie drugiego karmienia czyli około godziny drugiej poczułam na kręgosłupie " coś na miarę łapek pająka" uczucie było tak uporczywe, że musiałam położyć dziecko i się rozebrać do naga aby sprawdzić czy nic po mnie nie łazi. W tym samym czasie u drugiej rodziny , bardzo zaprzyjaźnionej ze zmarłym ( dla nich czas nocny był tak samo łatwy do ustalenia gdyż mamy dzieci w tym samym wieku. Oboje mieli ten sam sen ,dotyczący żegnania się ze zmarłym . W mieszkaniu obok naszego usłyszałam przez ścianę o 2 w nocy płacz dwuletniego syna zmarłego ,krzyczał, że był u niego tata, a śpiąca obok niego 13 letnia kuzynka powiedziała rano, że miała okropny sen z udziałem osoby zmarłej. Jego żona spała wtedy w jego rodzinnym domu, tam dla odmiany między godz. 2 a 3 wpadły do domu dwie gryzące się kuny , narobiły takiego rabanu, że obudziły wszystkich domowników. Rozumiem, że dla wszystkich z nas to był okres pełen napięć, ogromnego stresu jednak ta zbieżność czasu trochę dała mi do myślenia jak i zachowanie dwuletniego dziecka.
Napisano 04.05.2014 - 21:57
Witam.
Moja znajoma zmaga się z pewnym problemem. Rok temu zmarła jej babcia, z która miała bardzo dobre relacje. Wiadomo, bardzo przeżyła jej śmierc i od tamtej pory często widzi ''ducha'' swojej babci. Duch przychodzi nawet w obecności jej znajomych, którzy niczego nie widzą. Duch odchodzi, gdy tylko padnie na niego światło.
Co o tym sądzicie?
Napisano 09.05.2014 - 21:57
Strasznie się przestraszyłam... mam kilka siwych włosów więcej od ostatniej majówki..
Moi rodzice mają nieduży drewniany domek wakacyjny w okolicach Pasymia na Mazurach. Domek jest praktycznie w samym środku lasu, dość daleko od innych sąsiadów, w pobliżu (1 km) od tzw. "wyspy szpitalnej" na jeziorze Kalwa, gdzie w czasie wojny wywozili śmiertelnie chorych lub rannych ludzi na pewną śmierć (ale to nie o tym będzie opowieść, pomyślałam, że warto o tym wspomnieć dla wprowadzenia Was w klimat tego miejsca). Domek jest niemal całkowicie otoczony przez gęsty las, który w nocy sprawia wręcz demoniczne wrażenie. W lesie ciągle patyki "strzykają" tak jakby las żył swoim życiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to zwierzęta, których jest tam sporo ale mimo wszystko te odgłosy budzą niepokój...
Wiele lat bałam się tam jeździć sama, musiałam mieć ze sobą co najmniej kilka osób, robiliśmy ognisko, graliśmy na gitarze do rana i było raźniej, mimo licznych dziwnych przygód, które tam mieliśmy. Poza tym jeszcze wtedy naszą posesję ogradzał drewniany płot, który niestety z upływem lat po prostu zniszczył się i obecnie odnosi się wrażenie jakby domek stał po prostu w lesie.
W tą majówkę po raz drugi odważyłam się pojechać tam sama z 4 letnim synem. Długo biłam się z myślami, jechać czy nie jechać, jednak chęć przygody zwyciężyła.
Przez pierwsze dwie noce było nawet spoko. Byłam bardzo zmęczona więc wieczorami po prostu zasypiałam z dzieckiem i budziliśmy się rano, kiedy to witało nas już piękne słonko i zajączki na łące
Trzeci dzień był już inny. Już wieczorem czułam niepokój... ciągle miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje z lasu. Próbowałam zasnąć, jednak nie mogłam.. niepokój narastał i narastał.. Słyszałam coraz więcej dziwnych odgłosów. To nie dawało mi spokoju. Nadmienię, iż widoczność w nocy jest tam niemal zerowa. Jest jedna lampa na tarasie przed domkiem, która daje bardzo ponure żółtawe światło, oświetlające mniej więcej na 2 metry od domku. Leżałam i słuchałam... tej ciszy, przełamywanej co jakiś czas dziwnym bliżej nie określonym dźwiękiem, gdzieś w oddali huczała sowa... jakiś ptak nagle zaczął się drzeć przeraźliwie..., w lesie łamały się gałązki tak jakby ewidentnie ktoś się zbliżał.To wszystko budziło we mnie jakieś bardzo niedobre odczucia.
Stwierdziłam, że na pewno już nie zasnę zanim nie wyjdę z latarką i nie zobaczę co się dzieje. Z duszą na ramieniu wyszłam z domku.. byłam tak przerażona, że ledwo mogłam oddychać, czułam wręcz metaliczny smak w ustach, jeśli wiecie co mam na myśli. Tak się podobno czuje w przypadku silnego stresu. Miałam w jednej ręce gaz łzawiący w drugiej latarkę i nóż myśliwski. Wyszłam na ganek i świeciłam wokół domku i nagle usłyszałam bieg bardzo blisko, około 4-6 metrów ode mnie. Zaświeciłam tam latarką i mignęła mi jakaś postać, dość wysoka. Nie wiem jednak czy był to człowiek czy np. jeleń... Na pewno była to dość jasna postać, trwało to parę sekund, te parę szybkich kroków i koniec...
Adrenalina sięgnęła zenitu. Byłam tak przerażona i zdesperowana, że mimo tak ogromnego strachu wyszłam przed domek i poszłam kawałek w tym kierunku, gdzie zniknęło to coś... oddaliłam się z 10 metrów od domku. Nie mam pojęcia skąd znalazłam odwagę, może dwie lampki wina to sprawiły.a może tak silna adrenalina zniwelowała strach. Nigdy nie posądzałabym się o taką odwagę. Zawsze dziwiłam się oglądając horrory, że ludzie idą sprawdzić co się stało... a jednak stwierdzam, że w obliczu tak silnego strachu człowiek w jakiś sposób się przełamuje..
W oddali dostrzegłam jakby jasny punkt w kształcie człowieka (równie dobrze to mogła być wyobraźnia spowodowana stresem), trzęsącymi rękoma zaświeciłam tam latarką i usłyszałam nagle huk i łomot, tak jakby spadło coś ciężkiego na poddaszu domku, za sekundę ten dźwięk się powtórzył. Byłam przekonana, że ktoś chce nas napaść i dostał się już do domku.. Zdałam sobie sprawę, że tam jest mój śpiący na dole syn.. Sparaliżowało mnie. Zaczęłam w ułamku sekundy przeliczać nasze szanse. Wyszło na to, że nie obronimy się w żaden sposób... że nie mamy najmniejszych szans. Na policji nie potrafiłabym nawet powiedzieć, gdzie jest domek... tam jest sporo takich domków w okolicach... adresu nie ma tam chyba nawet. Pomyslałam najpierw, że wbiegnę do domku i zabiorę dziecko i szybko odjedziemy samochodem. Potem pomyślałam, gdzie? W las? Poza tym nie miałam pojęcia, gdzie mam kluczyki od samochodu.. .Zdałam sobie sprawę, że jestem na totalnym odludziu.. i nie mogę liczyć na żadną pomoc. Stwierdziłam, że muszę walczyć bo tylko to może nas uratować, że muszę być silna. Weszłam do domku i przerażona weszłam na górę..zapaliłam światło... a tam? Nic. Leży 5 materacy, żadnych ciężkich przedmiotów.. nic co mogłoby spaść, żadnego zwierzęcia.... nikogo, wszędzie cisza...zamknęłam domek i zasnęłam dopiero po paru godzinach.
Ja nie wiem co mi się tam przytrafiło. Może to po prostu sarna... może splot jakiś dziwnych okoliczności. Nie wiem co spowodowało hałas na piętrze domku. A może po prostu jakieś zbłąkane dusze chciały zrobić mi żart? Tego też nie wykluczam.
Użytkownik Claire edytował ten post 09.05.2014 - 22:02
Napisano 09.05.2014 - 23:10
Zgodnie z prośbą użytkowniczki - ten temat będzie służył jedynie do zamieszczania swoich historii. Wszelkie komentarze proszę zamieszczać wyłącznie w temacie "Komentarze do tematu "Nasze historie..."
Zgodnie z tym postem wszystkie komentarze zostały przeniesione do w/w tematu. Ten temat służy tylko i wyłącznie do dzielenia się historiami.
Napisano 20.05.2014 - 08:41
Witam,
przepraszam jak będę pisała w chaosie, ale nigdy nie byłam dobra w opowiadaniu historyjek
Jakiś ponad rok temu zamieszkałam z obecnym już narzeczonym na ul. Grochowskiej w Warszawie (było to jakoś po nowym roku).Odrazu zaczełam czuć się w tym mieszkaniu nieswojo, olałam to z mysla 'no tak, pierwszy raz bez rodziców, samodzielność i takie tam sprawy... norma'. Z dnia na dzień wszystko zaczeło się nasilać, uczucie niepokoju, niepewność itp. W mieszkaniu zawsze było zimno, włączaliśmy grzejniki na maksa i farelke a tak pomimo tego siedzieliśmy opatuleni pod koldrą (mieszkanie jest małe, bo to kawalerka).
Jakoś dwa dni po przeprowadzce, przy wkładaniu kluczy w zamek zaczeły mi się trząść dłonie, ale nie z zimna ale bardziej z nerwów. Zawszę w przedpokoju czułam jakbym nie była tam sama siedziałam, ale wiedziałam, że nikogo nie ma bo wracałam parę godzin przed chłopakiem. Z dnia na dzień było coraz gorzej, jak wchodziłam na klatkę po plecach przebiegały mi drzeszcze a przed drzwiami mieszkania zaczeły wypadać mi klucze z rąk. Odrazu wbiegałam do pokoju zamykajać za sobą drzwi, nawet się nie rozbierałam z butów. Gdy byłam sama przestałam chodzić do łazienki bo czułam jakby ktoś stał za drzwiami i czekał na mnie. Czułam jakby ktoś mnie obserwował przez szybę, umieszczoną w górnej częsci drzwi, które dzieliły pokój i przedpokój, patrzył co robię. Przestałam się w ogóle ruszać z łożka, siedziałam pod ścianą i czekałam aż chłopak wróci żebym mogła chociaż normalnie pójść do łazienki.
Pewnego dnia musiałam napisać do pracy parę raportów, masa papierów. Ulokowałam się przy stole. Usiadłam tyłem do nieszczęsnych drzwi z szybą. W ogóle nie mogłam się skupić, nerwowo ogladałam się za siebie. Już bym wolała chyba coś zobaczyć w tej szybie. Usłyszałam głośne walnięcie w drewnianą szafę, która właśnie stała w przedpokoju, uciekłam na łożko, zadzwoniłam z płaczem i paniką do chłopaka, że coś jest w przedpokoju, w szafie. Gdy przyjechał drzwi do szafy były otwarte. Powiedział mi, że on ten czuję się jakby ktoś go non stop obserwował, budzi się w nocy z uczuciem jakby ktoś nad nim stał i po prostu go obserwował.
Zaprosiłam koleżankę do siebie bo nie chciałam siedzieć sama. Odrazu po wejściu do mieszkania przeszły po niej dreszcze, cały czas zachowywała się nerwowo i kierowała wzrok ku drzwiom.
Postanowiliśmy się przeprowadzić bo myśłałam, że jak tam dłużej zostanę to oszaleje. W nowym miejscu cały niepokój ustąpił. W sumie to nie do końca bo w ty, chodziły ogromne pająki, których się panicznie boję
Do tej pory nie daję mi to spokoju, szukam inf co się wcześniej znajdywało w tym miejscu, może ktoś umarł i w ogóle co to miało być... Sąsiadów się nie pytałam bo traktowali nas z dystansem. Starsi ludzie, my młodzi a mieszkamy bez ślubu.
Napisano 20.05.2014 - 13:14
Witam ponownie drogich Forumowiczów.
Chciałabym podzielić się z wami kolejnymi dwoma historiami - jedna jest moja, druga zasłyszana od znajomej, która do tej pory przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Moja historia:
Każdy z nas ma swoje pewne mechaniczne przyzwyczajenia. Jedni jedzą cukierki, bądź innego rodzaju łakocie dopiero wtedy gdy ustawią je w porządku kolorystycznym, inni po wyjściu z domu , wracają się po kilka razy sprawdzić, czy aby na pewno drzwi od mieszkania są zamknięte. U mnie jest to nocne sprawdzanie godziny. Za każdym razem gdy przebudzę się w nocy , czy to na zwyczajowe siku, czy po raz kolejny sąsiad postanowił o 2 w nocy puścić kultowe kawałki disco polo, to zawsze moją pierwsza czynnością , którą wykonuje jest sięgnięcie po telefon który leży na szafce nocnej obok łóżka i sprawdzenie godziny.
Trzy lub cztery lata temu (przepraszam, nie pamiętam już dokładnie) w czerwcu, po normalnie spędzonym dniu, bez żadnych dziwnych zdarzeń - położyłam się spać.
W nocy się przebudziłam, ale nie za potrzebą czy w związku z niekomfortowym snem... po prostu się przebudziłam, sięgam po telefon - 2:48 - bez najmniejszego wzruszenia przysłowiowo przewróciłam się na drugi bok i zasnęłam.
Kolejnej nocy sytuacja się powtórzyła - sięgam po telefon z widniejącą godziną 2:48. Wtedy sama do siebie się w duchu uśmiechnęłam i pomyślałam, że to ciekawy zbieg okoliczności.
Po trzeciej i czwartej nocy kiedy się ta sytuacja powtórzyła, zaczęłam się autentycznie bać... Nie wiem dlaczego po prostu mnie to przeraziło.... Potem jeszcze 3 noce budziłam się o tej godzinie, ale po prostu wstawałam z łóżka i oglądałam telewizję dotąd dopóki nie zaczęło świtać.
Sytuacja powtórzyła się się w kolejnych latach, również w czerwcu , ale przez krótszą ilość dni jak i o innej godzinie (mam na myśli inne minuty, raz było to 2:34 ), ale zawsze było to po 2.
Nic się tu nigdy nie zdarzyło, nie ma historii ani legend dotyczących mojego bloku.
Tutaj zwracam się z prośbą do forumowiczów, o opinie w wątku dyskusyjnym. Czy jest to coś na co warto zwrócić uwagę, czy po prostu zegar organizmu się tak czasem przestraja i działa, ze szwajcarska precyzją?
Historia mojej znajomej:
Zazwyczaj sceptycznie podchodzę do historii które słyszę od innych ludzi. Szczególnie jeśli opowiadają mi mrożącą krew w żyłach historię z uśmiechem na twarzy albo z obojętnością. Tym razem było zupełnie inaczej.
Już sporo lat wstecz w czasach gimnazjalno / licealnych miałam bardzo dobrą koleżankę. Bardzo miła dziewczyna, niestety fatalnie się zakochała, zrobiła kilka błędów które teraz, w tych czasach są na porządku dziennym, zaszła młodo w ciążę, zostając przy tym samotnie z dzieckiem, ponieważ chłopak postanowił nie rezygnować z życia młodzieńczego.
Dziewczyna dawała sobie rade dzidzia rosła jak na drożdżach.
Któregoś ciepłego dnia, zaprosiłam K. na grilla. Zapytała, czy może mi coś powiedzieć bo się strasznie boi, a nie chce żeby ktoś ją uznał za wariatkę. Dziewczyna na prawdę miała ogrom przerażenia w oczach...
Oczywiście zgodziłam się wysłuchać co ma do powiedzenia. A cała historię opowiadała, ze łzami w oczach.
Dzidzia miała tendencje do budzenia się w nocy i płakania.... Noc w noc.... Nie ma się co dziwić, tak jest.
K. powiedziała, że tej nocy obudziła się już z przyzwyczajenia, aby wstać do małego. Dziecko nie płakało ale też nie spało. Po prostu z zaciekawieniem spoglądało w róg pokoju. K. również zerknęła w tamtą stronę. Ponoć w rogu pokoju "kłębiła się ciemność"... Z tego co mówiła po prostu część pokoju którą normalnie widać, zaczęła być tak ciemna jakby była żywą materią. W momencie gdy "ciemność" zaczęła się formować w ludzką sylwetkę , zaczęła krzyczeć i zaświeciła światło które było w części pokoju w której K. się znajdowała... Nic tam nie było. Po opowiedzeniu mi tej historii długi czas nie spała w swoim pokoju... Aż w końcu udało jej się wymienić sypialnią z siostrą. Sytuacja nigdy się nie powtórzyła.
Najbardziej w całej tej historii przerażające jest to , że strach z jakim opowiadała tą historię był prawdziwy. Ponadto , bardzo często słyszy sie pogloski, iż małe dzieci i zwierzęta widzą dużo więc aniżeli dorośli ludzie...
Użytkownik Sensi09 edytował ten post 20.05.2014 - 13:32
Napisano 27.05.2014 - 00:53
MIESZKA TU WIELU DZIWNYCH LUDZI
Historia ta wydarzyła się na prawdę. Wrzucam ją tutaj, gdyż nie ma w niej niczego paranormalnego, lecz może kogoś zaciekawi.
Mieszkam od pięciu lat w Trójmieście. W tygodniu pracuję w średnich rozmiarów miejscowości Pruszcz Gdański, leżącej jakieś 10 kilometrów na południe od centrum Gdańska. Pracuję w niewielkiej kancelarii prawnej jako pracownik biurowy, nudna robota, ale ktoś musi ją robić, a ja potrzebuję kasy. Niestety z miasta trudno czasem tam dojechać kolejką SKM (Szybka Kolej Miejska), więc poranne dojeżdżanie z blokowiska na obrzeżach na drugi koniec aglomeracji bywa uciążliwe. Co też ciekawe, od Gdańska Głównego do Pruszcza nigdy jeszcze nie jechało ze mną poranną kolejką więcej niż czterech innych pasażerów! W połowie przypadków jadę kolejką sam. Jeśli nie wierzycie – obecnie np. o 9.00 odjeżdża w kierunku Pruszcza, możecie się przejechać i sprawdzić na własnej skórze. Kiedyś jechałem jednak wcześniejszą relacją, którą jechało w tamtym kierunku tyle samo albo nawet i mniej pasażerów.
Tak też było i pewnego grudniowego wtorku w ubiegłym roku. Gdy podjechał pociąg, nikogo w środku nie było, nie było też nikogo na peronie. „Kolejna samotna podróż, kolejnego nudnego dnia. W dodatku cholerne buty znów zaczynają przeciekać od śniegu” - pomyślałem. Niebo było jeszcze ciemne, co potęgowało senność i bylejakość tego dnia, o ile to już był dzień. W końcu wsiadłem w przynajmniej ogrzewanym wagonie i pomknąłem przed siebie, byle dalej od śmierdzącego dworca. Gdy kolejka była w połowie drogi między stacjami „Orunia” i „Lipce”, pociąg stanął w polu. „K[urde] no nie!” - zakląłem na głos - „Tego mi tylko brakowało do pełni szczęścia”. Korzystając z otwartych drzwi wyjrzałem, by sprawdzić co się stało. Konduktor po chwili podszedł do mnie i powiadomił mnie, że jest mała awaria sieci trakcyjnej i musimy tu trochę postać. A ponieważ był tylko sam jeden, musiał iść zadzwonić po pomoc techniczną, ewentualnie komunikację zastępczą, więc cały czas będzie z przodu. Nie widząc sensu w dalszym denerwowaniu się potaknąłem i usiadłem w już nie tak ciepłym wagonie. Po jakichś pięciu minutach czytania pewnej popularnej gazety sportowej usłyszałem kroki na śniegu. Jednak zamiast konduktora wszedł obcy facet. Miał czerwoną od chłodu twarz, brązową kurtkę i przykrótkie spodnie dżinsowe. Oprócz opadającej gęsto na czoło grzywki, włosy miał ogolone na łyso. „Hm, może na takich zadupiach wraca moda z lat 90-tych?” - pomyślałem uśmiechając się pod nosem.
Jednak już chwilę później nie było mi wcale do śmiechu. Gdy ten facet usiadł po drugiej stronie wagonu, wlepiając swoje duże, przekrwione oczy w okno w taki sposób, by móc mnie obserwować w odbiciu, zauważyłem nóż umocowany do jego paska. Kształtem przypominał nóż do mięsa, ale widać było, że był domowej roboty. Mimo tego, że był widocznie dobrze naostrzony i w dobrym stanie, widać było na dolnej części ostrza przy rękojeści brązowe zacieki. Nagle przestałem wiedzieć, co należy w takich sytuacjach robić, niby chciałem wstać, niby nie mogłem tego zrobić, a skończyło się na tym, że chybotałem się do przodu i do tyłu jak niedorozwinięty. W końcu wstałem i w miarę spokojnym krokiem poszedłem do wyjścia. Wychodząc, spojrzałem w jego kierunku. Jego bezwyrazowa dotąd rumiana twarz była skierowana na mnie z lekkim uśmiechem, wciąż ślepo patrząc przed siebie, jak gdyby chciał ujrzeć coś za mną. Jego lewa ręka, dotychczas położona na kolanie, wędrowała teraz po pasku, tuż obok noża. Gdy tylko opuściłem wagon wiedziałem, że muszę uciekać. Nic nie słyszałem, nic nie widziałem, oprócz pobliskich zabudowań, do których starałem się dobiec. Na miejscu spotkałem dwóch strażników miejskich. Widząc mnie wiedzieli, że mam do nich interes, ale byłem zbyt zasapany żeby mówić. Próbowałem im opowiedzieć, co się stało, ale język mi się plątał i znowu przypominałem kogoś z nieprawidłową ilością chromosomów. W końcu udało mi się powiedzieć to co chciałem. Jednak starszy rangą facet stwierdził, że jestem kolejnym pijanym studentem, któremu się nudzi, a przecież tamten nic nie zrobił, ale i tak to mi się pewnie przywidziało, bo mogły mi zaparować okulary, zresztą kto wsiada do pociągu w szczerym polu itd. Gdy już ode mnie odchodzili kręcąc głowami młodszy z nich powiedział mi: „mieszka tu wielu dziwnych ludzi”.
Komunikacja autobusowa zawsze wydawała mi się lepszą opcją.
Napisano 10.06.2014 - 14:40
Mam kilka historii powiedzmy PARANOLMALNYCH...Niedokladnie wiem co to slowo oznacza i gdzie dokladnie miesci sie granica miedzy tym co normalne i nie...
Nazwe je NIEWYTLUMACZALNE...a wy sami ocenicie czy nadaja sie na ta strone...Z gory zaznaczam ze przydarzyly sie naprawde ,inaczej post ten wkleilabym miedzy creepypasty....
Zaczne od historii ktora nie zostanie wytlumaczona nigdy przez moj w miare dobrze pracujacy organ zwany mozgiem...Rzecz dziala sie w czasie moich lat szkoly sredniej,dokladnie w 2ej liceum.Czesto wtedy odwiedzalam moja ciocie mieszkajaca po drugiej stronie rzeki przeplywajacej przez nasze miasto..Mostow jest kilka ,najmlodszy i najwiekszy laczy sie z obwodnica.Biegnie przez niego dwupasmowka,a chodnik dla pieszych znajduje sie tylko po jednej stronie.W dole znajduja sie planty,piekne miejsce do spacerow i wypoczynku...Mozna na nie zejsc tylko w dwoch miejscach...na poczatku i na koncu mostu...Wstep troche dlugi ale opis tego miejsca jest wazny zwazywszy na sytuacje ktora miala miejsce..Jest ok piatej wieczor,srodek lata.Ide spokojnie spacerkiem do cioci na ploty...Wchodze na most i widze przede mna w odleglosci ok 150m dwie postaci,ubrane na bialo,idace spokojnym miarowym krokiem.Obie maja dlugie blad wlosy,wiec biore je za dwie ubrane na bialo dziewczyny spacerujace wolno po moscie...W tym momencie mija mnie ok 30 letni mezczyzna wyraznie sie gdzies spieszacy .Przechodzi szybko obok mnie i po kilku minutach widze jak zbliza sie do idacych powoli dwoch postaci.W momencie kiedy jest juz praktycznie przy nich zaczyna zwalniac i zostaje w tyle....Kobiety mijaja polowe mostu ja zaczynam doganiac idacego teraz wolno chlopaka.Kiedy sie mijamy on odwraca sie do mnie i pyta o godzine.Patrze na zegarek odpowiadam mu i w tym momencie podnosze wzrok na droge.Na moscie oprocz mezczyzny i mnie nie ma nikogo...
-Widzialas tez dwie osoby idace przed nami prawda?Odzywa sie do mnie facet.-Tak byly tam dwie kobiety ubrane na bialo-odpowiadam mu.
-Jak sie do nich zblizylem poczulem cos tak dziwnego ze musialem zwolnic.Czekaj chwile bo zaraz zwariuje...W tym momencie rzuca sie biegiem do przodu,mija miejsce gdzie ostatni raz widzielismy te osoby i biegnie dalej az do dlugich schodow prowadzacych na planty.Widze z daleka jak schodzi w dol..Sprawdzanie czy nie zeszly schodami jest dla mnie bezsensowne bo nawet supermen nie zdolalaby w tak krotkim czasie tam dobiec.To byl ulamek sekundy a droga biegiem trwalaby kilka minut.W momencie kiedy dochodze do faceta widze ze stoi oparty o porecz schodow z dziwna mina.
-Dobrze ze tez to widzialas bo bym pomyslal ze zeswirowalem...
-Moze zatrzymal sie jakis samochod i wsiadly...To jedyne wytlumaczenie jakie mam..Facet patrzy na mnie z poblazaniem...Dobrze wiemy ze nie mozna sie tam zatrzymywac..
-Mowie ci cos mnie popchnelo w tyl,nigdy w zyciu sie tak nie balem,to bylo jakbym po prostu ....Boze nie wiem,wpadlem w panike,zwolnilem kroku,nie potrafilem TEGO ominac i isc dalej!!!!W tym momencie dostrzegam zegarek na jego rece...Patrzy na niego potem na mnie
-Musialem po prostu odezwac sie wtedy do ciebie...cos zagadac!K....spoznilem sie na pociag!!!!!Ale teraz to juz bez znaczenia....
Nigdy pozniej nie spotkalam juz tego mezczyzny a szkoda,moze we wspolnej rozmowie,na chlodno doszlibysmy do jakis racjonalnych wnioskow...moze.....
Napisano 14.06.2014 - 18:16
Jaką przed chwilą miałem historię to jak pierdykam, do tej pory jestem w szoku.
Skube sobie słonecznik oglądając mecz, no i wiecie skorupki daję na popielniczkę, a te takie malutkie "odłamki", które zostają na zębach to wypluwam(no każdy wie o co chodzi kto jadł słonecznik) i właśnie wyplułem taką malutką łupineczkę przed siebie i przykleiła się do szyby...za którą jest video.
Przynajmniej myślałem, że przyklaiła się do szyby, kiedy chciałem ją zebrać palcem okazało się, że ona jest NA VIDEO! JAK?! Jakim cudem, jak video jest za szybą? Przeleciałem szyby chyba z 10 razy palcami czy nie ma tam jakieś szparki/dziurki i nic. Pierwszy raz miałem taką sytuację, że nie mogę znaleźć żadnego wyjaśnienia.
Jestem w ciężkim szoku, nie wiem jak to się stało, wychodzi, że łupinka przeleciała po prostu przez szybę <bezradny>
Napisano 22.07.2014 - 15:02
W takim razie i ja dorzucę coś od siebie.
Były to sytuacje, które w większości miały miejsce w domu (konkretnie mieszkanie w bloku), po śmierci mojego dziadka.
1. Dzień po śmierci dziadka, mój brat, który miał wówczas 6-8 lat (niestety nie pamiętam dokładnie ile miał lat, ale wiem na pewno, że w tym przedziale) poszedł do toalety o 4 nad ranem i zobaczył dziadka w kuchni. Zaczął krzyczeć na całe mieszkanie, przybiegł zapłakany i wystraszony do pokoju, wszystko opowiedział. Później opisał, jak był ubrany. Zobaczył go w takim ubraniu w jakim zmarł i trzymał w dłoni niebieski kubek, bez którego nie ruszał się z pokoju za życia.
2. W dniu pogrzebu dziadka zjechała się do nas cała rodzina. Wspólnie pojechaliśmy na pogrzeb. Po pogrzebie część rodziny rozjechała się w różne strony, a część przyjechała z nami. Kiedy weszliśmy do mieszkania, wszyscy byli w szoku. W mieszkaniu unosiła się mgła, potwornie gęsta. W każdym pomieszczeniu. Było tak siwo, jakby ktoś podpalił w domu kilka rac. Niektórych przedmiotów na regale czy kwiatów na parapecie nawet nie było widać. To było straszne i nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć.
3. Miesiąc, czy nawet dwa od pogrzebu dziadka moja mama przeniosła się z bratem do jego pokoju, czasami nawet ja tam spałam, bo byłam wystraszona po wcześniejszych sytuacjach. I wtedy gdy moja mama już przeniosła się do jego pokoju, ja, brat (on akurat spał), mama i jej narzeczony siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Nagle usłyszeliśmy głośne uderzenie w drzwi, tak, jakby ktoś w nie z całej siły kopnął, aż szyba w nich zadrżała. Ja i moja matka zaczęłyśmy krzyczeć, jej narzeczony był wyraźnie przerażony. Przez chwilę z tego szoku żadne z nas nie wydusiło z siebie ani jednego słowa. Potem mama wychodziła do przedpokoju sprawdzić, czy może ktoś nie wszedł do domu, ale to niemożliwe, bo usłyszelibyśmy jak ktoś wchodzi. Jakiś czas po tej sytuacji moja mama doszła do wniosku, że to ma związek z dziadkiem, że to mógł być nawet on. Tamtego dnia drzwi od pokoju były zamknięte, a ona opowiadała, że dziadek za życia nie lubił, jak ktoś zamykał u niego w pokoju drzwi bo wpadał w szał. Zawsze były otwarte. Moja mama później nie zamykała już tych drzwi przez kilka miesięcy i nic się na szczęście nie działo.
4. Mama opowiadała mi, że po jego śmierci śnił jej się jak wciągał ją w przepaść. Ona chciała żyć, więc nie dała się wciągnąć. Gdy się obudziła nie mogła oddychać ani ruszać się, myślała, że zejdzie. Nie mam pojęcia czy to był zwykły paraliż senny, czy rzeczywiście gdyby on ją pociągnął za sobą w tym śnie - umarłaby? osobiście jestem raczej za paraliżem, ale kto wie...
I tutaj mam jeszcze dwie sytuacje związane z babcią, która nadal żyje i ma się świetnie oraz religią. Moja babcia jest zagorzałą katoliczką, czasami mam wrażenie, że aż fanatyczką, niestety. Kościół odwiedza chyba 30 razy dziennie, a do tego zrobiła sobie istny ołtarz w swoim pokoju i cały czas się modli.
1. W tej sytuacji nie byłam świadkiem, ale napiszę wam, co opowiadała kiedyś babcia. Otóż jej mąż, a mój dziadek, ma dziecko z inną kobietą. Moja babcia całe życie chciała się dowiedzieć jak nazywała się ta kobieta. Płakała po nocach, chciała dowiedzieć się, z kim on miał dziecko. On jej tego nigdy nie powiedział, ona też nie miała się jak dowiedzieć. Modliła się do Boga o jakieś wskazówki, aby jej pomógł i się wymodliła. Mówiła, że śniła jej się matka, która powiedziała jej we śnie jakieś nazwisko, i powiedziała, że to ta kobieta. Jak się potem okazało gdy moja babcia ją odnalazła (w jaki sposób - nie pamiętam), ta kobieta, której moja babcia szukała faktycznie miała tak na nazwisko, z tym, że środkowa litera jej nazwiska to ''e'', a we śnie matka powiedziała jej ''a'', ale reszta się zgadzała, różnica była tylko w jednej samogłosce. Tak czy inaczej, niesamowite.
2. Tutaj byłam świadkiem, to było w dniu, w którym zmarł papież Jan Paweł II. Siedziałam po 21 u babci w pokoju i po cichu oglądałam telewizor, a ona obok odmawiała różaniec. W którymś momencie babcia wypowiedziała głośniej ''Jezu'', a ja zapytałam co się stało. Powiedziała, że w chwili gdy zaczęła odmawiać kolejny ''paciorek'' na różańcu, pękł na pół. Podeszłam do niej żeby mi go pokazała i faktycznie, był pęknięty na pół tak, jakby ktoś go idealnie, równo przeciął. Chwilę później moja mama przyszła do pokoju i powiedziała, że w telewizji mówią, że papież nie żyje. To również było niesamowite (oczywiście nie śmierć papieża). Sprawdziłam potem godzinę, o której zmarł papież i myślę, że to w tej samej chwili pękł ten koralik, na którym się modliła babcia.
Są jeszcze dwie sytuacje, których nie opiszę ani tutaj, ani nigdzie indziej. Po prostu pozostawię je dla siebie. Może bycie świadkiem takich, czy innych dziwnych wydarzeń może wywoływać dreszcze, niektórzy wręcz nigdy nie chcieliby być ich świadkiem, jednak to ma jakieś plusy. Ja przynajmniej teraz jestem przekonana, że życie na śmierci się nie kończy. Wątpiłam, a to mi w jakimś stopniu pomogło zmienić postrzeganie.
Użytkownik ylhovr edytował ten post 22.07.2014 - 18:55
Napisano 21.08.2014 - 21:16
Opowieść Mamy
Sytuacja wydarzyła się w 1990 roku. Pewnego, słonecznego, letniego dnia moja Mama wraz z bratem i siostrą wybrali się nad okoliczne jeziorko. Cała sytuacja wydarzyła się w drodze powrotnej. Mama jadąc na rowerze zauważyła jak z jej prawej strony wyjeżdża czerwony, amerykański krążownik z lat 60 lub 70, kabriolet. W środku siedział młody mężczyzna, blondyn, około 30-stki, z pogodnym wyrazem twarzy. Miał na sobie czerwoną koszulę w kratkę i ogólnie wydawał się być taki "nietutejszy". Wracając do tematu: samochód przejechał (bezdźwięcznie!) przez skrzyżowanie. Mama była tym mocno zdziwiona, ponieważ jak wiadomo te samochody są bardzo głośne. Przyśpieszyła tempa, popatrzyła się na skrzyżowaniu w lewo a po samochodzie nie było żadnego śladu. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Jestem ciekaw co to mogło być i czy ktoś też miał takie przypadki
Napisano 05.09.2014 - 22:56
0 użytkowników, 3 gości, 0 anonimowych