Bo to temat o KK, a nie innych instytucjach. Rozmydlasz temat prze okrutnie. Nie będę tutaj rozwodził się o innych instytucjach.
Strzelasz w kierunku kościoła. Problemu nie chcesz zauważyć i boję się że nie zależy ci na rozwiązaniu całościowym. Uważasz, że opodatkowanie kościoła itp rozwiąże wszystkie Twoje bolączki. Cóż Twoje zdanie.
Jeśli rozpatrujesz wszystko w kategoriach: bilans/zysk/przychód/opłacalność/ranking/giełda/podatek to przyznaję, masz rację - zlikwidować wszystko co nie przynosi dochodu, spalić to co zżera kasę, 'eutanazjować' stare pryki. Prymitywne myślenie ma to do siebie że nie zauważa iż ten miecz jest obosieczny.
Ku szerszemu spojrzeniu na chrześcijaństwo:
" Myślę, że przyszła odpowiednia chwila, aby rozważyć często zadawane pytanie —
jeśli chrześcijaństwo jest drogą prawdziwą, dlaczego chrześcijanie nie są jakoś wyraźnie
milszymi ludźmi od niechrześcijan? U podstaw takiego pytania częściowo leży coś z
gruntu rozsądnego, a częściowo coś innego, zupełnie nierozsądnego. Oto część
rozsądna: jeśli nawrócenie na chrześcijaństwo nie przynosi żadnej poprawy w
postępowaniu danej osoby — jeśli osoba taka pozostaje takim samym snobem,
złośliwcem, zawistnikiem czy karierowiczem jak do tej pory — to chyba należy sądzić,
że jego „nawrócenie" jest w gruncie rzeczy urojone. Oto test, który należy stosować za
każdym razem, kiedy po nawróceniu uznamy, że zrobiliśmy jakiś postęp: podniosłe
uczucia, nowe zrozumienie, większe zainteresowanie „religią" nie znaczą nic, jeśli nie
wiążą się z autentyczną poprawą naszego postępowania. Tak samo w chorobie nic nam
nie da, że „czujemy się lepiej", jeśli termometr pokazuje stale rosnącą gorączkę. W tym
sensie świat ma rację, oceniając chrześcijaństwo po jego skutkach. Sam Chrystus kazał
nam sądzić według skutków. Drzewo można poznać po owocach — jak mówimy, rzeczy
sprawdzają się w praniu. Kiedy jako chrześcijanie postępujemy źle albo nie umiemy
postępować dobrze, podważamy wiarygodność chrześcijaństwa w oczach świata. W czasie wojny
plakaty propagandowe przestrzegały: „Cena za zbyt swobodne rozmowy — cudze
życie". Jednak nie mniej prawdziwe jest inne stwierdzenie: „Cena za zbyt swobodne
życie — cudze rozmowy". Nasze zbyt swobodne życie sprawia, że rozmowy innych
(uzasadnione naszym postępowaniem) podają w wątpliwość prawdę samego
chrześcijaństwa.
Jednak światu zdarza się również oceniać owoce w inny, całkiem nielogiczny sposób.
Ludzie nieraz domagają się czegoś więcej, niż tego tylko, aby życie każdego, kto staje się
chrześcijaninem, ulegało poprawie. Zanim sami nawrócą się na chrześcijaństwo, chcą
najpierw zobaczyć cały świat starannie podzielony na dwa obozy — chrześcijański i
niechrześcijański — a przy tym ludzie z pierwszego obozu mają być w każdej chwili
wyraźnie milsi od wszystkich bez wyjątku ludzi w drugim obozie. Jest to nierozsądne z
kilku powodów.
Po pierwsze, sytuacja w rzeczywistym świecie jest znacznie bardziej
skomplikowana. Świat nie składa się ze stuprocentowych chrześcijan i stuprocentowych
niechrześcijan. Są ludzie (i to bardzo liczni), którzy powoli przestają być chrześcijanami,
ale nadal się nimi nazywają — bywają wśród nich duchowni. Są ludzie, którzy powoli
stają się chrześcijanami, chociaż sami tak by się nie określili. Są ludzie, którzy nie
przyjmują pełnej chrześcijańskiej nauki o Chrystusie, a jednak Chrystus pociąga ich tak
silnie, że należą do Niego w znacznie głębszym sensie, niżby to sami mogli zrozumieć. Są
ludzie żyjący w innych religiach, którzy za sprawą tajemnego Bożego działania skupiają
się na niektórych aspektach swojej religii zgodnych z chrześcijaństwem i w ten sposób
nieświadomie przynależą do Chrystusa. Na przykład Bóg może pokierować buddystą
dobrej woli, aby skupiał się coraz bardziej na buddyjskim nauczaniu o miłosierdziu, całą
zaś resztę pozostawiał na drugim planie (choć nadal mógłby twierdzić, że w nią wierzy).
Wielu dobrych pogan znalazło się być może w tym położeniu na długo
przed narodzinami Chrystusa. Oczywiście nigdy nie brakuje też ludzi, którzy są
zwyczajnie zagubieni i wyznają jakąś gmatwaninę sprzecznych wierzeń.
Dlatego nie ma
zbytniego sensu zbiorowe osądzanie chrześcijan czy niechrześcijan. Jest pewien sens w
zbiorowych porównaniach pomiędzy kotami i psami czy nawet mężczyznami i
kobietami, bo tutaj jest na ogól jasne, kto jest kim. Poza tym zwierzę nie zmienia się (ani
stopniowo, ani niespodziewanie) z psa w kota. Niemniej jednak, gdy porównujemy w
ogólności chrześcijan z niechrześcijanami, zwykle wcale nie myślimy o realnych,
znanych nam ludziach, a jedynie o dwóch mglistych wyobrażeniach, powstałych na
podstawie lektury gazet i powieści. Jeśli chcesz porównać złego chrześcijanina z dobrym
ateistą, musisz mieć na myśli dwa rzeczywiste egzemplarze, które udało ci się poznać. O
ile nie przejdziemy w ten sposób do konkretów, będziemy tylko marnowali czas.
Załóżmy, że przeszliśmy do konkretów i zamiast rozmawiać o wydumanym
chrześcijaninie oraz o wydumanym niechrześcijaninie, mówimy o dwóch realnych
osobach z sąsiedztwa. Nawet wówczas należy starannie zadawać nasze pytania. Jeśli
chrześcijaństwo jest nauką prawdziwą, powinny z tego wynikać następujące wnioski:
(a) każdy chrześcijanin okaże się milszą osobą, niż gdyby był niechrześcijaninem, (b)
każdy człowiek, który stanie się chrześcijaninem, będzie milszy niż przedtem. Na tej
samej zasadzie, jeśli reklamy pasty do zębów są prawdziwe, powinno z nich wynikać, że:
(a) każdy, kto używa danej pasty, będzie miał lepsze zęby, niż gdyby jej nie używał, (b)
jeśli ktoś zaczyna używać danej pasty, stan jego zębów poprawi się. Gdyby jednak ktoś
zauważył, że ja, który używam danej pasty (a także odziedziczyłem po obojgu rodziców
słabe zęby), nie mam tak wspaniałego uzębienia, jak jakiś zdrowy, młody Murzyn, który
w życiu nie używał pasty do zębów — nie oznacza to samo z siebie, że reklamy pasty do
zębów są nieprawdziwe. Panna Nowak, choć jest chrześcijanką, może mieć ostrzejszy
język niż niewierzący pan Kowalski. Samo w sobie nic nam to nie mówi, czy chrześcijaństwo działa.
Pytanie brzmi, jaki język miałaby panna Nowak, gdyby nie była chrześcijanką,
albo jaki byłby pan Kowalski jako chrześcijanin.
Z naturalnych przyczyn oraz za sprawą wychowania odebranego w dzieciństwie,
panna Nowak i pan Kowalski mają określone temperamenty — chrześcijaństwo
deklaruje, że będzie zarządzać oboma temperamentami w nowy sposób, jeśli otrzyma
na to zgodę. Uprawnione pytanie brzmi: jeśli taka zgoda zostanie udzielona, czy to nowe
zarządzanie poprawi stan przedsiębiorstwa? Dla każdego jest jasne, że w przypadku
pana Kowalskiego przyjdzie się zająć znacznie „milszym" temperamentem niż u panny
Nowak. Nie o to jednak tu chodzi. Aby ocenić zarządzanie fabryką, należy przyjrzeć się
nie tylko produkcji, ale i samemu zakładowi. Patrząc na fabrykę A, można uznać za cud,
że w ogóle jest w stanie wyprodukować cokolwiek — w fabryce B, która posiada
pierwszorzędne urządzenia, produkcja, choć wysoka, może być znacznie zaniżona w
stosunku do możliwości. Niewątpliwie dobry kierownik fabryki A zamierza sprowadzić
nowe maszyny tak szybko, jak to się da, ale to wymaga czasu. Do tego czasu niska
produkcja nie oznacza, że jest kiepskim kierownikiem.
Zejdźmy teraz nieco głębiej. Kierownik zamierza sprowadzić nowe maszyny —
zanim Chrystus skończy z panną Nowak, będzie „mila" jak się patrzy. Ale jeśli na tym
rzecz skończymy, może się wydawać, że Chrystus zamierzał jedynie podciągnąć pannę
Nowak na ów poziom, na którym od początku znajdował się pan Kowalski. Mówiliśmy o
całej sprawie tak, jakby pan Kowalski był zupełnie w porządku i jakby chrześcijaństwo
potrzebne było tylko ludziom okropnym, podczas gdy ludzie mili mogą sobie poradzić
bez niego. Jakby Bóg wymagał od ludzi tylko tego, żeby byli mili. Takie myślenie byłoby
jednak fatalnym błędem. W rzeczywistości pan Kowalski potrzebuje w Bożych oczach
„zbawienia" wcale nie mniej niż panna Nowak. W jakimś sensie — za chwilę to wyjaśnię
— to, czy ktoś jest miły, nie odgrywa właściwie żadnej roli.
Nie można się spodziewać, że Bóg patrzy na łagodne usposobienie i przyjacielskie
nastawienie pana Kowalskiego tak samo jak my. Jedno i drugie wynika z naturalnych
przyczyn, które stwarza sam Bóg. Jako cechy charakteru, jedno i drugie zniknie, kiedy
tylko pan Kowalski dostanie niestrawności. To, że pan Kowalski jest miły, to w
rzeczywistości dar od Boga dla pana Kowalskiego, a nie na odwrót. Tak samo Bóg
dopuścił, aby naturalne przyczyny, działając w świecie zepsutym przez stulecia grzechu,
wytworzyły u panny Nowak ograniczony umysł i zszarpane nerwy, które wyjaśniają jej
okropny charakter. W swoim czasie Bóg zamierza naprawić i tę część panny Nowak. Ale
dla Boga to nie najważniejsza sprawa. Nie przedstawia ona żadnych trudności. Nie to Go
zaprząta. Bóg przygląda się, działa i czeka na coś, co nie jest łatwe nawet dla Niego, bo z
natury rzeczy Bóg nie może tu przeprowadzić swojego zamiaru samym aktem własnej
potęgi. Patrzy i czeka — patrzy zarówno w kierunku panny Nowak, jak i pana
Kowalskiego. To, czego od nich oczekuje, oboje mogą Mu swobodnie ofiarować, oboje też
mogą Mu swobodnie odmówić. Czy zechcą zwrócić się do Niego i w ten sposób wypełnić
cel, dla którego zostali stworzeni — czy też nie? Ich wolna wola drży jak igła kompasu.
Jednak igła ta może wybierać. Może zwrócić się ku prawdziwej północy — ale nie
musi. Czy igła zmieni swój kierunek, czy zatrzyma się i wskaże Boga?
On może jej w tym pomóc. Nie może jej za to zmusić. Nie może niejako wyciągnąć ręki
i pociągnąć nas we właściwym kierunku, bo wtedy przestalibyśmy być wolni. Czy igła
wskaże północ? Oto kwestia, od której zależy wszystko. Czy panna Nowak i pan Kowalski
oddadzą swoją naturę Bogu? A to, czy natura, którą Mu oddają albo zatrzymują dla
siebie, jest akurat w danej chwili przyjemna czy niemiła — stanowi kwestię
drugorzędną. Zatroszczy się o nią sam Bóg. Nie chcę zostać źle zrozumiany. W oczach Boga okropna natura jest oczywiście czymś
złym i godnym ubolewania. Tak samo oczywiście widzi On przyjemną naturę jako coś dobrego — tak
dobrego jak chleb, światło słoneczne czy woda. Ale są to wszystko dobre rzeczy, które
On daje, a my otrzymujemy. To on stworzył w panu Kowalskim zdrowe nerwy i dobre
trawienie, i to bynajmniej nie koniec przygotowanych dla niego darów. Z tego, co wiemy,
Boga nic nie kosztuje stwarzanie rzeczy dobrych — jednak za nawrócenie zbuntowanej
ludzkiej woli musiał zapłacić ukrzyżowaniem. A ponieważ mówimy o woli, ludzie —
zarówno mili, jak i okropni — mogą odmówić Jego prośbie. Wówczas to z przyjemnego
usposobienia pana Kowalskiego, które jest wyłącznie częścią natury, w końcu nie
pozostanie nic. Cała natura przeminie. Jakiś splot naturalnych czynników doprowadził u
pana Kowalskiego do powstania przyjemnego usposobienia, tak samo jak inny splot
naturalnych przyczyn tworzy przyjemny układ barw podczas zachodu słońca. Niebawem
(bo taka jest natura) jedno i drugie rozpadnie się, i przyjemny układ zniknie. Pan
Kowalski miał szansę przemienić (a raczej pozwolić Bogu przemienić) chwilowy układ
w piękno wiecznego ducha — ale jej nie wykorzystał.
Jest tu paradoks. Dopóki pan Kowalski nie zwróci się ku Bogu, uważa swoje
przyjemne usposobienie za coś własnego — a dopóki tak myśli, jego usposobienie nie
należy do niego. Dopiero kiedy pan Kowalski zda sobie sprawę, że przyjemnego
usposobienia nie zawdzięcza sobie, a został nim obdarowany przez Boga, i dopiero gdy
odda je Bogu — wtedy rzeczywiście staje się ono jego własnością. Bo oto pan Kowalski
zaczyna brać udział we własnym stworzeniu. Jedyne, co możemy zachować, to rzeczy
oddane Bogu w wolności. Jeśli zatrzymujemy coś dla siebie, stracimy to na pewno.
Dlatego nie należy się dziwić, gdy spotykamy wśród chrześcijan ludzi o okropnym
usposobieniu. Jeśli się nad tym zastanowić, istnieje wręcz powód, dla którego ludzie
okropni powinni liczniej zwracać się ku Chrystusowi niż ludzie mili. To właśnie nie
odpowiadało ludziom za czasów ziemskiego życia Chrystusa — najwyraźniej pociągał On „to okropne towarzystwo".
Ludziom nadal się to nie podoba i tak już zostanie. Nie rozumiesz, dlaczego? Chrystus
powiedział: „Błogosławieni ubodzy" oraz „Jak trudno jest bogatym wejść do Królestwa",
i niewątpliwie miał głównie na myśli ludzi bogatych i biednych pod względem
ekonomicznym. Ale czy Jego słowa nie odnoszą się również do innego rodzaju bogactwa
i ubóstwa? Jednym z niebezpieczeństw płynących z posiadania wielkich pieniędzy jest
to, że możesz się zadowolić tym szczęściem, jakie mogą przynieść pieniądze, i w ten
sposób nie zdasz sobie sprawy z własnej potrzeby Boga. Jeśli można mieć wszystko za
podpisaniem czeku, można zapomnieć o swojej całkowitej i nieustannej zależności od
Boga. Wyraźnie widać, że naturalne talenty i przymioty niosą ze sobą podobne
niebezpieczeństwo.
Jeśli nerwy nie dają ci się we znaki, jesteś inteligentny, lubiany,
zdrowy i dobrze wychowany, zapewne będziesz zadowolony z takiego charakteru, jaki
masz. „Po co w to wciągać Boga?" — możesz spytać. Stosunkowo łatwo przychodzi ci
przyzwoite postępowanie na pewnym poziomie. Nie należysz do nieszczęśników, którzy
stale upadają przez seks, alkohol, słabe nerwy czy przykre usposobienie. Wszyscy
mówią, że miły z ciebie chłop i — tak między nami — przyznajesz im rację. Zapewne
uwierzysz, że całe to przyjemne usposobienie zawdzięczasz samemu sobie — i raczej
nie odczujesz potrzeby jego dalszej poprawy. Ludzie obdarzeni naturalną dobrocią
nieraz zupełnie nie są w stanie zauważyć, jak bardzo potrzebują Chrystusa, aż któregoś
razu zawiodą się gorzko na swojej naturalnej dobroci i całe ich samozadowolenie legnie
w gruzach. Innymi słowy, ludziom „bogatym" w tym znaczeniu trudno jest wejść do
Królestwa.
Zupełnie inaczej jest z ludźmi okropnymi — małodusznymi, niskimi, lękliwymi,
wypaczonymi, beznamiętnymi i samotnymi, czy też właśnie namiętnymi, zmysłowymi i
niezrównoważonymi. Jeśli w ogóle spróbują uczynić jakikolwiek postęp w dobroci, w
okamgnieniu zdadzą sobie sprawę, że potrzebują pomocy. Ich wybór to albo Chrystus, albo nic. Albo
podjęcie krzyża i pójście za Nim — albo rozpacz. Są zagubionymi owcami — Chrystus
przyszedł właśnie po to, by ich odnaleźć, On ich pobłogosławił. To oni są tym
„okropnym towarzystwem", w którym przebywa — i oczywiście faryzeusze nadal
twierdzą, tak jak twierdzili od samego początku, że „gdyby cokolwiek było w całym tym
chrześcijaństwie, tacy ludzie nie mogliby być chrześcijanami".
Każdy z nas może z tego zaczerpnąć przestrogę albo zachętę. Jeśli jesteś osobą miłą
— jeśli łatwo przychodzi ci żyć w cnocie — miej się na baczności! Komu wiele dano, od
tego wiele będzie się wymagać. Jeśli Boże dary otrzymane poprzez naturę pomylisz z
własnymi zasługami i zadowolisz się swoim miłym usposobieniem, nadal pozostaniesz
buntownikiem — wszystkie zaś te dary uczynią twój upadek tym straszniejszym, twoje
zepsucie tym bardziej skomplikowanym, a twój zły przykład tym bardziej
katastrofalnym. Szatan był kiedyś archaniołem — jego naturalne dary przewyższały
twoje własne tak, jak ty przewyższasz szympansa.
Ale jeśli jesteś istotą ubogą — zatrutą przez złe wychowanie w domu pełnym
wulgarnych zazdrości i bezsensownych kłótni, obarczoną nie z własnego wyboru jakimś
strasznym seksualnym zboczeniem, dzień w dzień nękaną kompleksem niższości, który
każe ci docinać najlepszym przyjaciołom — nie rozpaczaj. On wie o tym wszystkim.
Należysz do ubogich, których pobłogosławił. On wie, jak zdezelowaną maszyną przyszło
ci kierować. Nie poddawaj się. Rób, co możesz. Pewnego dnia (może w następnym
świecie, a może znacznie wcześniej) On ciśnie ją na złom i da ci nową. A wtedy wprawisz
w osłupienie wszystkich, również samego siebie — bo uczyłeś się kierować w trudnej
szkole jazdy (ostatni nieraz będą pierwszymi, a pierwsi — ostatnimi).
„Miłe usposobienie" — zdrowa, integralna osobowość — to coś wybornego. Musimy
dołożyć wszelkich możliwych starań w dziedzinie medycyny, edukacji, gospodarki
i polityki, aby stworzyć taki świat, w którym jak najwięcej osób wyrośnie na
„miłych ludzi" — tak jak naszym obowiązkiem jest starać się stworzyć taki świat, w
którym zapanuje powszechna obfitość żywności. Ale nie należy zakładać, że kiedy już z
wszystkich zrobimy „miłych ludzi", zbawimy tym samym ich dusze. Świat ludzi miłych,
zadowolonych z siebie i nie dążących do niczego więcej, ludzi odwróconych od Boga —
taki świat potrzebowałby zbawienia nie mniej rozpaczliwie od świata pełnego
nieszczęść, a wręcz mógłby się okazać trudniejszy do zbawienia.
Dzieje się tak dlatego, że zwykła poprawa to nie odkupienie, choć odkupienie zawsze
poprawia ludzi, nawet na tym świecie, a ostatecznie udoskonali ich w stopniu dla nas
niewyobrażalnym. Bóg stał się człowiekiem, aby przemienić stworzenia w synów — nie
po to, aby ulepszać starych ludzi, ale by stworzyć człowieka nowego rodzaju. Nie chodzi
o to, żeby nauczyć konia skakać wyżej niż dotąd, ale by go przemienić w istotę
skrzydlatą. Taka skrzydlata istota będzie w stanie szybować nad przeszkodami, których
nigdy nie zdołałaby przeskoczyć, i w ten sposób oczywiście przewyższy konia z całą jego
skocznością. Jednak gdy skrzydła dopiero zaczynają rosnąć, będzie to niemożliwe —
rosnące zaś wybrzuszenia na plecach (patrząc na nie, nikt by się nie domyślił, że mają z
nich wyrosnąć skrzydła) mogą mu wręcz nadać wygląd niezgrabny.
Ale być może zbyt długo zatrzymaliśmy się nad tą kwestią. Jeśli szukasz tylko
argumentów przeciwko chrześcijaństwu (a dobrze pamiętam, jak gorliwie ich szukałem,
kiedy ogarnął mnie lęk, że być może chrześcijaństwo jest prawdziwe), z łatwością
znajdziesz jakiegoś tępego, pośledniego chrześcijanina i stwierdzisz: „Więc oto i ów
sławetny nowy człowiek! No cóż, jeśli wolno, ja poproszę o starego". Ale kiedy zaczniesz
dostrzegać, że chrześcijaństwo okazuje się z innych powodów prawdopodobne, w głębi
serca poczujesz, że tylko robisz uniki. Co też właściwie możesz wiedzieć o duszy innego
człowieka — o jego pokusach, możliwościach, zmaganiach? Znasz tylko jedną duszę z
całego stworzenia — a jest to zarazem jedyna dusza, której los został złożony w twoich
własnych rękach. Jeśli Bóg istnieje, w jakimś sensie jesteś sam w Jego obecności. Nie
odsuniesz Go spekulacjami na temat sąsiadów zza płotu ani wspomnieniami odbytych
lektur.
Ileż będzie warta cała ta paplanina z drugiej ręki, kiedy rozproszy się owa
znieczulająca mgła, którą nazywamy „naturą" albo „realnym światem", a Obecność, w
której zawsze pozostawałeś, stanie się namacalna, bezpośrednia i nieunikniona?"
C.S.Lewis.
Użytkownik mariuszm edytował ten post 08.02.2012 - 22:29