Napisano
21.03.2012 - 09:13
"Jeśli nie jest się naprawdę wewnątrz chrześcijaństwa, najlepszą rzeczą jest być naprawdę poza nim. A mówiąc ściślej, że popularni krytycy chrześcijaństwa nie są naprawdę poza nim, ale stoją na gruncie pod każdym względem spornym. Ich wątpliwości są mocno wątpliwe, a krytyczne uwagi przyjęły dziwny ton, jakim posługują się przeszkadzający prelegentowi ignoranci. Najnowsze antyklerykalne frazesy są dla nich tematem towarzyskich pogaduszek. Narzekają, że księża ubierają się jak księża, zupełnie jakbyśmy mieli zyskać większą swobodę, gdyby wszyscy policjanci śledzący nas lub zakuwający w kajdanki byli detektywami w cywilu. Skarżą się, że kazania nie można przerywać i nazywają ambonę twierdzą tchórza, chociaż nie nazywają twierdzą tchórza redakcji gazety. Oskarżenie to jest niesprawiedliwe zarówno wobec dziennikarzy, jak i wobec księży, ale wobec dziennikarzy jest przynajmniej o wiele bliższe prawdy. Duchowny przemawia osobiście i łatwo mu dokopać, gdy będzie wychodził z kościoła; dziennikarz, aby uniknąć kopniaków, ukrywa nawet swoje nazwisko. Owi krytycy piszą do prasy szalone, bezsensowne artykuły i listy o tym, dlaczego kościoły świecą pustkami, chociaż ich nie odwiedzają, aby się przekonać, czy rzeczywiście tak jest albo których kościołów to dotyczy.
Ich propozycje są jeszcze nudniejsze i bardziej nijakie niż beznadziejny wikary z farsowej trzyaktówki i sprawiają, że mamy ochotę pocieszyć go. Możemy z pełnym przekonaniem zapewnić najmarniejszego z duchownych: „Rozumu więcej masz, niż ma go Oburzony albo Zwykły Obywatel, albo Szary Człowiek czy którykolwiek z twoich gazetowych krytyków; żaden z nich bowiem nie ma bladego pojęcia o tym, czego sam chce, nie mówiąc już o tym, czego oczekuje od ciebie". Nagle zmieniają front i potępiają Kościół za to, że nie zapobiegł wojnie, chociaż wcale nie chcieli, żeby ktoś to uczynił, i chociaż nikt nigdy nie twierdził, że byłby jej w stanie zapobiec, z wyjątkiem kilku postępowych, kosmopolitycznych sceptyków z tej samej szkoły naczelnych wrogów Kościoła.
To antyklerykalny i agnostyczny świat przepowiadał zawsze nadejście powszechnego pokoju i to ten właśnie świat powinien być zawstydzony i zdruzgotany wybuchem powszechnej wojny. A co do ogólnego twierdzenia, że wojna skompromitowała Kościół - można by równie dobrze powiedzieć, że potop skompromitował arkę Noego. Jeśli świat błądzi, jest to raczej dowód, że Kościół się nie myli. Jest on usprawiedliwiony - nie dlatego, że jego dzieci nie są grzesznikami, ale właśnie dlatego, że nimi są. W ten sam sposób krytycy Kościoła odnoszą się do całej tradycji religijnej; są oni owładnięci potrzebą reagowania przeciwko niej. Dopóki chłopiec mieszka w gospodarstwie ojca, wszystko jest w porządku; i znów będzie wszystko w porządku, gdy oddali się na tyle, by obejrzeć się i zobaczyć je w całości. Oni jednak wprawili się w jakiś pośredni stan, zabłądzili w dolinie, z której nie widzą ani wzgórz przed sobą, ani za sobą.
Nie mogą wyjść z cienia chrześcijańskiej kontrowersji. Nie mogą być chrześcijanami i nie potrafią przestać być przeciwnikami chrześcijaństwa. Przepełnia ich nastrój właściwy dla reakcjonistów: dąsy, przekora i zrzędliwe krytykanctwo. Ciągle jeszcze mieszkają w cieniu wiary, choć utracili jej światło. Otóż najlepsza relacja łączy nas z naszym duchowym domem wówczas, gdy jesteśmy dość blisko, by darzyć go miłością. Ale drugą dobrą relacją jest być na tyle daleko, by nie darzyć go nienawiścią. Książka ta opiera się na twierdzeniu, że choć najlepszym sędzią chrześcijaństwa jest chrześcijanin, drugim dobrym sędzią może być ktoś w rodzaju konfucjanisty. Natomiast najgorszym sędzią jest człowiek, który dziś najchętniej zabiera się do sądzenia - niedouczony chrześcijanin zmieniający się stopniowo w gniewnego agnostyka; wplątany w koniec sporu, którego początku nigdy nie rozumiał; porażony czymś w rodzaju dziedzicznego znudzenia, choć sam nie wie, czym się znudził; zawczasu zmęczony słuchaniem czegoś, czego nigdy nie słyszał. Człowiek ten nie sądzi chrześcijaństwa ze spokojem, jak zrobiłby to konfucjanista; nie sądzi go również tak, jak sam osądziłby konfucjanizm. Nie umie wysiłkiem wyobraźni przenieść Kościoła katolickiego o tysiące mil, pod obce niebiosa poranka, i ocenić go równie bezstronnie, jak oceniłby chińską pagodę. Podobno wielki św. Franciszek Ksawery, któremu niemal udało się wznieść Kościół jako wieżę górującą nad wszystkimi pagodami, odniósł porażkę po części dlatego, że jego następcy byli oskarżani przez braci misjonarzy o przedstawianie Dwunastu Apostołów w szatach i z atrybutami Chińczyków. Lepiej byłoby jednak widzieć w Apostołach Chińczyków i sądzić ich sprawiedliwie jako Chińczyków, niż widzieć w nich jedynie nieme idole zasługujące na rozbicie przez ikonoklastów, czy raczej odpustowe tarcze, do których cwaniacy celują z nienabitych wiatrówek. Lepiej byłoby zapatrywać się na całą rzecz jak na jakiś odległy azjatycki kult; widzieć w mitrach biskupów wysokie nakrycia głowy tajemniczych bonzów, w pastorałach -wężowe laski noszone w jakiejś azjatyckiej procesji, modlitewnik uznać za równie niezwykły jak młynek modlitewny, a Krzyż - za skrzywiony na równi ze swastyką. W 1925 r., kiedy Chesterton pisał te słowa, swastyka nie miała jeszcze tak jednoznacznej konotacji.
Wtedy przynajmniej nie tracilibyśmy panowania nad sobą jak niektórzy sceptyczni krytycy, którzy nierzadko tracą także rozum. Antyklerykalizm stał się dla nich atmosferą - atmosferą negacji i wrogości, z której nie mogą się wyzwolić. W porównaniu z ich postawą lepsze byłoby potraktowanie całej rzeczy jako pochodzącej z innego kontynentu albo z innej planety. Bardziej godne filozofa byłoby obojętne przyglądanie się bonzom niż nieustanne i bezcelowe czepianie się biskupów. Lepiej byłoby przejść obok kościoła tak, jakby to była pagoda, niż nieporuszenie tkwić w kruchcie, nie mając siły ani na to, by wejść do środka i pomóc, ani na to, by wyjść i zapomnieć. Tym, dla których reakcja stała się obsesją, polecałbym na serio wysilenie wyobraźni i przedstawienie sobie Dwunastu Apostołów jako Chińczyków. Innymi słowy, radzę im, by spróbowali oddać taką sprawiedliwość chrześcijańskim świętym, jakby byli to pogańscy mędrcy. Tu jednak dochodzimy do ostatniego bardzo istotnego punktu, który będę się starał udowodnić na stronach tej książka a mianowicie, że gdy faktycznie wysilimy wyobraźnię, by zobaczyć całą rzecz od zewnątrz, odkrywamy, że wygląda ona naprawdę tak, jak tradycja zawsze opisywała ją od wewnątrz. Tylko z oddali chłopiec może dostrzec olbrzyma i przekonać się, że to naprawdę olbrzym. Tylko wtedy, gdy ujrzymy Kościół chrześcijański pod czystym płaskim niebem Wschodu, możemy się przekonać, że jest to rzeczywiście Kościół Chrystusowy.
Krótko mówiąc, tylko gdy jesteśmy bezstronni, możemy pojąć, dlaczego ludzie są stronnikami Kościoła. "
G.K. Chesterton - Wiekuisty Człowiek.