Nie wiem jak jest w Twoim przypadku Aequitas, ale ja dopiero teraz, tak naprawdę szczerze przyłączając się autentycznie do Kościoła poznałem wolność. Wcześniej chciałem sobie uświadomić, że i bez tego mogę sobie wierzyć, ale no właśnie. Prawie doszło do tego, że rzuciłem w cholerę bierzmowanie, chciałem żyć po swojemu, bez Boga. No i przez pewien czas żyłem; rzucając tylko egoistyczne oskarżenia, czemu mi jest tak źle. I zatracając się w grzechu, upodlając się w swoich oczach, tracąc wartość jako człowiek, stając się prawie jak zwierzę.
Pewnie dla wielu moja postawa nie jest zrozumiała, chodzę do kościoła i jestem lektorem, ale po tym wszystkim poznaję jego wady, rzymianie przystosowali go na początku do swoich potrzeb by spośród pogan jak najwięcej sprowadzić do kościoła. Sama idea wspólnoty kościoła nie jest zła, ale jeśli chodzi tutaj o kult Boga to wszystko zaczyna się mieszać.
Moi drodzy, bo Wy tak naprawdę tego nie rozumiecie. Traktujecie Kościół, jako tylko pustą tradycję. I po części muszę przyznać rację, bo część osób chyba tylko dlatego uczestniczy we Mszy. Już miałem nadzieję, że po niedawnej śmierci mojej babci, w mojej mamie coś drgnie. Było miłe zaskoczenie na początku, ale entuzjazm już chyba upadł. Rodzina widzi we mnie pewną zmianę; ale no właśnie jakoś nikogo to nie rusza. Widzę choćby u nich coś takiego jakby chodzili do Kościoła, ale traktowali Boga jakoś tak automatycznie.
Traktuję kościół, a raczej jego obrzędy, jako połączenie chrześcijanizmu i pogaństwa, początkowe cele kościoła były znacznie inne niż teraz, chciałbym by wszystko było utworzone na nowo z czystymi intencjami lecz teraz jest już za późno.