Dojazdy z mojej wioski do Krakowa do pracy kosztują 1000 złotych miesięcznie w miarę oszczędnym samochodem. To prawie koszt wynajmu mieszkania.
No fajnie ale zakładasz że w mieście to niestety ale wszyscy mieszkają 5 minut spacerkiem od miejsca pracy . Niestety statystycznie wiekszość "mieszczan" i tak dojeżdza albo samodzielnie (ach te koreczki) albo morduje sie z transportem publicznym. A to oznacza że albo i tak płacą niewiele mniej niz ty albo traca tyle czasu na dojazd( przesiadki , korki) ze równie dobrze moga dojeżdzaćz dowolnego zadupia.Czyli praca jest przedłuzona o czas dojazdu i nie sa to bynajmniej małe narzuty.
Z mojej wioski ludzie albo dojeżdzaja busem do Wrocka (ok 45minut)albo jeżdzą wspólnie jednym samochodem w 4-5 osób . Dużo zakładów zapewnia darmowy dojazd.Przez rok pracowałem w chińskim koncernie i firma na własny koszt dowoziła mnie z pkt zbiorczego 100 m od mojego domu do samego budynku koncernu i z powrotem.A takich firm (a dokładniej rzecz ujmując ich autobusów) przez moja wioskę jedzie chyba z 6-8.
Z której dojazd do miasta kosztuje wielokrotnie drożej. Remontowanie w trakcie mieszkania nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Rano wychodzi się do ogrodu który trzeba utrzymać i poświęcić na to sporo czasu i wysiłku. Dom także trzeba utrzymać w stanie używalności, a to dach przecieka, a to rura puści, a to piwnice zaleje.
Domy wktórych mieszka się zbiorowo niestety tez wymagaja stałego dozoru.Róznica jest taka że ja płacę tylko za remonty których nie jestem w stanie sam (ewentualnie z najblizszymi) zrobić. Ty płacisz za każdy remont + plus gigantyczne narzuty za utrzymanie .I to płacisz stale w postaci czynszu + stały swoisty abonament. Ja remontuję jak mam gotówkę jak niemam staram się ją zdobyć.Kredytów nie biore wcale.
Remontowanie w trakcie mieszkania nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
Na samym povczatku było cieżko bo wprowadziłem sie z żoną do domu totalnie nieprzygotowanego do zycia. No i nie miałem ani znajomości ani umiejętności.Jak osadziłem pierwszy raz w życiu drzwi antywłamaniowe to po 4 minutach z hukiem wypadły od podmuchu wiatru
.Teraz po 6 latach nabyłem dużo unikalnych umiejetności .Np nawet doświadczeni tynkarze chwalą mnie za jakość moich tynków glinianych.
No i najważniejsze. Mam dom który nie ma jakis tam 150 m kwadratowych tylko 400 ( i to bez liczenia powierzchni piwnic ,stodoły , garazu , wozowni czy drewutni.Na czas remontu moge przeprowadzić się w inne skrzydło imieszkać tylko w nieco pogorszonych warunkach. A takie domy bynajmniej nie sa jakąś rzadkościa na wsi.
Rano wychodzi się do ogrodu który trzeba utrzymać i poświęcić na to sporo czasu i wysiłku.
To fakt nie zaprzeczany .Kosi sie mniej wiecej raz na 10 dni i idzie na to cały dzień.Mozna tez kosiąc raz na miesiąc i mieszkać wśród łaki anie trawników.Znajomy ma poprostu dwa kucyki i niema problemu z koszeniem (ale musi się opiekować pupilami) Jak niema w okolicy nadmiaru żmij jest fajnie. Da sie jednak przyzwyczaić do koszenia zwłaszcza jak zainwestujesz w dobre narzędzia itp.
Wysokie koszty dojazdu-nie ma problemu! Wsiadam codziennie na rower i 25 km w jedną stronkę pokonuje w godzinkę. Oszczędzam prawie 500zł. Rower można wrzucić do pociągu-i dalsze dystanse też są do łyknięcia.
Ja na zakupy śmigam albo rowerkiem(na mniejsze takie co mieszczą sie w plecaczku) albo skuterem( większe- taki czubaty koszyk marketowy). Skuter kupiłem od razu nieco wiekszy niz te zwykłe a jeszcze go stunigowłem by mniał wiekszą ładownośc. Skuter pali ok 2,4 - 3 litrów na 100km w zalezności od obładowania i stylu jazdy.Tylko jak spadnie śnieg to musze jechać samochodem.Zwykłe codzienne zakupy to robie w mojej wiosce w piekarnii albo w spożywczaku(nawet tanio ).Pracuję na miejscu.Bez dojazdów do pracy nawet mniejsza kwota daje większy efekt.
W kazdym razie by skończyć ten rozkwitający Offtop (moze go wydzielić) miasto -wioska
Mozę wrócę do sedna dyskusji . Krótko a treściwie . Wiekszość wpisów przypomina mi dialog z serialu
Co ludzie powiedząHiacynto ale ty wcale nie potrafisz jeżdzić konno!!
-Niewiem Nie próbowałam Moze umiem???
Niestety moi drodzy :
Jeżeli nie macie broni to jej raczej juz nie zdobędziecie w razie potrzeby. Co wiecej nie zdołacie się nauczyć nią posługiwać bo amunicja bedzie na wage złota.A wzasadzie droższa.
Jezeli nie potraficie polować teraz( a jest to trudna sztuka) to nie nauczycie się tego w sytuacji gdy wszysty beda chcieli coś upolować A zwierzyna nie jest i liczna ani głupia .
Macie teraz mozliwość sporo na spokojnie nauczyć. Później to niestety przeżyjecie o ile będą istniały słuzby mundurowe zapewniające wam choć minimum typu woda - jedzenie.Mówimy tu osytacji że chcecie chcecie bazowac na umiejętnościach typu "jak trzeba będzie to się nauczę" .
Jest sporo strategii dającej szanse zwykłego przetrwania w razie "wielkich katastrof"
typu powódź ,katastrofalne opady śniegu, czy dość długo trwały brak gazu , pradu , wody w rurociagu.
A to nie są scenariusze typu "przyleciały Anunaki" .
To sa scenariusze które za waszego życia z wilkim prawdopodobieństwem się spełnia . Nie teraz to za dziesiec lat czy 20 . Ale będą.A żeby przed tym się zabezpieczyć nie trzeba być Bearem Grillsem tylko minimalnie zabezpieczyc się.
Co szkodzi miec w domu zapas kaszy,ryzu i na bieząco dokupywać na miejsce zużywanego nowe nieprzetermonowane porcje- to przeciez kwestia raptem 100 złotych?To samo z wodą Albo co szkodzi wam miec zapas ziemniaków w piwnicy (jak zrobić by się nie psuły opisże w innym miejscu) .Co szkodzi przygotaować prosta ale skuteczny i wydajny filtr do filtrowania wody pitnej by dało się pić po przegotowaniu wode z bocznych rzek???Przeciez to troche przepłukanego drobnego piachu , troche węgla drzewnego, gruba metrowa rura i duza micha. Co za problem trzymac w piwnicy kilka wiader z pokrywkami?
Nikt nie będzie w 100% samowystarczalny, bo życia nie wystarczy by się tego nauczyć i wykonać
Ale tutaj nie mowimy o 100% samowystarczalności, ale o przygotowaniu sie chpoćby na "delikatny kataklizm" typu powódź z 1997 . Wtedy np wodę do wrocławskiego
trójkąta bermudzkiego dostarczało wojsko beczkowozami. Jeden beczkowóz na kilka kamienic. Wtedy był problem z dostaniem w sklepie dobrego wiadra. A przecież wody nie miało raptem kilka dzielnic miasta .Brakowało pradu (efekt podziemnych kabli) wiec świeczki znikały z półek jak zaczarowane . Lampy naftoweh nawet teraz trudno uświadczyć wsklepie. Jak podchodziła fala pod Wrocław to okazało si ęże nie sposób kupić w marketach w okolicy ani wody , cukru czy mąki . O nabiciu butli gazem tez nie było co pomażyc. Dlatego zdecydowaliśmy się dotrzeć do rodziny w Ladku Zdr . Problem w tym ze akurat o ile w Lądku fala juz opadła to "pomiedzy" akurat szła więc policja i wojsko obstawiało gówne trasy dojazdowe i zawracało podróznych tuz za Ząbkowicami. Nie mieliśmy map z zaznaczonymi bocznymi drogami. Dołączyliśmy do takiej karawany samochodów(jechali tez inni znajomi)i bocznymi drogami na czuja , błądząc, pytajac tubylców o droge dotarliśmy do (po kilku peypetiach) do domu.PO drodze dwa razy była sytuacja typu "słuchajcie nie jedźcie przez wioske tą drogą bo moskal tzn policjant stoi we wsi .Tu droga leśna powinniście przejechac do wioski XYZ . Moze się wam uda.A w Lądku tam gdzie mieszkliśmy nie było n prądu przez 3 tygodnie ale mieliśmy lampe naftowa i zapas 3 butelek nafty...Raz dzienie właczliśmy bateryjne radyjko Major (prosta i czuła konstrukacja zlat 70siatych.) Na wiadomości w Radiu Wrocław (tylko oni wykazali się dobrym wsparciem wysiłków powodziamnm i niosacych im pomoc. Przy okazji Radio Wrocław zafundowała nam straszny stres. Podano że zawaliła się kamienica na ulicy Kniaziewicza a na tej właśnie ulicy mieszkaliśmy -oczywiście numeru juz nie podano.Telefony i tak nie dziłały dobrze. Jak po kilku tygodniach wróciliśmy- szliśmu przez pocięte barykadami miasto(ludzie staralisie zatrzymać wode czym się dało ) i nie wiedziliśmy czy za chwile nie okarze się że cały nasz dobytek został zmiażdzony przez zawalone stropy budynku. Nie był.
Za to miasto było naprawde niesamowite . Wszędzie zapach stęchlizny i szlamu , Szczury wygonione z nor przez wode opanowywały dosłownie cały "powodziowy Wrocław" po zmroku.Jak wysiadłem we na dworcu to wiadziłem szczury wielkości niedużego psa siedzące spokojnie w żywopłocie otaczjącym dworzec i nie uciekajace przed ludźmi.O dziwo ludzie bardzo pomagali sobie na wzajem.W kamienicy w której mieszkaliśmy powstał "komitet mieszkńców" wystawiajacy warty .Gdy np wojsko przywoziło wode dyzurujacy przywozili wózeczkiem wszystkim wodę . Z racji obecności szczurów(i innego cholerstwa) trzeba było natychmiast przykrywac wiadra. Osobiście z przypadkami rabunku się nie spotakłem ale okolica była legendarnie "szemrana" i bardzo dbała o ochronę"swojego terytorium" Ja tez przepędziłem z innymi np ekipy cyganów .