Do dziś niewyjaśnione są okoliczności jednej z najbardziej tajemniczych tragedii tatrzańskich. Latem 1925 roku z Lodowej Przełęczy do Doliny Jaworowej w załamaniu pogody zaczęła schodzić rodzina Kaszniców – mąż, żona i syn, wraz z taternikiem Ryszardem Wasserbergerem. Dlaczego nagle, wszyscy z wyjątkiem kobiety, zaczęli umierać?
Był 3 sierpnia 1925 roku. W schronisku Téryego, w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich, rodzina Kaszniców jadła śniadanie przed wyruszeniem w góry. 46-letni warszawski prokurator Kazimierz Kasznica, jego żona Waleria oraz 12-letni syn postanowili wracać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Czekała ich długa droga: najpierw podejście na wysokogórską przełęcz, a potem zejście długą i pustą Doliną Jaworową do Jaworzyny Spiskiej i na Łysą Polanę. Pokonanie przełęczy latem dla sprawnego turysty nie nastręcza trudności, mimo że znajduje się ona dość wysoko: na 2372 m.n.p.m. Obecnie jest to standardowe przejście, popularne wśród turystów tatrzańskich. Prokurator niepokoił się jednak. Jego niepokój spowodowany był załamaniem pogody oraz długością planowanej tury, a także faktem, że szlak pokonać miał z żoną oraz dzieckiem. Sam nie był doświadczonym turystą. Mimo, że był początek sierpnia, warunki panowały jesienne: było zimno, wilgotno i wietrznie. Rano padał mokry śnieg, następnie – deszcz.
Lodowa Przełęcz od strony Dolinki Lodowej
Prokurator wypytywał o trasę poznanych w chacie Téryego polskich taterników. Był to zespół doświadczonych wspinaczy: Jan Alfred Szczepański, Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba, oraz 21-letni wówczas Ryszard Wasserberger. Oni również postanowili ze względu na złe warunki pogodowe, wracać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. W przypadku tej ekipy przejście trasy nie nastręczało żadnych problemów.
Schronisko Téryego w roku 1899
- Starszy Kasznica wypytywał Wasserbergera o drogę przez Lodową Przełęcz i - widać niezbyt pewny swej samodzielności turystycznej - prosił, by przejście odbyć wspólnie. Uczynny, zawsze gotów do opiekowania się słabszymi Wasserberger zgodził się bez namysłu. Około godziny wpół do dwunastej obie partie wspólnie wyruszyły ze schroniska – czytamy w relacji Wawrzyńca Żuławskiego („Tajemnica Doliny Jaworowej”). - Towarzysze Wasserbergera nie byli zachwyceni tym, że przypadek kazał im odbywać drogę w towarzystwie mało zaawansowanych turystów. Z Kasznicową i jej synem nie mieli na razie kłopotu. Gorzej było ze starszym Kasznicą. Deszcz zalewał mu okulary, bez których, jako krótkowidz, nie mógł się obejść. Co chwila trzeba było zatrzymać się i czekać na niego marznąc na wietrze. Nic dziwnego, że ten powolny pochód nużył taterników, którzy chcieliby jak najszybciej przebiec tę niezbyt ciekawą dla nich drogę. Tylko Wasserberger pozostawał w tyle, pomagając cierpliwie Kasznicom. Czuł się widać odpowiedzialny za połączenie tych niedobranych zespołów. Powyżej Lodowego Stawku, tam gdzie szlak biegnie w górę wprost na przełęcz, bracia Szczepańscy i Zaremba zbuntowali się. Odwołali na bok Wasserbergera i oświadczyli, że uważają za zbędne eskortowanie Kaszniców przez całą czwórkę. Wystarczy w zupełności jeden z nich do czuwania, by nie zbłądzili. Reszta pobiegnie naprzód. Zaremba zaproponował, aby wylosować tego jednego. Wasserberger zgodził się z rozumowaniem przyjaciół, odrzucił jednak pomysł losowania. On zostanie z Kasznicami. To on przecież jest do pewnego stopnia „sprawcą” tej wspólnej wycieczki.
Dolina Zadnia Jaworowa. W tle Murań i Nowy Wierch
Zatem trójka taterników w szybkim tempie ruszyła na Lodową Przełęcz. Po południu byli na Łysej Polanie, wieczorem w Zakopanem. Tymczasem Kasznicowie z Wasserbergerem dotarli na przełęcz dopiero po ok. 3 godzinach marszu od chaty Tery’ego! Dodajmy, że według przewodników czas przejścia na tej trasie, dla turystów średniozaawansowanych, wynosi 1 godz. 15 minut (według przewodnika „Tatry Słowackie”, Józef Nyka).
Gdy Kasznicowie ze swoim opiekunem osiągnęli Lodową Przełęcz, nastąpiło całkowite załamanie pogody. Zaczęło się gradobicie, wicher wzmógł się, co zresztą jest typowe na grani. Taternik pospieszał ich, mając nadzieję, że po drugiej stronie grani, poniżej przełęczy, wiatr osłabnie i warunki będą bardziej znośne.Zaledwie weszli na przewężenie przełęczy, spotkali zaczajonego w złomach Doliny Jaworowej przeciwnika. Wściekłe uderzenia wichury zwalały z nóg. Pomiędzy nimi podnosili się i posuwali naprzód. Kilkanaście metrów poniżej grani wiatr powoli traci swą moc. Grupa posuwa się ostrożnie naprzód. Wiatr powoli słabnie, przycicha. Wydaje się, że najgorsze już minęło. Gdy docierają do niewielkiego wypłaszczenia terenu Kasznica siada na kamieniu mówiąc;
- Jestem bardzo zmęczony… Dalej iść nie mogę.
Postanawiają odpocząć na chwilę. Ściągają plecaki. Kasznica zaczyna słabnąć, majaczyć, tracić przytomność. Jego żona podbiega do młodego taternika z prośbą o pomoc. I wtedy słyszy uprzejmą odpowiedź. Jej oczy stają coraz większe, a słowa brzmią niczym wyrok.
- Czuję się także bardzo słaby. Z całego serca pomógłbym Pani, ale doprawdy nie mogę.
W obliczu śmierci kobieta stara się zachować zimną krew. Aby zapewnić choć częściową osłonę od wiatru prowadzi syna pod ogromny kamień znajdujący się przy szlaku. Pomaga przenieść się taternikowi pod wantę. Biegnie do męża, lecz ten powoli osuwa się na ziemię. Kobieta rzuca się do plecaka. Gorączkowo szuka butelki z koniakiem. Powraca do męża. Chcąc go ratować wlewa mu kilka kropli ożywczego płynu do ust. Może to ogrzeje, poruszy gasnący oddech w piersi. Jeszcze parę chwil i mężczyzna przestaje oddychać.Kobieta wraca do syna. Podaje mu czekoladę. Na jej oczach rozgrywa się tragedia. Jej syn traci przytomność, obraca się do taternika – ten majaczy w malignie, nawołuje matkę, chce wstawać, iść z przyjaciółmi w góry – to chyba Łomnica – w porannym słońcu błyszczy ściana ostatniej wspinaczki. Powstrzymuje go przed powstaniem. Wraca się do syna – jest umierający. Jeszcze chwila, dwie – ciało chłopca nieruchomieje, ponownie zwraca wzrok w kierunku taternika. Nie ma go pod wantą. Z ostatnią nutką nadziei szuka go wzrokiem… Jest kilka metrów dalej. Leży z rozbitą, zakrwawioną głową nienaturalnie przekrzywioną, zwinięty na skalnej ścieżce.Wasserberger w ostatnich chwilach, resztkami przytomności powstaje, próbuje pokonać kilka kroków. Potyka się. Upada uderzając głową w kamień.Pozostaje sama. Nie słyszy szumu wiatru. Nie czuje zimna, głodu, pragnienia. Zapada w letarg. Na przemian traci i odzyskuje przytomność. Nie odróżnia dnia od nocy. Nie wie co się z nią dzieje. Porusza się po górskich bezdrożach, kozich perciach, by wreszcie po 37 godzinach i dwóch nocach spędzonych w górach zejść w okolice Łysej Polany.
Owego dnia 5 sierpnia 1925 roku Naczelnik TOPR Mariusz Zaruski wybrał się do schroniska przy Morskim Oku. Przypadkowo spotyka półprzytomną kobietę. Dowiaduje się od niej o tragedii. Natychmiast rusza ekspedycja Pogotowia do Doliny Jaworowej. Zostają przetransportowane do Zakopanego trzy ciała. Jeśli dochodzi do wypadku zwykle po analizie wiemy dlaczego. Zwykle brak doświadczenia, a w konsekwencji: zły ubiór, panika, brawura, upadek, wychłodzenie, śmierć. Przyczyn może być wiele. Żadna z nich nie zachodzi w finale powyższego zdarzenia. Najbardziej niezwykłe jest to, że nie wiadomo dlaczego doszło do tej tragedii górskiej.
Sekcja zwłok wykazała obrzęk płuc i zatrzymanie akcji serca z nieznanych przyczyn. Dodatkowo u Kazimierza Kasznicy ujawniono wadę serca oraz zwapnienie żył mogące w trudnych dla serca warunkach (np. podczas dużego wysiłku) prowadzić do zawału. Co więcej, początki tego samego schorzenia stwierdzono u jego syna. Wasserberger jednak – jak wykazała sekcja – był zdrowy. Co więcej, miał do czynienia ze znacznie trudniejszymi warunkami w górach. Postępowanie w tej sprawie umorzono. Dywagacje, jakie snuto w tej sprawie, były bardzo różne. Jedna z teorii podaje, że koniak był zatruty, jednak nie zatruła go Waleria. Być może Kazimierz Kasznica – człowiek wysoko postawiony, prokurator, naraził się komuś i otrzymał zatruty koniak „w prezencie”?
Informacje źródłowe, jakie się w tej sprawie ukazały, przytacza Michał Jagiełło w najnowszym, tegorocznym wydaniu książki „Wołanie w górach”. Pamiętajmy jednak, że wszelkie opisy i dywagacje, jakie się w tej sprawie ukazały, oparte są na zeznaniach jedynego świadka, jakim była Waleria.
Tajemnica tragedii, jaka rozegrała się w Dolinie Jaworowej, do dziś pozostaje nierozwiązana.
Opracowanie: Cinone
Paranormalne.pl
źródła:
http://lew.wsinf.edu...s/g_tajemn.html
http://www.wgorach.c...msg=1&lang_id=P
http://poznajpolske....erac,51425.html
Użytkownik Cinone edytował ten post 22.11.2012 - 10:54