Rewelacje o odmrożeniu, podbitym oku i złamaniach były właśnie rozpowszechniane w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”.
Nigdzie w oficjalnych zapisach z sekcji nie ma takiego wpisu. Tak samo jak nie ma zdjęcia Kasznicowej z tym rzekomo "limem".
Nie ma oficjalnego raportu z przesłuchania Kasznicowej na komisariacie, wszystko w zasadzie co wiemy jest z artykułów Szczepańskiego i jego obranej narracji. To za mało aby to sensownie analizować.
Co do pogrzebu, przyznaję jest to ciekawe, również mnie zastanawia do dziś. Raczej byłoby ją stać na sprowadzenie zwłok do Warszawy, byli dość zamożną rodziną.
Dziwne też, że inni krewni na to przystali i nie robili trudności ? Może to decyzja podjęte pod wpływem szoku po takiej tragedii, może pod wpływem załamania nerwowego.
Bardzo ciężko to jednoznacznie zanalizować.
Zamordowania syna i męża w przypływie miłosnego zachwytu do taternika, którego poznała kilka godzin wcześniej, wybacz nawet nie skomentuje. Czyli przed wyjazdem założyła, że może się zakocha na zabój i miała na tą okazję podszykowany zatruty koniak ?
Co do zatrucia, okresu oczekiwania i wynikach sekcji jeśli chodzi o toksykologię niestety się nie wypowiem, bo nie mam pojęcia jakie w tamtych czasach były stosowane trucizny i na jakim poziomie była ówczesna technika laboratoryjna. Kobieta musiałaby się konsultować w takim temacie z kimś naprawdę zorientowanym w tych sprawach. W tamtych czasach nie wyczytałaby takich informacji raczej z książek w bibliotece. Kimś kto zna trucizny, ma do nich dostęp i jest zorientowany czy dana substancja wyjdzie na sekcji albo nie wyjdzie i po jakim okresie czasu. Takie zabiegi wymagałyby długofalowego, wcześniejszego planowania zbrodni.
Ratownicy zabierający ciała nie znaleźli nigdzie butelki po koniaku co wydaje się faktycznie być dość podejrzane, dziwne ? Chyba, że wtedy jeszcze nikt nie kojarzył tego faktu z otruciem, nie zakładano takiego scenariusza i nikt nie pomyślał o jej odnalezieniu ? W końcu to była akcja ratownicza/zniesienia ciał a nie śledztwo policyjne.
Reasumując można snuć dalej różne teorie jak jedyny świadek nie żyje, tak to zawsze działa. Sekcja nie wykryła obecności znanych wtedy trucizn w organizmach denatów, czy nam się to podoba czy nie, nie ma więc twardych dowodów na rzekome otrucie. Jak to mówią papier przyjmie wszystko, jak miała się bronić przed takimi artykułami prosta, zwykła kobieta ? Ta sama sekcja wykryła natomiast opisywane wcześniej w topicu anomalie zdrowotne, które w panujących wtedy warunkach pogodowych mogły dać skutek zgonu. Czasami ciężko przyjąć do wiadomości najprostsze rozwiązanie gdy umysł na siłę szuka czegoś bardziej "medialnego".
Dziwi mnie natomiast, że tak szybko przeszedłeś do porządku dziennego nad poruszanym tu faktem tego, że wiele osób pytało w Zakopanym czemu pozostali taternicy nie podnieśli alarmu gdy ich kolegi nie było tak długo, itp. To już Cię zupełnie nie zastanawia ? Rozumiem, że łatwiej jest przejść do nakręcanego przez ich ojca, chwytliwego tematu rzekomego otrucia....zamiast rozwikłać przyczynę ich obojętności na los ich rzekomego kompana i kolegi ze szlaku.
"bracia Szczepańscy i Stanisław Zaremba po dotarciu do Zakopanego wieczorem 3 sierpnia nie zgłosili nikomu, że grupa się rozdzieliła, a ich znajomy nie dotarł na kwaterę. Gdy kilka dni później ten fakt stał się powszechnie znany, trzej młodzi taternicy znaleźli się w ogniu krytyki – jednak tylko na moment. Bowiem 11 sierpnia "Ilustrowany Kuryer Codzienny" opublikował artykuł poddający w wątpliwość relację Walerii Kasznicy "
"Dziennikarz nie szczędzi też sensacyjnych ustaleń, których interpretację pozostawia czytelnikowi. Otóż Waleria, pod okiem miała siniaka - rzekomo nabitego przypadkiem przez Ryszarda, którego próbowała chronić przed upadkiem... Zwłoki Wasserbergera natomiast, według obserwacji jednego z uczestników wyprawy ratunkowej Józefa Oppenheima, miały na policzkach ślady odmrożeń trzeciego stopnia. Zdaniem autora artykułu świadczy to o tym, że taternik "leżał przez długi czas w agonii, wystawiony na mroźny wiatr".
Dziś trudno te informacje potwierdzić, jednak wówczas w "IKC" pracował Ludwik Szczepański, ojciec Alfreda i Jana Szczepańskich. Inicjały L. Sz-i. prawdopodobnie należą właśnie do niego. Uzasadniona wydaje się więc chęć odsunięcia od synów i ich przyjaciela podejrzeń o przyczynienie się do tragedii. Kontrowersyjny tekst ukazał się w porannym numerze "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" wydawanego w Krakowie, jednak jeszcze tego samego dnia przedrukowało go ukazujące się o godzinie 14 "Łódzkie Echo Wieczorne". Wypadek zamienił się w sensację.
Widać tu jak na dłoni, że ojciec próbując ratować twarz synów i rodziny w środowisku taterników, używając swoich możliwości, wyprodukował paszkwil, w którym winę przerzucił na samotną kobietę, będąca w załamaniu nerwowym i bezbronną praktycznie przed atakiem prasy, wyjątkowa kanalia..
https://tvn24.pl/magazyn-tvn24/trzy-dni-czuwala-przy-cialach-gdy-zeszla-z-gor-okrzyknieto-ja-morderczynia,190,3281
"Sekcja została przeprowadzona. Nadzorował ją dr Marian Ciećkiewicz. Wyniki okazały się jednak mało sensacyjne. Lekarz orzekł bowiem stanowczo, że zgon "nie był następstwem działania gwałtownego osób trzecich, w szczególności nie był wynikiem otrucia". Wskazano natomiast naturalne przyczyny zgonu – konkretnie "porażenie serca wskutek wyczerpania trudami marszu w bardzo niekorzystnych warunkach atmosferycznych". - Tam niedwuznacznie było napisane, że nie zginęli na wskutek ingerencji osób trzecich. Było natomiast stwierdzenie, że wszyscy mieli problemy z układem krążenia. Jedni w większym, drudzy w mniejszym. Nawet ten syn, też już nie miał całkiem zdrowego serca – mówi o protokole sekcji zwłok Apoloniusz Rajwa. Wyniki sekcji były na tyle niesensacyjne, że gazety przestały zajmować się tematem. "Gazeta Podhalańska" wspomina o nich dopiero 6 września 1925 roku w notatce dotyczącej innego tatrzańskiego wypadku, donosząc, że "sekcja niczego nie wykazała"
Użytkownik Shiver edytował ten post 08.06.2022 - 22:22