Dla mnie nacjonalizm jest mydleniem oczu, bo tworzy wroga, którego odrealnia przez umiejscowienie na zewnątrz. Przenosi uwagę społeczną z obserwacji problemów krajowych i systemowych na niekoniecznie istniejące zagrożenie. Nie zwracamy uwagi na narzucony nam system odpłatnego niewolnictwa i absurd monetarnego kapitalizmu, a skupiamy się na walce z grupami, które po namyśle są dla nas niegroźne.
Nawet jeśli o tym zapomnieć, to znajdzie się kilka kontrargumentów. Po pierwsze egoizm - dlaczego to dobro mojego narodu ma być na piedestale? Odwróciłbym problem i zastanawiał się raczej, jak mój naród może przyczynić się do rozwoju na poziomie regionalnym, kontynentalnym czy światowym. Czy nasz system edukacji tworzy wystarczająco dobrych lekarzy, inżynierów, wynalazców, myślicieli, których praca usprawni życie nie tylko nasze (wbrew pozorom globalizacja nauki jest daleko posunięta i dla dobrych naukowców nie ma granic terytorialnych)? Czy wnosimy swoje bogactwo do kultury europejskiej? Czy jesteśmy zauważalni? Po drugie, to zdrowie w nacjonalizmie łatwo stracić. Czy poświęcić jednostkę dla dobra narodu? Czy rozwijać się kosztem sąsiadów; narzucać innym swój jedynie słuszny sposób życia? Jak odróżnić tu prawość od niegodziwości? Pytania można mnożyć, a odpowiedzi będą głównie opinią i budowaniem ideologii, która w polityce jest siłą raczej destrukcyjną. Nacjonalizm tworzy mury, twierdząc, że jesteśmy od siebie różni. Być może mamy inne spojrzenia na rzeczywistość, żyjemy w odmiennych kulturach, ale przecież jesteśmy jednością - myśląc o dobru, myślmy o nim w zasięgu globalnym. Nie wierzę w merkantylizm, imperializm czy inne podobne brednie. Przy obecnym rozwoju technicznym stać nas na przezwyciężenie małostkowych sentymentów i wzajemnych antypatii, i zapewnienie rozwoju dla każdego. Wolimy niszczyć siebie i innych, bo to łatwiejsze od rzekomo utopijnego budowania. Przywiązaliśmy się do tragikomicznego systemu monetarnego, którego szaleństwa nie potrafimy już dostrzec, a który z każdym dniem zamienia tę planetę na gorsze. Ekonomią nazywamy produkcję coraz mniej trwałych bubli i obłąkańcze marnotrawienie nieodnawialnych surowców naturalnych.
Dobra, koniec, EOT, bo sam się zapędzam w ideolo i chaos włazi.
Użytkownik Don Corleone edytował ten post 23.06.2013 - 14:47