Eben Alexander, amerykański neurochirurg, nie wierzył w opowieści o życiu po życiu ludzi, którzy otarli się o śmierć. Jednak w 2008 r. zapadł w kilkudniową śpiączkę i przeżył coś, o czym opowiadali mu wcześniej pacjenci. Tamte doświadczenia podważyły całą jego naukową wiedzę. Dziś uważa, że śmierć mózgu nie jest kresem naszej świadomości.Wywiad z tygodnika "Przekrój"
Masz wieloletnie doświadczenie lekarskie, uczyłeś w Harvard Medical School w Bostonie, ale od czterech lat głosisz poglądy niemające z nauką wiele wspólnego. Co się stało w 2008 r.? Wiem, co o moich wspomnieniach myślą sceptycy, dlatego ilekroć o nich opowiadam, staram się to robić w racjonalny, wręcz naukowy sposób. Do dnia, w którym zapadłem w śpiączkę, byłem absolutnie zdrowy. Ba, mój starszy syn zmusił mnie do trudnego treningu, który miał nas przygotować do wspinaczki na wulkan w Ameryce Południowej. 10 listopada 2008 r. obudziłem się o godz. 4.30 i już miałem wyjść do pracy, gdy nagle poczułem straszliwy ból pleców. W ciągu 15 minut stał się on tak silny, że nie mogłem już zrobić kroku. Po chwili bolała mnie też głowa. Wiele dni później dowiedziałem się od kolegów lekarzy, że mój stan z minuty na minutę się pogarszał i że zdiagnozowano u mnie ostre bakteryjne zapalenie opon mózgowych. Bakterie E. coli przeniknęły do płynu mózgowo-rdzeniowego i zaczęły pożerać mój mózg. Tego typu choroba występuje u jednego na 10 mln dorosłych pacjentów w USA. Zapadłem w śpiączkę. Gdy trafiłem do szpitala, w którym sam pracowałem, zajął się mną znakomity zespół specjalistów. Zrobiono mi kilka nakłuć lędźwiowych, aby zdecydować, jaką zastosować terapię. Podano mi potrójny antybiotyk. Sprawdzono też poziom glukozy, który spadł do wartości równej 1, a nawet w najgorszych przypadkach zapalenia opon mózgowych nie spada poniżej 20! Byłem naprawdę w krytycznym stanie. Wyniki badań wskazywały, że mój mózg przestał działać. A jednak było inaczej.
Skąd o tym wiesz? Przecież nie pamiętasz nawet tego, że do szpitala zawiozła cię żona. Rzeczywiście tego nie pamiętam. Ostre zapalenie opon mózgowych doskonale wymazuje z mózgu funkcje, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi: pamięć, emocje, język i obrazy. Kiedy przywieziono mnie do szpitala, lekarze dawali mi w najlepszym przypadku 10 proc. szans na przeżycie. Rokowania szybko się zresztą pogarszały. W końcu dawano mi tylko 2 proc. szans i zero nadziei na całkowite wyzdrowienie. Moje ciało nie reagowało, a partie mózgu wyższego rzędu praktycznie nie funkcjonowały. Przebudziłem się jednak i doskonale pamiętałem to, co się działo ze mną i w mojej głowie w trakcie śpiączki.
Czy istnieje naukowe wytłumaczenie twojego stanu, w którym ciało, łącznie z mózgiem, znajduje się w śpiączce, a twoje „ja" ma się dobrze i żyje? To właśnie było dla mnie najbardziej zaskakujące. Jestem przecież neurochirurgiem i wiedziałem, że neurony w mojej korze mózgowej zostały zablokowane przez bakterie, a po przebudzeniu ze śpiączki nie będę nic pamiętać, tymczasem moja świadomość trwała. W dodatku przypomniały mi się przypadki większości moich pacjentów, którzy również przeżyli śpiączkę i nie pamiętali zupełnie nic. Ja pamiętałem i w tych wspomnieniach uderzyło mnie szczególnie to, że kiedy byłem nieprzytomny, nie zdawałem sobie sprawy ze swego dotychczasowego życia. Cała moja wiedza o ludziach, Ziemi, wszechświecie, wszystkie moje doświadczenia, język, emocje, wszystko to zniknęło. Co ciekawe, wydawało mi się, że ten stan trwa bardzo długo – rok, może wieczność, a przecież śpiączka minęła po kilku dniach. Nie miałem też świadomości własnego ciała. Znalazłem się w zupełnie innej rzeczywistości. I z pewnością znacznie przekroczyłem coś, co zwykło się określać jako ludzką świadomość.
Jaka była ta inna rzeczywistość? Czas nie miał tam nic wspólnego z tym, jak go postrzegamy w życiu. Jesteśmy przyzwyczajeni do linearnego układania zdarzeń. Tam to było niemożliwe, wszystko mogło się dziać jednocześnie i wszędzie. Takie miałem wrażenie. Dlatego tak trudno to opisać. W pewnym momencie znalazłem się w czymś w rodzaju mglistego, mrocznego podziemia. Dość obrzydliwe miejsce. Zaczęło się wtedy zbliżać wirujące białe światło. Obejmowało coraz większą przestrzeń. Słyszałem także muzykę. Znalazłem się w niezwykle urzekającej realnością i ostrością barw dolinie. Byłem pyłkiem na skrzydle motyla. Obok mnie znalazła się piękna dziewczyna. Jej twarz wciąż pamiętam. Nie powiedziała ani słowa, ale jej myśli w jakiś sposób docierały do mojej świadomości. Rozumiałem, że nie mam się czego obawiać i jestem kochany. Wszystko wyglądało tak samo, ale stałem się bardziej świadomy. Poczułem wszechogarniającą obecność Boga.
Skąd pewność, że to nie mózg płatał ci figle? Tego typu doświadczenia nauka tłumaczy przecież przejściową nieprawidłowością w działaniu kory mózgowej.Ależ to wszystko działo się w czasie, kiedy mój mózg nie tyle działał nieprawidłowo, ile w ogóle nie działał! Istnieje przecież dokumentacja badań tomograficznych przeprowadzanych w ciągu tych siedmiu dni. Spędziłem trzy lata na szukanie wyjaśnienia tego, co się stało. Na początku próbowałem wszystko zrozumieć na bazie neurobiologii. Wiedziałem, że zapalenie opon mózgowych prawdopodobnie mocniej niż jakiekolwiek inne schorzenie unicestwia część kory mózgowej nazywaną też korą nową, niezwykle mocno wykształconą u człowieka. To oznaczało, że w mojej głowie nie powinno się dziać absolutnie nic. Tymczasem to, czego doświadczyłem w czasie śpiączki, było niezwykle realne, bardzo ostre i żywe. Moje przeżycie wydaje mi się dziś bardziej rzeczywiste niż na przykład to, że siedzimy naprzeciwko siebie i o nim rozmawiamy.
Ludzie, którzy otarli się o śmierć, podobnie wspominają takie chwile, ale ty jesteś neurobiologiem. Nie szukasz innego naukowego wyjaśnienia? Na początku tłumaczyłem sobie moje nadrealne doświadczenie jakimś niezwykłym działaniem sieci neuronowych. Jednak to, co przeżyłem, było tak potężne, że – zapewniam cię – tego typu wytłumaczenie wydaje mi się niewystarczające. Zacząłem więc szukać innych wyjaśnień, oczywiście wciąż naukowych. Ostatecznie jednak doszedłem do wniosku, że ze względu na treść mojego przeżycia, jego siłę i nieprzetłumaczalność mój mózg w stanie, w jakim się znalazłem, nie mógł czegoś takiego sam wygenerować. Co więcej, po przeanalizowaniu nawet tego, wobec czego byłem i – jako naukowiec – powinienem być jak najbardziej sceptyczny, czyli wchodzenia w interakcję – jak sądzę – z istotami duchowymi, zrozumiałem, że tego nie da się wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Mimo że bardzo długo szukałem konkretnego, anatomicznego i naukowego wytłumaczenia tego, co przeżyłem, nie znalazłem go.
Czy jest możliwe, że twoje wspomnienia powstały już po wybudzeniu ze śpiączki? Kiedy się obudziłem, opowiedziałem swoim lekarzom, że zapamiętałem ze śpiączki niezwykle silne duchowe przeżycie. Wytłumaczyli mi to oczywiście poważną chorobą, którą przeszedłem. Byli przekonani, że będę musiał spędzić dwa do trzech miesięcy w szpitalu, a później będzie mi potrzebna do końca życia stała opieka medyczna. Sam początkowo myślałem, że moje wspomnienia były zbyt realne, żeby mogły być prawdziwe. Szczerze mówiąc, chciałbym to doświadczenie po prostu pokazać innym, może wyświetlić jak film, i udowodnić, że nie da się tu niczego wyjaśnić jakimiś lekarskimi sloganami dotyczącymi poziomu tlenu czy dwutlenku węgla w naszych mózgach.
Jak wyglądało przebudzenie? Było szokujące. Mówiłem już, że w czasie śpiączki nie pamiętałem swojego życia, także moich bliskich. Natomiast doskonale pamiętam z tego okresu konkretne sytuacje, twarze osób, które odwiedzały mnie w szpitalu, np. mojej żony, jej sióstr i dzieci, choć wtedy nie wiedziałem, że to oni. Coś do mnie mówili, ale niczego nie rozumiałem. Docierały do mnie niezwykle silne wrażenia wzrokowe. Pamiętam rurkę intubacyjną i respirator. Po przebudzeniu szybko odzyskałem słuch i mowę. Z przekazów osób, które mi towarzyszyły, wiem, że w ciągu dwóch godzin po odzyskaniu przytomności zacząłem znów mówić. Zdarzyło się też coś jeszcze. Wspominałem już o tym, że widziałem twarze osób, które odwiedzały mnie w szpitalu. Wśród nich była Susan Reintjes, przyjaciółka mojej żony, która od lat pomaga pacjentom w śpiączce. Po przebudzeniu powiedziałem żonie, iż pamiętam, że Susan tam była. Okazało się, że się myliłem. Susan nie odwiedziła mnie w szpitalu. „Ona przyszła do ciebie w sferze psychiki" – stwierdziła moja żona. Oczywiście jako naukowcowi trudno było mi sobie z tym wszystkim poradzić. Wiele osób mówiło mi wtedy, że moje opowieści brzmią jak urojenia kogoś pod wpływem narkotyków. Ja jestem jednak lekarzem i wiem, że narkotyki nie wywołują wizji o tak totalnej klarowności. Ich działanie nie mogłoby tłumaczyć spotkań po tej drugiej stronie rzeczywistości z ludźmi, którzy już dawno odeszli, czy też doświadczeń związanych z istotami duchowymi, które były moim udziałem. Wyobraź sobie, z czym musiałem się zmierzyć. Byłem neurochirurgiem, i to bardzo sceptycznym wobec kwestii duchowych. Nie miałem żadnych wątpliwości, że wiem, jak działa umysł. Byłem absolutnie pewien, że to aktywny mózg daje nam świadomość, a gdy umiera, umieramy wraz z nim. My i nasza świadomość. To była dla mnie niezaprzeczalna prawda.
Może dlatego twoja opowieść wywołała burzę i falę niezwykle krytycznych komentarzy. Czy wydaje ci się, że te doświadczenia i to, że przekazuje je człowiek, który jest naukowcem, mogą zmienić nasze postrzeganie świata? Moim zdaniem nauka w znacznie szerszym stopniu będzie musiała uznać głębię natury naszej świadomości. Potrzebna jest pokora. Naukowe czy materialistyczne myślenie nie tłumaczy wszystkiego. Mimo wszystko uważam, że sceptycyzm, z którym podszedłem do wyjaśnienia tego, co mi się przydarzyło, jest zdrowy. Pozwolił mi przez to wszystko łatwiej przejść. Równocześnie trzeba uważać, żeby uprzedzenia nie wzięły góry nad dociekaniem prawdy. Ja musiałem odrzucić wszystko to, w co do tej pory wierzyłem. Stephen Hawking powiedział kiedyś, że „zasadnicza różnica między religią a nauką jest taka, że ta pierwsza opiera się na władzy i jakimś narzuconym dogmacie, natomiast druga na obserwacji i rozumie". Hawking ma sporo racji, ale naukowcy, niestety, zbyt często stają się tak samo dogmatyczni i uzależnieni od narzuconego im przez środowisko naukowe sposobu myślenia jak ludzie religijni. Moim zdaniem, kiedy mamy do czynienia z kwestiami dotąd niezrozumiałymi i zupełnie niewytłumaczalnymi, warto zachować szczególną ostrożność i nie ferować łatwych wyroków.
Przekazy dotyczące doświadczeń osób bliskich śmierci zaczęły się pojawiać jakieś 20 lat temu, gdy zaczęto stosować nowoczesne sposoby reanimacji. Niektórzy lekarze tłumaczą, że wspomnienia podobne do twoich są więc skutkiem niedotlenienia mózgu. Nie ma we współczesnej nauce pojęć, które tłumaczą takie przeżycia jak moje. Przez lata zastanawiałem się z innymi neurobiologami nad tym, czy istnieje świadomość poza mózgiem. Taką niezależną od mózgu świadomość ludzie religijni nazywają duszą. Oczywiście dla mnie, naukowca, było to bardzo trudne do przyjęcia. Dziś patrzę na to inaczej. Chodzi o to, by przestać myśleć w ten sam sposób i otworzyć się na coś nowego, coś absolutnie głębszego. Tego, czym jest świadomość, jej złożoności i głębi nie jesteśmy dziś w stanie pojąć. Myślę, że myślimy zbyt prymitywnie, żeby to zrozumieć. Być może powinniśmy próbować pozbyć się mechanizmu filtrującego w mózgu, który odrzuca wszystko, czego nie rozumiemy. Wyjaśnienie tych zjawisk nie nastąpi pewnie za mojego życia. Moi synowie prawdopodobnie też nie dowiedzą się, jak działa nasza świadomość, ale jestem pewien, że wyjaśnienie tej tajemnicy jest warte każdej minuty pracy tysięcy naukowców, którzy się tym zajmą. Nie da się zlekceważyć doświadczeń tylu osób, które podobnie jak ja otarły się o śmierć. Dlatego całe to dzisiejsze gadanie o niedotlenieniu mózgu, które ma być rzekomo przyczyną rojeń o życiu po życiu, można wyrzucić na śmietnik.
Fragmenty wywiadu, którego dr Eben Alexander udzielił Alexowi Tsakirisowi, założycielowi portalu popularnonaukowego Skeptiko.com. Tłumaczenie Marlena Mistrzak.