Polski historyk zdradza, dlaczego Hollywood nie zrobił filmu o rtm. Pileckim
Rotmistrz Witold Pilecki był wyjątkową postacią. Podczas wojny specjalnie dał się złapać Niemcom, by trafić do obozu w Auschwitz i móc opisać popełniane tam zbrodnie. Udało mu się stamtąd uciec, ale po wojnie został zamordowany przez komunistów. Przez całe dekady mało kto wiedział o jego bohaterstwie. Dr Adam Cyra, autor biografii „Ochotnik do Auschwitz”, wieloletni pracownik naukowy Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, opisuje m.in. tajemnice raportu Pileckiego, a także dlaczego nie doszło do ekranizacji wyczynów rotmistrza, choć był już gotowy scenariusz napisany w Hollywood.
Dlaczego na tak długo zapomniano o rtm. Witoldzie Pileckim?
dr Adam Cyra: W Polsce cenzura dbała o to, żeby po jego straceniu nie ukazała się żadna informacja. I tak było do ’56 roku. Potem, między 1956 i 1989 rokiem, pojawiały się czasem jakieś artykuły w prasie, względnie wzmianki w artykułach naukowych, ale najczęściej koncentrowano się na jego brawurowej ucieczce z Auschwitz, natomiast nic nie pisano, co się z nim stało po wojnie. Informacja o jego straceniu ukazała się dopiero w 1979 roku w „Polskim słowniku biograficznym”, a więc opracowaniu dla bardzo wąskiego kręgu odbiorców. Mimo to cenzorom wydano polecenie, by nie zatwierdzali tekstów, w których pojawiła się informacja o Pileckim. Decyzję o ewentualnej publikacji mogli podjąć najwyżsi przełożeni w urzędzie cenzury.
A jak to wyglądało na emigracji?
Tam też o Pileckim nie pisano. Jego raport z Auschwitz, napisany we Włoszech w 1945 roku, został przekazany do Archiwum Studium Polski Podziemnej w Londynie. I tam sobie leżał na półce. Przypadkowo natrafił na niego Józef Garliński, historyk, oficer AK, a także były więzień Auschwitz. Raport był jednak zaszyfrowany. Klucz do niego Pilecki zestawił oddzielnie. W raporcie były tylko szeregi liczb, pod którymi kryły się nazwiska i fakty. Do dzisiaj nikt tego klucza nie znalazł. Garliński, popełniając błędy, próbował zrekonstruować klucz do szyfru. Bazując na tym raporcie oraz korespondencji z innymi więźniami Auschwitz, napisał książkę „Oświęcim walczący”, która ukazała się po polsku w Londynie w latach 70. Potem przetłumaczono ją na kilka języków.
Dlaczego rtm. Pilecki zaszyfrował swój raport, pisząc go po wojnie?
Pilecki napisał pierwszy raport zaraz po ucieczce z obozu w ’43 roku dla Komendy Głównej Armii Krajowej i siłą rzeczy musiał go zaszyfrować na wypadek, gdyby wpadł w ręce wroga. W raporcie pisanym za granicą były między innymi nazwiska związane z ruchem oporu, więc w 1945 r., w Polsce zniewolonej, treść raportu mogła również zaszkodzić wielu osobom.
A jak alianci zareagowali na raport z Auschwitz?
Nikomu z historyków nie udało się dotrzeć do archiwów angielskich, więc nie wiemy, jaki był odbiór tego raportu. Jednak oni wówczas niewiele mogli zrobić. Nawet gdy Żydzi amerykańscy zwrócili się do aliantów, by w jakiś sposób nieść pomoc więźniom, to odpowiedziano im, że cele wojskowe są najważniejsze. Zresztą nawet mając już pierwszy raport Pileckiego w 1943 r., nie mogli w żaden sposób im pomóc. Nie byli w stanie zrobić desantu, nie mogli też zbombardować komór gazowych i krematoriów. Jedno i drugie zakończyłoby się masakrą więźniów, których było wtedy ok. stu tysięcy.
Dlaczego Pilecki musiał zostać stracony? Dlaczego komuniści nie zamienili mu kary śmierci na dożywocie, jak to czasami robili? Przecież ratował też Żydów, a do konspiracji, kierowanej przez niego w obozie, dołączali też socjaliści.
Pilecki miał powiązania z 2. Korpusem Polskim generała Andersa. Dla komunistów to był wówczas największy wróg. Sąd się nie zainteresował tym, że rotmistrz był w ruchu oporu, że organizował konspirację w obozie. Zarzucono mu, że działał na rzecz obcego wywiadu, czyli gen. Andersa.
To był jedyny powód, dla którego został stracony?
Moim zdaniem to był główny powód. Chociaż mógł być jeszcze jeden. Pilecki podczas procesu nie dał się złamać. Nie wykazał najmniejszej chęci pójścia na współpracę z komunistami. Postanowili go więc złamać strzałem w tył głowy.
Komuniści oskarżali go też o przygotowywanie zamachu na wiodące postaci Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, m.in. Julię Brystiger, znaną też jako Krwawa Luna, czy innego zbrodniarza stalinowskiego - Józefa Różańskiego.
Tak, ale to była prowokacja UB, sfingowane zarzuty. Odkryto nawet skrytki z bronią z powstania warszawskiego, którą rzekomo Pilecki miał wykorzystać w zamachach na funkcjonariuszy UB. To całkowita nieprawda. Pilecki nawet kiedyś powiedział, że po obozie nie potrafiłby zabić.
Biografia Pileckiego to właściwie gotowy scenariusz na film. Dlaczego, pana zdaniem, amerykańscy filmowcy z Hollywood nie nakręcili takiego filmu? Dlaczego woleli zobrazować opowieść pt. „Opór” o zmyślonych bohaterskich wyczynach żydowskiego oddziału partyzanckiego Tewjego Bielskiego?
Rzeczywiście, film, o którym pan mówim był wyjątkowo tendencyjny i fałszywy. Jednak pamiętam, że dwa-trzy lata temu w muzeum pojawił się przedstawiciel Hollywoodu, który chciał nakręcić film o Pileckim. Już mieli napisany scenariusz, przetłumaczony na język polski. Koniecznie chcieli, żebym ja to opiniował i pozytywnie się wypowiedział. Przeczytałem ten scenariusz i włosy stanęły mi dęba. Były tam różne przedziwne, sensacyjne i fikcyjne wątki. Na przykład według tego scenariusza Pilecki miał kontakty z Gestapo, przychodził do willi gestapowców i sobie z nim rozmawiał. Pojawiało się tam wiele tego typu bredni. Jeśli miałby taki film powstać, to lepiej niech nie powstaje. I tak też się stało. No, po prostu to były głupoty.
Pytaliście filmowców z Hollywood, dlaczego chcieli w taki sposób ubarwiać życiorys rotmistrza?
Nie, widocznie ten prawdziwy wydawał im się za mało atrakcyjny. Zresztą, jeśli chodzi o rozpowszechnianie biografii Pileckiego, możliwe, że odgrywała tu rolę jeszcze inna delikatna kwestia. Na okładce książki Garlińkiego, o której wcześniej wspominałem, przetłumaczonej na angielski i francuski, jest informacja, że Pilecki był pochodzenia żydowskiego. To nieprawda, nie był. Akurat tak się złożyło, że nie miał żadnych korzeni żydowskich, ale gdyby je miał, to możliwe, że filmowcy z Hollywoodu zainteresowaliby się nim bardziej. Sam Garliński mówił, że gdy jeździł do Stanów i tamtejsi Żydzi widzieli na jego ramieniu numer więzienny, to mówili, że musi być Żydem. Gdy zaprzeczał i dodawał, że jest Polakiem, dziwili się, bo, ich zdaniem, Polaków w Auschwitz w ogóle nie było. Takie jest wyobrażenie na Zachodzie. A przecież to był obóz założony dla polskiej inteligencji. Po Żydach Polaków zginęło tu najwięcej.
Były jeszcze jakieś próby w USA popularyzacji postaci Witolda Pileckiego?
Tak, przebijanie się do świadomości na Zachodzie ruszyło, gdy raport Pileckiego z ’45 roku przetłumaczył na angielski Jarek Garliński, syn wspomnianego wcześniej historyka. Wstęp napisał Norman Davies i rabin Michael Schudrich, a więc bardzo znane i poważne nazwiska. I wtedy raport z angielskiego przetłumaczono m.in. na język japoński, chiński, niemiecki. Wówczas i Muzeum Holokaustu w Nowym Jorku zaczęło się nim interesować.
Życie Pileckiego to również idealny materiał na bestseller. Żaden z autorów zachodnich nie jest zainteresowany?
Jest jeszcze ktoś na Zachodzie, kto bardzo interesuje się Pileckim. To Walijczyk, Jack Fairweather, korespondent wojenny w Iraku i Afganistanie, reportażysta. Powiedział mi, że jest zafascynowany postacią Pileckiego. Pisze o nim właśnie książkę. Bardzo wnikliwą. Przyjeżdżał do obozu i rekonstruował sam wszystkie wydarzenia. Na przykład sam dokonał ucieczki w tych samych warunkach co rotmistrz, mierząc czas, by wszystko było zgodne z prawdą. Znalazł świadków nie tylko w Polsce, ale i na Białorusi. Pracują dla niego archiwiści, którzy drobiazgowo analizują dokumenty. Książka ma się ukazać prawdopodobnie w przyszłym roku.
https://www.tvp.info...-o-rtm-pileckim