Nie skomentuję nagrania, niczego też Ci nie doradzę, ale powiem za to, że to co opisujesz wydaje mi się bardzo typowe i nie dziwi mnie wcale
Studiowałam w Warszawie i tak się jakoś złożyło, że życie związało mnie z tym osiedlem. Przez parę lat mieszkałam nad kinem Muranów, kilka miesięcy na rogu Dzielnej i Smoczej, a teraz podczas moich sporadycznych pobytów w Warszawie zatrzymuję się nieopodal Muzeum Historii Żydów, skąd też w tej chwili piszę.
O tym, że na Muranowie straszy słyszałam chyba setki razy. Sama jestem raczej sceptykiem i nie doszukuję się duchów w nocnych hałasach, ale słyszałam rozmaite historie od moich sąsiadów. W bloku nad kinem moją sąsiadką była bardzo miła i dość rozsądna starsza pani, w wieku ca 70-80, która żyła w świętym przekonaniu, że w budynku roi się od duchów ludzi zmarłych w getcie i od czasu do czasu przytaczała jakieś swoje doświadczenia z tym związane - przy tym robiła to ze stoickim spokojem, traktując to wyraźnie jak najzwyklejszą w świecie oczywistość. Sednem jej historii były przeważnie hałasy na strychu, ponieważ jej mieszkanie znajdowało się na najwyższym piętrze i nad nim mieściło się już tylko niezagospodarowane poddasze. Pamiętam, że sąsiadka czasem skarżyła się, że nie wyspała się bo "pół nocy Żydzi się tłukli po strychu".
Osobiście miałam jedno doświadczenie z tym strychem, kiedy podczas pobytu starszej pani w szpitalu przez kilka dni dokarmiałam jej papugi i muszę przyznać, że trochę dałam się nastraszyć. Wróciłam tego dnia dosyć późno, po codziennej rutynie czyli zajęciach, bibliotece i herbatce z przyjaciółmi, coś pewnie około godziny pierwszej w nocy. Zostawiłam książki w swoim mieszkaniu, wzięłam klucze do mieszkania sąsiadki i poszłam na górę. Napełniłam poidełka ptakom i podlewałam kwiaty, kiedy usłyszałam na górze najpierw delikatne szuranie, kroki, a potem łomot, jak gdyby ktoś coś rozsypał (coś typu jabłka, ziemniaki albo coś podobnego). Oczywiście prawie zeszłam na zawał, mając w pamięci te wszystkie historie o nawiedzonym strychu. Przez chwilę było zupełnie cicho, wyjrzałam przez wizjer, za drzwiami było ciemno. W jakieś pół minuty później szuranie powtórzyło się na klatce schodowej, wyjrzałam znowu - ciemność. Światło w korytarzu działało bez zarzutu, więc naprawdę nie wiem, czemu ktoś wolał tłuc się po ciemku. Ten jeden raz poczułam się trochę nieswojo, poza tym nie zaobserwowałam osobiście nic szczególnie niepokojącego.
Ta sama sąsiadka opowiadała mi też o duchu Żydówki nawiedzającym skwery przy Pomniku Bohaterów Getta. Spotykała ją ponoć kilkakrotnie kiedy jeszcze jako młoda kobieta wracała tamtędy z pracy po zmierzchu. Miało to miejsce kilka razy w przeciągu kilku lat, krótko po powstaniu naszego budynku, mówimy zatem o latach 50-tych. Za każdym razem wyglądało to tak samo - zniszczona, zmęczona kobieta w ciemnym ubraniu, z opaską na ramieniu, poruszająca się dość powolnym krokiem, mamrocząca pod nosem jakieś żeńskie imię żydowskie, jak Hodełe czy też Chavełe, niestety nie pamiętam dokładnie tej historii. Na pewno kobieta ta znikała z oczu w niewyjaśniony sposób, rozpływała się we mgle.
Ktoś z moich znajomych mieszkał w rzekomo nawiedzonym budynku na Nowolipiu.
Naprawdę, słyszałam sporo takich opowieści, jednak jakieś 90% z nich pochodziła od ludzi starszych. Wydaje mi się, że są to wrażenia nakręcane w dużej mierze przez sugestię, wynikające ze świadomości ogromu tragedii jaka tam miała miejsce, z myśli o tym, że oto żyjesz w miejscu, gdzie tysiące ludzi konało w męczarniach i poczuciu ogromnej krzywdy. U ludzi starszych, którzy przeżyli wojnę lub pamiętają odbudowę, wspomnienie tej atmosfery grozy jest żywsze, a spędzenie życia w takim miejscu może zostawiać piętno.
Na przykład Wola i Stare Miasto też były świadkami wojennej hekatomby, ale o nich nie słyszałam tylu "strasznych historii". Specyfika Muranowa polega właśnie na tym, że osiedle wybudowano krótko po wojnie, a gruzów i tego co pogrzebały rzeczywiście nie uprzątnięto. Moim zdaniem to bardzo działa na podświadomość.