Napisano 13.02.2013 - 01:15
Napisano 17.02.2013 - 10:59
Napisano 23.02.2013 - 01:18
Drugą rzecz jaką musimy sobie uświadomić – będę o tym nieraz przypominał – to fakt, że ci autorzy spisujący księgi Starego Testamentu nie mieli na celu spisywania historii. Celem samym w sobie było uwielbienie Jahwe i ukazanie jego relacji z narodem, często na poziomie wręcz mitologicznym. Jednakowoż autorom udało się mimo wszystko zawrzeć w pismach mnóstwo wiadomości ze ‘zwyczajnej’, rzeczywistej historii – zarówno społecznej jak i politycznej czy duchowo-intelektualnej (te aspekty życia stanowiły wtedy dla ludzi nierozerwalną całość); pod tym względem stanowi więc Stary Testament dla współczesnych historyków nadzwyczaj cenne źródło informacji historycznych obok odkryć archeologicznych (które co i rusz potwierdzają jakieś zawarte w Starym Testamencie fakty).
I w ostatniej chwili zarzuciłem ten pomysł. Uznałem ostateczne, że lepiej dla debaty będzie gdy wybiorę bramkę numer dwa. Wedle niej już teraz – we wstępie – mam obowiązek napisać (i to jako osoba stojąca po stronie wiary):
W niektóre części Starego Testamentu nie warto wierzyć.
Mit jest prawdziwy nie wtedy gdy dokładnie i wiernie opisuje rzeczywistość czy świat materialny. W mit nie warto wierzyć wtedy gdy dokładnie i wiernie opisuje rzeczywistość.
Mit jest prawdziwy – i wtedy warto w niego wierzyć – gdy jest dla człowieka skuteczny; gdy zapewnia człowiekowi głębszy wgląd w sens życia; gdy zmusza człowieka do przemiany umysłu i ‘serca’ skłaniając do życia w sposób pełniejszy.
Cofniemy się do początków ludzkości, do epoki paleolitu i pierwszych mitów. Przejdziemy przez dwie największe rewolucje ludzkości po czym wylądujemy w pierwszych miastach, m.in. w Babilonie. Stamtąd wreszcie trafimy na ziemie Kanaan gdzie na scenę wejdą nasi redaktorzy czy może źródła: J, E, D, P.
Napisano 03.03.2013 - 15:16
Uważam zatem, że Stary Testament jest księgą w całości „ludzką” – w takim sensie, że przy jej tworzeniu nie miała udziału żadna istota nadprzyrodzona. Absolutnie każde słowo jakie jest tam zawarte zostało tam wstawione wyłącznie przez ludzi – w określonym (przez nich samych) celu.
Jednocześnie zawartość tej księgi była przez jej twórców prezentowana jako słowa samego boga, aby nadać jej (a więc i zapisom, które ci ludzie w niej zawarli) wyższy status i nakłonić zwykłych ludzi do ich poglądów.
A zatem nie należy wierzyć w treść tego Starego Testamentu, ponieważ w istocie nie jest ona tym, czym rzekomo powinna być. Nie zawiera „Słowa Bożego”.
Nie zawiera prawdziwych nakazów i zakazów zesłanych nam przez samego boga. Nie opisuje żadnego realnego przymierza między bogiem a człowiekiem. Ani też nie opisuje żadnej innej relacji pomiędzy bóstwem a ludzkością.
Jest po prostu księgą. Słowami, które jedynie przypisuje się Bogu. Dlaczego nie posiadają one jednak boskiego pochodzenia – postaram się wyjaśnić już w kolejnych wpisach.
Tutaj (Déjà vu) wydaje mi się, że już gdzieś widziałem coś takiego Myślę, że próbujesz ponownie nieco przygotować się na każdą ewentualność. Z jednej strony – autorzy ST nie mieli na celu spisywania historii. No i dobrze – za każdym razem, gdy znajdziemy coś niezbyt historycznego – masz pod ręką ten argument aby go natychmiast użyć. W końcu należy im wierzyć, bo przecież nie spisywali historii. Ale gdy tylko znajdziemy coś zgodnego z wykopaliskami – wtedy również będziesz traktował to jako argument. No bo trzeba im wierzyć, botutaj akurat spisali historię. Innymi słowy – i tak dobrze, i tak doskonale
Myślę jednak, że uda się znaleźć i takie fragmenty, które będą wystarczająco „nie na miejscu”, aby nieco ostudzić zaufanie do autorów pisma, niezależnie od tego czy chcieli spisać historię czy też nie.
Niemniej faktycznie – jeśli idzie o ocenę sędziowską – to myślę, że nieco obniżyłeś swoje szanse tym (szczerym zapewne – w to nie wątpię) wyznaniem. Ale i myślę też, że zrobisz wszystko co w Twojej mocy aby nam to uzasadnić i przekonać, że nie stoi to w sprzeczności z bronionym stanowiskiem. Bo i tak naprawdę nie stoi – nieco utrudnia sprawę, ale nie blokuje jej kompletnie. Zobaczymy na własne oczy już niedługo, czy fragmenty w które (jak uważasz) warto wierzyć będą na tyle mocne i silne, aby zniwelować te, w które jak uważasz – wierzyć nie warto.
Tutaj jednak myślę, że popełniłeś dość duży błąd – właśnie mieszając pewne pojęcia czy też nie rozumiejąc znaczenia „mitu” – co zarzucasz innym.
Przede wszystkim (najwyraźniej z duchem debaty) sprowadziłeś „mit” do kwestii wiary. A zupełnie niepotrzebnie. Napisałeś, że w mit „warto wierzyć” gdy jest „skuteczny”.
Weźmy na przykład opowieść o wieży Babel. Zapewne wszyscy ją jako tako (to na razie wystarczy) znamy – oto pewnego dnia ludzie zabrali się do budowy wieży mającej sięgać nieba (aby była „znakiem, dzięki któremu się ci ludzie nie rozproszą”), a bóg (najwyraźniej z obawy o rosnące możliwości gatunku ludzkiego) przerwał tę budowę „mieszając” ludzkie języki tak, że nikt nie mógł się ze sobą porozumieć.
Zapewne powiesz, że nie warto wierzyć w dosłowną treść tej historii – i będziesz miał rację. Być może przyznasz, że ta historia miała na celu wyjaśnienie poniekąd dlaczego ludzie – wszak rzekomo pochodzący od jednego przodka – mówią różnymi językami.
Ale z pewnością skupiłbyś się na przesłaniu tej części Biblii – na zwróceniu ludziom uwagi na to, że nie powinni się wywyższać ani że ludziom nie dane będzie spełnić wszystkich swoich ambicji, ponieważ niektóre osiągnięcia zwyczajnie nie są im dane (albo i na jeszcze innym znaczeniu, „ukrytym” przekazie). Skupiłbyś się na tym, co można by wynieść z lektury, co mogłoby nas czegoś nauczyć albo skłonić do przemyśleń i wniosków wzbogacających nas samych.
To wszystko jest oczywiście dobre i chwalebne, ale…
To nie kwestia wiary.
Wyjaśnię to na innym przykładzie. Dziś w telewizji leciał Batman. To wersja Nolana – moja ulubiona (Joker jest istotnie fantastyczny ).
Problem w tym, że taki przekaz i to wszystko nie znaczy, że nagle powinniśmy wierzyć w Batmana lub w wydarzenia zawarte w tym filmie.
Tego typu opowieści należy przetrawić a potem wyciągać z nich wnioski – a jeśli uznamy, że wnioski te i wartości jakie są tam zawarte w jakiś sposób uszlachetnią naszą osobę – należy wcielić je w nasze życie lub chociaż wziąć pod uwagę. Ale nie musimy nijak w nie wierzyć.
My rozważamy, czy warto w treść ST wierzyć. A nie to, czy z treści ST można wyciągnąć jakieś uszlachetniające nas wnioski i przemyślenia. Najwyraźniej (być może się mylę) uznałeś, że jeśli z księgi tej można wyciągnąć jakieś piękne filozoficzno-moralne treści, to jest ona godna naszej wiary.
Z mojej strony skupię się na dodaniu tego, co być może ominiesz albo skorygowaniu ewentualnych błędów.
Napisano 10.03.2013 - 17:29
Ja również uważam, że Stary Testament jest księgą w całości „ludzką” – z tym, że przy jej tworzeniu brała udział istota nadprzyrodzona, jeśli za taką uznać możemy człowieka i jego naturę (a możemy ze względu na odwieczną potrzebę transcendencji tkwiącą w człowieku, a która to potrzeba wyłamuje się z powszechnie rozumianych praw natury, materii).
Rozumowanie trochę na wyrost. W czasach gdy spisywane były wierzenia i mity hebrajskie dotyczące Jahwe – gdy powstawały pierwsze księgi ST – w rzeczywistości nie istniało coś takiego jak Stary Testament. Księgi te funkcjonowały jako oddzielne i nie przypisywano ich autorstwa bezpośrednio Bogu - większość z ksiąg ma swojego tradycyjnego autora czy autorów (np. Księga Jozuego, Księga Sędziów, itp.).
Co prawda często prorocy przemawiający ze swoich ksiąg powoływali się na odgórne polecenia twierdząc, że mówią w imieniu Boga. Niestety to nie było tak, że wtedy ludzie chętnie przyjmowali ich poglądy i uznawali wyższy status takich nakazów – czasem bywało wręcz przeciwnie. Dany prorok bardzo często był potępiany i nie dowierzano mu ze względu na to właśnie, że uznawał się za swego rodzaju posłańca, który przynosi „słowa samego boga”. A więc zapewnienia autorów nie były wystarczającym argumentem – nie traktujmy ludzi (nieważne czy współczesnych czy starożytnych) jako jakieś bydło, które pójdzie za pierwszym lepszym pasterzem. Potrzeba było czegoś więcej.
Użytkownik Aquila dnia 23.02.2013 - 01:18 napisał
Nie zawiera prawdziwych nakazów i zakazów zesłanych nam przez samego boga. Nie opisuje żadnego realnego przymierza między bogiem a człowiekiem. Ani też nie opisuje żadnej innej relacji pomiędzy bóstwem a ludzkością.
Stary Testament to w większości opis relacji pomiędzy bóstwem – Jahwe - a ludzkością.
Widzisz, to zależy od samego podejścia do Starego Testamentu. Jeżeli ktoś uznaje go za jedną księgę, albo co gorsza księgę spójną i podyktowaną w całości przez Boga – wtedy rzeczywiście będzie myślał w kategoriach wierzyć we wszystko – nie wierzyć w nic (a wygląda na to, że prezentujesz takie właśnie podejście).
Tymczasem każdy kto zainteresuje się historią Biblii, jej powstawaniem, dojdzie do podobnego wniosku co ja – w NIEKTÓRE fragmenty Starego Testamentu nie warto wierzyć, bo nie jest to księga jednolita, a zbiór ksiąg (w dodatku w różnych religiach do kanonu ST zalicza się różne księgi).
Nie lubię przepychanek w stylu: „Ja wiem lepiej!”, ale tym razem nie dam sobie wmówić, że się mylę – wiem co mówię. Niestety dla mnie podając przykład Batmana udowodniłeś mi, że to Ty nie rozumiesz pojęcia „mitu” – co każe zakwalifikować Cię do grupy ludzi, o której pisałem wcześniej (bez urazy!).
Reprezentujesz bardzo niewłaściwe podejście do sprawy mitów. Otóż, uważasz (jak większość współczesnych ludzi, zarówno wierzących jak i nie), że tworzone były żeby ludzie tłumaczyli sobie pochodzenie niewytłumaczalnych zjawisk. Błąd podstawowy i karygodny – będę jeszcze do tego wracał, ale nie osiągniemy żadnego porozumienia, jeśli nie dopuścisz możliwości że jest zupełnie inaczej niż piszesz.
Czy warto więc wierzyć w mit o Batmanie? Zauważ, Aquila, że istnieje subtelna różnica między zwrotami:
- wierzyć w Batmana, (wierzyć w rozstąpienie się morza)
- wierzyć w mit o Batmanie (wierzyć w MIT o rozstąpieniu morza)
W mit o Batmanie warto wierzyć (warto mu ufać) jeśli wyjawia nam prawdy, które będziemy chcieli wcielić w życie.
Nie wierzy się w rzeczywistego Batmana, rzeczywiste Gotham i rzeczywiste ramy czasowe. Nie na tym polega wiara, nie na tym polega mit, nie na tym polegają religie.
Mniej więcej takie jest Twoje podejście. Bierzemy na kadr stokrotkę i robimy zdjęcie. Jeśli na zdjęciu wyjdzie stokrotka – to w zdjęcie warto wierzyć. Jeśli na zdjęciu wyjdzie róża – to zdjęcie zostało przez kogoś sfałszowane i nie warto m uwierzyć. (W naszym wypadku zdjęciem jest Stary Testament, stokrotką – fakty historyczne, różą – fakty przedstawione w tekście ST.)
U Ciebie wiara sprowadza się do prostego schematu: coś jest wiarygodne, realne – warto wierzyć, coś jest niewiarygodne, nierealne – nie warto wierzyć. Takie podejście jest samo w sobie sprzeczne z pojęciem „wiary”; jakkolwiek znaczenie tego słowa byśmy uznawali.
Wiara sprowadza się do takiej sytuacji:
Jaś narysował na białej kartce papieru dwa trójkąty i okrąg nad nimi. Poszedł z tą pracą do kolegów i powiedział: „Patrzcie, narysowałem góry!”. Rysunek nie bardzo przypominał góry – dlatego nie wszyscy Jasiowi uwierzyli.
Ale zarówno Ci co Jasiowi uwierzyli, jak i Ci którzy go zbesztali mieli „rację”.
Myślę, że warto też sięgnąć po znaczenie słowa wiara, które odpowiada naszemu tematowi debaty
Myślę, że powinieneś przewartościować swoje pojęcie „wiary” przynajmniej przy okazji debaty. Inaczej ciężko będzie Ci zrozumieć, że ludzie nie zawsze ufają (wierzą) tylko temu co widzą, ale przede wszystkim temu co czują, co tkwi gdzieś w nich i jest wydobywane przez obrazowe historie, nazywane mitami.
Na takiej samej zasadzie nauczał Jezus, i na takiej zasadzie ludzie „wierzyli” w jego przypowieści, a potem w Niego samego. To co napisałeś to w końcu definicja mitów – podsumowując to słowami „nijak w nie wierzyć” brzmi to naprawdę dziwnie.
Apeluję do Ciebie, abyś zaprezentował jasno swoje stanowisko dotyczące wiary, bo jak na razie jestem zmuszony domyślać się o co Ci chodzi.
Twoje próby ‘racjonalistycznego’ interpretowania pojęcia wiary są bardzo nieznośne gdyż są takie same w przypadku nauki jak i w przypadku religii.
Gdy nauczyciel napisze na tablicy: „2+2=4” to „wierzysz” w to? W takim razie jesteś kiepski z matematyki, bo nie poradzisz sobie z ambitniejszymi rachunkami – musisz „wiedzieć”, a nie „wierzyć”.
Według słownika polskiego „wiara” to przekonanie (a więc pojęcie bardzo subiektywne), a według starożytnych „zaufanie”. Nijak się to ma do Twojego bardzo zachowawczego podejścia w stosunku do tekstu ST, bowiem Ty interpretujesz ST na tej samej płaszczyźnie co algebrę. Problem w tym, że w matematyce nie ma miejsca na wiarę, a w przypadku tekstu Starego Testamentu – owszem.
Aquila zarzuca mi, że niesłusznie utożsamiam „mit” z wiarą. Prawda jest jednak taka, że mity są podstawą KAŻDEGO systemu wierzeń – co więcej, każdy system wierzeń jest takim czy innym etapem ewolucyjnym w religijności ludzkości którego początek sięga paleolitu. Mity pierwotne, prehistoryczne tak mocno zakorzeniły się w świadomości pierwszego człowieka (była na tyle skuteczne), że dotrwały w takim bądź innym stanie w większości religii i wierzeń cywilizacyjnych.
I w przypadku mitologii (wierzeń) wcale nie chodziło o to, że ludzie mitami, historyjkami, wierzeniami tłumaczyli sobie i dzieciom zjawiska fizyczne – jak twierdzi mój oponent. Jest to naiwne i śmieszne rozumowanie, bo pierwsi ludzi mieli znacznie większe problemy na głowie niż zajmowanie się tym, skąd pochodzi wiatr…
Jestem niemal pewien, że Aquila postrzega rytuały jako prymitywne właśnie próby „przebłagania bogów” lub „próby wpływania na zjawiska przyrodnicze, fizyczne” ludzi pradawnych. Tymczasem rytuał miał mało wspólnego z takim stanem.
Oddzielanie mitu od wiary – jak czyni to mój oponent – jest błędem tak dużym, że bez świadomości tego faktu nie sposób rozmawiać o jakiejkolwiek religii, o jakimkolwiek wyznaniu.
Aquila sprowadza mity do jakiś historyjek, którymi dorośli prehistoryczni ludzie tłumaczyli dzieciom i sobie skąd pochodzą zjawiska przyrodnicze, itd. Niestety geneza mitów tkwi w czymś zupełnie innym – jak mówiłem ludzie dawni mieli znacznie większe problemy na głowie niż tworzenie zbędnych teorii. Mitologia była ważna na płaszczyźnie duchowej, ale też fizycznej.
Znakomita część badaczy zgadza się co do tego, że początkowo ludzie byli wyznawcami monoteistycznymi. Skutki tego znajdujmy współcześnie w kulturach i mitologiach ludów plemiennych, np. Pigmejów.
W dobie postępu, niesłychanych osiągnięć nauki i techniki – człowiek przestaje potrzebować Boga-Czarodzieja, który wysłucha każdej prośby i spełni życzenie zbudowane na gorliwej modlitwie; do człowieka bardzo powoli (ale jednak) dochodzi, że Bóg nie spełnia życzeń.
Takie opowieści to nic innego jak mity. A wiara w nie, nie polega na uznawaniu za prawdę to, że Mojżesz wszedł na Synaj i dostał kamienne tablice. Wiara (ufność) w taki mit jest zasadna kiedy potrafmy wcielić go we WŁASNE życie – kiedy odczytując symbole sami wspinamy się na górę, a zaproszenie na nią dane Mojżeszowie tyczy się także każdego człowieka.
W micie o wieży Babel tkwi wyraźna przestroga dla potencjalnej cywilizacji globalnej.
JEst Duży Problem…
Napisano 18.03.2013 - 19:42
W takim razie i tutaj nasze poglądy różnią się diametralnie, ponieważ nie uznaję ludzi za istoty „nadprzyrodzone”. Wysoka inteligencja a co za tym idzie myślenie abstrakcyjne i tworzenie sobie rozmaitych symboli (itp.) – nie czyni z nas jeszcze istot „nadprzyrodzonych” (nawet najwyższa pozycja „w przyrodzie” nie wybija nas jeszcze „ponad nią” w tym znaczeniu tego słowa). Jedynie zwierzątka o wyższym niż inne poziomie inteligencji Ale mniejsza już o to, bo nie ma to większego wpływu na przebieg debaty, a jedynie podkreśla różnice w postrzeganiu świata.
Pojęcie „nadprzyrodzoności” tyczy się działań i zachowań odrębnych od praw przyrody lub z tymi prawami sprzecznych. Nie chodzi tu bynajmniej o ‘nadnaturalne’, ‘paranormalne’ moce, itp.
Rzeczywiście wysoka inteligencja pozwala człowiekowi myśleć abstrakcyjnie stawiając nas na najwyższą pozycję w przyrodzie – dokładnie tak jak piszesz. Zgadzam się też, że samo to nie czyni z człowieka istoty „nadprzyrodzonej”. „Nadprzyrodzoność” nie objawia się w wysokiej inteligencji homo sapiens, a w tym co ten gatunek z ową inteligencją robi. Człowiek nie tylko myśli abstrakcyjnie i logicznie co pozwala piąć się po szczeblach cywilizacji, a wcześniej ewolucji.
Jednocześnie człowiek potrafi tworzyć pojęcia przekraczające abstrakcję i logikę, pojęcia które nie mają sensu w zestawieniu z prawami przyrody – w związku z tym myślenie to jest „nadprzyrodzonością”. Człowiek tworzy pojęcia, które przekraczają granice wyobraźni i inteligencji, a które nie mają żadnego naturalnego odpowiednika w świecie materialnym. Czym na przykład jest „nieskończoność”? Albo „wieczność”? Takie stany są niespotykane w przyrodzie i w świecie fizycznym, a dodatkowo samo pojęcie przekracza możliwości zrozumienia człowieka, którego przecież cechuje „wysoka inteligencja a co za tym myślenie abstrakcyjne i tworzenie rozmaitych symboli”. Kto więc dał człowiekowi pojęcie „nieskończoności” – skoro nie mógł osobiście zaobserwować tego w świecie fizycznym, otaczającym go? Bóg? Nie – to jest właśnie ten pierwiastek „nadprzyrodzoności” w człowieku. Potrafimy przekraczać własne granice narzucane przez przyrodę i przez rozum czy inteligencję – potrafimy w pewnych momentach wybić się ponad własne człowieczeństwo. Nikt nie potrafi zdefiniować „nieskończoności” bo taki stan nie istnieje – mimo to każdy z nas wie intuicyjnie co się za tym pojęciem kryje. To jest ta ‘nadprzyrodzoność’.
I nie zgadzam się, że kwestia ta nie ma większego wpływu na przebieg debaty – odgrywa bowiem dużą rolę w zrozumieniu Starego Testamentu. Tam gdzie niektórzy widzą „natchnienie Ducha Świętego” stoi ta niespotykana umiejętność człowieka – wznoszenie się ponad pewne granice: językowe, filozoficzne, przyrodnicze – i tworzenie pojęć czy abstrakcji, które zdumiewają swoją niezrozumiałością, a jednocześnie intrygują prawdziwością. W tym duchu (na tej samej płaszczyźnie na której człowiek wymyśla „nieskończoność”) napisane zostały niektóre części ST – cechuje je ponadczasowość i szeroko rozumiana mistyczność, w której człowiek odnaleźć może się tylko dzięki „nadprzyrodzoności” w sposobie myślenia.
Dlaczego „na wyrost”? W księdze tej co rusz mamy wypowiedzi przypisywane samemu Jahwe. Mamy „jego” nakazy i zakazy. A że ją właśnie staramy się analizować – to i musimy to przyjąć do wiadomości.
Jeszcze raz odwołam się do popkultury – (tak jak Ty wcześniej do Batmana). Czy kwestie, które przypisuje się Yodzie z Gwiezdnych Wojen tracą swoją wartość tylko dlatego, że postać ta w istocie nie wypowiedziała tych słów? Abstrahując już od tego, że prawdopodobnie [ ] nie istnieje (przynajmniej nie w naszej galaktyce). Są mniej wiarygodne? Nie są.
Yoda staje się pewnym uosobionym archetypem, w którego usta wkładane są idee filozofii i dorobku większej zbiorowości (np. stoików), zawierają pewne uniwersalne prawdy, których wiarygodność nie ma nic wspólnego z osobą samego Yody.
Podobnie (oczywiście po odpowiednim spotęgowaniu) Jahwe wypowiada w Starym Testamencie pewne uniwersalne prawdy, które się mu przypisuje, a które są wynikiem duchowych poszukiwań ludzi na przestrzeni wielu stuleci. Jahwe, starożytne bóstwo wojny, zostaje – na drodze ewolucji duchowej - w Starym Testamencie wyniesione do poziomu źródła wszelkiej wiedzy w dziedzinach m. in. moralności.
Autorzy poszczególnych fragmentów ST zwyczajnie wkładali w usta swojego boga to, w co sami wierzyli lub sami uznawali za właściwe.
W istocie (po bardzo dużym spłyceniu i uproszczeniu) możemy sprowadzić kwestie autorstwa wypowiedzi zawartych w ST do takiego stwierdzenia jak powyżej.
Ogólnie mówiąc przekaz (w tym przypadku w formie słów zapisanych w jakiejś księdze), który pochodzi od boga – w tym przypadku – Jahwe. Tak jak w przypadku NT tak i tutaj można przyjąć dwie interpretacje – że absolutnie każde słowo zawarte w tekście zostało „podyktowane” przez Jahwe – albo że Bóg jedynie „natchnął” autorów do przekazania przygotowanej i sprecyzowanej treści, ale pozwolił im to zrobić swoimi słowami mając i tak (dzięki swej wszechwiedzy) pewność, że zrobią to bezbłędnie.
Mówiąc o „Słowie Bożym” w kontekście Starego Testamentu mówisz o pewnej tradycji. Wiesz może kiedy ta tradycja się zrodziła? Bo księgi Starego Testamentu nie powstały jako Słowo Boże. Taki tytuł nadany im został z czasem.
Według mnie błędem z Twojej strony jest podchodzenie do ST (czy Biblii w ogóle) z perspektywy zindoktrynowanej. W jakim celu zakładasz, że Stary Testament to „Słowo Boże” w takich znaczeniach jakie podałeś? Rozumiem, że chcesz na podstawie wytknięcia nieścisłości i błędów wykazać, że Stary Testament nie może zawierać prawdziwych słów pochodzących od Boga, co z kolei ma pomóc Ci w pokazaniu, że w ST nie warto wierzyć. Ale… Kto powiedział, że ST to „Słowo Boże”? Czy we wstępie do jakiejkolwiek Księgi ST znajdujemy komunikat: „Wszystko co zawarte w tej księdze to najprawdziwsze słowa pochodzące od Boga”.?
Termin „słowo Boże” w ST ma zupełnie inne znaczenie od tych jakie nam podałeś. Pojawia się w Księgach ST około 200 razy, w różnych kontekstach i w różnych znaczeniach. Czasem jest to po prostu jedno z wielu Imion Boga.
Tutaj zaś się zgadzamy Choć moim zdaniem w przypadku księgi religijnej (a taką bez wątpienia jest ST) sprawia to, że absolutnie traci ona na wartości. Z założenia bowiem (choć i takie elementy się tu znajdują) nie jest to tekst wyłącznie moralizatorski (jak staroegipskie „nauki”), ale głównie nastawiony na opis relacji boga z ludzkością lub przynajmniej jakąś jej częścią.
Powiedziałbym, że te relacje są podtrzymywane i płyną tylko od jednej ze stron – od ludzi. Jahwe jest jedną z wielu odsłon paleolitycznego Boga Niebios, który jest tak odległy od świata materialnego, że nie ma z nim żadnego kontaktu. Aby ten kontakt z transcendencją Boga Najwyższego ‘nawiązać’ potrzebne Mu są ‘maski’. Jedną z takich masek jest ‘Jahwe’, a także pozostałe około 70 imiona Boga pojawiające się w ST. Problem w tym, że maski nie ubiera Bóg Najwyższy (Bóg Niebios), ale zakłada mu ja człowiek. Pewne rzeczy człowiek musiał Bogu przypisać, aby móc choć odrobinę go zrozumieć – a raczej móc chcieć go zrozumieć.
A zatem jeśli według księgi Jahwe mówi Mojżeszowi „a odchodząc weź sobie te przykazania, wyryłem ci je na tablicach, trochę mało wygodne, wiem, ale nie miałem akurat pod ręką papirusu a poza tym poćwiczysz sobie ręce” podczas gdy w rzeczywistości najprawdopodobniej nic takiego nie miało miejsca – to niszczy to wiarygodność tego tekstu – i nie jest już ważne czy przykazania te są dobre, czy nie.
Jest tak tylko wtedy gdy do tekstu podchodzisz w sposób dosłowny. Zdaję sobie sprawę, że „wątpiący” nienawidzą gdy używa się wobec nich argumentu „symboliki” – choćby ST. Ale prawda jest taka, że ST jest odczytywany dosłownie przez:
- część ortodoksyjną wyznawców
- wszystkich niewierzących
To o czymś świadczy. Dosłowne odczytywanie ST jest niezbędne ateistom w dyskusji, ponieważ z symboliką nie mogą walczyć – z dosłownością owszem.
Nie wiem jak czytelniej wyjaśnić Ci problematykę mitów… Mit o daniu Mojżeszowi przykazań, o górze i kamiennych tablicach, płonącym krzewie, itd. jest MITEM. Mit NIE JEST wiarygodny gdy przedstawia rzeczywistość taką jaka jest! Tylko wtedy gdy przedstawiając ją taką jaką nie jest naprawdę - wzbogaca życie człowieka.
Mówią o tym najwięksi mitologowie i mitografowie – znawcy mitów wszelkich, mający poprzez swe badania wgląd w cały proces ewolucyjny mitologii ludzkości.
Czy warto ich przestrzegać, czy też można je sobie „olać”. Najprawdopodobniej Bóg ich nie zesłał – ludzie opracowali je samodzielnie bez niczyjej (boskiej) pomocy. I, chociaż większość z tych przykazań jest godna przestrzegania, to już nie warto wierzyć w ten fragment opisujący to całe zdarzenie.
„Większość z tych przykazań jest godna przestrzegania” – więc gdzie problem z wiarygodnością?
Widzę, że przedkładasz formę nad treść. Wiarygodność jest według Ciebie przymiotem ‘formy’ i tylko z perspektywy ‘formy’ powinna być rozstrzygana. Gdy tymczasem jest zupełnie odwrotnie – forma jest naczyniem na treść i to treść powinna być badana pod kątem wiarygodności. Naczynie może mieć dowolny kształt byle tylko odpowiednio zabezpieczyło treść przed stratą.
Dlatego właśnie tak ważne były słowa „prawdziwych” i „realnego” w moim cytacie. ST aspiruje do miana takiego opisu – opisu relacji Jahwe – ludzkość. Ale w istocie nim nie jest, ponieważ (jak już wspomniałem) księga ta jest dziełem rąk (i wyobraźni) ludzkich.
W takim razie niezbyt czytelnie przedstawiłem problematykę zapisując ją formie: „relacje miedzy Jahwe – a człowiekiem”. W istocie, aby zostać dobrze zrozumianym, powinienem zapisać: „ST to opis relacji pomiędzy człowiekiem a bogiem Jahwe, z perspektywy ludzkiej”. Co też czynię.
Inaczej musielibyśmy mieć wielu bogów (a, co za tym idzie bogów-kłamczuszków zapewniających niesłusznie o swojej „wyłączności” na tym stanowisku) albo jednego boga, ale niestety cierpiącego na rozdwojenie jaźni.
Twój wywód sprowadza się do tego zdania:
„Albo boga cierpiącego na rozdwojenie jaźni” Które jest opinią wielce nietrafną.
Bóg nie ingeruje w świat materialny, bo trudno powiedzieć o nim, że jest Bytem. Jest jakąś nieokreśloną transcendencją pozbawioną przymiotów. Człowiek aby choć częściowo ją zrozumieć potrzebuje przymiotów – i te przymioty Bogu nadaje. Nadaje je w ST i nadaje je potem w NT. Nadaje w Koranie i starożytnych pismach wedyjskich. Nadaje je w filozofiach greckich i współczesnych. Tak musi być.
Tylko czy można tak spojrzeć i czy jest to uzasadnione? W kwestii ST jest raczej małe pole manewru jeśli idzie o „sprawę boskości”. Jest to bowiem wyraźnie sprecyzowane w jej tekście – ta „sprawa boskości” to nic innego jak „istnieje ktoś taki jak bóg, on wszystko stworzył a teraz w rozmaity sposób wpływa na losy świata i ludzkości a my o tym wiemy, ponieważ osobiście natchnął nas do przekazania odpowiedniej treści”.
(…)
Omawiając religijną księgę starożytnych Izraelitów – powinniśmy przyjmować taką właśnie „sprawę boskości” jak oni – a nie taką, jaką my sami (dziś) chcemy w niej widzieć (z takiego lub innego powodu).
Rzeczywiście, tak się rzeczy miały. Jednak…
Przypomina mi się pewna żydowska przypowieść z pierwszego wieku po Chrystusie, zawarta w Talmudzie (zaznaczam po przyjacielsku, że jest to opowieść, MIT – wydarzenia w nim zawarte nie wydarzyły się naprawdę, a ich wiarygodność ogranicza się do czegoś innego; pewnej prawdy). Streścić można ją tak:
Na przełomie I i II wieku n.e. żył pewien rabin – Akiba ben Josef (akurat postać w pełni historyczna). Dokonał on pewnych reform w myśli judaistycznej i ostatecznie ukształtował Biblię Hebrajską (która po dodaniu przez katolików 7 ksiąg stanie się naszym Starym Testamentem).
Jego mądrość i znajomość Pisma dotarła aż do Niebios. Zaciekawiony Mojżesz poprosił Boga o zaaranżowanie spotkania z tym wielkim myślicielem Akibą. Bóg zgodził się i w następnym momencie Mojżesz zstąpił na ziemię i udał się do synagogi. Usiadł w ostatnim rzędzie słuchając nauk Akiby.
Pod koniec z wielkim zdziwieniem i smutkiem Mojżesz stwierdził, że nie rozumie nic z tego co Akiba uczy na temat zawiłości Tory (która przecież została napisana przez Mojżesza). „Moi synowie mnie przerośli” – pomyślał z żalem i dumą, po czym wrócił do domu Pana.
To jest jedną z największych zalet Starego Testamentu – możliwość ciągłej interpretacji i odkrywania prawd na nowo i w nowej postaci.
Wiara to nie skamielina – w jej obrębie zachodzi ciągły proces ewolucyjny. Człowiek idzie naprzód.
Dlaczego więc powinniśmy badać prawdy ST wyłącznie z perspektywy ludu starożytnego Izraela, plemienia nastawionego na wojaczkę? Współcześnie wojna uznawana jest za zbędną – powinno się więc do odbić na naszym odczytywaniu ST. Po tylu wiekach jesteśmy jako ludzkość bogatsza o nowe doświadczenia, także perspektywa z której patrzymy na ST jest inna niż u ludzi za czasów Mojżesza, którzy kilkadziesiąt lat przed nim wyznawali jeszcze wielobóstwo.
Możesz oczywiście spróbować przybliżyć nam swoją koncepcję „boskości” w kontekście ST, ale musisz pamiętać, że to może być wyłącznie Twoja interpretacja.
Oczywiście nigdy nie sposób pozbyć się w całości subiektywnych poglądów – jednak w przypadku podobnych debat staram się ograniczyć je do minimum. Stąd też nie zawsze piszę o swoich prawdziwych poglądach, gdyż staram się przedstawiać zdanie poparte autorytetami w postaci religioznawców, teologów, historyków, badaczy Bibli, itp. A uwierz mi, że zawsze dobieram ich bardzo dokładnie – jednym z wymogów jest jak największa ich obiektywność.
Stąd też nic co tutaj piszę nie jest wyłącznie moją interpretacją. Zapewniam Cię też, że moje podejście do tekstu Starego Testamentu jest nie mniej krytyczne od Twojego.
Wzięło się to z tego, że wielokrotnie taki właśnie manewr stosowały osoby wierzące gdy dochodziliśmy do tego zagadnienia. Uznawały one, że z wiarygodnością Biblii jest wszystko w porządku – ponieważ w obu sytuacjach (coś jest zgodne z badaniami archeologicznymi lub też coś nie jest z nimi zgodne) uważali to za argument przemawiający za ich stanowiskiem.
Myślałem, że już dość jasno przedstawiłem stosunek do tej sprawy. Wierzący wierzącemu nierówny.
Otóż nie uznaję wiarygodności Biblii po faktach historycznych czy archeologicznych. Inaczej – ST nie staje się wiarygodny bo zawiera fragmenty idealnie pokrywające się z odkryciami archeologicznymi; analogicznie nie staje się niewiarygodny gdy zawiera fakty sprzeczne z odkryciami archeologicznymi.
Sprowadza się to do tego o czym pisałem na początku:
Biblia nie jest kroniką historyczną i jej główną funkcją nie jest przedstawienie historii. Tyle powinno wystarczyć do tego, aby zaniechać omawiania wiarygodności tekstów ksiąg ST pod kątem ich historyczności.
Fakty historyczne zawarte w ST to dodatek do części duchowej, a nie na odwrót. Fakty historyczne (potwierdzające lub nie odkrycia archeologiczne) są ciekawostką odkrywająca przed nami kontekst historyczny, na którego tle odbywały się praktyki duchowe. Historia obiektywna (historia historyków) jest funkcją podrzędną ST i nie stanowi o jego wiarygodności bardziej niż w przypadku jakiejkolwiek innej powieści przedstawiającą alternatywny obraz rzeczywistości.
Gdy dane „wydarzenie” z Biblii było dość słabo potwierdzone przez archeologów/historyków – wówczas metodą obrony było „to nie ma znaczenia, ponieważ to nie była przecież kronika wydarzeń historycznych – więc wszystko i tak jest w porządku” – zaś gdy okazywało się, że dany fragment znajduje potwierdzenie w badaniach – wówczas przebijała z nich duma „widzisz? Zgadza się z historią – a zatem to my mamy (w całości) rację”.
Takie podejście jest całkowicie niedojrzałe.
Cały temat zaś jest trochę bardziej skomplikowany. Całość ST nie miała być dziełem historycznym, ale też nieuzasadniony jest pogląd, że autorzy nie mieli na celu spisywania historii. Ponieważ było i tak i tak.
Z jednej strony mamy fragmenty, które raczej nie miały na celu upamiętnienia historii – na przykład psalmy, fragmenty o nakazach i zakazach czy też na przykład opowiastka o Hiobie. Z drugiej strony mamy jednak listy następujących po sobie królów (wraz z oceną ich panowania) oraz opisy podejmowanych przez nich przedsięwzięć. Mamy też opowieści związane z osobami, które księga (jej autorzy) uważała za rzeczywiście istniejące w odległej przeszłości – opowieści te są podane w formie wyraźnie sugerującej chęć przekazania pewnej historii – a zatem serii wydarzeń, które (według autora) autentycznie się wydarzyły. Niech za przykład posłuży tu opowieść o wyjściu z Egiptu (przedstawiona stosunkowo realistycznie, choć rzecz jasna z odpowiednią domieszką wydarzeń „nadnaturalnych”) i związany z tym podbój Kanaanu.
Opowieści takie jak „wyjście z Egiptu” są podane w formie sugerującej chęć przekazania pewnej historii (jak piszesz) ale nie są HISTORIĄ – są MITEM. Autorzy nie opisywali rzeczywistej historii.
Wiem, że ludzie współcześni dużą wagę przywiązuję do rzeczy minionych i starają się jak najlepiej zrekonstruować przeszłość w zdjęciach czy kronikach historycznych. Takiego zacięcia nie mieli ludzie starożytnego Izraela – tam historia rzeczywista nie miała aż tak dużego znaczenia póki nie przeszła odpowiedniej metamorfozy, która wyniosła by tę historię do rangi mitu. Po prostu ludzie tamci nie widzieli żadnych korzyści w powtarzaniu zdarzeń rzeczywistych – za to zdarzenia rzeczywiste obleczone w mit wzbogacały ich życie duchowe, filozoficzne oraz społeczne; słowem – duże korzyści.
Wyjście z Egiptu jest jak mówiłem MITEM bazującym na pewnym zdarzeniu historycznym - na ucieczkach i wypędzeniach z Egiptu ludności imigracyjnej składającej się z semickich ludów koczowniczych (które stanowiła tanią siłę roboczą). Takie „wyjścia” z Egiptu nie były niczym niezwykłym i w starożytności były dość częste (historie o takich deportacjach znajdują się na papirusach m.in. z XIII w.pn.e.). Sama opowieść z Księgi Wyjścia jest kompilacją co najmniej dwóch historii „wyjścia z Egiptu” – jedna to ucieczka imigrantów semickich bez zgody władz egipskich, druga to wypędzenie imigrantów semickich z ziem faraona ze względu na zaburzanie porządku publicznego. Już na samym początku tworzenia Księgi Wyjścia historie te zlały się ze sobą, okraszone symbolami i metaforami stały się mitem – historią która dzieje się zawsze w sferze duchowej, a nie wydarzyła się raz w historii rzeczywistej.
Wyjście z Egiptu to dobry przykład na to w jaki sposób starożytni Izraelici podchodzili do historii – miała przekazywać następnym pokoleniom prawdy duchowe, a nie wiedzę o historii, która do niczego nie była im potrzebna. Później oczywiście w ramach zainteresowania własną przeszłością zaczęto traktować Wyjście z Egiptu wraz z cudami jako zdarzenie historyczne, ale nie zostało ono w istocie zapisane w Exodusie w takim celu.
Jak widzę – już odpowiedziałeś na to pytanie. Ale… czy ta odpowiedź rzeczywiście opisuje przekonania starożytnych Izraelitów, czy jedynie jest to Twój pogląd na temat poglądów ówczesnych ludzi?
Weźmy taki opis stworzenia świata albo potopu. Czy zapis tych „wydarzeń” jaki mamy w ST – to wyłączniemateriał, który musi zostać poddany interpretacji (którego nie wolno traktować jako czegoś w rodzaju „sprawozdania z przebiegu akcji”)?
Tak.
I tak jak już wspominałem – nie są to tylko moje wydumane interpretacje tylko wyniki badań poważanych i znanych specjalistów i historyków, a także biblistów.
Mówisz, że ludzie wierzący w dosłowne (historyczne) przesłanie tych fragmentów to margines. Dziś – pewnie tak (choć i dzisiaj jest sporo takich osób, nie oszukujmy się). Ale czy dawniej tak bywało? To po prostu trudne do oszacowania – ponieważ bardzo niewiele wiemy o poglądach osób prostych – którzy w dawnych czasach byli zdecydowanie większością (a nie marginesem).
Od tego byli rabini i kapłani wszelkich religii. Ich celem było wytłuszczanie spraw wagi duchowej ludziom „prostym”. W judaizmie prócz Tory Pisanej istniała równolegle Tora Ustna i miszny, które objaśniały symbolikę i ukryte znaczenia. Nie jest żadną przesadą stwierdzenie, że badanie symboliki Pisma potrafiło zająć mędrcowi całe życie – bo było i jest co badać.
Dlaczego zaś dziś tak wiele osób nie traktuje tekstu Genesis dosłownie? Ponieważ mamy pewne potężne „narzędzia”, które nam to umożliwiają.
Naukę i wykształcenie.
Nie.
„Narzędzia”, o których piszesz – a więc dorobek naukowy ludzkości – przyczynił się do tego, że w pewnym momencie ludzie przestali patrzeć na ST w sposób symboliczny, a dosłowny. Jest to wynik konfliktu jaki zaszedł w Europie Oświeconej (pisałem o tym przedtem, zdaję się, że napiszę o tym także potem).
Wyobraźmy sobie, że żyjemy w czasach „stereotypowych jaskiniowców”. Nasza matka, Bulgun Dużo Mówi, kończy garbowanie skór a ojciec, Gormak Silna Ręka, kończy obgryzać mięso z upolowanego mamuta. Jest już późno, więc wszyscy zbierają się przy ogniu, gdzie Ruglak Słabe Oko zazwyczaj przekazuje nam swoje mądrości. Tym razem przyszedł czas na opowieść o początkach naszego świata i plemienia – posłuchajcie…
Oj, to tak nie wyglądało.
Piszesz tak jakby opowieści o stworzeniu były dla ludzi dawnych historyjką dla urozmaicenia czasu.
Prawda jest taka, że opowieści o stworzeniu były świętością i nie opowiadano ich byle kiedy, przy ognisku i dla zabawy. Opowieści to był istny rytuał i powtarzano je tylko w ważnych momentach.
Dawno, dawno temu (…) A z drzewa tego wyszli nasi prarodzice. I tak na świecie pojawił się człowiek, który poluje na każde z tych zwierząt.
Wszyscy zgromadzeni przy ognisku pokiwali głowami – bo znali już tę historię na pamięć.
Ale co pomyślał sobie mały chłopiec, który właśnie poznał tę opowieść?
Też błąd.
Żaden mały chłopiec nie mógł usłyszeć tak ważnej opowieści.
Takie duchowe opowieści nie były powtarzane dla rozrywki powtarzam.
Po raz pierwszy chłopiec (dajmy na to plemienia łowieckiego) słyszał mit danego plemienia w czasie własnej inicjacji. Do tego np. służyły Jaskinie z rysunkami naskalnymi. Gdy chłopiec osiągał odpowiedni wiek przechodził inicjację – zwykle było to zdarzenie brutalne i jak najbardziej traumatyczne (zakopywanie żywcem nie było niczym niezwykłym, obrzezania, nacięcia, tatuaże, itp.). Został wprowadzany do sieci jaskiń gdzie czołgał się i przeciskał póki nie trafił do głównej groty gdzie z kolei czekali przebrani starsi plemienia – i co najważniejsze naskalne rysunki zwierząt. Tutaj w odpowiedniej otoczce następował rytuał a młodemu akolicie przedstawiane były mity plemienia i objaśniane najważniejsze prawdy życia ludzkiego.
Opowiadała ją osoba najstarsza i „najmądrzejsza” – ktoś, kto już z zasady jest „posiadaczem największej wiedzy”. Wszyscy, których znam – akceptują tę historię a i czasem oni, spytani o to, ją opowiadają. (…) Do końca swego życia nie usłyszy niczego o wypiętrzaniu się i ruchach płyt tektonicznych, o istocie związku chemicznego o nazwie „woda” ani o zwykłej ewolucji życia która z pierwotnych komórek obdarzyła nas mnogością zwierząt i roślin. Całe swoje życie spędzi też w totalnej nieświadomości jeśli idzie o ewolucję człowieka i o jego miejsca w przyrodzie.
Bo człowiek dawny NIE POTRZEBOWAŁ takiej wiedzy. Potrzebował wiedzy, która byłaby przydatna do życia. Potrzebował wiedzy – dlaczego musi zabijać zwierzęta, które nic mu nie zrobiły? Dlaczego musi żyć w ciągłym strachu? Dlaczego aby coś się narodziło coś musi umrzeć?
To był prawdziwy cel opowieści o stworzeniu. Nie potrzebował dokładnej wiedzy jak powstał świat (wystarczało mu to co zawarte w micie) bo:
-miał lepsze zajęcia niż zaspokajania pustej ciekawości,
-i tak z taką wiedzą nic nie mógłby zrobić.
Opowieść ta została rzecz jasna w całości wymyślona przeze mnie (na szybko, więc proszę o zrozumienie – miała służyć jedynie jako przykład). Ale gdybyśmy zajrzeli do „prymitywnych” podań o stworzeniu świata i ludzkości – byłyby one na dość zbliżonym poziomie jeśli idzie o zgodność z faktami naukowymi
Jeśli chodzi o zgodność z faktami naukowymi – jest na podobnym poziomie.
Jeśli chodzi o zgodność z prawdami duchowymi – nie umywa się do mitów najprymitywniejszych plemion. Przebijają ją np. opowieść Eskimosów o bogu wiatru, z której tak się śmiałeś w pierwszym wpisie, a która swoją drogą niesie bardzo interesującą problematykę.
A zatem sprawa nie jest tak oczywista, jak uważasz, Amontillado. Zobaczmy zatem czy są jakieś wskazówki mogące nam nieco pomóc w tej kwestii.
Chyba jednym z ważniejszych przykładów będzie tutaj tak zwany „grzech pierworodny”.
Koncepcja ‘grzechu pierworodnego’ jest dość młoda, ale niepozbawiona elementów mitologicznych. Na jakiej podstawie uznajesz, że Adam i Ewa musieli być uznawani za rzeczywistych ludzi aby ‘grzech pierworodny’ miał sens? Bujda. ‘Grzech pierworodny’ to bagaż duchowy i tylko na poziomie duchowym ma sens. Adam i Ewa to mitologiczne archetypy ludzi w sferze duchowej, które według dogmatów Kościelnych zostały ‘obciążone’ grzechem pierworodnym. Każdy człowiek jako odpowiednik Adam i Ewy w świecie materialnym jest odbiciem pierwszych ludzi ze sfery duchowej – dlatego też jako wcielenie archetypu obarczone jest ‘grzechem’. Adam i Ewa nie istnieli kiedyś w świecie rzeczywistym – istnieją ciągle w świecie mitologicznym, duchowym, a każdy człowiek jest ich odbiciem w pewnych momentach.
Warto też zwrócić uwagę na „Księgę Jubileuszów” – tekst zaliczany do apokryfów ST który w Etiopii jest już jednak częścią kanonu. W księdze tej (Palestyna - okolice II wieku p.n.e.) możemy przeczytać (rozdział trzeci i czwarty, wersja angielska):
Myślę, że twórca apokryfu i jego ewentualni wyznawcy jest doskonałym przykładem obiektu wchodzącego w skład „marginesu” o którym mówiłem. Zastanawiałeś się dlaczego jest to apokryf?
Istnieje też pewna tradycja (nie jest oficjalna, ale w pewnych kręgach dość popularna – dawniej zaś była z pewnością bardziej popularna niż obecnie) która każe uznawać tak zwaną „Jaskinię Patriarchów” za… grób Adama i Ewy. Myślę, że twórcy tej „tradycji” patrzyli na Adama i Ewę jako na fizycznie istniejące (w przeszłości) osoby – gdyż ciężko wymyślić i wierzyć w grób kogoś, kto według nas nigdy nie istniał (bo był jedynie symbolem albo czymś w tym stylu).
Kolejny margines.
Znajdziesz w całej historii świata pełno różnych tradycji, które mógłbyś tu cytować, a które będą owym marginesem.
Dość wspomnieć, że – zgodnie z Księgą Rodzaju – w Jaskini Patriarchów znajdują się tylko 3 pary patriarchów: Abraham, Izaak i Jakub wraz z żonami – wszyscy uznawani za postaci historyczne.
Znacznie później powstała tradycja, która mówiła że Jaskinia ta jest grobem także dla Adama i jego żony Ewy co ma wymiar MITOLOGICZNY. Mitologiczny Adam został uznany za proto-patriarchę, ojca wszystkich ludzi i z tego powodu w sensie SYMBOLICZNYM znajduje się dla niego miejsce w grobie. Adam w pewnym momencie stał się ARCHETYPEM patriarchy.
Jednak jak już wspominałem – tradycja o grobie Adama i Ewy to późna legenda, nie jest uznawana we wszystkich kręgach judaistycznych i stanowi pewien margines. Zresztą co tu dużo mówić – jeśli sama Księga Rodzaju nie mówi, że pochowano tam Adama i Ewę, ale za to mówi o pozostałych patriarchach – wniosek jest taki, że ludzie nie wierzyli że rzeczywiście jest tam miejsce na pierwszych rodziców. W przeciwnym razie nic nie stało na przeszkodzie aby zawrzeć ich w Księdze Rodzaju; dopisać po prostu.
Zobaczmy, co mówił też Bazyli Wielki – biskup Cezarei:
I know the laws of allegory, though less by myself than from the works of others. There are those truly, who do not admit the common sense of the Scriptures, for whom water is not water, but some other nature, who see in a plant, in a fish, what their fancy wishes, who change the nature of reptiles and of wild beasts to suit their allegories, like the interpreters of dreams who explain visions in sleep to make them serve their own ends. For me grass is grass; plant, fish, wild beast, domestic animal, I take all in the literal sense. “For I am not ashamed of the Gospel
Wchodzisz na bardzo grząski teren, czyli burzliwy okres początków chrześcijaństwa. Jest to okres o tyle specyficzny, że różne postacie chciały za wszelką cenę przeforsować swoje idee mimo, że nie zawsze były w tym biegłe. Jest to bowiem okres polityki i spięć między biskupami, sporów o interpretację Pism. Podawanie autorytetów w tej kwestii wymaga więc ogromnego wyczucia.
Powyższy cytat Bazylego jest wyrwany z kontekstu. Jednak Bazyli jako zwolennik szkoły antiocheńskiej w badaniu Pism rzeczywiście z niechęcią odnosił się do alegorycznego odczytywania Biblii. Dlaczego? Otóż dlatego, że WIĘKSZOŚĆ wiernych – pierwszych chrześcijan – wyznawała opozycyjną szkołę aleksandryjską (alegoryczne postrzeganie Biblii). Niektórym z biskupów nie podobało się bagatelizowanie historii oraz racjonalistyczno-krytycznego postrzegania Biblii – stąd wyznawali bardziej literalne odczytywanie Pisma, skupiając się na rozróżnianiu różnych właściwości Pisma Świętego.
Pod wpływem nauk tej szkoły znajdował się właśnie Bazyli Wielki. Nie oznaczało to jednak, że on i inni jemu podobni odrzucali alegorię. Bzdura! Jak już pisałem ten nurt w teologii cechował się chęcią wyraźnego oddzielenia: funkcji historycznej, funkcji społecznej od funkcji alegorycznej i duchowej. Dlatego, że opozycyjna większość skupiała się niemal wyłącznie na alegoryczności, szkoła antiocheńska kontrastowo wysuwała na pierwszy plan literalne interpretowanie historii.
Szkoła antiocheńska i jej odrzucanie alegorii szybko – bo już w V wieku – przegrała wyścig ponosząc ogromną porażkę na Soborze Efeskim z 431 r. gdzie triumfowała szkołą aleksandryjska ze swoim alegorycznym interpretowaniem Biblii i Cyrylem na czele.
I inni:
Ależ pewnie, że możesz zasypać mnie różnymi osobami i ich poglądami – jak już podkreślałem początki chrześcijaństwa to wielka wojna i opinii było niemal tyle co głów.
Pomijając fakt, że większość cytowanych przez Ciebie osób to zwolennicy szkoły antiocheńskiej (cieszącej się mniejszą popularnością od szkoły aleksandryjskiej, a więc stanowiącą mniejszość) – taki sposób argumentowania swoich racji w postaci wyliczanki jest wielce naiwny.
Przedstawiłeś tutaj listę 4 „ojców Kościoła” wyznających bardziej dosłowne interpretowanie Biblii (pomijam już to, że niektóre cytaty są wyrwane z kontekstu i w ogólnym rozrachunku nie stanowią żadnego argumentu). Idąc Twoim tokiem rozumowania – wystarczy, że przedstawię listę 5 „ojców Kościoła” wyznających alegoryczne odczytywanie Biblii aby uzyskać większość i wykazać swoją rację? Zrobię to, mimo że jest to zabawna praktyka…
1.Orygenes (185-254): „Czyż więc rozsądny człowiek będzie sądził, że pierwszy, drugi i trzeci dzień, wieczór i poranek był bez Słońca, Księżyca i gwiazd, a ów jakoby pierwszy dzień upłynął nawet bez nieba? Kto będzie tak naiwny, aby myśleć, że Bóg jak ogrodnik zasadził raj w Eden na Wschodzie i w nim stworzył "drzewo żywota" widzialne i dotykalne, postanawiając, że kto spróbuje jego owocu zębami swego ciała, otrzyma życie, a znów kto weźmie ten owoc, aby go jeść, pozna dobro i zło. I jeśli jest powiedziane, że Bóg przechadzał się wieczorem po raju i że Adam skrył się pod drzewem, to nikt, jak sądzę, nie będzie miał żadnych wątpliwości, że te słowa obrazowo wyrażają pewne tajemnice za pomocą opowiadania zdarzeń, które w sposób cielesny nie miały miejsca. Jasne jest też dla ludzi znających się na rzeczy, iż zdanie: "Kain oddalił się od oblicza Bożego" pobudza czytelnika do zastanowienia się, co znaczy "oblicze Boże" i co znaczy "oddalić się" od niego. Czy trzeba podawać więcej przykładów? Każdy, byle nie był zupełnie tępy, może ich zebrać tysiące: są to fakty opisane tak, jakby się zdarzyły, nie zdarzyły się one jednak w dosłownym znaczeniu opisu.”
2.Augustyn (354-430): „Być może przez «dzień [stworzenia]» należy rozumieć wszelki czas, być może wszystkie przemijające wieki są zawarte w tym słowie”
3.Klemens Aleksandryjski (150-212): „The Lord expressed this by means of symbols in the Gospel according to John when He said, "Eat My flesh and drink My blood," depicting [Greek word given] plainly the drinkable character of FAITH and the promise by means of which the Church, as a human being consisting of many members, is refreshed and grows and is welded together and compacted of both, of FAITH as the body and of HOPE as the soul, as also the Lord of flesh and blood.”
4. Ewagriusz z Pontu (345-399): „For behold the sinners have bent their bow, they have prepared their arrows for the quiver, to shoot in the moonless night the upright of heart.”Bow is the impure intellect. Arrow is the impassioned thought. Quiver is the worst habit, filled with impure thoughts. Moonless night is the soul’s ignorance.”
5. Maksym Wyznawca (580-662): „Stając się człowiekiem (…) sam Bóg pozostaje dla nas absolutnie niezrozumiały. Czyż może być bardziej niezbity dowód bożej transcendencji? Objawienie ukazuje nam, że jest ukryty, rozum, że jest niewysłowiony, a intelekt, że jest transcendentnie niepoznawalny.”
No i Paweł, św. Paweł oczywiście: „Powiedzcie mi wy, którzy chcecie żyć pod Prawem, czy Prawa tego nie rozumiecie? Przecież napisane jest, że Abraham miał dwóch synów, jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej. Lecz ten z niewolnicy urodził się tylko według ciała, ten zaś z wolnej - na skutek obietnicy. Wydarzenia te mają jeszcze sens alegoryczny: niewiasty te wyobrażają dwa przymierza; jedno, zawarte pod górą Synaj, rodzi ku niewoli, a wyobraża je Hagar: Synaj jest to góra w Arabii, a odpowiednikiem jej jest obecne Jeruzalem. Ono bowiem wraz ze swoimi dziećmi trwa w niewoli. Natomiast górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką.”
Interpretacja ludu jest jedynie interpretacją ludu. Ale czy autorzy ksiąg ST podchodzili do tych spisywanych przez siebie kwestii dosłownie? Bo to przecież powinno nas najbardziej interesować.
Nie podchodzili dosłownie.
Czy Ty naprawdę masz ludzi sprzed 3 tysięcy lat za prymitywów, którzy ledwo potrafią posługiwać się pismem? Do tego się to sprowadza.
Myślisz, że ludzie dawniej byli tak prymitywni, że gdy czytając lub słuchając opowieści o Adamie i Ewie oraz o ich synach nie zorientowaliby się, że coś jest w tej opowieści nie tak jeśliby podchodzić do niej dosłownie? Zapewniam Cię, że starożytni ludzie wiedzieli skąd pochodzą dzieci i gdyby podchodzili do Biblii dosłownie nie odpuściliby faktu, że oprócz Ewy wg tego konkretnego mitu (stworzenie) nie było żadnej innej kobiety, z którą męscy członkowie rodu mogliby płodzić dzieci. Zorientowaliby się też szybko, ze arka Noego jest za mała aby pomieścić wszystkie zwierzęta z samego Kannanu – a gdzież z całego świata.
Nie uważasz więc, że dla takich ludzi, którzy według Ciebie odczytywali Biblię dosłownie – nie uważasz, że najprostszym wyjściem byłoby dołączenie do opisu stworzenia jeszcze kilku kobiet a do micie o Noem ‘nieco’ większe wymiary Arki, aby tekst był choć pozornie logiczny w zestawieniu z rzeczywistością przyrody? To jest najprostsze wyjście w przypadku dosłownego odczytywania pism przez wyznawców; znacznie prostsze niż jakieś wykręty – wystarczy tylko dodać do tekstu to i owo.
Nie. Niestety – ludzie od początku podchodzili do tego jak do SYMBOLI i METAFOR. Z czasem się to zmieniło – wszystko się zmienia i idzie do przodu – ale metaforyczność Biblii jest niezaprzeczalna.
Jak zauważyliśmy dosłowne odczytywanie ST uważane było za „właściwe” nie tylko przez lud, ale i przez niektórych „Ojców Kościoła” (osoby, które powinny wszak być obeznane z historią i znaczeniem swoich ksiąg) jak i na przykład autora Księgi Jubileuszów. Również autorzy ksiąg wpisanych ostatecznie do kanonu Biblii zdają się traktować opisywane przez siebie historie jako historie „realnie zaistniałe” w przeszłości (na przykład Adam jest wspominany i w innych fragmentach Biblii jako ktoś, kto „istniał rzeczywiście”).
Mógłbyś podać te fragmenty o Adamie? W takiej formie jak teraz Twój argument jest nie do przyjęcia (zaś o Ojcach Kościoła i Księdze Jubileuszów pisałem wcześniej).
ST bowiem tak powinno się traktować – jako zapis historii, który jednocześnie nie jest zapisem historii. Jest to zbiór tekstów mających prezentować (w zamyśle autorów – realne/historyczne) losy Izraelitów (ich historię), ale historia ta (wciąż prezentowana jako prawdziwa) została „podrasowana” i wyidealizowana. Tam, gdzie autorzy zwyczajnie nie mieli pojęcia o prawdziwym przebiegu wydarzeń (stworzenie świata i ludzkości) – spisywali swoje przekonania dotyczące tego „wydarzenia” (przemycając rzecz jasna w nich to, w co wierzyli – wypracowane i powtarzane od dawna mity i „głębsze znaczenie”).
Dobra – widzę, ze nie dojdziemy do porozumienia. Dyskusja z Tobą staje się ciężka bo zdajesz się w ogóle nie brać pod uwagę tego co pisałem na początku o mitach. Nie potrafisz wyzbyć się współczesnego myślenia o mitologiach, zestawiając je ciągle z historią.
Zdaje się, że musimy objąć inną strategię aby dojść na koniec do jakichkolwiek wniosków. Jestem więc zmuszony poprosić Cię o źródła Twoich informacji (zakładam bowiem, że to wyżej nie jest jedynie Twoją interpretacją gdyż napisana jest w formie podręcznikowej).
Wracając zaś do Dawkinsa – nie przepadam za tym człowiekiem, choć niewątpliwie prezentuje trafne argumenty. Za mało u niego jednak „historii”
Co by o nim nie mówić – ma niewątpliwą wiedzę z nauk przyrodniczych. Faktem jest jednak, że jego trafne argumenty są trafne tylko w dyskusji z wiernymi nie uznającymi alegoryczności Biblii, a biorących ją w całości dosłownie i literalnie. Nie bez powodu o nim wspomniałem, bo podobną strategię prezentujesz Ty
ST to „całość”, choć składa się z wielu ksiąg. Nie da się temu zaprzeczyć. Dawno temu pewni Izraelici zebrali się, przejrzeli rozmaite święte księgi i uznali że tylko te są dostatecznie „wartościowe”
Nie tak znowu dawno – w czasach wczesnego chrześcijaństwa Żydzi dopiero dopięli skład swojego ST. Po nich uczynili to chrześcijanie.
Tenże ST jest stale prezentowany jako „autentyczny (i jedynie prawdziwy) opis relacji Bóg – ludzkość” – który „został natchniony przez Jahwe osobiście”. Innymi słowy – Bóg osobiście do nas przemówił poprzez karty tej księgi (co dodatkowo wzmacnia jej „jednorodność”).
Pisałem o tym w poprzednim poście – nie wszystkie księgi ST były uznane za natchnione (tylko Tora taka była) – pozostałe musiały zawierać elementy „natchnienia”.
A przynajmniej tak się mówi. Wszystko bowiem byłoby dobrze, gdyby księga taka nie nosiła śladów „majstrowania” przy niej. Dużo łatwiej byłoby uwierzyć w księgę „napisaną” (w pewnym sensie) przez samego Jahwe gdyby była wewnętrznie spójna i zgodna z uniwersalnymi faktami naukowymi. Mogłaby i prezentować boga-okrutnika – czemu by nie? Gdyby taki był faktycznie – to i tak musiałaby go opisywać i księga. Ale to właśnie „ślady majstrowania” zapalają pierwszą czerwoną lampkę.
Jest taka piękna metafora (wiem jak to lubisz ) :
Biblia jest jak wieloowocowy krzew – jedne owoce są zgniłe, inne trujące, pozostałe - życiodajne.
Przyznam, że nie pojmuję do końca Twojego podejścia – żaden z nas nie wierzy, że jakikolwiek Bóg napisał ST, mimo to Ty ciągle odwołujesz się do tego argumentu. Pewnie, że prościej byłoby gdyby jakiś Bóg zesłał ludziom książkę, w której radziłby jak żyć. Taki poradnik. A my byśmy go teraz omawiali.
Wiem też, że niektórzy (tym razem większość) tak właśnie traktują ST – jako zesłany przez Boga przewodnik po życiu.
Prawda jest brutalna – Biblia to przewodnik napisany przez ludzi. Ludzie do wszystkiego do czego doszli, doszli sami – bez żadnej pomocy z zewnątrz. Siłą społeczności żydowskiej jest ich przekonanie, że kiedyś byli w ścisłych i bezpośrednich relacjach ze swoim Bogiem – to przekonanie jest tak silne, że praktycznie dzięki niemu przetrwali w ciągłym zagrożeniu. W pewnym sensie ten Bóg rzeczywiście z nimi jest. Ale my – nasz krytyczna kultura, nasz światopogląd – wie, że jest inaczej.
Dlaczego bowiem przekaz od boga miałby być „edytowany przez ludzi”? Jaką możemy mieć pewność, że ludzie ci faktycznie byli pod natchnieniem samego boga? Tylko dlatego, że sami tak o sobie mówią? Że tak mówi „tradycja”? To zdecydowanie zbyt mało, abym mógł tak bez żadnych wątpliwości przyjąć taki pogląd.
A kto powiedział, że rzeczywiście byli pod natchnieniem Boga? Skąd wiesz, że mówiąc iż byli pod „natchnieniem” mieli na myśli to samo co Ty dzisiaj?
Kiedy dodatkowo zauważymy, że modyfikacje te (jak i opisywane historie) zaczynają „być opisywane” z punktu widzenia pewnej grupy ludzi (a nawet służyć jej interesom) – to musi zapalić u nas kolejną czerwoną lampkę.
I powinna się zapalić.
Jest też taka bardzo mądra zasada – jeśli podchodzisz serio do kwestii mitologii, a jeszcze nikt nie nauczył Cię nią operować (a współcześnie niewielu ludzi wie do czego służy mitologia) zacznij swoją przygodę od zetknięcia się z mitami spoza swojej wiary czy kultury w której byłeś wychowany.
Z odrobiną chęci i otwartego umysłu dojrzysz pewne prawdy, pewne podobieństwa i różnice. Nie osiągniesz jakiegokolwiek efektu gdy będziesz podchodził do tego z negacją. Oczywiście jeśli nie interesuje Cię mitologia i wiara – nie rób tego, widocznie nie jest Ci to do niczego potrzebne.
Mitologia judaistyczna to tylko i wyłącznie ICH mitologia. Nie zrozumiesz jej w pełni nie będąc w niej wychowywany. Nie zrozumiesz jej, jeśli Twoje najbliższe otoczenie nie zapozna Cię z niezbędnymi rytuałami i mistycznymi prawdami. Każda mitologia ma SŁUŻYĆ INTERESOM swoich wyznawców. Mitologia Greków będzie służyła Grekom, mitologia Żydów – Żydom, mitologia Azteków – Aztekom, mitologia katolików – katolikom. I tak być powinno. Jednocześnie wszystkie te mitologie posiadają wspólne cechy, podobieństwa – które w ogólnym rozrachunku działają na rzecz całej ludzkości.
Oczywiście, że Żydzi (wcześniej starożytni Izraelici) mają prawo modyfikować swoją wiarę i mitologię. Wiara to przywilej i obowiązek danej grupy.
A kiedy już zauważymy, że zawartość i treść tej księgi ewoluuje – czyli zmienia się istota pewnych pojęć – wtedy nasza „konsola rozsądku” powinna już oślepiać nas alarmem „COŚ TU JEST WYBITNIE NIE TAK, NATYCHMIAST ZAWRÓĆ”.
Znów nie rozumiem – czemu? Czemu zakładasz, że ludzie powinni kisić się we własnych poglądach a tylko niektóre jednostki (wśród nich Ty, jako narrator) mają prawo do odmiennych poglądów.
Musimy pamiętać, że ST jest nam prezentowany jako „słowo boże” – od początku do końca. Dlatego już choćby jeden przykład ingerencji ludzkiej w tekst albo jeden przykład jakiejś nielogicznej sytuacji – burzy wizerunek tego zbioru ksiąg jako autentycznego „przekazu od istoty wyższej”.
Lubisz takie zero-jedynkowe podejście, już w poprzedniej debacie to zauważyłem. Problem jest taki – nie uznaję ST za „słowo boże” (nie w takim wydaniu jak Twoje) więc mnie nie przekonasz. To raz.
Dwa – czy na początku ST jest jakiś komunikat w stylu: „Uwaga oto czytacie Słowo Boga!”? Coś przeoczyłem?
To, że Tobie zaprezentowano ST jako „słowo boże od początku do końca” ma się nijak do treści samego ST. Chyba, że przytoczysz nam odpowiedni cytat mówiący o tym, że cały ST to słowo boże.
Ja bym to nieco zmodyfikował – to prawda (po części), z tym że następnym krokiem powinno być dojście do kolejnego wniosku – a zatem nie warto wierzyć w całość ST
Dlaczego? Po tak rozwlekłym opisywaniu przeze mnie roli „wiary” i „mitów” w poprzednim poście powinieneś dojść do wniosku, że z mojej perspektywy nie warto wierzyć tym fragmentom ST, które nie dają nam żadnych korzyści (nie wzbogacają naszej duchowości). Choć naturalnie w Twoim przypadku może być tak, że ST w całości nie dostarcza Ci żadnych korzyści – nie będę miał wtedy możności aby wykazać, że jest inaczej, przyznasz.
Jeśli zatem „bardzo niewłaściwie” podchodzę do sprawy mitów, oraz „popełniam w tej kwestii błąd podstawowy i karygodny” – zatem taki sam błąd muszą popełniać autorzy słownika PWN i Oxford Dictionary (wikipedię podałem jako uzupełnienie, wszak jej autorem może być każdy) – co jednak uważam za dość mało prawdopodobne.
W swoim pierwszym poście napisałem, że współczesny człowiek traktuje mit zupełnie inaczej od ludzi dawnych. Stąd słowniki WSPÓŁCZESNE nie zawsze przekażą nam właściwą definicję jaka nas interesuje.
Paradoksalnie najwłaściwszą definicję podaje – zabawne - Wikipedia! Pisząc: „Próbowała ona wyjaśnić odwieczne zagadnienia dotyczące bytu ludzkiego, mistyki, życia i śmierci, dobra i zła, jak również istnienie zjawisk przyrody (np. pory roku, piorun). „ choć w sposób czysto laboratoryjny, to jednak dobrze oddaje znaczenie mitu. Z tym, że jak łatwo zauważyć „wyjaśnienie istnienia zjawisk przyrody” znajduje się tu na szarym końcu (przeciwnie do Twoich argumentów, które wyciągają je na pierwszy plan), bo ta funkcja mitów w istocie jest najmniej niezbędna.
Cóż – możesz zaufać mi, gdy piszę, że wyjaśnianie pochodzenie piorunów nie było docelowym ani ważnym elementem mitów – możesz wierzyć słownikom. (odpowiednie cytaty badaczy potem)
Nie mam podstaw aby uważać, że nie wierzysz tak naprawdę w swoją definicję „mitu” – wręcz przeciwnie – myślę, że szczerze uważasz, że jest tak, jak mówisz. Nie zgadzam się z Twoim stanowiskiem i uważam je za przynajmniej częściowo błędne. Problem w tym zaś, że zarzucasz mi „całkowicie błędne” podejście podczas gdy jest ono zgodne z akceptowaną definicją „mitu”. Nie da się ukryć, że mit był również stosowany do wyjaśniania zjawisk i poszukiwania odpowiedzi na rozmaite pytania. Owszem – miał też i pewne ukryte symboliczne przesłanie, ale odmawianie mu w całości właśnie próby wyjaśnienia podstawowych pytań i wątpliwości – jest zwyczajnie bezsensowne. Kiedy dawni ludzie przekazywali sobie opowieści zwane przez nas mitami – jednocześnie przekazywali sobie „wiedzę” na temat rozmaitych zagadnień (dlaczego wiatr wieje, dlaczego Słońce wschodzi, jak powstali ludzie) jak i rozmaite „głębokie treści”. Nie można skupić się na jednym i całkowicie odrzucić tę drugą funkcję.
Myślę, że się nie zrozumieliśmy. Jeszcze raz moje słowa:
Reprezentujesz bardzo niewłaściwe podejście do sprawy mitów. Otóż, uważasz (jak większość współczesnych ludzi, zarówno wierzących jak i nie), że tworzone były żeby ludzie tłumaczyli sobie pochodzenie niewytłumaczalnych zjawisk. Błąd podstawowy i karygodny – będę jeszcze do tego wracał, ale nie osiągniemy żadnego porozumienia, jeśli nie dopuścisz możliwości że jest zupełnie inaczej niż piszesz.
„Błędem podstawowym i karygodnym” jest uznawanie, że mit został ‘WYNALEZIONY’ aby wytłumaczyć sobie zjawiska przyrody. Nie przeczę, że takie informacje mity niosły – ale był to efekt uboczny czy pochodna właściwego celu mitów, czyli dostarczania prawd o życiu człowieka, nie pioruna.
Mam nadzieję, że tym razem jasno się wyraziłem.
Myślę jednak, że chcąc przekonać nas do swoich racji próbujesz jednocześnie przekonać wszystkich, że opowieści biblijnych nie można traktować tak, jak na przykład opowieści Indian „tłumaczących” sobie powstawanie wiatru zachodniego.
Ależ skąd!
Wręcz przeciwnie – opowieści biblijne należy traktować DOKŁADNIE tak jak opowieści Indian o Bogu Wiatru. Gdyby debata brzmiała „Mitologia Indian – wierzyć czy nie” stałbym dokładnie po tej samej stronie barykady co teraz.
Że mit to wyłącznie głębokie treści a jakiekolwiek opisy powstawania świata/zwierząt/ludzi/narodów nie mogą być traktowane jako autentyczne próby wyjaśnienia pochodzenia świata/zwierząt/ludzi/narodów.
Nie. Nie rozumiesz tego co chcę przekazać.
Gdy nadnaturalna opowieść jest autentyczną próbą wyjaśnienia pochodzenia świata/zwierząt/ludzi/narodów – nie może być mitem. Jest historyjką, bajką, legendą bądź po prostu przekonaniem wynikającym z niedostatków wiedzy.
Tymczasem mit w założeniu tyczył się świata duchowego i wszystko o czym mówi odnosi się do świata duchowego i jego więzi ze światem materialnym. Gdy mit tyczy się wyłącznie świata materialnego – nie jest mitem.
To wszystko.
Poza tym dziwna wydaje mi się myśl, że opowieść w której od początku do końca mowa o przyczynie (karlica) zaistnienia czegoś, o związku między ową przyczyną a zachodzącym zjawiskiem (karlica ma wzdęcia i wytwarza wiatr) i o wniosku (zatem wiatr to po prostu gazy jakiejś karlicy) nie może według Ciebie być uważana za próbę wyjaśnienia powstawania wiatru a wszelkie sugestie, że tak może być – są „karygodne” i „niewłaściwe”.
Ejże, przecież nie przytoczyłeś tutaj mitu! To jest właśnie „karygodne” i „niewłaściwe” m.in. u Ciebie. Sprowadzasz mit do roli nie tyle już historyjki co jednozdaniowego opisu zawierającego przyczynę i skutek. Jest to w istocie niewłaściwe. Pomijasz około 90% mitu po to by zaprezentować go zgodnie ze swoimi racjami.
Jeszcze raz: „Karlica pierdzi i tak powstaje wiatr” to nie jest mit!
Przytocz mit, a zobaczysz co się za nim kryje – zapewniam, że nie chodzi w nim o wiatr (nie tylko i nie przede wszystkim). Przytocz rytuał, który z tym mitem jest związany – a zrozumiesz to jeszcze lepiej.
Podobnie jest z ST – Bóg stwarza świat (wiemy już zatem skąd pochodzi) - rośliny i zwierzęta (też już mamy odpowiedź gdy ktoś nas spyta) no i człowieka („tak było, synu, tak było”). Ludzie jednak grzeszą, więc zostają wygnani z raju i muszą żyć w podłych warunkach („więc widzisz, synu, dlatego tak nam ciężko”) a w końcu – umierają („więc nie pytaj już dlaczego umieramy, przecież ci wyjaśniłem”). Mamy tutaj wiele odpowiedzi na zwykłe pytania odnośnie przyczyny, procesu w wyniku którego pojawiło się to wszystko co się pojawiło – oraz wyjaśnienie podłych warunków bytowych no i nieuniknionej śmierci. Jakakolwiek inna treść (ukryta symbolika) by nie została tam zawarta – opis ten jest również zwykłą próbą znalezienia przez prostych i niewykształconych ludzi odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
Nie do końca (bardzo pobieżnie przeleciałeś przez bardzo ważną tematykę – ale mniejsza z tym, kiedy indziej to omówimy).
Jak mantra:
Mit nie opisywał historii rzeczywistej dziejącej się w rzeczywistych ramach czasowych. Miał dostarczyć ludziom prawdy na temat ich życia przede wszystkim duchowego w ścisłym związku z życiem fizycznym.
Powiedz, naprawdę nie widzisz w micie o pierwszych ludziach, o wygnaniu z ogrodu - nie widzisz analogii z życiem każdego człowieka? Przecież wyraźny podział między beztroskim życiem w Ogrodzie (dzieciństwo), a ciężkim życiem jakie czeka człowieka po wygnaniu (dorosłość) rzuca się w oczy tak bardzo, że nie sposób uznać iż nie widzieli tego autorzy a potem wyznawcy. Adam i Ewa, ogród i wygnanie były uznawana za duchowe ARCHETYPY, a odnajdując je w sobie każdy człowiek mógł wyciągnąć naukę.
To jest cel mitu – przygotowanie człowieka do pewnych ważnych aspektów życia, w których bez mitu (czyli odpowiedniego przygotowanie) mógłby zabłądzić.
Tym bardziej, że podobne mity są bardziej powszechne. Nie jest to oczywiście mój wymysł – to, że nie przyjmujesz tego do wiadomości świadczy dobitnie o różnicach w mentalności ludzi starożytnych i współczesnych. Symbol. Symbol stracił znaczenie.
I na koniec nie wierzę, że ówcześni ludzie nie szukali odpowiedzi na te pytania, że nie zastanawiali się nad swoim losem, nad śmiercią, nad przyczyną istnienia świata, ludzi i zjawisk – a to przecież zdajesz się sugerować.
Jedyne co zasugerowałem to to, że ludzie w paleolicie mieli ważniejsze sprawy niż roztrząsanie tego skąd pochodzi piorun. Po prostu nie mieli czasu na myślenie – ciągła praca, zmagania się z niebezpieczeństwami. Dopiero rewolucja rolnicza przyniosła wytchnienie ludziom – mężczyźni i kobiety mieli więcej czasu – sadzili i czekali. W tym czasie wpadały im do głowy nowe pomysły i myśli, których wcześniej nie mieliby czasu zbadać.
Bowiem największe problemy na początku (paleolit) stanowiły rzeczy najważniejsze:
Najpierw myśleli jaki jest związek miedzy narodzinami a śmiercią.
Dlaczego muszę zabijać istoty, które są do mnie podobne – w których oczach widnieje strach gdy są osaczane?
Dlaczego sam żyje się w ciągłym strachu?
Dlaczego mam ciągle pod górkę?
Dlaczego wszystko przychodzi mi tak trudno i co zrobić, żeby przychodziło łatwo?
Dlaczego moje ciało kruche i łamliwe?
Dlaczego dzieciństwo (świat beztroski) musi być przez nas porzucony?
I tego typu problemy. Nie szukali w mitach samej przyczyny (ani związku przyczynowo-skutkowego jak piszesz) ale rad tyczących się tego jak z tymi problemami sobie radzić i jak się zachowywać aby zachować swoją duchowo-materialną harmonię. Gdzieś pod koniec długiej listy znajduje się – a skąd pochodzi wiatr?
Jeżeli te wszystkie mity o początku świata i ludzkości, pochodzeniu zwierząt, pór roku, przypływów i odpływów – nie miały na celu znalezienia odpowiedzi odnośnie przyczyn tych wszystkich zagadnień – to znaczy, że ludzie najwyraźniej się tym nijak nie interesowali (aż mnie boli gdy to piszę, ponieważ jest to totalna sprzeczność), ponieważ (Twoim zdaniem) nie pozostawili nam tak naprawdę żadnych swoich prób wyjaśnień pochodzenia zjawisk przyrody/człowieka itp. (bo skoro „mity”, jak twierdzisz, tak naprawdę nimi nie są…).
Podtrzymuję to co pisałem:
Mity nie zostały stworzone aby wyjaśniać zjawiska przyrody. Temu służyć mogły zwykłe historyjki. Mity zostały stworzone aby pomóc ludziom łączyć ich duchowość z życiem fizycznym – a że pierwsi ludzie mieli bardzo specyficzne podejście do przyrody, mity mówiły także o przyrodzie.
Z resztę i tak mi nie uwierzysz, oto co pisze Karen Armstrong, bardzo poważana religioznawczyni i znawczyni mitów:
„Mity zarysowały wyraziście rzeczywistość intuicyjnie wyczuwaną przez ludzi i nadały jej formę. Mówiły im o postępkach bogów – nie po to, by zaspokoić ich czczą ciekawość lub ich rozerwać, lecz aby umożliwić im naśladowanie owych potężnych istot i przeżywanie boskości w samych sobie.”
Mam nadzieję, że pani Armstrong wyraziła się jaśniej ode mnie
- Tato! Jak to się stało, że my, ludzie, żyjemy na tym świecie?
- Nie wiem, mój synu.
- Nie zastanawiałeś się nigdy?
- Nie.
(…)- E tam, jeszcze ktoś kiedyś uzna, że nas to w ogóle interesowało. Niech mają naszą historię o wyjściu z drzewa i niech się z nią męczą.
Niby śmieszny dialog, ale go nie skomentuję.
Przecież nie przekonam Cię – a nawet nie mam w tym interesu – jak wielki błąd popełniasz. Powiem tylko, że nie tak powstała mitologia, o czym już pisałem.
A teraz wracając do Batmana:
(…)
Przede wszystkim zależy to od tego co rozumiemy przez pojęcie „wierzyć”. Uważasz, że warto wierzyć, jeśli możemy z takiej opowieści wyciągnąć coś dobrego dla siebie (tak w skrócie, każdy kto czyta moje słowa przecież przeczytał i Twoje). U mnie pojęcie to wiąże się bliżej ze słowem prawdziwe z przytoczonej przez Ciebie definicji. Innymi słowy w kwestii „wierzyć czy też nie” najbardziej zależy mi na ustaleniu, czy to coś, w co mam wierzyć – jest, lub bardziej - może być prawdziwe. I nie mówię tu o przesłaniu – mówię o całości. Jak już wcześniej wspomniałem – dla mnie „głębokie treści” są godne naśladowania (czy choćby wzięcia pod uwagę) gdy możemy wyciągnąć z nich jakieś uszlachetniające nas elementy. Ale to nie powód, aby od razu w daną opowieść wierzyć (a zatem uznawać ją za prawdziwą).
W takim razie, skoro już zdefiniowałeś czym dla Ciebie jest wiara – musisz więc teraz określić czym dla Ciebie jest prawda (prawdziwość danego zagadnienia). Bo znów wychodzi na to, że uznajesz inną „prawdę” – zakładam prawdę czysto historyczną. To wada większości historyków
Czy zatem jest różnica między wiarą w Batmana a wiarą w mit o Batmanie?
Wiara w Batmana jest bezsensowna – Batman realnie nie istnieje, to postać fikcyjna.
Ale czymże jest „wiara w mit o Batmanie” z punktu widzenia kogoś, dla kogo „prawdziwość” (lub lepiej – „prawdopodobieństwo”) jest wyznacznikiem wiarygodności? Czy można z całą pewnością rozdzielić mit o Batmanie z jego główną postacią? Jeżeli postać Batmana nie jest prawdziwa (a zatem nie warto w nią wierzyć) – to i mit o Batmanie nie jest warty naszej wiary – ponieważ jest w całości poświęcony perypetiom nieistniejącej postaci. Jest godzien zainteresowania, naśladowania, ale nie wiary.
NIE! (ech te mity, tyle o nich napisałem a Ty zdajesz się to ignorować).
Mit nie wymaga ani prawdziwości ani rzeczywistego istnienia obiektu o którym mówi. Obiekt mitu ma stanowić ARCHETYP – pierwowzór każdego człowieka wyniesiony do rangi transcendentalnej, żyjącej w świecie nierealnym. Adam nie istniał jako fizyczny byt – to samo Batman i inni. Ich prawda kryje się NIE w ich historyczności, a w danym człowieku, który z mitem się zapoznaje.
Nie widzę tutaj żadnego uzasadnienia odnośnie „wiary” w „mit o Batmanie”. Nie uważam, że opowieści o Batmanie są prawdziwe (bo są fikcją, nie są zgodne z rzeczywistością ani z prawdą, nie są autentyczne).
OPOWIEŚĆ o Batmanie nie jest prawdziwa, ale MIT o Batmanie prawdziwy jest.
Nie jestem przekonany, że autor filmu opowiada mi prawdę. Nie mam do autora filmu o Batmanie ani do opowiadanej historii zaufania, ponieważ nie mam przekonania, że mogę mu ufać ani że podawane przez scenarzystę/reżysera informacje (np. o samym Batmanie) są prawdziwe. A nie mogę mu ufać, ponieważ nie mam przekonania, że mnie nie oszuka, nie zrobi nic złego albo że informacje podawane przez niego są prawdziwe.
Myślę, że celowo sprowadzasz wszystko do poziomu rzeczywistości materialnej. Przedstawiłem już poprzednio – chyba jasno – że warto UFAĆ, WIERZYĆ mitowi i jest on PRAWDZIWY (istnieje też prawda inna niż prawda historyczna) gdy daje człowiekowi odpowiedzi natury duchowej, wzbogaca jego życie, wskazuje mu jakiś kierunek lub sposób zachowania w danej sytuacji. Ty tymczasem z powrotem sprowadzasz nolanowski mit Batmana tylko i wyłącznie do rangi filmu sensacyjnego – i badasz na ile prawdziwie film oddaje rzeczywistość.
Konflikt, impas – dyskusyjne bagno, z którego nie wyjdziemy.
Nie każ mi się powtarzać
Jeśli już zaś tym tropem chcesz iść, to myślę, że lepiej byłoby spytać czy warto „wierzyć” w „głębokie przesłanie” pewnych fragmentów ST. Wtedy bowiem odpowiedź na to pytanie byłaby zapewne bliższa Twoim oczekiwaniom. Owszem – niektóre fragmenty ST niosą ze sobą ciekawą i mądrą naukę, którą nawet dziś można wyciągnąć i zastosować.
Tak!
Problem w tym, że takie nauki to nie całość ST, a zaledwie jego część. Znajdującą się tuż obok wielu rozmaitych fragmentów którym zdecydowanie nie powinno się wierzyć (ponieważ z całą pewnością nie opisują niczego prawdziwego).
Rzeczywiście są takie fragmenty.
Zwykle są one (i ich odpowiedniki w innych religiach) źródłem agresji czy pogardy – stanowią zamęt w dobrym zrozumieniu duchowości.
No i na koniec jeszcze jedna rzecz. Pamiętajmy, że dyskutujemy o księdze religijnej. Pytanie o to, czy wierzyć czy też nie – jest tutaj dość uzasadnione, ponieważ podświadomie zdajemy sobie sprawę z tego o co chodzi w pytaniu „wierzyć?”
Weźmy teraz jeszcze raz tego Batmana. A na dokładkę - bajkę „Kruk i Lis”:
Z uporem maniaka ignorujesz potęgę mitu („Come to the Dark Side, Aquila! ).
Bajka to nie mit. Mit to nie bajka.
Być może dlatego, że wiemy, że nie są to kwestie wiary. Możemy zastanawiać się nad treścią tych opowieści, możemy wyciągać z nich jakieś wnioski, ale nie zastanawiamy się nad tym czy wierzyć w opowieść o kruku i lisie czy też nie. Bo gdybyśmy zadali komuś takie pytanie – myślę, że odpowiedź byłaby dość oczywista - ponieważ tak sformułowane pytanie dotyka kwestii prawdziwości tej historii a prawdziwość tę oceniamy pod kątem tego czy mogła się wydarzyć, czy też nie – a że nie istnieją gadające kruki ani lisy...
Na tym przykładzie znów wychodzi ta Twoja chęć sprowadzania wszystkiego do świata materialnego.
Nie mogłem się oprzeć, ale ok - już wyjaśniam Nawet jeśli uznamy, że wartości godne naśladowania to „pewne prawdy” (l.mn.), to jednak opowieść o Batmanie to opowieść o fikcyjnym bohaterze walczącym w fikcyjnym mieście z fikcyjnymi przeciwnikami – na dodatek wymyślona przez konkretną osobę w konkretnym czasie (co i jedno i drugie da się z całą pewnością ustalić). Dlatego też taka opowieść z taką dozą „fikcji” nie jest „prawdziwa” (w sensie – nie wydarzyła się nigdy, postać nie istnieje, miejsce akcji nie istnieje itp.) – a zatem nie ma tam „prawdy” (l.p.)
Czy zdajesz sobie sprawę z istnienia różnych „prawd”? Są prawdy świata zewnętrznego i są prawdy świata wewnętrznego. Zarówno te zewnątrz (w świecie materialnym) jak i wewnątrz (w świecie duchowym) mają tendencję do przedstawiania ich w sposób jak najbardziej obiektywny. Jednocześnie z obiektywnej prawdy wewnętrznej (prawdy świata duchowego) przedstawianej za pomocą MITU, człowiek może wytargać dla siebie pewną prawdę subiektywną (ograniczającą się do jednostki).
Ty wyznajesz tylko prawdę materialną, zgodną z historią i rzeczywistością. Ale – do cholery! – rozmawiamy o WIERZE! Ty zupełnie ignorujesz duchowość.
Ponieważ jeśli jest tak, jak mówisz… to wszystkie organizacje religijne od setek albo nawet i tysięcy lat… postępują nie tak, jak powinny. Nie wiedzą, że to, co robią, nie jest tym, na czym „polegają religie”.
Nie wszystkie i nie od tysięcy lat.
Nieznośna postawa osoby bazującej jedynie na powierzchownych ogólnikach tyczących się danej religii. Bez wgłębiania się w nią, nie możesz stanowić żadnego autorytetu.
Historia Adama i Ewy, węża/Szatana, Noego, potopu, arki, 10 przykazań, Mojżesza, wyjścia z Egiptu, podboju Kanaanu, Abrahama i Izaaka itp. – to wszystko ma swoje ukryte znaczenie, ale nie da się ukryć, że w zamyśle autorów jak i w interpretacji wiernych – były to jednocześnie i wydarzenia historyczne.
Pozwolisz, że tym razem ja nie uwierzę Tobie. Dowód, proszę?
Micheal Grant, znawca i badacz starożytności:
„Jednakże celem autorów Biblii nie było pisanie historii. Pragnęli oni odmalować wspaniałość Jahwe i ukazać jego nieustanne ingerencje w sprawy ludzi na ziemi. (…) Mimo wszystko, chociaż rzadko rezygnowali z akcentowania boskiego przewodnictwa, przemycili do swych utworów mnóstwo wiadomości z zakresu „zwykłej” historii – zarówno politycznej i społecznej, jak i duchowej i intelektualnej – ponieważ wszystkie te dziedziny stanowiły w ich przekonaniu jedną, niepodzielną całośc.”
Nie sposób nie zauważyć, że tak się naucza – Mojżesz istniał realnie i realnie wyprowadził ludzi z Egiptu (czasem robi się głośno o kolejnych „naukowcach” próbujących odnaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie na przykład „rozstąpienia się morza” – a zatem podchodzą oni do tekstu „dosłownie”). Abraham istniał realnie i realnie został poddany próbie. Adam istniał realnie i realnie zgrzeszył (co ma swoje konsekwencje – rzecz jasna według Kościoła – do dziś).
Czy coś przeoczyłem?
Czy my prowadzimy debatę z perspektywy jakiejś konkretnej religii zrzeszonej w jakiejś konkretnej organizacji? Jakiej to?
A zatem organizacje religijne robią to, co ty określasz słowami „nie na tym polega wiara, nie na tym polegają religie”.
Ależ skąd Ty wziąłeś organizacje religijne?
Uznajesz religie za jakiś monolit, jednolity twór? Nie – religia przechodzi taki sam proces ewolucyjny jak wszystko. To, że w ostatnich 500 latach taki Kościół (jako organizacja nie religia) zatrzymał się w miejscu jest zjawiskiem nienaturalnym, sztucznie wytwarzanym. Kościół nie poradził sobie z zawrotną szybkością z jaką zaczął następować postęp ludzkości – wszystko działo się tak szybko, że nie potrafił odpowiadać na zmiany w moralności ludzkiej w odpowiednim tempie. Stąd uznał, że jedynym wyjściem jest zamknąć się w skorupie zaprzeszłości.
No, ale nie o Kościele mówimy, a o wierze – a ta jest w ciągłym ruchu.
Tym samym przydajesz sobie niemalże „tajemnej wiedzy” – nikt nie wie na czym tak naprawdę polega wiara i religia, wszyscy (włącznie z Kościołem) się mylą – ale Ty to wiesz. A ja myślę, że jednak w tej kwestii nie jest to takie pewne.
Nie wszyscy – konkretnie Ty się mylisz.
Nie przydaję sobie „tajemnej wiedzy” – skąd taki pomysł. Uważam, że problem współczesnych ludzi jest brak chęci zdobywania wiedzy na jakikolwiek temat (w tym przypadku religii i wiary). Kończy się to tym, że osobnicy tacy jak Ty, patrzą na religię z bardzo powierzchownej perspektywy – takiej jaka została im przekazana przez babcię, dziadka, itd. Oni zaś nie mieli możliwości wgłębienia się w historię czy znaczenie religii (także własnej), bo nikt im tej możliwości nie dał; nie ich wina. Za to winą dzisiejszych ludzi jest, że mimo iż mogą to tego nie robią.
Ciekawe jest to, że rozróżniłeś „przypadek nauki” i „przypadek religii”. Tak jakby te dwa „przypadki” były tak obce, że nie wolno stosować wobec nich podobnych „narzędzi”.
A ja uważam inaczej. I naukę i religię można sprowadzić do pewnego wspólnego mianownika – do „słów”, które opisują (według ich autorów) prawdę. Przykład:
Naukowiec mówi, że Słońce to kula gazów produkująca gigantyczne ilości energii dzięki reakcji syntezy pierwiastków wodoru i helu (tak w skrócie).
Starożytna księga religijna mówi, że Słońce to rydwan boga (całe narody w to wierzyły – dosłownie wierzyły, więc po prostu to zaakceptuj ).
I tutaj nie mam już siły po raz kolejny mówić o micie.
Naukowiec mówi o rzeczywistym Słońcu. Księga religijna (RELIGIJNA!) mówi o rzeczywistym Słońcu w kontekście duchowym – zmieniając jego znaczenie nadając mu rangę symbolu.
Twój kpiący przykład nijak nie odnosi się do wiary. Ludzie nie wierzyli, że Słońce to rydwan boga. Wyciągasz z obszernego mitu jakąś krótką treść i odzierasz go z symbolu.
To zaiste nieznośne
Naukowiec może podać swoje argumenty – istnieje coś takiego jak synteza pierwiastków i produkuje ona gigantyczne ilości energii. Wiemy też, że Słońce składa się z wodoru i helu (analiza widma) jak i że panują tam warunki takie, jakie są potrzebne do podtrzymywania tejże syntezy. No i obserwujemy inne gwiazdy których zachowanie pasuje do przedstawionego modelu.
Kapłan starożytnej religii może zaś powiedzieć, że Słońce to rydwan, bo… no bo bóg słońca musi mieć przecież jakiś swój pojazd, poza tym Słońce coś zbyt regularnie się pojawia na horyzoncie no i przodkowie wierzyli tak od tysiącleci. Jest to przecież zbyt ważny element naszego życia aby był zaledwie kulą rozżarzonych gazów.
Bzdura.
Tyle o tym pisałem…
Proszę, podaj mi jakieś wiarygodne źródło skąd czerpiesz wiedzę o tym, że kapłan starożytnej religii (a za nim wyznawcy) tak podchodzili do Słońca, rydwanu, mitu…
Przecież to jest Twój wymysł – choć jest to ‘postrzeganie’ religii bardzo popularne, wręcz powszechne – ale na gruncie rzeczywistości (z jej pojęciami słownikowymi) jest to wymysł NIEPRAWDZIWY, NIEGODNY ZAUFANIA I WIARY.
Czy jest coś złego w racjonalnej ocenie twierdzeń obu panów? Czy jest coś złego w przyjęciu argumentów naukowca a odrzuceniu wersji kapłana? Czy jest coś złego w braku wiary w opowieść o bogu będącym naszą gwiazdą lub używającym jej do przemieszczania się?
Tak, to coś złego. Bo historia o Bogu Słońca i rydwanie nie ma dawać nam informacji o Słońcu-Gwieździe. Stąd zestawianie naukowca i Twojego kapłana jest nie na miejscu – obaj w swych badaniach Słońca znajdują się na różnych poziomach rzeczywistości.
Po prostu nie jestem przekonany do tekstu ST. Nie widzę powodu, aby mu w jakimkolwiek stopniu „ufać” (pamiętaj, że najprawdopodobniej mamy inne definicje słowa „ufać” z czego moje jest chyba bliższe tej słownikowej Przypomnę: 2. «być przekonanym, że czyjeś słowa, informacje itp. są prawdziwe»).
Tak, moje podejście jest odległe od słownikowego – dlatego też nie podałem „zaufania” w wersji słownikowej; podałem grecką wersję ‘zaufania’ - „pistis”, który lepiej opisuje stosunek ludzi do mitów – a nie ma w języku polskim dokładnego odpowiednika.
Widzę też te elementy, które są dla mnie z całą pewnością wyłącznie radosną twórczością starożytnych kapłanów.
Dlaczego gdy ja piszę o mitach czy wierze spotykam się z zarzutem:
„To tylko Twoja interpretacja, nie jest tak w rzeczywistości”. Mimo, że to nie jest moja interpretacja – na co mam dowody…
Za to Ty gdy piszesz:
„Mit to dla mnie radosna twórczość starożytnych kapłanów” przedstawiasz to tak jakby było to zgodne z rzeczywistością i historią.
Widzisz tu pewną niekonsekwencję i niesprawiedliwość?
Mówisz, że w przypadku ST „jest miejsce na wiarę”.
Ale ja tego miejsca (biorąc pod uwagę moje podejście do kwestii „wiary”) zwyczajnie nie widzę I nie uważam, aby było to czymś gorszym albo niewłaściwym, tak samo jak nie uważam, że w stosunku do ST „powinno wykazywać się wiarę”. Niby dlaczego? Wciąż nie widzę najmniejszego powodu, tak samo jak nie widzę najmniejszego powodu aby wierzyć komuś tylko dlatego, że ktoś inny tak mówi i tego ode mnie oczekuje To ja oceniam w co chcę wierzyć, a w co nie – co spełnia moje kryteria a co nie.
A ja do niczego Cię nie zmuszam.
Jako, że jest to debata, pożądana jest wymiana zdań i wykazywanie przeciwnikowi luk w jego rozumowaniu. Choć obaj wiemy – i wiedzieliśmy to przed rozpoczęciem debaty – ze niezależnie co przeczytamy i tak nie zmienimy swojego podejścia.
No tak – są podstawą wierzeń – to jest kwestia której nigdy nie zamierzałem przeczyć. Ale…
Są one podstawą wierzeń – i ludzie wierzyli w nie – gdy uznawali ten mit za wyjaśnienie przyczyn danego „czegoś” (mieli mit opisujący powstanie ludzkości – no to wierzyli że opisuje on właśnie powstanie ludzkości) albo gdy mit ten był elementem ich rytuału (wierzymy w X a mit Y nam to dogłębniej ilustruje i uzasadnia).
O micie i jego stosunku do zjawisk przyrody już pisałem dużo, trochę będzie jeszcze pod koniec tego wpisu (podałem nawet cytat specjalisty, żeby nie było że to moje interpretacje).
Poważnym błędem jest za to druga cześć Twojego argumentu: „wierzyli w mit, bo był elementem ich rytuału”.
Nie. Rytuał powstał na bazie mitu – ludzie wierzyli w mit, do którego tworzyli rytuał. Nie na odwrót, jak piszesz. Jest to prymitywizowanie ludzi dawnych jako dziwolągów bez powodu praktykujących dziwne rzeczy.
Ale czy to znaczy, że my dzisiaj też powinniśmy dalej tak samo wierzyć? W dzisiejszym świecie mity (w znaczeniu takim, jak dawniej) wychodzą z użycia. Opis Genesis dla coraz większej liczby ludzi nie jest „dosłownym opisem stworzenia” – ponieważ nauka dała nam solidniejszą alternatywę. Obecnie mity takie (Genesis, Babel, Prometeusz, Herkules) nie mają już tej „siły”, co dawniej. Nie mają grona żarliwych „wyznawców”. Gdy spytasz kogoś o Heraklesa czy Prometeusza – co ludzie odpowiedzą? Że „wierzą” w nich? Że faktycznie zrobili to, o czym się mówi że niby zrobili?
A kto mówi, żeby wierzyć w to co zrobili? Mit o Heraklesie, choć wciąż może być uznawany za aktualny (wina i odkupienie) stracił na znaczeniu, bo zmieniła się ludzkość. Mit o Heraklesie został zastąpiony mitami o współczesnych bohaterach (np. Batmanie), bo tego wymaga postęp – aby zrozumieć mit, musi on być zrozumiały dla społeczeństwa.
Mit o Prometeuszu jest jak najbardziej wyznawany – prawie na całym świecie – bo jego naturalną ewolucyjną wersją jest mit Jezusa.
Z kolei mit Genesis i Babel są jak najbardziej aktualne – może nie dla ludzi upatrujących w nich historycznych zdarzeń i nie rozumiejących mitu
Raczej nie. Jeśli ktoś patrzy na tego typu historie – to stara się (jeśli chce rzecz jasna) wyciągnąć z nich jakieś wartościowe treści. Jakieś „mądre przesłanie”.
Do tego służy mit.
I tutaj właśnie już (jak staram się wciąż wyjaśnić) przestaje pasować to do pytania „wierzyć czy też nie”? Uznawać za wartościowe, godne naśladowania itp. – ale już niezbyt należące do kwestii „wiary”.
Twój ojciec to mężczyzna pełen cnót – facet godny naśladowania. Można wiec śmiało powiedzieć, że jest godny zaufania i dzieciak nawet jak stanie się dorosłym będzie nie tylko wierzył i ufał takiemu ojcu, ale wierzył w samego ojca – (wierzę w Ciebie staruszku, ufam Ci, nigdy mnie nie zawiedziesz).
Dobra. Nigdy nie znałeś swojego ojca, matka mówi Ci, że zmarł w jakiejś katastrofie przed narodzinami. Nie ma grobu, dokumentów – w historii nie ma zapisu takiego mężczyzny. Mama opowiada Ci o nim, że był to facet WARTOŚCIOWY, PEŁEN CNÓT i GODNY NAŚLADOWANIA. Potrzebna Ci świadomość, że taki był Twój ojciec. Wierzysz matce i mało tego – wierzysz w samego ojca mimo, że nie masz żadnych informacji o jego życiu. Ufasz mu, bo jego odbicie widzisz we własnych czynach, bo jesteś jedynym materialnym świadectwem istnienia Twojego ojca.
Tak właśnie jest z mitem. Dlatego wciąż nie potrafię pojąć, dlaczego odmawiasz wiary w coś co – jak sam przyznajesz – jest wartościowe i godne naśladowania. Tylko dlatego, że możesz tego dotknąć? Zobaczyć? Czy zrozumieć?
W Heraklesa czy Prometeusza i ich działania już nie „wierzymy” (bo to nie jest już kwestia „wiary”). I to właśnie miałem na myśli.
Wierzymy i w Heraklesa i w Prometeusza bo choć mity o nich przeszły metamorfozę ich treść jest niezmieniona.
Poczekaj chwilę, zaraz odpowiem ale najpierw pozwolisz, że przebiję się przez ten szalenie gęsty natłok argumentów który masz na poparcie tej właśnie teorii.
Uff… już jestem.
Choć to „przebijanie się”… trwało zaledwie kilka sekund - bo póki co lubisz prezentować poglądy które niekoniecznie mają coś wspólnego z rozmaitymi przykładami.
Ujmę to tak:
Prowadzimy debatę – mam Cię za poważnego człowieka i uznałem, że mogę Ci ufać. Gdy podajesz jakiś argument nie oczekiwałem od Ciebie abyś popierał go literaturą czy źródłami. Wychodziłem z założenia: „Aquila pisze, że jest tak i tak – to człowiek uczciwy, więc na pewno ma powody żeby twierdzić, że jest tak i tak i nie polega wyłącznie na swoich „interpretacjach” i „poglądach”.”
Tego samego oczekiwałem w stosunku do siebie – widać się przeliczyłem. Co krok w swoim wpisie zarzucasz mi, że to są tylko moje ‘interpretacje’, nie było tak w rzeczywistości. Nie przepisuję tutaj książek tylko staram się streścić jak najbardziej pewne obszerne fakty.
Widzę jednak, że takie podejście się nie sprawdziło. Przyjmijmy więc, że od tego wpisu będziemy podawać źródło naszych argumentów na życzenie przeciwnika. Sam zacząłem w tym poście podawać (w miejscach, które uznałem za newralgiczne) fragmenty publikacji badaczy znających się na temacie – co jest odpowiedzią na zarzuty o zbyt subiektywne podejście do problematyki mitów i wiary.
Natomiast w kilku miejscach w poprzednich akapitach poprosiłem Cię, byś podał Twoje źródła do danych ‘rewelacji’.
Jeżeli Czukcza wystawia w kierunku wiatru zachodniego gołe pośladki, jeżeli przygotowuje porcję tłuszczu i jeśli wymawia (jednocześnie klaszcząc) formułkę (słowa oryginalne):
„Zachodni wietrze! Popatrz tutaj! Spójrz na moje pośladki! Damy ci trochę tłuszczu. Przestań wiać!”
To jakim cudem można mówić, że on tak naprawdę nijak nie zamierzał wpłynąć na tenże wiatr i „nakłonić go” do zmiany zachowania?
A to co podałeś to na pewno mit? Niestety nie. Nie przytoczyłeś mitu, którym kierowali się Indianie i Eskimosi wyznając boga wiatru. Przytoczyłeś – w kpiący sposób – fragment rytuału, ale jeśli nie znasz mitu zawsze będzie ci się wydawał śmieszny.
Wracając do karlicy w którą wierzyli Indianie z plemienia Klamath – zwracali się oni do niej gdy wiatr zachodni był zbyt silny. Prosili ją, aby zesłała odpowiedni wiatr gdy taki był potrzebny gdy pływano canoe. Prosili też ją aby przegoniła swoim wiatrem nieznośne komary znad Pelican Bay (jak donosi badacz tego plemienia Leslie Spier).
Czy to też nie jest w żadnym stopniu „próba wpłynięcia na nadnaturalną istotę albo zjawisko przyrodnicze”?
Po raz kolejny pytam – czy to o czym piszesz to mit? Zastanów się.
Plemię Semangów, które uważało, że gwałtowna burza pojawiła się ponieważ ktoś akurat patrzył na parzące się psy (no cóż, takie mieli wyjaśnienie i już) – nacinali skórę, mieszali krew z wodą i chlustali nią jednocześnie wykrzykując w kółko prośby „Przestań! Przestań! Przestań!” To również nie jest żadna próba wpłynięcia na zjawiska przyrody poprzez rytuał, czy tak?
To również nie jest mit. Przytoczyłeś fragmentaryczne ELEMENTY rytuału na podstawie jakiegoś mitu – ale nijak tego mitu nam nie przybliżyłeś.
Bez znajomości mitu każdy rytuał będzie dla obserwatora niezrozumiały, dla Ciebie – śmiesznym sposobem na zaklinanie przyrody.
Kiedy Inuici mieli problemy z polowaniami – oznaczało to niechybnie, że przewinienia/grzechy ludzi wpłynęły na boginię morza (no bo przewinienia te, według wierzeń, zamieniały się w błoto które opadało na dno i zlepiało włosy bogini – przecież to oczywiste). Wówczas członkowie plemienia gromadzili się w ciemnym pomieszczeniu, na rozkaz szamana zamykali oczy a on sam „schodził na dno aby dowiedzieć się co się stało” (tak naprawdę, według relacji badaczy, chował się po prostu za zasłonką). Gdy szaman „powracał” – żądał aby winowajcy (którzy złamali jakieś zasady postępowania i tym samym przyczynili się do „nieurodzaju”) przyznali się do winy.Przyznanie się do winy zaś oczyszczało sprawę i zapewniało lepsze szanse w przyszłych polowaniach. Czy to również nie jest wykorzystanie mitu i rytuału do wpłynięcia na świat materialny (pojawienie się zwierzyny)?
O, tutaj mamy już nieco więcej danych – bardzo ładnie!
Oczywiście wciąż nie przedstawiłeś nam mitu (ciężka sprawa), ale już nieco więcej powiedziałeś o samym rytuale, z którego się śmiejesz – co pozwala nam zrekonstruować pewne istotne elementy.
Najprawdopodobniej mamy do czynienia z mitem łowieckim (no ale musimy się domyślać, Aquila nie zaprezentował nam jak dotąd żadnego mitu). Oczywiście błoto i boginia są archetypami na poziomie duchowym, nie są obiektami rzeczywistymi (tak,tak Aquila). Zaś mitologia łowiecka ma to do siebie, że jej wyznawcy odczuwali bardzo głęboką więź z przyrodą.
Otóż ten rytuał nie miał na celu wpłynięcia na boginię która magicznie im pomoże, Aquila. Celem tego rytuału – jak zawsze – było osiągnięcie przez wyznawców pewnego stanu mistycznego (coś podobnego czym w Grecji potem będzie katharsis) i DUCHOWEGO. Jak już mówiłem, ludy łowieckie odczuwały niesamowitą więź z przyrodą – zarówno ożywioną jak i nieożywioną. Dzielili życie i śmierć z każdym zwierzęciem, bo sami uznawali się za element świata zwierzęcego. Ta więź z przyrodą jest kluczowa dla zrozumienia tego rytuału.
Problemy z polowaniem są czymś nienaturalnym (skoro wcześniej nie było z tym problemów, a teraz są znaczy się, że coś jest nie tak) - wynika z tego, że coś w przyrodzie funkcjonuje źle. Coś się stało. Jak wspominałem w pierwszym poście – polowanie było świętością. Człowiek zabijał istotę równą sobie. Nie robił tego dla rozrywki, robił tego by przeżyć. Więź ludzi z przyrodą zakładała niepisaną umowę człowieka ze światem zwierzęcym – człowiek dał sobie prawo zabijania zwierząt, ale na SPECJALNYCH warunkach. Nie robił tego byle kiedy, nie robił tego byle jak i na byle jakim zwierzęciu. Gdyby złamał to prawo – złamał by swoje przyrzeczenie, a tym samym zdradziłby swoją więź ze światem natury.
Gdy z polowaniem było ciężko, był to jasny sygnał, że coś jest nie tak. Coś jest nie tak nie z przyrodą albo z naszą boginią – coś jest nie tak z nami. Człowiek miał pełną świadomość tego, że nijak nie może wpłynąć na przyrodę – nie może wpłynąć na zwierzęta aby te dały się upolować. Wiedział, też że człowiek jako część przyrody może ją ‘naprawiać’ tylko poprzez naprawianie samego siebie.
Jak naprawić siebie, ludzi – a co za tym idzie kojąco wpłynąć na przyrodę? Zdać sobie sprawę ze swoich niedoskonałości i przewinień względem całej przyrody (względem samych siebie i względem zwierząt). Przewinienia te w świecie duchowym (na poziomie mitu) stanowiły „brud”, „błoto”, który zanieczyszczał przyrodę. Aby tę przyrodę uleczyć trzeba się tego błota „pozbyć”. Szaman – łącznik między światem duchowym a materialnym – w świecie materialnym inscenizuje RYTUAŁ, w świecie duchowym zaś odbywa metafizyczną wędrówkę, aby pozbyć się ‘błota’.
W świecie materialnym chowa się za zasłoną – RYTUAŁ symbolizujący śmierć; w świecie duchowym także ‘umiera’ – ‘schodzenie na dół’, ‘wchodzenie w głąb ziemi’ to były oczywiste symbole śmierci. W ten sposób szaman i wierni odgrywają, poprzez rytuał, cykl życia i śmierci – cykl ten został zakłócony, bo zwierzęta nie umierają, a co za tym idzie nie odradzają się. Przyznaniu się do winy (przez prawdopodobnie ‘podstawione’ osoby, nie zapominajmy że jest to RYTUAŁ; nikt tu z nikogo nie robił kozła ofiarnego wszystko odbywało się świadomie) oznaczało nowe narodziny.
W ten sposób ludzie odświeżali własne poczucie więzi z przyrodą, było to dla nich przypomnienie że ich także obowiązuje cykl Życia i Śmierci. To mistyczne przeżycie (a rytuał zawsze takim przeżyciem jest, dla wszystkich uczestników) ludzie mogli odetchnąć z ulgą – ich więź z przyrodą wciąż była silna. Nieważne czy potem polowanie było lepsze czy nie – chodzi o to, że tylko tyle człowiek mógł zrobić wobec przyrody w tym ciężkim okresie. Pracować nad sobą i ‘uleczać’ siebie. Żadna bogini nie zrobiłaby tego za nich.
Oczywiście nie uwierzysz mi Aquila.
Zastrzegam więc, że jest to moja interpretacja – nie znam tego mitu, o którym piszesz (a jeszcze raz przypominam, że go nam nie zaprezentowałeś) – jednak bazuję na wiedzy, jak w podobny sposób funkcjonowały wszelkie mitologie łowieckie.
U plemienia Aranda z Australii do zadań szamana należało pilnowanie (zapewne za pomocą jakiegoś rytuału) aby zaćmienie słońca było jedynie przejściowe, a nie trwałe (co, jak możemy się domyślać, było zawsze 100% skuteczne). Czy to też nie jest próba wpłynięcia na zjawisko przyrodnicze?
Nie przytoczyłeś mitu. Jakieś drobne szczątki opisu rytuału.
Nie da się tego omówić.
A co z ludami (daleki wschód), które na widok zaćmienia słońca biły w gongi aby „odpędzić smoka pożerającego słońce”? Czy to w końcu próba wpłynięcia jakimś rytuałem (bicie w gongi) na zjawisko przyrodnicze/astronomiczne, czy też nie?
Nie przytoczyłeś mitu. Jakieś drobne szczątki opisu rytuału.
Nie da się tego omówić.
A co z wszelkimi ofiarami dla duchów/bóstw? Ludy Polinezji składały ludzi w ofierze aby „zapewnić sobie pomyślność w wojnie”.
Nie przytoczyłeś mitu. Jakieś drobne szczątki opisu rytuału.
Jednak… Ofiary z ludzi, bardzo logicznie łączą się w tym przypadku z wojną. Gdy plemię szło na wojnę miało zabijać LUDZI (przeciwników, ale wciąż ludzi). Ofiara nie miała zapewnić im jakiejś przychylności – ofiara z człowieka będącego członkiem danego plemienia oznaczała pełną odpowiedzialność za to co się zamierza zrobić w trakcie bitwy. ‘Będziemy zabijać ludzi i sami jesteśmy gotowi zginąć’. Wtedy było to moralnie dobre – dziś jest to dla nas postępowanie moralnie złe. Niech tak pozostanie.
To są tylko moje domysły – bo jak zwykle nie podałeś nic więcej (jak dokładnie przebiegał rytuał i na bazie jakiego mitu) ponad to co wystarczyło Ci aby się zaśmiać.
Takie same ofiary (choć niekoniecznie z ludzi) składano we wszystkich kulturach i w każdej epoce. Nieważne czy chodziło o kawałek jagnięcia, gołębicę czy 100 byków. Robiono to aby skłonić bóstwo do zrobienia czegoś lub pobłogosławienia czemuś/komuś.
Nie przytoczyłeś mitu. Jakieś drobne szczątki opisu rytuału.
Nie da się tego omówić.
Pierwszych chrześcijan prześladowano, ponieważ uporczywie odmawiali składania ofiar bogom „pogańskim” – a że ofiary te były połączone z „prośbami o pomyślność państwa” – uznawano, że w takim razie działają na szkodę państwa rzymskiego.
To o czym piszesz nie ma zbyt wiele wspólnego z mitem, a z polityką i propagandą rzymską pozbawioną większej duchowości.
W cesarstwie rzymskim też boską cześć cesarza wprowadzono początkowo poprzez promowanie składania ofiar dla duchów opiekuńczych cesarza. W ofiarach tych błagano lary aby zapewniły cesarzowi pomyślność.
Nie przytoczyłeś mitu. Jakieś drobne szczątki opisu rytuału.
Nie da się tego omówić.
No i na koniec nie możemy zapomnieć o „najpopularniejszej” chyba działalności szamanów – leczeniu chorych. Owszem – podawano także zioła i inne składniki mające realne działanie lecznicze w przypadku przynajmniej niektórych chorób. Ale bodajże najważniejszym elementem leczenia były rytuały magiczne – taniec, śpiew, ofiary itp. Istnieją plemiona w których leczenie wymaga tańca trwającego nieprzerwanie nawet kilka lub kilkanaście godzin. Mamy przedziwne gesty, które mają moc przebłagania duchów (wyrwać dwa młode drzewka, zebrać ziemię z dołków po tych drzewach, wetrzeć tę ziemię w ciało chorej osoby, splunąć na nią a potem wyrzucić owe wyrwane drzewka do lasu – to autentyczna terapia szamanów z południowo-wschodniej Azji).
Nie przytoczyłeś mitu. Jakieś drobne szczątki opisu rytuału.
Nie da się tego omówić bez przytoczenia odpowiednich mitów w całości i pełnego rytuału. Bez znajomości mitu każdy rytuał będzie dla obserwatora niezrozumiały, albo śmieszny.
Jakim cudem można nie widzieć w tym właśnie próby wpłynięcia albo na bóstwo/duchy (albo dobre – aby zrobiły coś, o co się prosi lub zapobiegły czemuś złemu – albo złe, aby uciekły z ciała chorej) albo na (za sprawą tychże istot nadprzyrodzonych) zjawiska naturalne jak deszcz, burze, wiatry, zaćmienia (i tak zresztą za którymi stały jakieś siły nadprzyrodzone) itp.? Chyba tylko dlatego, że uporczywie nie chce się ich w tym widzieć, ponieważ ma się już na ten temat wyrobione inne zdanie.
Nie – po prostu ktoś uporczywie unika tutaj mitów.
Ktoś ma z góry założoną tezę i przytacza tylko te fragmenty wierzeń, które są odpowiednie dla poparcia tej tezy (np. śmieszne rytuały sprowadzone do jednego krótkiego zdania). Nie mówię, że robisz to celowo – wręcz przeciwnie, jestem przekonany, że nie interesuje Cię pełen mit i cały rytuał. Być może wynika to z niezrozumienia mitu, gdyż Ty wciąż uważasz, że była to opowiastka tłumacząca rzeczywistość.
Nie mówiąc już o tym, że na Hawajach proces budowania nowej łodzi trwał nierzadko kilka dni/tygodni dłużej niż gdyby się odbywał bez rozmaitych (zbędnych z naszego punktu widzenia) rytuałów. Zarówno wybranie drzewa, jak i jego ścięcie a potem obróbka – wszystko wymagało odpowiedniego rytuału (na przykład sen jaki przyśnił się leżącemu pod drzewem człowiekowi „wskazywał” czy nadaje się ono na łódź, czy też nie). Wielokrotnie też z tej okazji składano świnie w ofierze (a potem pieczono je i zjadano, no bo bogowie już zjedli „duchową część” ofiary więc szkoda, aby „materialna część” się zmarnowała - w końcu mięso świni = cenna rzecz). Modlono się nawet do „boga toporów” aby ludzie posługujący się tymi narzędziami nie napotkali żadnych problemów. Co miało to wszystko na celu?
Pisałem o tym w pierwszym poście – plemienia koczownicze ŻYJĄ SYMBOLEM. Nie wymagam od Ciebie abyś zrozumiał co się za tym kryje, ale musisz uznać że tak właśnie jest.
Między innymi takie wpłynięcie na duchy i rzeczywistość, aby wszystko poszło dobrze.
Proszę o źródło tego stwierdzenia.
I oczywiście sam podaję własne („Krótka historia mitu”):
”Dziś rozdzielamy sfery religijną i świecką. Było to niepojęte dla paleolitycznych łowców, dla których nic nie miało całkowicie świeckiej natury. Przez wszelką rzeczywistość, jaką widzieli lub przeżywali, przeświecał jej odpowiednik w świecie boskim
(…)
Celem mitu było wyraźniejsze uświadomienie ludziom wymiaru duchowego, otaczającego ich zewsząd i stanowiący naturalny element życia.”
Dlatego absolutnie nie zgodzę się z Twoim stwierdzeniem, że „rytuał miał mało wspólnego z takim stanem (próbą wpłynięcia na bóstwo lub zjawiska przyrody)”. Po prostu zbyt wiele przykładów (a to przecież zaledwie kilka przytoczonych z niezliczonej liczby) wskazuje na coś zupełnie innego.
Nie przytoczyłeś ani jednego przykładu mitu. Naprawdę.
A o tym, przyznam, nie słyszałem. Tym bardziej, że nasza wiedza o wierzeniach ludzi pierwotnych jest bardzo szczątkowa. Zobaczmy co na ten temat mówi nam na przykład Mircea Eliade – badacz o wszakże dość zbliżonych do niektórych Twoich argumentów poglądach („Historia wierzeń i idei religijnych” tom 1):
Jeśli jednak panuje zgoda co do faktu, że ludzie dolnego i środkowego paleolitu mieli swoją „religię”, trudno jest dziś określić, o ile w ogóle jest to możliwe, jaka była jej treść. […] W religii ludów myśliwskich stwierdzono istnienie rozmaitych nadprzyrodzonych istot: wyróżnia się towarzyszy lub teriomorficzne „duchy opiekuńcze”, bóstwa typu Istoty Najwyższej – Pana Dzikiego Zwierza – opiekujące się jednocześnie zwierzyną łowną i myśliwym, duchy buszu i duchy różnych gatunków zwierzęcych.
Co zaś tyczy się Pigmejów, to na przykład Pigmeje Mbuti/Bambuti posiadają swój własny panteon – wierzą w istnienie między innymi Khonvouma, Gora, Arebati i Tore.
Oczywiście, że istnieje panteon. Sęk w tym, że najbardziej logicznym jest założenie iż ten panteon powstał na skutek potrzeby. Jeden Bóg (np. Pigmejski Bóg Niebios) stał się odległy, bo nie interesował się ludźmi. Był najpierw (jego odpowiedniki znajdują się we wszystkich religiach) ale został zastąpiony bardziej praktyczniejszymi i licznymi bogami.
Między innymi pisze o tym, nie kto inny jak wybitny Eliade właśnie! (Patterns in Comparative Religions):
„We find the same situation elsewhere; the supreme divinities of the sky are constantly pushed to the periphery of religious life where they are almost ignored; other sacred forces, neared to man, more accessible to his daily experience, more useful to him fill the leading role.”
Ten sam autor - “Sacrum a Profanum”:
“Najwyższe istoty o strukturze uranicznej mają skłonność do znikania z kultu. „Oddalają się” od ludzi, wycofują z powrotem w niebiosa i stają się dei otiosi. Można by rzez, że bogowie ci odczuwają po stworzeniu kosmosu, życia i człowieka niejakie „znużenie”, tak jakby ogromna praca stworzenia nadmiernie wyeksploatowała ich siły. Wycofują się z powrotem w niebiosa i pozostawiają na ziemi syna lub demiruga, który dokańcza dzieła stwarzania. Stopniowo ich miejsce zajmują inne boskie postaci, przodkowie mityczni, bóstwa macierzyńskie, bogowie płodności itd.”
A skoro już jesteśmy przy twórczości Mircei Eliade:
W sumie można chyba stwierdzić, że pewna liczba mitów była znana populacjom paleolitycznym, głównie mity kosmogoniczne i mity początku (o pochodzeniu człowieka, zwierzyny, śmierci itd.). By podać tylko jeden przykład, mit kosmogoniczny mówi o pierwotnych wodach i o stwórcy, przedstawiając go albo w formie antropomorficznej, lub w postaci wodnego zwierzęcia, opuszczającego się na dno oceanu by przynieść materiał konieczny do stworzenia świata.[…] Równie trudno wyobrazić sobie społeczność myśliwych pozbawioną mitów o pochodzeniu ognia.
Wydaje mi się, że pan Eliade właśnie zgodził się ze mną, że już ludzie paleolitu posiadali chęć wyjaśnienia sobie pochodzenia rozmaitych „obiektów” – a wyjaśnieniami tymi były właśnie mity.
Nic takiego w tych słowach nie brzmi. Eliade pisze, że już w tamtym okresie znane były mity np. początku, które potem zostały rozwinięte i znane są do dziś.
Oto co pisze Mircei Eliade („Czas święty i mity”) o mitach kosmogonicznych i do czego tak właściwie te mity ludziom służyły:
„Mit kosmogoniczny jest więc wzorcowym modelem wszelkiego tworzenia czy tez budowania i jest nawet wykorzystywany jako obrzędowy środek leczniczy. Człowiek powracający SYMBOLICZNIE do chwili stworzenia odzyskuje prapełnię. Chory odzyskuje zdrowie, gdyż rozpoczyna życie z nienaruszoną sumą energii.”
Z kolei mit o pochodzeniu ognia jest równie ważny, bo choć pochodzi z paleolitu to przechodząc metamorfozy istnieje do dzisiaj. Mit o pochodzeniu ognia miał tak jak inne mity tyczyć się duchowości człowieka – a przy okazji (jak już tłumaczyłem, wskutek efektu ubocznego) opowiadał mityczną historię o jego pochodzeniu [ognia]. Inaczej: głównym obiektem mitu o pochodzeniu ognia jest człowiek a nie ogień (nie wyklucza to tego, że jest on też o ogniu). Lepiej chyba tego nie wytłumaczę… Ale może zrobi to znów Eliade:
„Człowiek religijny podejmuje ludzki byt, który ma ponadludzki, transcendentny wzorzec. Rozpoznaje siebie jako rzeczywistego człowieka tylko w tej mierze, w jakiej naśladuje bogów, przynoszących kulturę herosów i mitycznych przodków. Oznacza ro, że człowiek religijny chce być kimś innym, niż jest na poziomie swojej świeckiej egzystencji. Nie jest czymś danym – ‘czyni’ siebie sobą, gdy zbliża się do boskich modeli. Te modele są przechowywane w mitach, historii boskich ‘czynów’.”
Po raz kolejny mam wrażenie, że czytam coś, co pochodzi z jakiejś rzeczywistości alternatywnej. Ale widzę też tutaj i dwie bardzo ważne (moim rzecz jasna zdaniem) rzeczy.
Z kolei ja mam wrażenie, że spotykasz przedstawicieli tylko jednej formy wyznawania wiary.
No a po drugie… zauważ, co przed chwilą napisałeś:
W dobie postępu, niesłychanych osiągnięć nauki i techniki – człowiek przestaje potrzebować Boga-Czarodzieja, który wysłucha każdej prośby i spełni życzenie zbudowane na gorliwej modlitwie; do człowieka bardzo powoli (ale jednak) dochodzi, że Bóg nie spełnia życzeń.
Sam stwierdziłeś, że dla wielu ludzi (jeśli nie dla praktycznie wszystkich) bóg stał się właśnie „maszynką do spełniania życzeń” do której kierowane były lub są ustawiczne prośby.
Wcześniej zaś napisałeś:
Tutaj zauważamy jak bardzo mylą się Ci sceptycy, którzy twierdzą, że człowiek stworzył sobie bóstwa aby zasypywać go prośbami albo żeby tłumaczyć sobie dziwne zjawiska (tutaj piję do Ciebie, Aquila).
I z tego powodu nasuwa się proste pytanie – niby dlaczego nie?
Nie dość dokładnie przeczytałeś to co napisałem.
Otóż napisałem, że w wieku XVI nastąpił religijny przełom w kulturze europejskiej, na skutek oświecenia i rewolucji naukowej przeobrażono Boga. Został on odarty z symboli i metafor – mniej więcej od tego momentu zaczęto na taką skalę wierzyć w Boga-czarodzieja.
Oto kolejny cytat Mircei Eliade (cieszę się, że go wprowadziłeś do debaty, bo dość dobrze go znam), gdyż zdaje się, że sam uznajesz go za pewien autorytet - w pewnym stopniu:
„Perspektywa ulega całkowitej zmianie, gdy sens religijności kosmicznej traci na jasności. Dzieje się tak w niektórych społeczeństwach bardziej zaawansowanych w rozwoju, gdy elity intelektualne stopniowo odrywają się od tradycyjnej religijności. Okresowe uświecanie okazuje się wówczas daremne i traci wszelkie znaczenie. Bogowie nie dają się osiągać poprzez rytmy kosmiczne. Zatraca się religijny sens powtarzania gestów wzorcowych [mitów]”.
Skoro robi to dziś, bo wierzy w istnienie kogoś obdarzonego większą mocą i potrafiącego wpłynąć dzięki tej mocy na świat (jeśli zechce) – to dlaczego nie miałby robić tego samego i na początku dziejów – kiedy również wierzył w taką postać?
Gdyż wtedy nieobce były człowiekowi pojęcia symbolu i metafory? Mitu? I wcielał je w życie?
Zrozum, że wtedy człowiek egzystował w zupełnie innej mentalności.
Wspomniany Mircea Eliade opisuje paleolitycznego jeszcze „Pana Dzikiego Zwierza” – chyba łatwo wyobrazić sobie myśliwego, który prosi go o szczęśliwe polowanie.
Pan Dzikiego Zwierza był reprezentantem przyrody i jak każdy bohater mitu stanowił Archetyp. Nie spełniał życzeń ludzi, a pokazywał im jak z szacunkiem i godnością należną każdym żywym istotom np. polować na zwierzęta. Jako bóstwo wprowadzał świętość do świata materialnego – za pomocą mitu.
Niestety prośba o szczęśliwe polowanie musi pozostać w sferze Twoich wyobrażeń o tamtym okresie.
I ponownie – dlaczego nie? Trzymając w rękach opowieść o Mojżeszu i górze trzymamy historię, której główny bohater wspina się na górę, która została (jak uważają pewni ludzie) ustalona – a na jej masywie lub w pobliżu ustawiono sakralne budowle (czyż to nie potwierdzenie dosłownego odczytywania treści tej księgi przez ludzi, którzy gotowi byli taszczyć materiał budowlany na określoną wysokość i mieszkać w dość nieprzyjaznej okolicy?).
A to akurat jest ciekawym przykładem na to, że mity bardzo często bazują na historycznych wydarzeniach – choć historii rzeczywistej nie opisują. Była jakaś historyczna góra, która oprócz tego, że była w jakiś sposób ważna dla ludu (stanowiła miejsce święte) to na poziomie mitu stanowiła SYMBOL. Na poziomie rzeczywistym była realnym miejscem z realnym ośrodkiem kultu – na poziomie mitu, była symbolem transcendencji.
Uważasz, że na tę historię powinno patrzeć się tylko w jeden sposób – Twój sposób (oczywiście przypadkiem zgodny z najwygodniejszą linią obrony w debacie jak i zgodny z najwygodniejszym myśleniem współczesnego człowieka o Biblii).
Za to bardzo chętnie przysłucham się Twoim sposobom – które są oczywiście zgodne z najwygodniejszą linią ataku w debacie jak i zgodne z najwygodniejszym myśleniem współczesnego człowieka o wierzeniach, religiach i mitologiach; w tym Biblii
I tutaj właśnie przyszedł czas na to, czego domyślałem się od początku. Tak odczytałeś znaczenie tej opowieści. Mnie jednak zastanawia na ile jej autor (osoba żyjąca prawdopodobnie w czasie wygnania na terenie Mezopotamii) myślał tak samo. Ile on mógł wiedzieć o „przestrogach dla potencjalnej cywilizacji globalnej”. Innymi słowy – na ile to „odczytane znaczenie” jest zamysłem autora, a na ile – jedynie Twoją interpretacją.
Kolejny już zarzut w moją stronę. W takim razie – nie mając już siły na kolejne powtórzenia – posłużę się specjalistą. I tym razem nie muszę odsyłać Cię do biblioteki, bo na szczęście mam pod ręką „Krótką historię mitu” Karen Armstrong i mogę przepisać te słowa:
„Jednakże zasadnicza przemiana na taką skalę budzi również lęk. Powiada się, że historia jest procesem unicestwiania, gdyż każda innowacja zakłada zniszczenie tego, co dokonało się wcześniej. Ewidentnie tak właśnie rzecz miała w miastach mezopotamskich, gdzie budowle z suszonej na słońcu cegły wymagały ciągłej konserwacji i okresowej rekonstrukcji. (…) Cywilizację postrzegano jako coś wspaniałego, ale i kruchego: miasto wystrzelało w górę i rozkwitało burzliwie, aby wnet – aż nazbyt szybko – popaść w ruinę. (…) Szalały wojny, masakry, rewolucje i deportacje. Ta destrukcja oznaczała, że tworzoną z takim mozołem kulturę trzeba było ciągle od nowa odbudowywać i utwierdzać. Lękano się bezustannie, że życie powróci do dawnego barbarzyństwa. Nowe mity miejskie, przescone mieszaniną obaw i nadziei, snuły refleksję nad niekończącymi się zmaganiami ładu z chaosem.
Nie dziwota więc, że niektórzy postrzegali cywilizację jako katastrofę. Autorzy biblijni widzieli w niej znak oddzielania się ludzkości od Boga w następstwie wygnania z Edenu. Życie miejskie wydawało się, z samej natury, pełne przemocy wiodącej do zabijania i wyzysku. Pierwszym człowiekiem, który zbudował miasto był Kain, pierwszy morderca. (…) Wielki ziggurat, czyli świątynia wieżowa w Babilonie, wywarł głębokie i niekorzystne wrażenie na starożytnych Izraelitach. Wydał im się kwintesencją pogańskiej pychy, wyrazem żądzy nadymania się i puszenia.”
Tak sprawę przedstawia nam wspomniana już wcześniej Księga Jubileuszów (ta od doskonałej znajomości życia Adama, Ewy i ich potomstwa).
Czy Księga Jubileuszów wchodzi w skład ST? Dlaczego więc, według Ciebie, powinniśmy się nią zajmować? Dlatego, że stanowi źródło dla pewnego MARGINESU wiernych?
Poza tym jak już mówiłem – mity często bazowały na rzeczywistych obiektach. Z pewnością Izraelici tworząc mit o wieży Babel posłużyli się zaobserwowaną wieżą jednak zmienili jej parametry tak by liczby były jednocześnie symbolami.
Co ciekawe – Józef Flawiusz (na pewno bliższy autorom ST niż my) – najwyraźniej nie zauważa Twojego, Amontillado, wyjaśnienia mitu o wieży Babel. Nie wydaje się widzieć w tym „przestrogi dla potencjalnej globalnej cywilizacji”. I co teraz? Józef Flawiusz się mylił? A mylił się, ponieważ…?
…ponieważ był historykiem. Naprawdę muszę to tłumaczyć?
Józef Flawiusz był historykiem, na sposób rzymski spisujący historię Izraela. Nie mając na ten temat zbyt wielu źródeł oprócz Ksiąg Starego Testamentu – dokonał własnej interpretacji mitu o wieży Babel, tak aby nie mieć luki w historii.
I jeszcze raz podkreślam – PIERWOWZÓR wieży Babel z pewnością istniał. W micie o wieży Babel (cp ja plotę – w jakimkolwiek micie!) nie chodzi o rzeczywistą wieże i rzeczywiste pomieszanie języków, a o SYMBOL i nauki z niego płynące. Ech…
To bardzo ciekawe źródło, ponieważ podaje nam przekonania Żyda żyjącego w I wieku n.e. Jest zamieszczone w „dziele historycznym”. Podaje dodatkowe szczegóły dotyczące całej historii. Ba – nawet dodaje „autentyczności” całej opowieści przytaczając rzekome pozabiblijne wzmianki o tymże wydarzeniu.
Podkreślam, że jest to przekonanie Żyda pozbawione religijności – a więc koniec końców perspektywa jest wypaczona przez ‘oko historyka’. Większość współczesnych mu Żydów nie było historykami, a wyznawcami
_______________________________________________
Dobra, Aquila strasznie dużo się rozpisał ostatnio. Ja już i tak spóźniłem się ze swoim postem o jeden dzień (i to mimo tego, że przez ostatnie kilka dni poświęcałem na tworzenie tego wpisu około 2godzin dziennie) – dlatego kończę tutaj. /W dodatku dość nerwów zjadłem na ogarnięciu tego w edytorze bo co rusz tekst się rozwalał po skopiowaniu, a na koniec jeszcze takie same problemy z wklejeniem tego tutaj; i te cytaty; grrr./
Cieszę się, że Aquila wprowadził J,E,D, P - sam bym tego lepiej nie zrobił, choć mam tu jeszcze coś do dodania. Do następnego razu.
Napisano 30.03.2013 - 21:27
Napisano 12.04.2013 - 20:08
Która nie spostrzegła najwyraźniej żadnej masakry urządzonej na wojsku królewskim przez siły niebieskie i która wyraźnie wskazuje, że ostatecznie pokój nastał raczej dzięki wielkiej daninie a nie został, jak to chce Biblia, wymuszony przez śmierć ogromnej (wyraźnie przesadzonej) ilości żołnierzy (choć jakaś epidemia równie dobrze mogła mieć miejsce – w przypadku epidemii jednak król musiałby zwinąć obóz i odejść bez daniny). Do tego wszystkiego należy zaś dodać jeszcze zniszczenie i złupienie innych miejscowości Judy oraz kolejne deportacje ludności (źródła asyryjskie podają nawet 200 000 osób, liczbę być może przesadzoną).
Wszystko to zaś kłóci się nieco z zapewnieniami autora ST który donosi (…)
W Panu, Bogu Izraela, pokładał nadzieję. I po nim nie było podobnego do niego między wszystkimi królami Judy, jak i między tymi, co żyli przed nim. Przylgnął do Pana - nie zerwał z Nim i przestrzegał Jego przykazań, które Pan zlecił Mojżeszowi. Toteż Pan był z nim. We wszystkim, co przedsiębrał, miał powodzenie. Zbuntował się on przeciwko królowi Asyrii i nie był mu poddany. To on pokonał Filistynów aż do Gazy i jej okolic, od wieży strażniczej aż do miasta warownego.”
Gdzie, jak już wiemy, nie tylko w Panu pokładał nadzieję (ale także w solidnych murach i systemach zaopatrzenia w wodę (...)
Wersja kapłańska jest późna – powstała w czasach, gdy Jahwe miał już za sobą stulecia rozmaitych teologicznych rozważań na temat jego istoty.
Przy okazji zwierząt warto również zauważyć, że pierwotnie raj był miejscem ogólnej szczęśliwości – gdzie nikomu najwyraźniej nie działa się krzywda. Nie było bowiem istot mięsożernych – zgodnie z ST (a co za tym idzie także malarzami którzy pozostawili nam po sobie dzieła ukazujące ich wizję Edenu) takie na przykład lwy potulnie żywiły się wyłącznie trawą.
Dziś wiemy, że świat wcale nie jest „dobry”. Po prostu jest taki, jaki jest – ani dobry, ani zły z natury
Podobnie jest z ewolucją – można argumentować, że ewolucja była właśnie zamiarem Jahwe. Że opis stworzenia ptaków i stworzeń lądowych jest zaszyfrowaną opowieścią o ewolucji (tylko dlaczego nikt nie twierdził tak zanim odkrytą ową ewolucję a także dlaczego Kościół tak tę teorię krytykował jako totalnie niezgodną ze swoją nauką?).
Jest to zastanawiające i jednocześnie przykre – gdy ktoś porzuci psa w lesie albo na poboczu drogi (porzuci, a nie zniszczy/zabije/wytępi) – to jest to dla nas czyn (słusznie) oburzający (wszak zwierzę to nie zabawka!)
Ale gdy nagle przyjdzie pomyśleć nam o bogu, który stwarza istoty myślące i czujące jak my a potem nagle postanawia wytępić ich całkowicie bo taki najwyraźniej ma kaprys – to praktycznie nikomu to nie przeszkadza – a nawet każe się czcić go i uważać za istotę „nieskończenie miłosierną”.
Napisano 26.04.2013 - 22:12
Napisano 17.07.2013 - 00:03
Wyraźnie mamy napisane, że wąż jest „zwierzęciem” – w pierwszym przypadku (pierwszy wers) jest to zasugerowane (ale nie powiedziane jeszcze wprost, bowiem to, że wąż był „bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe” nie czyni go jeszcze zwierzęciem) – w drugim zaś (wers 14) mamy zaś zapisane, że wąż będzie „przeklęty wśród zwierząt” – co już bliżej wskazuje nam jak myślał o nim autor tekstu.
Patrzysz ale nic nie widzisz.Widzimy też, że wąż „na brzuchu będzie się czołgał”, „będzie jadł proch” oraz najwyraźniej jest fizycznym i genetycznym praprzodkiem wszystkich węży – „potomstwa” które od tej pory będzie w stanie „wojny” z „potomstwem niewiasty”.
Ze strony Jahwe – bardzo psychologiczne zagranie wobec ludzi, przyznasz chyba.Pikanterii tej całej sytuacji dodaje jeszcze fakt, że drzewo to (skoro ludzie nie mogli korzystać z jego owoców) było dla wszystkich absolutnie zbędne. Drzewo najwyraźniej zostało zasadzone dla samego zasadzenia albo dla walorów estetycznych – bo naszemu Jahwe było ono niepotrzebne (on miał „znajomość dobra i zła” i nie ma powodów aby sądzić, że tę „moc” musiał jakoś regularnie uzupełniać jedząc te owoce) zaś ludziom nie wolno było spożywać jego owoców.
Ba, zresztą najwyraźniej nasz Jahwe dopuszcza się także jawnego kłamstwa gdy mówi ludziom, że „po spożyciu owocu niechybnie umrą” – co nie jest prawdą, gdyż owoce same w sobie najwyraźniej nie są trujące.
Dlatego jedynym wyjściem (według niego) było odcięcie ich od tego drzewa poprzez wyrzucenie ich z rajskiego ogrodu (choć mógł przecież zwyczajnie przenieść to drzewo gdzieś gdzie byłoby poza ich zasięgiem bądź zwyczajnie zniszczyć). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Jahwe jest tutaj zwyczajnie zazdrosny o to, że człowiek może zbliżyć się do jego poziomu, że może posiąść więcej niż powinien. Wszak ludzie najwyraźniej powinni być jedynie kukiełkami – żyć względnie krótko i nie znać ani dobra ani zła.
Jest tylko jedna rzecz która ratuje naszego Jahwe. I to akurat ta, która została zastosowana właśnie w Genesis. Mianowicie… brak wszechwiedzy. Warto zauważyć – Jahwe w tym fragmencie Biblii nie jest wszechwiedzący. Nie ma pojęcia o grzechu ludzi – dopytuje się ich co się stało. Ba – nie wie nawet gdzie są w danym momencie – gdyż chodzi po raju i woła Adama „gdzie jesteś?”
Po wygnaniu z Edenu nasza para pierwszych ludzi zamieszkała w bliżej nieokreślonej okolicy nie mając najwyraźniej pojęcia (i być może dlatego nie przejmując się tym ), że z powodu swej liczebności jest gatunkiem ekstremalnie zagrożonym ( ). Po pewnym czasie na scenę wkraczają zatem ich dzieci (co jest dość oczywiste, w końcu to prarodzice ludzkości) – słynni Kain i Abel.
co ciekawe – wcześniej ten sam Jahwe najwyraźniej nie pochwalał zabijania zwierząt – bo w Edenie nawet lwy były roślinożerne
Mianowicie – mięso i tłuszcz – jestem zadowolon, jakieś warzywa i owoce – weź idź mi z tym badziewiem.
Moje pytanie – dlaczego miłosierny i najmądrzejszy bóg postępuje tak bezdusznie?
Napisano 25.07.2013 - 21:53
Napisano 16.12.2013 - 23:28
W przypadku Yody mamy do czynienia z wyraźnie „ludzką” (stworzoną przez człowieka i to w bardzo nieodległej przeszłości) postacią. Nikt o zdrowych zmysłach nie powinien twierdzić, że Yoda to realna postać a jej wizerunek w Gwiezdnych Wojnach to autentyczna kronika jego losów. Wtedy bowiem taka osoba uznana byłaby za niespełna rozumu.
Biblia tymczasem to nie jedynie „mądrości” – to księga, która aspiruje do miana autentycznego przekazu od jedynego boga. To nie Yoda-Mówię-Rozmaite-Madrości-Ale-Wymyślił-Mnie-George-Lucas-Kilkadziesiąt-Lat-Temu. To (według wyznawców) zapis dziejów relacji jedynego boga (który oczywiście istnieje realnie i autentycznie przejmuje się tym, czy ludzie wypełniają jego nakazy) z ludźmi. Dlatego też nie widzę powodu, aby skupiać się wyłącznie na treści „przekazu” i na zawartych tam „mądrościach” z których możemy skorzystać a całkowicie pominąć ten fakt. Ponieważ, jak już parokrotnie wspominałem – dla mnie ważny jest całokształt Biblii. A ten jest czymś więcej niż tylko zbiorem symboli do odcyfrowania, mądrości do odkrycia itp.
Jeżeli zaś święta księga utraci swą „boskość” i zrówna się z innymi tekstami jakie ludzkie ręce nam pozostawiły – dlaczego mielibyśmy wciąż uważać, że warto traktować ją jako przekaz od boga a nie jak wymysł grupy pisarzy?
Tymczasem żadnej zasadniczej różnicy nie ma. Tak samo jak dzisiaj generacje święcie wierzą w to, że Jahwe istnieje (a po śmierci albo pośle ludzi do nieba, albo do piekła) – tak samo wszyscy wyznawcy wszystkich bogów byli przekonani, że oni istnieją. Podobnie było z Izraelitami – spisane przez nich księgi nie były wyłącznie „zbiorem mądrości” – zostały przygotowane (i tak były odbierane) jako przekaz od Jahwe dla „ludu wybranego”. W to ludzie gorąco wierzyli i tak kierowali swoim życiem, aby dostosować je do wymogów z kart księgi.
I to nie jest mój wymysł. Spytaj jakiegokolwiek chrześcijanina czy żyda a zapewne się ze mną zgodzi.
A poza wstępami mamy całą masę fragmentów „Pan powiedział”, „Pan przemówił” itp. Skoro napisane jest, że bóg przemówił – no to chyba po to, aby czytelnicy myśleli, że faktycznie tak przemówił (innymi słowy – zostało to tak zredagowane, aby przekazać w ten sposób „wolę Boga” i ich – ludzi - późniejsze zachowanie udowadnia, że tak właśnie myśleli). A to już wyraźnie sugeruje, że zawartość ST miała być właśnie traktowana jako „najprawdziwsze słowa pochodzące od Boga”.
.Myślę też, że uciekanie przez osoby wierzące wyłącznie w strefę „symboliki” jest również objawem tego, że oni sami nie są w stanie pogodzić się z treścią Biblii. Innymi słowy – „ten fragment Biblii nie pasuje do mojego przesłodkiego (albo akurat takiego, a nie innego) wizerunku Boga – no to odczytam go sobie w taki sposób, aby mój wizerunek Jahwe nie uległ żadnemu uszczerbkowi”
Wracając do Mojżesza, tablic i krzewu – to nie niewierzący wymyślili „dosłowne odczytywanie”. Zarówno żydzi jak i chrześcijanie robili tak już od wielu stuleci – i najwyraźniej nie widzą w tym niczego złego.
A to jedynie jeden przykład takiego postępowania. A zatem – dosłowne odczytywanie Biblii nie jest domeną „ortodoksów” i niewierzących – sami żarliwi wyznawcy zapoczątkowali tę metodę odczytywania Biblii.
A zatem – skoro mamy w świętym tekście napisane, że oto Mojżesz zrobił to i to, a przy okazji Jahwe powiedział mu to i owo – a potem było to traktowane jako realnie zaistniałe wydarzenie w realnie istniejącym miejscu (raczej nie przychodziło nikomu do głowy, aby negować) – to czemu miałbym nagle odrzucić „historyczne podejście” i skupić się wyłącznie na treści?
Wiem, że z punktu osoby wierzącej tak byłoby lepiej (nagle bowiem Biblia wyglądałaby „bardziej wiarygodnie”), ale ja nie mogę na to pozwolić.
Wówczas powiem, że owszem – treść przykazania jest w porządku, ale cała ta otoczka to bajka. Żaden bóg burzy nie wyrył nigdy za pomocą błyskawicy żadnego tekstu na klifie dawno zatopionej wyspy. Jeżeli ktokolwiek święcie by w to wierzył – okłamywałby sam siebie.
No i jeszcze jedna rzecz rzuca mi się w oczy – czy to „nadawanie przymiotów” jest faktycznie „zrozumieniem”? Czy też może oszukiwaniem samego siebie, że się rozumie? Osobiście stawiałbym na to drugie.
Co wtedy? Ktoś musi się mylić. A czy ktoś przyzna, że się myli?
Napisano 10.10.2015 - 22:24
Witam wszystkich czytelników po krótkiej przerwie (prawie jak reklamowa na Polsacie). Nie, moi mili Państwo, to nie pomyłka.
Początkowo wszystko szło bez problemu, lecz z czasem dopadła nas najwyraźniej mała zadyszka. Po swoim wpisie czekałem na wpis szanownego przeciwnika dość długo, na tyle długo, że wybiło mnie to z „debatowego” rytmu. Doszło do tego zmniejszenie czasu wolnego na pisanie oraz nowe hobby, które wciągnęło mnie na skalę zwyczajnie obłędną (co zresztą trwa do dziś ). Zauważyłem, że kolega Amontillado (jak wówczas się zwał) dodał po pewnym czasie nowy wpis, lecz nowo zaistniałe warunki wymienione powyżej niezbyt sprzyjały kontynuowaniu. Bez słowa wyjaśnienia (za co składam spóźnione przeprosiny) debata odeszła w zapomnienie.
Choć nie do końca. Za każdym razem gdy tu zaglądałem miałem pewne poczucie winy. A niedokończona sprawa najzwyczajniej w świecie mnie męczyła. Dlatego, po krótkiej wymianie wiadomości z kolegą Am.o (jak od teraz będę go zwał) którą można by streścić tak:
- Cześć, kontynuujemy debatę?
- Jasne!
- Super!
Mamy zamiar wrócić do boju. Debata rusza dalej.
Wiemy, że to straszne odgrzewanie kotleta. Ale liczymy na to, że po dodaniu nowych składników i przypraw wyjdzie nam z tego całkiem zjadliwa strawa dla umysłu
Nie wiem tylko jak to wygląda u innych, ale u mnie zniknęły nasze dwa wcześniejsze wpisy. Nie wiem czy to błąd u mnie, czy po stronie forum. Ale może to i lepiej? Da nam to nieco świeższy start. Pozwolisz tylko, że skopiuję z mojego starego folderu jeden fragment z mojego „nieobecnego” wpisu bo zawiera on pewne ważne informacje które przydadzą nam się nieco później. A oto i on:
JEst Duży Problem…
Tak jak w przypadku głównego członu Nowego Testamentu mamy rozmaitych autorów (Marek, Mateusz, Łukasz i Jan – a także prawdopodobnie ukryte „Q”) – tak i w przypadku Starego Testamentu mamy księgi, którym oficjalnie przypisuje się konkretnych autorów (Mojżesz, Ezdrasz, Izajasz itp.).
Od starożytności pierwsze księgi ST (tak zwany Pentateuch) były uznawane za dzieło samego Mojżesza. Uważano, że oto Jahwe natchnął poczciwego starca i z pomocą jego rąk „spisał” swój własny przekaz dla narodu wybranego. Jednak przy takim założeniu pojawiał się pewien problem – bowiem już w starożytności zauważono, że taka tradycja ma swoje słabe strony. Można bowiem w treści tych ksiąg znaleźć na przykład… sprzeczności. Jeden fragment księgi opisuje coś lub prezentuje nam jakiś „fakt”, a jakiś inny – opisuje dokładnie to samo wydarzenie, ale podaje inne „fakty”.
Początkowo ignorowano ten problem argumentując, że owe sprzeczności są jedynie pozornymi sprzecznościami. Żyjący w średniowieczu Izaak ibn Yashush trafnie jednak zauważył, że nie są to wcale „pozorne sprzeczności” i że z autorstwem tych ksiąg (a dokładniej z bezmyślnym przypisywaniem autorstwa Mojżeszowi) jest nieco więcej problemów. Wykazał bowiem, że lista królów podana w Genesis zawiera postaci, które żyły długo po czasach przypisywanych Mojżeszowi. Doszedł zatem do dość logicznego wniosku – ten fragment musiał być dodany znacznie później do tekstu Mojżesza – nie odmawiał on bowiem Mojżeszowi autorstwa ksiąg – uważał tylko, że ta konkretna lista królów musiała zostać dopisana przez jakiegoś późniejszego skrybę.
Ale ówczesne środowiska religijne nie były zbyt wyrozumiałe. Izaak ibn Yashush porwał się na świętą tradycję – a zatem przylgnął do niego obraźliwy przydomek – w tym przypadku Izaak Niedołęga. Przydomek ten przypiął mu zaś Abraham ibn Ezra dodatkowo domagający się, aby „książki Izaaka zwyczajnie spalić”.
Wszystko byłoby „dobrze”, gdyby Abraham ów sam nie powątpiewał w owe mojżeszowe autorstwo. Pozostawił on bowiem po sobie notatki w których zauważał, że są w istocie pewne fragmenty, które sugerują, że nie spisał ich wcale sam Mojżesz. Według niego fragmenty te to między innymi te odnoszące się do osoby Mojżesza w trzeciej osobie albo podające informacje, których Mojżesz znać zwyczajnie nie mógł.
Lecz nie wolno nie doceniać potęgi wiary. Abraham w innej swej notatce odnoszącej się do owych nieścisłości stwierdził:
„Jeżeli rozumiesz – poznasz prawdę”.
A w jeszcze innej:
„A kto rozumie – zachowa milczenie.”
W XIV wieku Bonfils z Damaszku miał więcej odwagi – uznał wprost:
„A oto dowód, że ten wers Tory został napisany później i że nie napisał go Mojżesz – zrobił to raczej jeden z późniejszych proroków.”
Sprawa zaczęła się (acz powolutku) rozwijać. Jakiś czas później zauważono, że fragmenty opisujące śmierć Mojżesza (a więc z całą pewnością niespisane przez niego samego – zaczęto przypisywać ich autorstwo Jozuemu) są napisane takim samym stylem jak i fragmenty znajdujące się w innych, wcześniejszych, miejscach. To zaś sugerowało, że Jozue (który miał według ówczesnych „badaczy i znawców” spisać relację z ostatnich chwil Mojżesza) napisał także i inne, wcześniejsze fragmenty pism do tej pory przypisywanych wyłącznie Mojżeszowi. W XVI wieku Andreas van Maes zasugerował, że Mojżesz napisał podstawę owych ksiąg, ale jakiś późniejszy skryba pozmieniał nieco tekst – jednak nie w złych zamiarach, ale aby uczynić go przystępniejszym dla czytelnika. Reakcja Kościoła była zdecydowana – książka Andreasa została dodana do „Indeksu ksiąg zakazanych”.
Lawina jednak powoli i nieubłaganie nabierała tempa. Coraz to nowi myśliciele podważali (ośmielając się na coraz to poważniejsze teorie) mojżeszowe autorstwo owych ksiąg wykazując stosowne nieścisłości. Ich teorie stawały się coraz głośniejsze mimo że ich książki były zakazywane i palone a autorzy - prześladowani. Jednym z takich prześladowanych był Izaak de la Peyrere, który został aresztowany i zwolniony dopiero wtedy, gdy odrzucił swoje poglądy i ukorzył się przed papieżem.
Szał skierowany na ludzi powątpiewających w mojżeszowe autorstwo tekstu był nieubłagany. Gdy Richard Simon napisał książkę „Histoire critique du Vieux Testament” w której bronił natchnionego charakteru ksiąg mojżeszowych – sprzeciwiał się autorom „krytycznym” i argumentował, że księgi te pochodzą od Mojżesza, a wszelkie modyfikacje zostały dokonane przez natchnionych przez Boga proroków – został wyrzucony ze stowarzyszenia księży a jego dzieło było (jakżeby inaczej) z zapewne nieukrywaną satysfakcją palone.
Wieki późniejsze okazały się jednak coraz bardziej przyjazne wszystkim tym, którzy chcieli w sposób racjonalny podchodzić do zagadnienia autorstwa poszczególnych fragmentów ST. Ostatecznie przy dokładniejszej analizie okazało się, że styl i „zawartość” tekstu zaczyna istotnie sugerować istnienie „innych” autorów (lub też mówiąc dokładniej – zapewne grupy osób). Popularna teoria głosi, że autorów tych (albo „grup autorów”) było czterech:
J – czyli Jahwista
E – czyli Elohista
D – czyli Deuteronomista
Oraz
P – czyli źródło kapłańskie
Gdybyśmy chcieli zaś przedstawić tę teorię i to „autorstwo” w sposób graficzny – wyglądałoby to mniej więcej tak:
Jak zatem widać… pierwsze księgi ST są… dość solidnie poszatkowane. A teoria przypisująca Mojżeszowi autorstwo wszystkich z nich – upadła całkowicie (szkoda tylko, że nie można już dziś w żaden sposób „podziękować” żarliwym „obrońcom tradycji” z wieków wcześniejszych ). Okazuje się bowiem, że pierwsze księgi ST tak naprawdę składają się z przemieszanych słów rozmaitych autorów – przy czym każdy z tych autorów posługiwał się swoim językiem/stylem, miał swoje cele i przekonania oraz żył w innym okresie.
A tak przynajmniej mówi podstawowa teoria o JEDP, ponieważ i ona nie jest ostateczna. Jedni badacze uznają istnienie JEDP, inni z kolei uważają, że z listy tej należy usunąć E. Jedni datują owe źródła w taki sposób:
J – ok. 950 r. p.n.e.
E – ok. 850 r. p.n.e.
D – ok. 621 r. p.n.e.
P – ok. 450 r. p.n.e.
Inni zaś uważają, że wszystkich autorów należy lokować w okresie wygnania lub okresie powygnaniowym. Musimy pamiętać, że teoria JEDP (tak bowiem w skrócie będę ją nazywać) to wciąż jedynie teoria. Nie musi wcale być prawdziwa – ale faktem jest, że póki co dość dobrze spełnia swoje zadanie i dość dobrze pasuje do analizowanego tekstu i kontekstu historycznego. Tak to bowiem jest z teoriami – są dobre, gdy dobrze pasują do badanego materiału i dobrze wyjaśniają rozmaite zagadnienia z nim związane. Teoria JEDP to z powodzeniem robi – dlatego też jest obecnie dość powszechnie akceptowana.
Jako że badacze nie potrafią się w tej kwestii dogadać – to i nam nie przystoi prezentowanie wyłącznie jednej wersji jako „świętej prawdy”. Wystarczy, że będziemy mieć to na uwadze.
I w tej chwili znowu przychodzi czas na pewne pytanie – jeżeli księga ta jest przekazem od Boga – w domyśle spójnym/jednolitym – to dlaczego okazuje się być tak straszliwie poszatkowana? Jeżeli Jahwe dyktował swoje dzieło rozmaitym autorom żyjącym w rozmaitych epokach („wam powiem to, a tę część objawię dopiero za sto lat, tak, to dobry pomysł”) – to czy nie mógł się mimo wszystko zatroszczyć o to, aby dyktowane fragmenty były już jednolite? Bo póki co wygląda to mniej więcej tak:
- Nędzny pisarzu! Otom Jahwe, Pan twój!
- Panie! Nie jestem godzien abyś przemawiał do mnie!
- Owszem, ale słuchaj mnie – oto zaraz podyktuję ci pewien tekst a ty go napiszesz, gdyż Mojżesz zniszczył tablice które mu tak pięknie wyryłem i dlatego już nigdy nie napiszę wam niczego osobiście. Szacunku nie macie dla boskiej twórczości. A teraz do dzieła! Zrelaksuj się i otwórz umysł, otwieram channeling i przesyłam tekst za 3, 2, 1…
(mija 100 lat)
- Nędzny pisarzu! Otom Jahwe, Pan twój!
- Panie! Nie jest godzien abyś przemawiał do mnie!
- Tak, wiem, ale słuchaj mnie – bo mam ważną wiadomość a nie będę powtarzać dwa razy. Macie już parę ksiąg które podyktowałem twoim poprzednikom. A teraz weź trzcinkę i słuchaj mnie tutaj uważnie: z księgi Rodzaju usuń wers 15 z rozdziału 3, nie wiem po co go podyktowałem, było przecież inaczej. A w miejsce to w zamian wpiszesz to co ci za chwilę prześlę do mózgu. Tak samo wywalisz cały rozdział siódmy, trzynasty i dwudziesty piąty – zawiera nieaktualne informacje. Zamiast nich powinno być bowiem… (odgłos napełniania rozumu niegodnego pisarza). A do rozdziału dziewiątego koniecznie dopisz coś o moim nowym łuku. Coś tam że nim potrząsam albo coś innego z nim robię. W końcu sam go zrobiłem – spojrzałem tylko na niego i od razu wiedziałem, że jest dobry, więc szkoda by było gdyby ludzie się o nim nie dowiedzieli. Z Księgi Wyjścia zaś z końcówki wersu dziewiątego z rozdziału trzydziestego usuniesz jeszcze „lub czasopisma”. No, to tak w skrócie, nadążasz?
- Tak, tak, o Najwyższy!
- Dobrze. Ale aha – nie przywiązuj się zbytnio do swojego nowego tekstu – może za jakieś stulecie znów zajrzę i coś wymienimy. A może nie. Nie wiem. Dobra, lecę, muszę zrobić porządki. Czas usunąć w końcu Baala z listy znajomych.
Taki właśnie chaos w tych pierwszych księgach, wyraźnie wskazujący na rozmaitych autorów i późniejsze edycje (przycinanie, wycinanie, wklejanie itp.) – jednocześnie i wyraźnie wskazuje na „ludzkie” pochodzenie tekstu (co dla kogoś, kto nie uznaje istnienia bogów – nie jest szczególnie zaskakujące). Taki obraz jaki wyłonił się z ST po jej dokładniejszym zbadaniu psuje bowiem (a przynajmniej czyni ją wielce nieprawdopodobną) wersję wedle której autorem jest Bóg, który przesyłał ludziom „prawdę” i kazał ją spisać. Gdyby bowiem faktycznie takim autorem byłby Jahwe, moglibyśmy spodziewać się po nim nieco lepszej organizacji (co prawda ciężko nam byłoby „wejść” w osobę boga i ocenić co bóg zrobiłby lub nie – ale myślę, że nawet „nadprzyrodzone” istoty potrafią kierować się prostą logiką). Boga przesyłającego na przykład jedną księgę lub rozdział jednemu autorowi (już nawet zakładając, że „koniecznie trzeba było” dyktowanie księgi rozłożyć w czasie na wielu pisarzy). Nie zaś boga, który jednemu autorowi przesyła jeden rozdział, drugiemu każe po pewnym czasie dodać do niego parę zdań itp.
A zatem jest to bardzo solidny argument przemawiający za tym, aby w ST nie wierzyć. Ponieważ wierząc w treść ST nie podążamy tak naprawdę śladem jakiegoś realnego boga – ale ludzi, którzy w pewnym (pewnych) okresie po prostu napisali swoje teksty (oczywiście każąc innym uważać, że to „przekaz od boga”) a w jakimś innym – zebrali owe teksty i połączyli (lub też – postarali się połączyć) w jedno. Aktualnie podoba mi się taka wersja danej księgi – oficjalnie ona funkcjonuje. Ale za jakiś czas zmienia się sytuacja – potrzebna jest korekta pism – wówczas inny człowiek bierze je i zmienia tak, aby znowu były „takie jak trzeba”.
Do teorii JEDP będziemy jeszcze od czasu do czasu wracać – przy omawianiu konkretnych fragmentów – więc dobrze byłoby zapamiętać podane informacje.
Mija kilkaset lat. Gdzieś na wschodzie cesarstwa rzymskiego…
- Nędzny pisarzu! Otom Jahwe, Pan twój!
- Panie! Nie jestem godzien aby…
- Dobrze już, dobrze. Skoro mówię do ciebie to znaczy żeś wystarczająco godny jak na tę sytuację. Słuchaj, gdy przemawiam! Oto kiedyś podyktowałem twoim poprzednikom rozmaite teksty.
- Tak, Panie! Nasze przymierze!
- Tak, tak, o nim właśnie mowa. Wiesz… tak przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że nie jest do końca takie, jak być powinno. Kiedyś myślałem, że taki image jest fajny, zresztą wiesz, to były inne czasy, ten Baal, nieposłuszny lud i w ogóle... ale teraz przydałoby się nieco odczarować ten kiepski wizerunek. Dlatego weźmiesz trzcinkę a ja ci prześlę taki nowy tekst. Przymierze 2.0. Zupełnie inna wymowa. Zupełnie nowe przepisy i wymagania – w sam raz dostosowane do obecnej sytuacji politycznej – a ty to już jakoś skopiujesz i rozpowszechnisz. Nie bój się - Łukaszowi i innym też już podyktowałem co nieco, choć w paru kwestiach to już nie pamiętam co im tam właściwie nagadałem. No ale nic, zatem słuchaj: „W maleńkiej wiosce zwanej Betlejem…”
(Wybaczcie, nie mogłem się oprzeć ).
A teraz wróćmy już do nowości. Swoją poprzednią „opisową” część zakończyłem na opowieści o pożądaniu kobiet ziemskich przez tajemnicze istoty niebiańskie. Zatem nie mam innej opcji - przed nami losy Noego.
Każdy z nas słyszał o tej postaci i o jej „wyczynie” - budowie Arki i zmaganiu się z potopem zesłanym przez Jahwe na Ziemię. Całość tej historii zaczyna się „bożym postanowieniem zagłady”, wyrażonym w tekście biblijnym w następujący sposób:
Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: «Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem». Tylko Noego Pan darzył życzliwością.
Rdz 6, 5-8
Zanim jednak przejdę do bardziej szczegółowych rozważań nad historią potopu warto w ogóle zastanowić się nad pochodzeniem tej historii. Jak wspomniałem wcześniej, Biblię w dawnych czasach (od momentu spisania po ogólnie okres oświecenia, a gdzieniegdzie i przez wielu do dziś) traktowano poważnie i dosłownie. Potop był, zdaniem tych ludzi, wydarzeniem historycznym, realnie zaistniałym w przeszłości. Jako że opis potopu był obszerny i, jak im się wydawało, logiczny - a przede wszystkim znajdował się w „świętej księdze” zesłanej nam przez samego Boga - zapewne zdecydowana większość ludzi brała tę opowieść za „prawdę”. Dziś wiemy, że opowieść zawarta w tej księdze nie ma prawa być zapisem realnych wydarzeń w całej swej objętości. Skąd się zatem wzięła? Tutaj nieco światła na ten temat rzuca nam pewne niezwykłe odkrycie.
Wykopaliska archeologiczne - ta stosunkowo nowa „moda” pojawiła się zaledwie mniej więcej trzy wieki temu. W tamtej epoce wzrosło zainteresowanie antycznymi cywilizacjami, mocarstwa kolonialne prześcigały się w zdobywaniu prestiżowych zabytków a wykształceni dżentelmeni zaczynali po raz pierwszy w historii profesjonalnie podchodzić do badania przeszłości. Wykopaliska takie przyniosły nam między innymi ogromną ilość zachowanych tabliczek zapisanych pismem klinowym - powszechnie używanym w Mezopotamii. Z naszego punktu widzenia interesujące będą jedynie niektóre z nich. Chodzi o trzy opowieści których głównymi bohaterami są Ziusudra, Atra-Hasis oraz Gilgamesz.
Choć bohaterowie tych opowieści są różni, łączy ich jeden element. Na każdej z tych tabliczek jest bowiem zapisana historia potopu, który bogowie zaplanowali zesłać na ziemię aby zniszczyć całą ludzkość. W każdej z nich bohater (w przypadku historii o Gilgameszu mężczyzna o imieniu Utnapisztim) zostaje w porę ostrzeżony i buduje, z niebiańskiego polecenia, specjalną łódź (których konstrukcja i „plany techniczne” przesyłane „z nieba” są uderzająco podobne). Podobieństwo aż rzuca się w oczy. Ale to nie wszystko - w opowieściach tych łódź staje się też ratunkiem dla zwierząt. Aby przekonać się czy wody już opadają Utnapisztim wypuścił z arki gołębia i kruka. Dokładnie tak samo postąpił Noe. Łódź, gdy wody zaczęły opadać, osiadła w obu przypadkach na górze. W Biblii jest to góra w tak zwanym kraju „Ararat”. W eposie sumeryjskim - góra Nimuš która znajdować się miała… tam, gdzie Izraelici umiejscawiali krainę Ararat… We wszystkich opowieściach też człowiek, uratowany z potopu, złożył ofiarę a bóstwo „poczuło miłą woń”.
Zbieżność ta może być odczytywana jako potwierdzenie prawdziwości. Ot, faktycznie stało się coś takiego i zapadło w zbiorową pamięć potomków uratowanego człowieka. Może nie chodziło o potop globalny, może niekoniecznie wszystko stało się tak jak to opisują teksty, ale coś musiało być na rzeczy.
I prawdopodobnie było.
Cywilizacja sumeryjska była starsza od izraelskiej. I to dużo starsza. Załóżmy więc, że historia o potopie rozeszła się po świecie dzięki wymianie idei pomiędzy sąsiadami, a źródłem jej jest właśnie Mezopotamia. Teraz zastanówmy się co mogło stać za powstaniem tej historii, co takiego mogło skłonić mieszkańców Sumeru do zapisania takiej a nie innej opowieści na swoich glinianych tabliczkach i dlaczego bardziej prawdopodobne jest, że to Izraelici podkradli tę opowieść a nie na odwrót.
Rozwiązanie tej zagadki może kryć się na tych dwóch obrazkach - to mapy hipsometryczne Izraela i Iraku:
Cywilizacja która dała światu Biblię powstała i rozwijała się głównie na pasie wzgórz ciągnących się na osi północ-południe. Cywilizacja związana z eposami sumeryjskimi - na wielkim obszarze nizinnym, otoczonym z trzech stron górami i wyżynami. Przez który dodatkowo przepływały dwie wielkie rzeki.
Mezopotamia, jak sama nazwa mówi (Μεσοποταμία - czyli w języku greckim „[kraj] pomiędzy rzekami”) związana jest z dwoma głównymi rzekami które w miarę równolegle tamtędy przepływają - Tygrysem i Eufratem. Podobnie jak to było w starożytnym Egipcie - również tutaj rzeki te odgrywały bardzo ważną rolę - szlaków komunikacyjnych jak i źródła wody potrzebnej do uprawiania znacznej ilości pól. I tak samo jak w Egipcie zwiększano powierzchnię pól jak i żyzność gleby poprzez stosowanie odpowiedniej sieci kanałów (których zadaniem było odprowadzanie z pól wody po wylewie rzeki). I wszystko było dobrze i sprawnie działało, ale pod jednym warunkiem. Państwo również musiało sprawnie funkcjonować i należycie opiekować się systemem owych kanałów. Niestety w dawnych czasach nierzadko Mezopotamię nawiedzały rozmaite kryzysy polityczne i gospodarcze. W czasie takiego zamętu ludzie przykładali mniej wagi do należytego dbania o kanały - albo brakowało na to ludzi, albo uwaga władców była skupiona gdzie indziej. Wówczas wystarczał jeden obfity wylew by obie rzeki wylewały się ze swoich koryt i zalewały na długi czas cały płaski krajobraz aż po horyzont. Stawało się wówczas to, co w pagórkowatym Izraelu pozbawionym obecności wielkich rzek było nie do pomyślenia. Na dodatek starożytne miasta najczęściej lokowano tuż obok rzek - co dodatkowo potęgowało skutki takich powodzi. Wykopaliska potwierdzają duże ilości osadu powstałego w wyniku takich kataklizmów (sięgające ponad trzech metrów - a trzeba pamiętać o tym, że poziom wody który naniósł tyle osadu musiał być dużo wyższy) jak i skalę zjawiska (ślady osadu napotykano nawet ponad 20 km od rzek).
Jest zatem bardzo prawdopodobne, że historia o potopie związana jest z takimi właśnie katastrofalnymi powodziami w Mezopotamii, gdy woda zalewała domy i miasta i sięgała „aż po horyzont”. To może być tło, które dało poetom sumeryjskim „natchnienie” i pomysł, motyw globalnego i wyniszczającego potopu idealnego do użycia w niebiańsko-heroicznej opowieści. Stamtąd też ten popularny w starożytności epos zawędrował z czasem do Izraela, gdzie idea wody zalewającej cały kraj była trudniejsza do „wymyślenia” z racji tego, że takie powodzie w tym rejonie się nie przydarzały jak i ukształtowanie terenu (pagórki) nie sprzyjało historiom o „przykryciu wodą wszystkich ziem”. Anonimowi pisarze zaś postanowili pewnego dnia, że historia jest tak uniwersalna i atrakcyjna, że warto dołączyć ją do swoich pism religijnych. Oczywiście po pewnych zmianach w wyniku których sumeryjscy bogowie stali się Jahwe a bohaterem głównym stał się nasz poczciwy i swojski Noe.
Zastanówmy się teraz nad wymową tej opowieści. Oto Jahwe stwarza świat i żyjącego na nim człowieka. Wszystko to miało być, według jego wszystko wiedzącego umysłu, „dobre”. Czas jednak pokazał, że najwyraźniej Jahwe się mylił - ponieważ w pewnym momencie (jak stwierdza Biblia) „Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się”. W swoim nieskończonym geniuszu Jahwe pomyślał przez chwilę i znalazł najlepsze rozwiązanie - sposób na poprawę sytuacji miał być tylko jeden - wymordowanie 99,9% ludzkości.
Całe szczęście, że traktuję tę historię wyłącznie jako całkowicie „ludzką” (wymyśloną od początku do końca przez ludzi), bo gdybym miał potraktować zaprezentowane tam postacie, decyzje i wydarzenia za autentycznie zaistniałe, to najprawdopodobniej zmroziłoby to moją krew.
Jak wiemy z Biblii, Jahwe ma sposób na „zło” na tym świecie. Ot, wystarczy wcielić się w człowieka, umrzeć na krzyżu i wszystko jest w porządku, świat i ludzie ocaleni. Jednak w przypadku Noego najwyraźniej nie miał zamiaru tak postąpić. Nie mógł też najwyraźniej w świecie pogodzić się z losami swojego stworzenia i pozwolić im żyć dalej, ewentualnie próbując przekonać ich jakimiś boskimi nagrodami za porządne życie. Pojawiła się nowa dla niego sytuacja (odniesienia do sprzeczności z jego rzekomą wszechwiedzą będą tutaj dość powszechne ) a on, najwyraźniej działając pod wpływem impulsu lub kompletnie tracąc głowę, postanowił po prostu wszystkie żyjące istoty wydusić. Współgra to też z koncepcją boskiej sprawiedliwości - w świetle której nawet osoby w istocie niewinne (kilkuletnie dzieci) odpowiadają za grzechy innych. Jak wszyscy, to wszyscy. Dlatego ciekawe jest, że z jednej strony Kościół każe wierzyć w nieskończone miłosierdzie Jahwe, w to, że kocha on każdego z nas, a jednocześnie opiera się na księdze w której wyraźnie napisane jest, że tenże sam Jahwe postanowił pewnego dnia utopić prawie wszystkie dzieci na świecie.
Tutaj też widać następny przykład „majstrowania” przy tekście biblijnym i z pomocą w wyjaśnieniu tej zagadki przychodzi nam podana wcześniej hipoteza JEDP. Tak jak istnieją równoległe i różniące się od siebie opisy stworzenia świata i człowieka, tak samo i tutaj opowieść o potopie składa się z różnych wersji skleconych przez pewnego skrybę/skrybów w jedno. Najwyraźniej widać to w tych dwóch fragmentach pochodzących z dwóch różnych źródeł:
Spośród wszystkich istot żyjących wprowadź do arki po parze, samca i samicę, aby ocalały wraz z tobą od zagłady. Z każdego gatunku ptactwa, bydła i zwierząt pełzających po ziemi po parze; niechaj wejdą do ciebie, aby nie wyginęły.
Rdz 6, 19-20
Z wszelkich zwierząt czystych weź z sobą siedem samców i siedem samic, ze zwierząt zaś nieczystych po jednej parze: samca i samicę; również i z ptactwa - po siedem samców i po siedem samic, aby w ten sposób zachować ich potomstwo dla całej ziemi.
Rdz 7, 2-3
W jednej wersji Jahwe wyraźnie mówi o jednej parze zwierząt każdego gatunku, w drugiej - mowa wyraźnie o siedmiu parach zwierząt „czystych” i jednej parze „nieczystych”. Co ciekawe, wersja z podziałem na zwierzęta czyste i nieczyste pochodzi ze źródła kapłańskiego - jest to późniejsza wstawka doklejona w czasach, gdy kapłani wprowadzili wyraźne zasady kultu i podziału na istoty „czyste” i „nieczyste”.
Dodatkowo można tutaj zwrócić uwagę na prymitywizm autorów, którzy źródła wody dopatrywali się w „Wielkiej Otchłani”. Najwyraźniej na ich mentalnej mapie Wszechświata nad „nieboskłonem” istnieć musiała „Wielka Otchłań” wypełniona wodą. Zapewne było to spowodowane totalną nieznajomością tego jak działa obieg wody w przyrodzie i skąd biorą się zwyczajne deszcze.
Innymi słowy - jest to ciekawa opowieść, lecz wyraźnie to jedynie „ludzka” bajka. Potop nie miał prawa zaistnieć, wody nie miały prawa „zalać nawet najwyższych gór świata” (o tym jak naprawdę wysokie potrafią być góry na naszej planecie Izraelici nie mieli najmniejszego pojęcia), arka nie uratowała wszystkich gatunków na Ziemi a i niemożliwe jest, aby ludzkość i wszystkie gatunki zwierząt odbudowały populację z zaledwie garstki pasażerów statku.
A mimo to opowieść ta znajduje się w Biblii. „Słowie Bożym”. Zesłanym z nieba przekazem o najbardziej doniosłym dla wszystkich ludzi znaczeniu.
Jeśli zatem opisywane tu wydarzenia nie mogły mieć miejsca, czemu zatem Jahwe postanowił dołączyć do zawartości księgi ową dostosowaną do światopoglądu Izraelitów opowieść sumeryjską? Dla jej „głębszego przekazu”? Dla jakiegoś morału kryjącego się pomiędzy wierszami? Morału w stylu „jestem tyranem mordującym 99,9% populacji wszystkich gatunków lądowych”? „Jestem tak mściwy, że za grzechy niegodziwych karzę nawet niewinne dzieci”? „Mam kaprysy i zmieniam zdanie, raz tworząc coś i obdarzając rozumem a za chwilę decydując się to wszystko unicestwić”? Na pewno czytając historię Noego można znaleźć tam i inne, bardziej pozytywne treści. Ale nie da się ukryć, że przekaz ten niesie ze sobą i takie wnioski jak te zaprezentowane przeze mnie.
Na szczęście historia potopu kończy się mimo wszystko pozytywnie. Na zgliszczach cywilizacji, na trupach setek tysięcy a może i milionów potopionych ludzi, Jahwe ogłasza swoje Przymierze:
Gdy Pan poczuł miłą woń, rzekł do siebie: «Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem.
Rdz 8, 21
Potem Bóg tak rzekł do Noego i do jego synów: «Ja, Ja zawieram przymierze z wami i z waszym potomstwem, które po was będzie; z wszelką istotą żywą, która jest z wami: z ptactwem, ze zwierzętami domowymi i polnymi, jakie są przy was, ze wszystkimi, które wyszły z arki, z wszelkim zwierzęciem na ziemi. Zawieram z wami przymierze, tak iż nigdy już nie zostanie zgładzona wodami potopu żadna istota żywa i już nigdy nie będzie potopu niszczącego ziemię». Po czym Bóg dodał: «A to jest znak przymierza, które ja zawieram z wami i każdą istotą żywą, jaka jest z wami, na wieczne czasy: Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią. A gdy rozciągnę obłoki nad ziemią i gdy ukaże się ten łuk na obłokach, wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą, z każdym człowiekiem; i nie będzie już nigdy wód potopu na zniszczenie żadnego jestestwa. Gdy zatem będzie ten łuk na obłokach, patrząc na niego, wspomnę na przymierze wieczne między mną a wszelką istotą żyjącą w każdym ciele, które jest na ziemi». Rzekł Bóg do Noego: «To jest znak przymierza, które zawarłem między Mną a wszystkimi istotami, jakie są na ziemi».
Rdz 9, 8-17
Ludzkość mogła odetchnąć z ulgą. Przymierze! Ze wszystkimi istotami! Jahwe uznał najwyraźniej swój błąd i doszedł do wniosku, że potop nie rozwiązuje problemu. Odtąd nie będzie potopu który miałby wymordować życie lądowe na ziemi (ryby i inne stworzenia morskie najwyraźniej Bogu nie przeszkadzały). Przymierze - i to „z każdym człowiekiem”!
Ale Bóg to bóg. Wszechwiedzący, nieskończenie sprytny. Potopu nie będzie. Lecz nikt nie powiedział, że od czasu do czasu jakieś grzeszne miasta ze wszystkimi ich mieszkańcami nie zostaną zniszczone przez deszcz ognia i siarki z nieba
Idźmy dalej - tuż po zawarciu przymierza Biblia raczy nas taką oto opowiastką:
Synami Noego, którzy wyszli z arki, byli Sem, Cham i Jafet. Cham był ojcem Kanaana. Ci trzej byli synami Noego i od nich to zaludniła się cała ziemia. Noe był rolnikiem i on to pierwszy zasadził winnicę. Gdy potem napił się wina, odurzył się [nim] i leżał nagi w swym namiocie. Cham, ojciec Kanaana, ujrzawszy nagość swego ojca, powiedział o tym dwu swym braciom, którzy byli poza namiotem. Wtedy Sem i Jafet wzięli płaszcz i trzymając go na ramionach weszli tyłem do namiotu i przykryli nagość swego ojca; twarzy zaś swych nie odwracali, aby nie widzieć nagości swego ojca. Kiedy Noe obudził się po odurzeniu winem i dowiedział się, co uczynił mu jego młodszy syn, rzekł: «Niech będzie przeklęty Kanaan! Niech będzie najniższym sługą swych braci!» A potem dodał: «Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg Sema! Niech Kanaan będzie sługą Sema! Niech Bóg da i Jafetowi dużą przestrzeń i niech on zamieszka w namiotach Sema, a Kanaan niech będzie mu sługą».
Rdz 9, 18-27
Jest to klasyczne odwrócenie kolejności. Historia ta dziać się ma w odległej przeszłości, gdy cała Ziemia była praktycznie pusta a cała ludzkość zamykała się w niewielkiej rodzinie Noego. Tymczasem tak naprawdę odnosi się do okresu dużo późniejszego, gdy Ziemię zamieszkiwały różne plemiona a Izraelici, zadomowieni już w swym królestwie, redagowali zależności pomiędzy rozmaitymi ludami - bliższymi im i dalszymi.
Oto Cham widzi nagość ojca i najwyraźniej popełnia wielki grzech nie postępując od razu tak jak jego bracia. Noe, straszliwie tym rozgniewany, natychmiast przeklina… syna Chama - Kanaana. Czyn Chama jest tak niegodziwy, że skacowany starzec zażądał aby jego syn od tej pory był „najniższym sługą” braci oraz „sługą Sema”. On to (nasz Kanaan), zgodnie z biblijnym tekstem, miał być praprzodkiem wszystkich Kananejczyków - pierwotnych mieszkańców Palestyny. Tego samego ludu, który Izraelici mieli „wytępić” albo „poddać w swoją niewolę” aby przejąć ich ziemię - „obiecaną im” przez Jahwe po opuszczeniu Egiptu. Kim zaś mieli być ci Izraelici? Izraelici mieli wywodzić się od synów Izraela - który wcześniej nosił imię „Jakub”. Jakub zaś był synem Izaaka. Izaak - synem Abrahama. Abraham - synem Teracha. Terach - synem Nachora. Nachor - synem Reu’a. Reu - synem Pelega. Peleg - synem Hebera. Heber - synem Szelacha. Szelach - synem Arpachszada. A Arpachszad - synem… Sema.
Innymi słowy - Kananejczycy mają być sługami (czasem ten fragment tłumaczony jest jako „niewolnikami” co ma oddawać surowość poddaństwa) Izraelitów ponieważ Noe przeklął ich praprzodka i w klątwie tej nakazał, że ma on być najniższym sługą praprzodka Izraelitów.
Jest to nic innego jak próba (nieco chybiona, w dzisiejszych czasach możemy co najwyżej popatrzeć na taką próbę z politowaniem) wyjaśnienia i uzasadnienia stosunków pomiędzy Izraelitami a Kananejczykami jakie panowały w czasach gdy Biblia była redagowana, gdy oba te ludy były sobie wrogie. Izraelici posiadali swoją historię w której to ziemia na której mieszkali - ich królestwa, musiały zostać wcześniej wydarte w wyniku podboju Kananejczykom. Opis podboju (do którego dojdziemy w późniejszych wpisach) jest brutalny i bezlitosny - z rozkazu Jahwe Kananejczycy mieli być w nim potraktowani tak, jak w XX wieku naziści potraktowali Żydów. Przydatnym zatem „wyjaśnieniem” była ta oto opowiastka o nagim pijaku i jego klątwie. Patrzcie, Kananejczycy - oto taki już wasz los! A to wszystko dlatego, że setki lat temu nasz wspólny praprzodek przeklął waszego praojca (i w domyśle was wszystkich) i nakazał mu status sługi/niewolnika naszego praojca (a więc, analogicznie, i nam).
A dlaczego Noe przeklął właśnie Kanaana, choć niegodnego czynu dokonać miał Cham a sam biedny Kanaan w tym akurat momencie opowieści jest nieobecny i równie dobrze mógł wypasać kozy gdzieś daleko i nie mieć pojęcia o tym co zaszło? Rozmaici ludzie podają rozmaite wyjaśnienia, na przykład takie, że „Cham został już wcześniej pobłogosławiony przez Jahwe, więc nie mógł zostać przeklęty przez Noego”. Według mnie wyjaśnienie jest jednak dużo prostsze - ponieważ Izraelici, w swojej wersji historii, z Kananejczykami sobie poradzili. Podbili ich miasta (no, nie do końca, ale o tym w następnych wpisach, na razie trzymajmy się biblijnej wersji) i przejęli ziemię, ich samych bezlitośnie wybijając. Tymczasem Cham miał innych synów a zgodnie z biblijną interpretacją - mieli być oni przodkami na przykład Egipcjan. Kto jak kto, ale Egipcjanie zawsze byli poza zasięgiem Izraelitów. W stosunkach pomiędzy tymi krajami to zawsze Izraelici stali na dużo niższej pozycji. Tak jak spełnienie się klątwy „Kanaan i jego potomkowie sługami Sema i jego potomków” stało się ostatecznie faktem, tak na spełnienie klątwy „Cham i jego potomkowie sługami Sema i jego potomków” nie było można nijak liczyć.
A skoro już jesteśmy przy potomkach Noego…
Rozdział dziesiąty Księgi Rodzaju to tak zwana „lista ludów”. Opisuje ona pochodzenie rozmaitych plemion od poszczególnych dzieci Noego, zrozumiałe bowiem dla Izraelitów było, że skoro Noe i jego rodzina była jedynymi ludźmi ocalałymi z potopu, to wszystkie ludy na świecie musiały być z nimi jakoś spokrewnione.
Lista ta dzieli świat na trzy części należące do potomków trzech synów - Sema, Chama i Jafeta. Gdyby przedstawić to na mapie, wyglądałoby to mniej więcej tak, jak na tej uroczej starej mapie.
Gdy przyjrzymy się tej mapie uważniej to zauważymy, że rozkład ludów i mapka ta odzwierciedlają sytuację polityczną tej części świata z okolic roku 600 p.n.e. gdy ziemie te podzielone były na trzy strefy wpływów - egipskich (kolor żółty), chaldejskich (niebieski) i medyjskich (czerwony). Można nawet zawęzić datowanie do okolic roku 585 p.n.e. ponieważ Lidia (dzisiejsza zachodnia część Turcji) należy na tej liście nie do potomków Jafeta (kolor czerwony) jak by to bardziej pasowało, a do potomków Sema (kolor niebieski). Spowodowane to jest najprawdopodobniej tym, że w okolicach tego roku 585 p.n.e. stosunki pomiędzy Lidią a Medią były wyjątkowo wrogie, dlatego autorom listy niezręcznie było robić z tych dwóch ludów bliskich krewniaków.
A wszystko to sprawia, że stajemy teraz przed pewną niezręczną sytuacją. Księga Rodzaju miała być tekstem spisanym przez samego Mojżesza tuż po wyjściu z Egiptu. Jednak to, co widać w tym fragmencie opisuje rzeczywistość dużo późniejszą - i to o kilka stuleci.
Rozdział jedenasty przynosi nam z kolei króciutką opowieść o wieży Babel:
Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa. A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali. I mówili jeden do drugiego: «Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu». A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej, rzekli: «Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi». A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, i rzekł: «Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!» W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta. Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi.
Rdz 11, 1-9
Opowieść ta znowu może mieć swój związek z Mezopotamią. Cywilizacje tamtego regionu budowały wielkie świątynie - zigguraty. Wyglądały mniej więcej tak:
I potrafiły mierzyć kilkadziesiąt metrów wysokości. W starożytności zapewne budziły wśród mieszkańców podziw, ponieważ w płaskim krajobrazie Mezopotamii znacząco się wyróżniały. Zigguraty były jednak budowane z glinianych cegieł, a to sprawiało, że nie były zbyt trwałe. Co jakiś czas należało je gruntownie remontować aby z czasem nie zamieniły się w zwykły stos cegieł. Ich stan zazwyczaj pogarszał się w okresach kryzysu, gdy starsze budowle nierzadko pozostawiano samym sobie. Istnieje hipoteza mówiąca o tym, że to właśnie widok takiego uszkodzonego zigguratu (wciąż przerastającego swoją wielkością wszystkie budowle na jakie stać było Izraelitów, stojących w dziedzinie architektury o wiele niżej od mieszkańców Mezopotamii) został przez Izraelitów wzięty nie za budowlę w stanie upadku, lecz za niedokończoną i opuszczoną budowę. Na dodatek Izraelici mieli okazję naocznie spotkać się z takimi zigguratami po tym, jak Asyryjczycy i Babilończycy wysiedlili sporą ich część do Mezopotamii. Jak wspomniałem wcześniej, zarówno Asyryjczycy jak i Babilończycy przesiedlali podbite ludy w rozmaite części swoich imperiów. Izraelici, którzy traktowani byli jako siła robocza, nierzadko musieli pracować ramię w ramię z innymi przesiedleńcami i to pod nadzorem asyryjskich czy też babilońskich nadzorców. W tej sytuacji na placach budowy można było natknąć się na całkiem sporą liczbę mówionych języków. To wszystko ponownie stanowi dość przekonujące tło powstania tej całej historii jak i pozwala ją datować na stosunkowo późny okres, po pierwszych przesiedleniach Izraelitów do Mezopotamii, wiele stuleci po rzekomym okresie życia Mojżesza.
Tak samo jak w przypadku potopu - historia „pomieszania języków” to opowiastka która nigdy się nie wydarzyła w takiej formie w jakiej jest zaprezentowana. Należy na nią patrzeć raczej jako historię „wyjaśniającą” istnienie wielu języków w sytuacji w której cała ludzkość miała przecież pochodzić od jednej rodziny. Zapewne i tutaj można wyciągnąć jakieś „wzniosłe” wnioski z tej historii, lecz pierwsze co mi akurat rzuca się w oczy to ponownie kwestie dość… negatywne. Mamy tutaj bowiem obraz Boga, który „schodzi z nieba by obejrzeć wieżę” (czyżby zapomniał, że „jest wszędzie i widzi wszystko”?) i który dochodzi do wniosku, że działając wspólnie ludzie są w stanie dokonywać wielkich rzeczy. Ale nie cieszy się z tego powodu (że ma takie zdolne dzieci) - zamiast tego uznaje ambicje ludzi za coś złego i postanawia pokrzyżować im szyki. To jedynie umacnia wizerunek Jahwe jako tyrana, dla którego ludzie są jedynie marionetkami. Najpierw nie mogli posiadać znajomości rozróżniania dobra i zła - ponieważ zabraniał im jeść owoce z drzewa, które taką umiejętność dawało. Potem, gdy ludzie już posiedli tę umiejętność, zabronił im dostępu do Drzewa Życia dającego nieśmiertelność. Następnie nie pozwolił ludziom żyć tak, jak chcieli tylko zapragnął wszystkich potopić, ponieważ ich styl życia mu nie pasował. A gdy zabrali się za wielkie cele i doskonalili się tworząc cud architektury - uznał, że to też nie jest tak jak być powinno, ponieważ są zbyt ambitni. Dlatego pokrzyżował te plany. Owszem - w historii biblijnej Jahwe stworzył ludzkość, więc wszystko co mamy w sumie powinniśmy mu zawdzięczać. Ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że od momentu stworzenia Jahwe wyrządzał ludziom jedynie krzywdę, jedną za drugą. Miłosierny bóg?
I w tym momencie zaczyna się w Starym Testamencie historia życia Abrahama. To bezpośrednio od niego pochodzić będzie nie tylko cały lud Izraela ale i jego sąsiadów. I odtąd zaczyna się ten fragment Starego Testamentu który nas najbardziej interesuje.
Od tego momentu zaczniemy się bliżej przyglądać nie tylko treści, ale też bardziej skupiać się na okolicznościach, motywach i prawdziwym sensie przekazywanych treści. Zobaczymy nie tylko kiedy, ale i po co dany tekst został napisany. I jak pasuje do autentycznej historii Palestyny.
Zacznijmy od (póki co) bardzo ogólnego zarysu historii jaka zawarta jest na kartach Starego Testamentu a która miała wydarzyć się w okresie najbardziej nas interesującym.
Oto w mieście Ur w Mezopotamii mieszkał człowiek o imieniu Abram. Pewnego dnia, na rozkaz Jahwe, opuścił on swoje rodzinne strony i ruszył w podróż do Kanaanu.
I zabrał Abram z sobą swoją żonę Saraj, swego bratanka Lota i cały dobytek, jaki obaj posiadali, oraz służbę, którą nabyli w Charanie, i wyruszyli, aby się udać do Kanaanu. Gdy zaś przybyli do Kanaanu, Abram przeszedł przez ten kraj aż do pewnej miejscowości koło Sychem, do dębu More. - A w kraju tym mieszkali wówczas Kananejczycy. Pan, ukazawszy się Abramowi, rzekł: «Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię».
Rdz 12, 5-7
Życie w Kanaanie nie było usłane różami, ponieważ zapanował tam głód. Po krótkim epizodzie w Egipcie rodzina Abrama wróciła jednak do tej krainy. Tam zapanowała niezgoda pomiędzy Abramem a Lotem, chodziło o podział ziem na których miały być wypasane stada obu mężczyzn. W wyniku tego konfliktu Lot wyruszył na wschód i osiadł w dolinie Jordanu w pobliżu Sodomy i Gomory.
Tam też urodził się Abramowi pierworodny syn, Izmael. Jego matką nie była jednak żona Abrama, Saraj, lecz egipska służąca, Hagar. Saraj była bezpłodna, więc aby Abram mógł mieć potomka zgodziła się by Abram właśnie z nią spłodził dziecko. Jahwe objawił się Abramowi, zawarł z nim przymierze (którego znakiem miało być obrzezanie wszystkich mężczyzn) i zmienił jego imię na „Abraham”:
Nie będziesz więc odtąd nazywał się Abram, lecz imię twoje będzie Abraham, bo uczynię ciebie ojcem mnóstwa narodów.
Rdz 17, 5
Po pewnym czasie Jahwe obiecał Abrahamowi, że jego żona, Saraj, urodzi kolejnego syna. Abraham nie wierzył Bogu, ponieważ zarówno on jak i jego żona byli już wówczas sędziwego wieku, ponadto Saraj nie była wcześniej w stanie rodzić dzieci.
I mówił Bóg do Abrahama: «Żony twej nie będziesz nazywał imieniem Saraj, lecz imię jej będzie Sara. Błogosławiąc jej, dam ci i z niej syna, i będę jej nadal błogosławił, tak że stanie się ona matką ludów i królowie będą jej potomkami». Abraham, upadłszy na twarz, roześmiał się; pomyślał sobie bowiem: «Czyż człowiekowi stuletniemu może się urodzić syn? Albo czy dziewięćdziesięcioletnia Sara może zostać matką?»
Rdz 17, 15-17
Lecz stał się cud - rodzicom zbliżającym się do wieku stu lat urodził się syn - Izaak. Niestety nie dla wszystkich skończyło się to szczęśliwie, ponieważ pewnego dnia Sara zauważyła jak Izmael naśmiewał się z Izaaka. Zażądała więc, by niewolnicę Hagar i jej syna odesłano precz. Abraham zaprotestował, lecz Jahwe nakazał mu postąpić tak, jak chciała Sara. Ostatecznie i Hagar i Izmael zostali przepędzeni.
Wówczas miało też miejsce bezprecedensowe wydarzenie - Jahwe rozkazał Abrahamowi złożyć Izaaka w ofierze. Abraham nie zawahał się ani chwili, zabrał syna na górę i przygotował tam ołtarz. Gdy miał już zatopić ostrze w ciele syna - Jahwe powstrzymał go. W zamian wskazał na barana, który zaplątał się w pobliskich zaroślach. W ten sposób Izaak został ocalony a Jahwe przekonał się, że Abraham jest mu nieskończenie wierny i oddany.
Izaak poślubił Rebekę, a gdy miał 60 lat urodziła mu dwóch synów. Starszym i pierworodnym był Ezaw, młodszym, Jakub. Pewnego dnia gdy Ezaw, zręczny myśliwy, wrócił z łowów - był tak głodny, że w zamian za gotowaną przez brata potrawę oddał mu swój przywilej bycia pierworodnym synem. Później, gdy stary i niedowidzący ojciec wezwał Ezawa by go pobłogosławić, Jakub używając podstępu podszył się pod swego nieobecnego brata i otrzymał od ojca błogosławieństwo pierwotnie nie dla niego przygotowane.
Jakub (który otrzymał później imię „Izrael” po tajemniczym epizodzie „siłowania się z Bogiem” tym samym stając się protoplastą wszystkich Izraelitów) miał dwunastu synów. Jeden z nich, Józef, miał dziwne sny które można było zinterpretować w taki sposób, że będzie on wywyższony ponad jego braci. Ci coraz bardziej nienawidzili go za to aż pewnego dnia postanowili go zabić. Opamiętali się jednak, lecz w zamian sprzedali go wędrownym kupcom w niewolę. Ojcu zaś powiedzieli, że rozszarpały go dzikie zwierzęta. Józef ostatecznie trafił do Egiptu, gdzie z czasem stał się samym wezyrem (odpowiednikiem premiera) dzięki trafnemu odczytaniu snów faraona i przewidzeniu dzięki temu lat nieurodzaju i głodu. Klęska głodu dosięgła także pozostającą w Kanaanie rodzinę Józefa. Jego bracia wyruszyli zatem do Egiptu aby kupić tam jedzenie, ponieważ dzięki przygotowaniom Józefa zboża w tym kraju nie brakowało. Józef, mimo wielu lat jakie upłynęły od ich ostatniego spotkania, rozpoznał swych braci, lecz oni jego nie. Wykorzystując to Józef wystawił ich na próbę, a gdy uznał, że żałują swego postępku i zauważył, że bronią obecnie najmłodszego z braci przed niewolą - ujawnił swoją prawdziwą tożsamość. I zaprosił całą swoją rodzinę do Egiptu, aby mogła osiedlić się w rejonie zwanym Goszen i tam żyć w spokoju.
Tak w gigantycznym skrócie prezentują się losy przodków ludu Izraela. Zacznijmy dokładniejszą analizę. Dziś zajmiemy się historią Abrahama, Izaaka, Jakuba i Józefa.
Początek rozdziału 17 Genesis to jeden z ważniejszych przykładów ogólnej nieścisłości i sprzeczności znajdującej się wewnątrz całego kanonu pism chrześcijańskich. Choć nie jest on akurat jakimś głównym zarzutem co do wiarygodności ST (zgodnie z moim stanowiskiem w tej debacie), tak jednak myślę, że warto mimo wszystko tutaj o nim wspomnieć jako o ciekawostce i jednocześnie elemencie nieco umacniającym moje stanowisko. Mowa o tym fragmencie:
A gdy Abram miał dziewięćdziesiąt dziewięć lat, ukazał mu się Pan i rzekł do niego: «Jam jest Bóg Wszechmogący. Służ Mi i bądź nieskazitelny, chcę bowiem zawrzeć moje przymierze pomiędzy Mną a tobą i dać ci niezmiernie liczne potomstwo». Abram padł na oblicze, a Bóg tak do niego mówił: «Oto moje przymierze z tobą: staniesz się ojcem mnóstwa narodów. Nie będziesz więc odtąd nazywał się Abram, lecz imię twoje będzie Abraham, bo uczynię ciebie ojcem mnóstwa narodów. Sprawię, że będziesz niezmiernie płodny, tak że staniesz się ojcem narodów i pochodzić będą od ciebie królowie. Przymierze moje, które zawieram pomiędzy Mną a tobą oraz twoim potomstwem, będzie trwało z pokolenia w pokolenie jako przymierze wieczne, abym był Bogiem twoim, a potem twego potomstwa. I oddaję tobie i twym przyszłym potomkom kraj, w którym przebywasz, cały kraj Kanaan, jako własność na wieki, i będę ich Bogiem». Potem Bóg rzekł do Abrahama: «Ty zaś, a po tobie twoje potomstwo przez wszystkie pokolenia, zachowujcie przymierze ze Mną. Przymierze, które będziecie zachowywali między Mną a wami, czyli twoim przyszłym potomstwem, polega na tym: wszyscy wasi mężczyźni mają być obrzezani; będziecie obrzezywali ciało napletka na znak przymierza waszego ze Mną. Z pokolenia w pokolenie każde wasze dziecko płci męskiej, gdy będzie miało osiem dni, ma być obrzezane - sługa urodzony w waszym domu lub nabyty za pieniądze - każdy obcy, który nie jest potomkiem twoim - ma być obrzezany; obrzezany ma być sługa urodzony w domu twoim lub nabyty za pieniądze. Przymierze moje, przymierze obrzezania, będzie przymierzem na zawsze. Nieobrzezany, czyli mężczyzna, któremu nie obrzezano ciała jego napletka, taki człowiek niechaj będzie usunięty ze społeczności twojej; zerwał on bowiem przymierze ze Mną».
Rdz 17, 1-14
Myślę, że wiadomo już o jaką kwestię chodzi. Mówi się, że Biblia to dzieło jednolite. Co prawda składające się z wielu ksiąg spisanych na przestrzeni wielu stuleci, ale jednak pochodzące mimo wszystko z jednego źródła - samego Boga. Pozostaje zatem pytanie - dlaczego dzisiejsi czciciele Jahwe dość często nie „obrzezają ciała napletka”?
Kwestia ta stała się punktem zapalnym we wczesnym chrześcijaństwie, gdy panowała ostra dyskusja pomiędzy chrześcijanami wywodzącymi się ze środowisk żydowskich a chrześcijanami wywodzącymi się ze środowisk „pogańskich”. Ostatecznie historycznie zwyciężyła opcja propagowana głównie przez Pawła z Tarsu, który argumentował (w skrócie), że stare prawa judaizmu nie są już obowiązujące - i że jedynym wymogiem jest odpowiednia wiara w Jezusa i jego odkupieńczą misję. To stanowisko, zwycięskie historycznie, przetrwało do dziś, umocniło się i obecnie również powinno być traktowane jako „natchnione i autentyczne”.
I tutaj, moim zdaniem, wyraźnie widać właśnie „ludzkość” tej religii. Powyższy fragment pochodzi z czasów dość wczesnych. Obrzezanie było elementem praktyk izraelskich od dawien dawna. Można uznać, że miało to pewne względy higieniczne w sytuacji, gdy mężczyźni żyli w gorącym klimacie i niezbyt dbali o swoją higienę (a tak było w tamtych czasach). Z jakiegoś powodu Izraelici uznali, że czynność ta lub ten stan (obrzezanie, posiadanie obrzezanego członka) są nie tyle zabiegiem higienicznym, ile wręcz boskim nakazem, znakiem „przymierza” z istotą nadprzyrodzoną. W swojej myśli teologicznej posunęli się do stwierdzeń zawartych w powyższym fragmencie - jest to znak przymierza, a Jahwe ogłasza, że zarówno przymierze to jak i czynność ta będąca jego znakiem mają trwać i być wykonywane „przez wszystkie pokolenia” i „na zawsze”.
Pozostaje więc bardzo ważne pytanie - dlaczego ludzie dziś dają się zwieść tłumaczeniu Kościoła, który nie wymaga już od ludzi obrzezania?
Jahwe przecież wyraźnie tutaj stwierdza zasady - wszyscy mężczyźni muszą być obrzezani. I tak musi być „przez wszystkie pokolenia” i „na zawsze”, kto by się temu przeciwstawił - miałby zostać „usunięty ze społeczności” ponieważ „zerwał w ten sposób przymierze”.
To, że dziś te słowa są już nieaktualne podkreśla „ludzki” charakter Biblii i samej religii. Ot, dawniej ludzie wierzyli, że obrzezanie jest ekstremalnie ważnym wymogiem Jahwe - więc tak je sobie prezentowali. Przedstawiali swojego boga jako postać, która wyraźnie w swojej księdze tego właśnie od swoich czcicieli wymaga. Kiedy jednak nastały nowe czasy i pojawiły się nowe koncepcje - najwyraźniej też „zmieniło się zdanie samego Jahwe”. Bogowie są wytworami ludzkimi - dlatego też myślą i wymagają tego, co akurat myślą i wymagają ludzie którzy ich wymyślili i w nich wierzą. Naiwne bowiem jest przekonanie (choć podzielane i dziś przez zapewne wielu ludzi) że jednego dnia Jahwe ogłosił taki wymóg, zażądał od ludzi aby dotrzymywali go „przez wszystkie pokolenia na zawsze” a potem, nagle po kilku stuleciach, wszystko kompletnie anulował. Na dodatek dzięki pewnej grupce nieuznawanych przez jego głównych kapłanów ludzi którzy początkowo nie byli większością nawet we własnej grupie (czyli pierwszych chrześcijan optujących za brakiem wymogu obrzezania). Niezmiennie urocze dla mnie są te właśnie momenty, w których sam Kościół postępuje wyraźnie inaczej niż nakazuje jego „święta księga”. Oczywiście każde takie odstępstwo od tekstu ST (ponieważ to on od samego początku nastręczał chrześcijanom problemy z racji tego, że pochodził z innej epoki i zawierał inny przekaz niż to, co chrześcijanie sobie wymyślili) jest „wyjaśnione”, lecz nie da się ukryć, że te „wyjaśnienia” to jedynie marna próba zaklinania rzeczywistości. W tekście ST mamy napisane, że obrzezanie musi być wykonywane „przez wszystkie pokolenia na zawsze”. Kościół nie wymaga obrzezania (zapewne dużo zdziałała tutaj niechęć nawracanych pogan do obcinania sobie tam czegokolwiek ) więc koniecznie trzeba znaleźć jakiekolwiek „wyjaśnienie” które „anuluje” stary porządek i pogodzi oba (ST i NT) światy.
Drugą sprawa jest widoczny i tutaj prymitywizm autorów tekstu. Podobnie bowiem naiwna jest myśl, że jakieś bóstwo musi wymagać od ludzkości obcinania sobie części ciała jako „znaku przymierza”. Przecież to bóstwo! Ponoć nieskończenie mądre, współczujące i kochające. Na pewno mogło ustalić sobie takie przymierze, które nie wymagało wcale tej czynności. Mógł po prostu pamiętać, że zawarł je z nami i tyle. Obcinanie czegokolwiek, jako widoczny znak, w obliczu jego wszechwiedzy nie musiało być wymagane. Mogło być widocznym znakiem jedynie dla innych ludzi - pobratymców, nie zaś samego Jahwe.
Co więcej - słowa te, spisane przez autorów jakieś 2500 lat temu, do dziś odbijają się ludzkości czkawką. Osobiście jestem szczęśliwy, że Kościół zrezygnował z tej praktyki już dawno temu. Jednak wciąż istnieją ludzie, którzy dopuszczają się tej praktyki. Biorą swoich nowonarodzonych synów i ciach! Absolutnie bez pytania. Bez zgody najbardziej zainteresowanego. Próbują się niekiedy tłumaczyć i ukryć prawdziwy powód pod płaszczykiem „lepszej higieny”, lecz w dzisiejszych czasach powszechnie dostępnej wody i mydła to uzasadnienie nie ma racji bytu. Ludzie ci ucinają skórę swoim dzieciom bo wierzą, że tak życzy sobie ich bóg. Istna masakra. I jeszcze byłoby to jako tako do przełknięcia, gdyby robili to samym sobie. Ok, wierzysz, że tak trzeba, bierzesz skalpel i sobie ucinasz. Twój wybór, twoje ciało, twoja sprawa. Ale pamiętać trzeba, że tutaj mowa o dokonywaniu takiego zabiegu na osobie nieświadomej całej tej szopki. Osobie, która już do końca życia (jeśli nie zapłaci później za jakąś rekonstrukcję) będzie musiała żyć z wyborem swoich nieodpowiedzialnych (by nie powiedzieć wprost - głupich) rodziców.
Dalej mowa jest o zniszczeniu Sodomy i Gomory. Warto wspomnieć tutaj o tym „wydarzeniu” ponieważ znowu stoi ono w pewnej sprzeczności z historią Noego. Oto pewnego dnia „skargi doszły do uszu Jahwe że miasta te są siedzibą występku”. Bóg przybiera w tej historii postać człowieka, postać najwyraźniej niezbyt zorientowaną w wydarzeniach, ponieważ:
Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują tak, jak głosi oskarżenie, które do Mnie doszło, czy nie; dowiem się».
Rdz 18, 21
Okazuje się, że pogłoski o reputacji tych miast są prawdziwe, zatem Jahwe wpada na iście genialny pomysł - zamierza te miasta, wraz z ich mieszkańcami, po prostu zniszczyć (chociaż Noemu przyrzekł, że zawiera przymierze z każdym człowiekiem).
Wydaje się, że w opowieści tej tkwi ziarno prawdy. Może być tak, że faktycznie istniały takie miasta i pewnego dnia spotkała je jakaś katastrofa naturalna, niemożliwa do ogarnięcia umysłami ludzi tamtych czasów. Z czasem postanowiono więc wykorzystać te wydarzenie jako kanwę opowieści w którą można by wpleść i Jahwe i Abrahama i Lota i pewne treści religijne. Niestety historia ta została zredagowana dawno temu, gdy ludzie byli dość prymitywni, więc i zawarte są w niej prymitywne elementy. Po pierwsze mamy tutaj wizerunek boga, który niszczy całe miasta razem z przebywającymi tam niewinnymi dziećmi (podobnie jak w przypadku potopu) a po drugie mamy tutaj Lota, osobę uznawaną za „sprawiedliwą” która dopuszcza się takich słów:
Zanim jeszcze udali się na spoczynek, mieszkający w Sodomie mężczyźni, młodzi i starzy, ze wszystkich stron miasta, otoczyli dom, wywołali Lota i rzekli do niego: «Gdzie tu są ci ludzie, którzy przyszli do ciebie tego wieczoru? Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi poswawolić!» Lot, który wyszedł do nich do wejścia, zaryglowawszy za sobą drzwi, rzekł im: «Bracia moi, proszę was, nie dopuszczajcie się tego występku! Mam dwie córki, które jeszcze nie żyły z mężczyzną, pozwólcie, że je wyprowadzę do was; postąpicie z nimi, jak się wam podoba, bylebyście tym ludziom niczego nie czynili, bo przecież są oni pod moim dachem!»
Rdz 19, 4-8
Idąc za dziś dość moralnie nagannym przekonaniem, że oddanie swoich dwóch młodych córek żądnemu rozpusty tłumowi jest dobrym w tej sytuacji rozwiązaniem. Faktycznie w Sodomie musiało źle się dziać, skoro ktoś taki był tam postrzegany jako „sprawiedliwy” (podobnie ma się z jego córkami - które również zostały uratowane tylko po to, by chwilę później upić własnego ojca i mieć z nim dzieci) i godny uratowania!
Niemniej stało się ogólnie tak, jak stać się musiało. Miasta zostały zniszczone, a podczas ucieczki, mimo wyraźnego boskiego zakazu, żona Lota obejrzała się za siebie by ujrzeć tę zagładę. Za to wyraźne złamanie boskiego nakazu została (a jakże!) surowo ukarana - natychmiast zamieniła się w słup soli.
To kolejny „ludzki” element w Biblii. Oczywiste jest, że ludzie nie zamieniają się w słupy soli. Jednak nad Morzem Martwym, ekstremalnie zasolonym zbiornikiem wodnym, znajdują się formacje skalne które najwyraźniej były dla starożytnych Izraelitów nie lada ciekawostką. Na tyle znaczącą, że postanowili uraczyć nas uroczą historyjką mającą na celu wyjaśnienie ich pochodzenia.
W rozmaitych kulturach wiele jest podobnych ludowych historii - ludzie w nich zamieniać się mieli w kamienie czy drzewa - wiele z nich związanych było jak tutaj - ze złamaniem jakiegoś zakazu czy przysięgi, poczytywane było jako kara za niecny występek a i jednocześnie stawało się ludowym wyjaśnieniem pochodzenia rozmaitych elementów krajobrazu. Podobnie jednak jak i w innych tego typu historiach - taka opowiastka jest urocza, lecz czy naprawdę jej miejsce jest w „natchnionej przez Boga księdze”? Czy naprawdę mamy uznać, że Jahwe postanowił z jakiegoś powodu dołączyć do swojej najwznioślejszej księgi taką naiwną ludową opowiastkę? Dlatego właśnie uważam, że Biblia to wytwór myśli ludzkiej, w której autor zawarł z jakiegoś powodu to, co uznawał za słuszne. W tamtym okresie taka historia z jakiegoś powodu została za taką uznana. A zatem, bez względu na jej dzisiejszą wymowę, została dołączona do tekstu.
Kolejnym fragmentem w którym Jahwe odsłania swe mroczne oblicze jest tenże:
Potem Abraham powędrował stamtąd do Negebu i osiedlił się pomiędzy Kadesz a Szur. A gdy przebywał w Gerarze, mawiał o swej żonie Sarze: «Jest ona moją siostrą». Wobec tego Abimelek, król Geraru, wysłał [swoich] ludzi, by zabrali Sarę. Tej samej jednak nocy przyszedł Bóg do Abimeleka we śnie i powiedział do niego: «Umrzesz z powodu tej kobiety, którą zabrałeś, gdyż ona ma męża». Abimelek, który jeszcze nie zbliżył się do niej, rzekł: «Panie, czy miałbyś także ukarać śmiercią ludzi niewinnych? Przecież on mi mówił: "Ona jest moją siostrą", i przecież ona również mówiła: "On jest moim bratem". Uczyniłem to w prostocie serca i z rękami czystymi». Wtedy Bóg rzekł do niego: «I ja wiem, że uczyniłeś to w prostocie serca. Toteż sam ciebie powstrzymałem od wykroczenia przeciwko Mnie; dlatego nie dopuściłem, abyś się jej dotknął. Teraz więc zwróć żonę temu człowiekowi, bo jest on prorokiem i będzie się modlił za ciebie, abyś pozostał przy życiu. Jeżeli zaś nie zwrócisz, wiedz, że na pewno nie minie śmierć ciebie i wszystkich twoich bliskich».
Rdz 20, 1-7
Abraham pomodlił się do Boga i Bóg uzdrowił Abimeleka, żonę jego i jego niewolnice, aby mogli mieć potomstwo; Bóg bowiem dotknął niepłodnością wszystkie łona w domu Abimeleka za Sarę, żonę Abrahama.
Rdz 20, 17-18
Historia ta jest ciekawym powtórzeniem historii wcześniejszej, gdy Abraham, przebywając w Egipcie, rozgłaszał że Sara jest jego siostrą, nie żoną (chodziło o to, że Abraham bał się, że ludzie będą patrzeć z pożądaniem na piękną Sarę, zabiją go jako jej męża by wziąć ją dla siebie. Co ciekawe - w tym okresie Sara liczyć już miała mniej więcej 50 lat). Tutaj należy skupić się na tym, że Abimelek działał nieświadomie - nie miał pojęcia, że Sara jest żoną a nie siostrą Abrahama. Z tego powodu Jahwe nie ukarał go, lecz zaproponował rozwiązanie sytuacji. Problemem jednak jest groźba kary jaka miała spaść na Abimeleka w razie odmowy - Jahwe, nasz „miłosierny bóg”, ogłosił, że karą będzie „śmierć Abimeleka i wszystkich jego bliskich”. Tak jakby bliscy ci mieli być odpowiedzialni za występek samego króla. Tak jak to napisałem wcześniej - wygląda na to, że Jahwe stosował zasady „sprawiedliwości” takie same jakie dziś panują w Korei Północnej, jednym z najbardziej mrocznych i zbrodniczych reżimów XXI wieku. Nie obyło się jednak bez pewnego rodzaju „kary” i to zbiorowej. Jak widzimy - Jahwe dotknął z tego powodu tymczasową bezpłodnością wszystkie kobiety na dworze Abimeleka.
Idźmy dalej:
Wreszcie Pan okazał Sarze łaskawość, jak to obiecał, i uczynił jej to, co zapowiedział. Sara stała się brzemienną i urodziła sędziwemu Abrahamowi syna w tym właśnie czasie, jaki Bóg wyznaczył. Abraham dał swemu synowi, którego mu Sara urodziła, imię Izaak. Abraham obrzezał Izaaka, gdy ten miał osiem dni, tak jak to Bóg mu przykazał. Abraham miał sto lat, gdy mu się urodził syn jego Izaak. Sara mówiła:
«Powód do śmiechu dał mi Bóg.
Każdy, kto się o tym dowie, śmiać się będzie z mej przyczyny».
I dodawała:
«Któż by się ośmielił rzec Abrahamowi:
Sara będzie karmiła piersią dzieci,
a jednak urodziłam syna mimo podeszłego wieku mego męża».
Dziecko podrosło i zostało odłączone od piersi. Abraham wyprawił wielką ucztę w tym dniu, w którym Izaak został odłączony od piersi. Sara widząc, że syn Egipcjanki Hagar, którego ta urodziła Abrahamowi, naśmiewa się z Izaaka, rzekła do Abrahama: «Wypędź tę niewolnicę wraz z jej synem, bo syn tej niewolnicy nie będzie współdziedzicem z synem moim Izaakiem». To powiedzenie Abraham uznał za bardzo złe - ze względu na swego syna. A wtedy Bóg rzekł do Abrahama: «Niechaj ci się nie wydaje złe to, co Sara powiedziała o tym chłopcu i o twojej niewolnicy. Posłuchaj jej, gdyż tylko od Izaaka będzie nazwane twoje potomstwo. Syna zaś tej niewolnicy uczynię również wielkim narodem, bo jest on twoim potomkiem». Nazajutrz rano wziął Abraham chleb oraz bukłak z wodą i dał Hagar, wkładając jej na barki, i wydalił ją wraz z dzieckiem. Ona zaś poszła i błąkała się po pustyni Beer-Szeby. A gdy zabrakło wody w bukłaku, ułożyła dziecko pod jednym krzewem, po czym odeszła i usiadła opodal tak daleko, jak łuk doniesie, mówiąc: «Nie będę patrzała na śmierć dziecka». I tak siedząc opodal, zaczęła głośno płakać.
Ale Bóg usłyszał jęk chłopca i Anioł Boży zawołał na Hagar z nieba: «Cóż ci to, Hagar? Nie lękaj się, bo usłyszał Bóg jęk chłopca tam leżącego. Wstań, podnieś chłopca i weź go za rękę, bo uczynię go wielkim narodem». Po czym Bóg otworzył jej oczy i ujrzała studnię z wodą; a ona poszła, napełniła bukłak wodą i dała chłopcu pić.
Bóg otaczał chłopca opieką, gdy dorósł. Mieszkał on na pustyni i stał się łucznikiem. Mieszkał stale na pustyni Paran; matka zaś jego sprowadziła mu żonę z ziemi egipskiej.
Rdz 21, 1-21
Tutaj z kolei miłosierny Jahwe nakazuje Abrahamowi postąpić zgodnie z zazdrosnym i nienawistnym żądaniem Sary. Oto narósł konflikt pomiędzy nią a Hagar, nałożnicą która urodziła Abrahamowi syna, Izmaela. Sara, zazdrosna najwyraźniej o prawo dziedziczenia, sprowokowana „naśmiewaniem się z jej syna, Izaaka przez Izmaela” żąda odprawienia precz zarówno Hagar jak i jej dziecka. Prośba ta jest moralnie naganna - w istocie sam Abraham podziela to zdanie i waha się. Wówczas Jahwe rozkazuje mu by postąpił tak, jak chce jego żona. Tym samym Jahwe „usankcjonował” wypędzenie na pustynię, z dala od Abrahama i jego dobytku, samotnej kobiety z dzieckiem. Owszem, zapewnił, że przeżyją i że Izmael stanie się praojcem wielkiego narodu, lecz czy nie jest to mimo wszystko okrutne wobec zarówno matki jak i dziecka? Dziecka, które z tego powodu musiało przeżywać męki i być bliskie śmierci z pragnienia?
I tutaj przechodzimy do prawdopodobnie najbardziej niemoralnego aktu Jahwe w historii Abrahama. Tak zwanej „Akedy”:
A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem» - powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę». Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osła, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: «Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was». Abraham, zabrawszy drwa do spalenia ofiary, włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili. Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu» - zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?» Abraham odpowiedział: «Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój». I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna. Ale wtedy Anioł Pański zawołał na niego z nieba i rzekł: «Abrahamie, Abrahamie!» A on rzekł: «Oto jestem». [Anioł] powiedział mu: «Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna». Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. I dał Abraham miejscu temu nazwę "Pan widzi". Stąd to mówi się dzisiaj: «Na wzgórzu Pan się ukazuje».
Po czym Anioł Pański przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: «Przysięgam na siebie, wyrocznia Pana, że ponieważ uczyniłeś to, a nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia [takiego, jakie jest udziałem] twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu».
Abraham wrócił do swych sług i wyruszywszy razem z nimi w drogę, poszedł do Beer-Szeby.
I mieszkał Abraham nadal w Beer-Szebie.
Rdz 22, 1-19
Jest opowieść o ofiarowaniu Izaaka. Oto pewnego dnia Jahwe postanowił wystawić Abrahama na próbę. Rozkazał mu aby wziął swego jedynego syna (jedynego, który pozostał przy nim), zabrał na górę i złożył mu w ofierze. Ofiara miała polegać na tym samym co wszystkie ofiary z istot żywych w świadomości starożytnych Izraelitów - musiała polegać na zabiciu istoty ofiarowywanej. Abraham nie waha się - idzie z synem na górę, związuje go i gdy już miał zatapiać ostrze w ciele syna - Jahwe interweniuje. Zatrzymuje rękę Abrahama i zwraca jego uwagę na barana zaplątanego w pobliskich zaroślach. W ten sposób ostatecznie w ofierze zostaje złożony baran, Izaak zaś zostaje ocalony. Jahwe jest zadowolony - okazało się bowiem, że Abraham jest mu całkowicie oddany i posłuszny.
Opowieść ta często jest ukazywana przez ludzi wierzących jako piękna historia właśnie oddania bezgranicznego Bogu. Pamiętam, że na lekcji religii prezentowane to było jako coś niezwykle godnego naśladowania. Innymi słowy - Abraham jest bohaterem pozytywnym (Jahwe zaś ucieka od oceny, jako bóg zawsze obcy jest jakiemukolwiek poddawaniu ocenie, zawsze jest nieskończenie dobry i prawy). A mimo to od początku nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie tak. Jak można bowiem w ogóle zażądać od ojca by, w dowód posłuszeństwa, zamordował swoje jedyne i ukochane dziecko?
Tutaj ponownie wraca kwestia wszechwiedzy Jahwe. Czy gdyby był on faktycznie wszechwiedzący - to czy jakikolwiek sens miałoby poddawanie Abrahama próbie? Przecież wynik tej próby w takiej sytuacji musiał być Jahwe znany już od samego początku. Czy zatem wymagane było wykonanie samego gestu przez Abrahama? Coś, co można byłoby wykorzystać w księdze którą chciało się później napisać? Czy w ogóle nieskończony i niepojęty Bóg może być poddany jakimkolwiek wymogom oprócz tych, które sam sobie z własnej woli narzuci? Czy to wszystko musiało być mimo wszystko ważniejsze od psychiki i odczuć chłopca, który został podstępem zaprowadzony na górę, zwiedziony poczuciem bezpieczeństwa, a potem, związany, oczekiwał na swoją śmierć? I to z ręki własnego, wydawałoby się, kochającego ojca?
Pytań jest wiele, odpowiedzi na nie - trudne. Wszystko to dlatego, że historia ta, jakby na nią nie patrzeć, budzi (lub też raczej - powinna budzić) spory niesmak. Lecz, jak widzieliśmy wcześniej, Jahwe dopuszczał się w przeszłości gorszych zbrodni, więc w sumie nie powinniśmy się jakoś specjalnie dziwić. Na szczęście jednak, mimo wszystko, historia kończy się (niby) dobrze. Chłopiec ostatecznie zostaje uratowany i może dalej cieszyć się (zapewne nie bez traumy ) życiem.
Ale czy na pewno?
Uważne oko zauważy, że ten cytat podałem w nowatorskiej formie - jest tutaj dwukolorowy. Kolor czerwony to fragmenty pochodzące ze wspomnianego wcześniej źródła „E” (na określenie Boga autor ten używa wyrażenia „Elohim” jak też styl tekstu jest stylem tego właśnie źródła). Kolor zielony - spoza tych czterech klas JEDP - mianowicie był to koś o którym mówimy „redaktor” (w tym fragmencie odniesienia do Boga błyskawicznie przeskakują na YHWH - określenie raczej obce Elohiście). Redaktorem była osoba która ostatecznie dokonała korekt i najlepiej jak potrafiła łączyła rozmaite wątki i wcześniejsze źródła w całość.
Główny wątek to źródło „E” - „Elohisty”. Gdy przeczytamy jeszcze raz tę historię i pominiemy wstawkę redaktorską - okaże się nagle, że wymowa tego fragmentu może być intepretowana zupełnie inaczej. Oto Abraham poszedł z synem na górę, związał go, położył na ołtarzu a potem „sięgnął po nóż by zabić swego syna”. Czytając dalej jedynie źródło „E” widzimy, że od razu po tych słowach Jahwe chwali Abrahama, ponieważ „uczynił to i nie oszczędził swego syna”! Jakby tego było mało - dalej w tekście napisane jest, że tylko Abraham wrócił do swych sług czekających na niego u podnóża góry (forma wyrazów hebrajskich podkreśla to zarówno gdy Abraham zszedł z góry sam oraz gdy sam zamieszkał w Beer-Szebie). I już nigdy więcej w źródle „E” Izaak się nie pojawia jako postać wykonująca jakiekolwiek czynności. Po tym momencie Izaak po prostu z tradycji „E” znika.
Co więcej - w tekście oryginalnym użyte jest stwierdzenie „tahat beno” - tłumaczone jako „zamiast swego syna” (mowa o baranie, który miał być ofiarowany zamiast Izaaka). Co ciekawe ten wyraz (tahat) pojawia się w Biblii około 250 razy. Jedynie w 25% przypadków tłumaczyć należy to słowo jako „zamiast”. W reszcie przypadków oznacza ono „pod” oraz „następnie”. Czy zatem fragment ten nie należałoby tłumaczyć tak, że Abraham najpierw złożył w ofierze Izaaka a następnie - barana? Dodatkowo analiza gramatyczna oryginalnych hebrajskich zdań użytych w tym fragmencie podkreśla dokonany charakter czynu. We fragmencie „ponieważ uczyniłeś to, a nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił” forma gramatyczna sugeruje, że czyn został dokonany, że ofiara została złożona. I to w sensie dosłownym - na zasadzie „ofiara została istotnie zarżnięta” a nie „poczytuję sobie twoje posłuszeństwo jako ofiarę”. No i na końcu jeszcze jedna sugestia - cały ten rozdział kończy się listą dzieci narodzonych w rodzinie Abrahama. „Po tych wydarzeniach” Abraham dowiedzieć się miał o istnym wysypie noworodków. Czy ma to związek z ofiarą Izaaka? Izaak zginął, więc w ramach „zapłaty za ofiarę” Jahwe natychmiast nagrodził jego rodzinę tymi dziećmi? Ma to mieć związek z paktem pomiędzy bóstwem a człowiekiem - bóstwo żąda ofiary obiecując w zamian potomstwo - a wielkość nagrody musi być proporcjonalna do wielkości ofiary. Ofiara została złożona - zatem „tuż po tym wydarzeniu” bóstwo wypełnia swoją część umowy. A jako ciekawostkę można dodać, że jeszcze jedna wskazówka może być ukryta w ostatnich wersach tego rozdziału.
Po tych wydarzeniach doniesiono Abrahamowi: Milka również urodziła synów twemu bratu, Nachorowi: Usa, syna pierworodnego, Buza, jego brata, Kemuela, praojca Aramejczyków, Keseda, Chazo, Pildasza, Jidlafa oraz Betuela. Betuel zaś był ojcem Rebeki.
Ośmiu synów urodziła Milka Nachorowi, bratu Abrahama. Również drugorzędna żona Nachora, imieniem Reuma, urodziła Tebacha, Gachama, Tachasza i Maakę.
Rdz 22, 20-24
Wśród tej nawały nowonarodzonych dzieci wymienionych jest wiele imion. Imiona te możemy podzielić na dwie części. Pierwsza część - dzieci Milki - wydają się być „w porządku” - to zwykłe imiona, pojawiające się i później w narracji biblijnej. Jednak dzieci „drugorzędnej żony” to już inna sprawa. Zarówno Reuma jak i większa część jej dzieci nie pojawiają się już nigdzie indziej. Imiona te są imionami praktycznie nieistniejącymi w tamtej epoce. A gdy odczyta się je fonetycznie…
Re’umah można odczytać jako „spójrz co”. Tevah - „zarżnięcie/zarżnięty”. Gaham - „płomień/spalanie”. Tahasz - „skóra” używana do przykrywania tabernakulum - miejsca świętej obecności Boga a Ma’akah - „zmiażdżony”. Może to być zamierzona gra słów z której wynika, że „wysyp niemowląt” spowodowany był tym, że kogoś złożono na ołtarzu, zarżnięto, zmiażdżono i spalono.
Czy zatem w tradycji elohistycznej Izaak pierwotnie został złożony w ofierze? A obecna historia prezentowana w Biblii to historia zniekształcona wstawką pewnego redaktora, który układając i korygując rozmaite fragmenty ST uznał, że tę historię należy zmienić tak aby wszystko zakończyło się szczęśliwie? Jest to bardzo prawdopodobne.
Następnym momentem o którym należy tu wspomnieć jest historia Józefa. Jak już napisałem - został on sprzedany w niewolę przez swoich braci lecz z czasem doszedł do stanowiska samego wezyra w Egipcie. Wszystko to dzięki swoim umiejętnościom odczytywania snów. Oto ten najważniejszy moment:
W dwa lata później faraon miał sen. [Śniło mu się, że] stał nad Nilem. I oto z Nilu wyszło siedem krów pięknych i tłustych, które zaczęły się paść wśród sitowia. Ale oto siedem innych krów wyszło z Nilu, brzydkich i chudych, które stanęły obok tamtych nad brzegiem Nilu. Te brzydkie i chude krowy pożarły siedem owych krów pięknych i tłustych. Faraon przebudził się. A kiedy znów zasnął, miał drugi sen. Przyśniło mu się siedem kłosów wyrastających z jednej łodygi, zdrowych i pięknych. A oto po nich wyrosło siedem kłosów pustych i zniszczonych wiatrem wschodnim. I te puste kłosy pochłonęły owych siedem kłosów zdrowych i pełnych. Potem faraon przebudził się. Był to tylko sen.
Rano faraon, zaniepokojony, rozkazał wezwać wszystkich wróżbitów egipskich oraz wszystkich mędrców i opowiedział im, co mu się śniło. Nie było jednak nikogo, kto by umiał wytłumaczyć faraonowi te sny. Wtedy przełożony podczaszych rzekł do faraona: «Dzisiaj wyznam moje grzechy. Faraon, rozgniewawszy się na swego sługę oddał mnie, a ze mną i przełożonego piekarzy pod straż do domu przełożonego dworzan. I wtedy mieliśmy obaj jednej nocy sen, on inny a ja inny. A był tam z nami pewien młody Hebrajczyk, sługa przełożonego dworzan. Opowiedzieliśmy mu, a on wytłumaczył nam nasze sny, tłumacząc sen każdego z nas. I stało się tak, jak nam je wytłumaczył: mnie przywrócił [faraon] na mój urząd, a jego powiesił».
Wtedy faraon kazał wezwać Józefa. Wyprowadzono go więc pospiesznie z lochu, a on, ogoliwszy się oraz zmieniwszy szaty, przyszedł do faraona. Faraon rzekł do Józefa: «Miałem sen, którego nikt nie umie wytłumaczyć. Ja zaś słyszałem, jak mówiono o tobie, że skoro usłyszysz sen, zaraz go wytłumaczysz». Józef tak odpowiedział faraonowi: «Nie ja, lecz Bóg da pomyślną odpowiedź tobie, o faraonie». Faraon zaczął więc opowiadać Józefowi: «Śniło mi się, że stałem nad brzegiem Nilu. I nagle z Nilu wyszło siedem krów tłustych i pięknych, które zaczęły się paść wśród sitowia. A oto siedem krów innych wyszło za nimi, chudych i tak brzydkich, że podobnie brzydkich nie widziałem w całym Egipcie. Krowy chude i brzydkie pożarły owych siedem krów pierwszych, tłustych. Gdy te znalazły się w ich brzuchach, nie było wcale znać, że tam weszły; te, które je pożarły, były nadal tak samo chude jak poprzednio. I ocknąłem się. A potem zobaczyłem we śnie siedem kłosów wyrastających z jednej łodygi, zdrowych i pięknych. Lecz oto siedem kłosów zeschniętych, pustych, zniszczonych wiatrem wschodnim wyrosło po nich. I te puste kłosy pochłonęły owych siedem kłosów pięknych. A gdy to opowiedziałem wróżbitom, żaden nie potrafił mi wytłumaczyć».
Józef rzekł do faraona: «Sen twój, o faraonie, jest jeden. To, co Bóg zamierza uczynić, zapowiedział tobie, faraonie. Siedem krów pięknych - to siedem lat, i siedem kłosów pięknych - to też siedem lat; jest to bowiem sen jeden. Siedem zaś krów chudych i brzydkich, które wyszły za tamtymi, i siedem kłosów pustych i zniszczonych wiatrem wschodnim - to też siedem lat - głodu. To, o czym mówię faraonowi, Bóg uczyni tak, jak pokazał faraonowi. Bo nadejdzie siedem lat obfitości wielkiej w całym Egipcie. A po nich nastanie siedem lat głodu; i pójdzie w niepamięć cała ta obfitość w Egipcie, gdy głód będzie niszczył kraj. Nie będą już wiedzieli o obfitości w tym kraju wskutek głodu, który potem nadejdzie, bo będzie to głód bardzo ciężki. Ponieważ ten sen powtórzył się dwukrotnie, faraonie, Bóg to już postanowił i Bóg niebawem to uczyni. Teraz więc niech faraon upatrzy sobie kogoś roztropnego i mądrego i ustanowi go zarządcą Egiptu. Niech faraon tak ustanowi nadzorców, by zebrać piątą część urodzajów w Egipcie podczas siedmiu lat obfitości. Niechaj oni nagromadzą wszelką żywność podczas tych lat pomyślnych, które nadejdą. Niechaj gromadzą zboże do rozporządzenia faraona jako zaopatrzenie dla miast i niechaj go strzegą. A będzie ta żywność zachowana dla kraju na siedem lat głodu, które nastaną w Egipcie. Tak więc nie wyginie [ludność] tego kraju z głodu».
Słowa te podobały się faraonowi i wszystkim jego dworzanom. Rzekł więc faraon do swych dworzan: «Czyż będziemy mogli znaleźć podobnego mu człowieka, który miałby tak jak on ducha Bożego?» A potem faraon rzekł do Józefa: «Skoro Bóg dał ci poznać to wszystko, nie ma nikogo, kto by ci dorównał rozsądkiem i mądrością! Ty zatem będziesz nad moim dworem i twoim rozkazom będzie posłuszny cały mój naród. Jedynie godnością królewską1 będę cię przewyższał». I powiedział faraon Józefowi: «Oto ustanawiam cię rządcą całego Egiptu!» Po czym faraon zdjął swój pierścień z palca i włożył go na palec Józefa, i kazał go oblec w szatę z najczystszego lnu, a potem zawiesił mu na szyi złoty łańcuch. I kazał go obwozić na drugim swym wozie, a wołano przed nim: «Abrek!»
Rdz 41, 1-43
Pierwsze co mi rzuca się w oczy w tym fragmencie to dość prymitywne przekonanie które towarzyszyło nam od początków cywilizacji - wiara w „prorocze sny”. Zapewne znajdą się tacy, co się ze mną nie zgodzą, lecz sny to tylko sny - projekcje naszego umysłu. Choć związane są z naszym stanem emocjonalnym i przeżyciami - nie niosą ze sobą żadnych realnych przepowiedni na temat przyszłości. Nie można ich rozszyfrować i odczytać ukrytego znaczenia, ponieważ żadnego ukrytego znaczenia odnoszącego się do przyszłości po prostu nie zawierają. Dla starożytnych sny były zagadką - zdarzały się tak samo jak dziś, ludzie w snach widywali zarówno rzeczy znajome jak i dziwaczne fantazje, osoby żywe i dawno już zmarłe… Nie potrafili oni jednak zrozumieć czym one tak naprawdę są (zresztą i dziś nie ma co do tego stuprocentowej zgody). Dlatego też w tekście biblijnym to przekonanie zostaje zawarte. Ciekawe jest jednak to, że ludzie wierzący skłonni są akceptować taką sytuację gdy idzie o tekst biblijny - że to faktycznie były prorocze sny które miały się wypełnić. Ciekawe jednak co by się stało, gdyby w najbliższych wyborach wystartowała osoba która twierdziłaby non stop, że chce rządzić krajem ponieważ „miała proroczy sen który zinterpretowała tak, że to właśnie ona powinna tym krajem rządzić”. W odniesieniu do dzisiejszych czasów na takie tłumaczenie zareagowalibyśmy raczej z politowaniem.
Drugą kwestią na którą warto zwrócić tu uwagę jest to, że wyraźnie w tekście mamy napisane, że na świat spadnie klęska głodu bo „Bóg tak postanowił”. To echo najstarszych przekonań według których za wszystko - w tym także i za całe zło odpowiadał sam Jahwe. Dziś wiemy, że klęski głodu są spowodowane dość przyziemnymi przyczynami - suszą czy na przykład atakiem jakiegoś szkodnika który wyniszczy plony. W takiej sytuacji nie szukamy już (a raczej - ludzie inteligentni i wykształceni tak robić nie powinni) przyczyn „boskich” lub „nadnaturalnych”. Dawniej ludzie oczywiście byli mniej w tej kwestii rozeznani. Klęski suszy czy też ogólnego nieurodzaju były najczęściej sprawką bogów. To od nich (według ich prymitywnego pojmowania świata) zależały siły natury, deszcze, wylewy, żyzność ziemi czy ochrona przed szkodnikami. Nic dziwnego zatem, że gdy tutaj pojawia się klęska głodu - wyjaśnienie jest jedno - „Jahwe tak postanowił”.
Oczywiście błędne przypisanie przyczyny to nie jedyny element tego fragmentu który ukazuje „ludzkie” jego pochodzenie. Drugim jest ogólne przedstawienie Jahwe. Widać w nim bóstwo które z jakiegoś powodu postanawia sprowadzić na ludzkość klęskę głodu. Po tych wszystkich niecnych czynach jakich dopuszczał się w przeszłości postanowił znowu dać upuść swojej złośliwości. I teraz pojawiają się tutaj pewna ciekawa kwestia.
Jahwe ma być bogiem wszechwiedzącym. Czy zatem specjalnie wszystko tak zaplanował? Czy postanowił zesłać na świat klęskę głodu tylko po to, aby Józef miał okazję do „rozszyfrowania” snów faraona i aby tym samym losy jego rodziny potoczyły się tak a nie inaczej? Bo jak inaczej w tej sytuacji wyjaśnić fakt, że Jahwe „odsłonił przed faraonem swoje zamiary jednak w takiej formie którą mógł odczytać tylko Józef”? Czy to zatem nie jedna z tych sytuacji zawartych w Biblii, w której Jahwe najpierw zsyła na ludzi jakąś klęskę lub inne cierpienia by „uzasadnić zaistnienie” pomocy tymże doświadczonym przez cierpienia ludziom? Coś na zasadzie „uratuję cię z płomieni, ale aby to zrobić najpierw muszę podpalić ci dom…”?
Cała historia kończy się jednak szczęśliwie (no, może nie dla tych co pomarli w czasie klęski głodu bo byli zbyt daleko od pomocy Józefa…). Oto ostatecznie Józef pojednał się z braćmi i cała jego rodzina przeniosła się do Egiptu gdzie osiedliła się „w krainie Goszen”. Tak kończy się Księga Rodzaju. Jeden z ostatnich wersów brzmi następująco:
Wreszcie Józef rzekł do swych braci: «Gdy ja umrę, Bóg okaże wam swą łaskę i wyprowadzi was z tej ziemi do kraju, który poprzysiągł dać Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi».
Rdz 50, 24
Co jest oczywistą zapowiedzią kolejnej księgi - Księgi Wyjścia. Ale o tym już w następnym wpisie.
Na koniec zajmę się jeszcze jedną kwestią. Cała ta wielka historia - Abrahama, Izaaka, Jakuba i Józefa - to rozbudowane losy jednej rodziny która w przyszłości stać się miała całym narodem. Mowa tutaj o najstarszych historycznych losach Izraela - o podstawie, o tym co nazwać można „mitem powstania”. Izraelici istnieli - posiadali swoje państwo, królów, historię i tradycję. Oczywiste było, że jakiś swój początek mieć musieli, swoją historię pojawienia się na scenie. A to jest właśnie próba stworzenia sobie takiego wyjaśnienia.
Na ile jednak jest ona historyczna?
Abraham jest przedstawiony w tekście Biblii jako wędrowny pasterz, przemieszczający się po kraju ze swoimi stadami. Na podstawie tekstu i jego korelacji z wykopaliskami archeologicznymi i datowaniem panowania królów izraelskich - udało się ustalić, że przybliżonym okresem rozpoczęcia historii Abrahama miały być okolice roku 2100 p.n.e. Wtedy to mniej więcej miał on opuścić swoje rodzinne miasto Ur i udać się na wędrówkę do Kanaanu. Okazuje się, że ogólny opis biblijny pasuje do stylu życia wędrownych pasterzy żyjących w tamtym okresie. To zatem dodaje Biblii wiarygodności, ponieważ opis Abrahama i jego rodziny, jego dobytku i sposobu życia pasuje do typowego nomady-pasterza z tamtego okresu. Problem jednak w tym, że ten sam styl życia można odnieść i do wędrownych pasterzy żyjących w okolicach roku 1500 p.n.e. Jak i 1000 p.n.e. Tło jakie wyłania się z tych opowieści jest na tyle uniwersalne, że nie sposób na jego podstawie datować z całą pewnością tej historii na lata zgodne z datowaniem biblijnym. Jaką więc mamy mieć pewność, że pochodzi z lat 2100 p.n.e. i została spisana przez samego Mojżesza w okolicach roku 1440 p.n.e. (kiedy to, według chronologii biblijnej, miało mieć miejsce wyjście z Egiptu), a nie została najzwyczajniej w świecie wymyślona wiele lat później?
Gdy przyjrzymy się bliżej, okaże się, że niestety najbardziej prawdopodobna okazuje się ostatnia opcja. Tekst ten jest bowiem obfitujący w drobne fragmenty, które jednak z wielką siłą zdradzają okres jego kompozycji. Zobaczmy sami.
W ostatnich księgach Genesis pojawiają się na przykład wielbłądy. Wydawałoby się, że nie jest to nic dziwnego, ponieważ wielbłądy żyły na tamtym obszarze od dawna a i nasze skojarzenia z wędrownymi grupami przemieszczającymi się po okolicznych pustyniach nieodzownie kojarzą się z tymi zwierzętami. Problem w tym, że wielbłądy są tutaj przedstawiane jako zwierzęta juczne - przenoszące towary. Ba, w historii Józefa (we fragmencie opisującym sprzedanie przez braci Józefa w niewolę) jest nawet wyraźnie sprecyzowane co takiego owe wielbłądy przenosiły na swoich grzbietach:
Kiedy potem zasiedli do posiłku, ujrzeli z dala idących z Gileadu kupców izmaelskich, których wielbłądy niosły wonne korzenie, żywicę i olejki pachnące; szli oni do Egiptu.
Rdz 37, 25
Dlaczego jest to problem? Ponieważ wielbłądy zaczęły być wykorzystywane jako zwierzęta juczne dużo później niż okres w jakim miała dziać się ta historia. Wykopaliska archeologiczne jasno pokazują, że używanie wielbłądów w ten sposób na większą skalę (z tego okresu pochodzi ogromna ilość kości dorosłych osobników, wzrost jest lawinowy i brak w nich kości młodych co udowadnia, że to specjalnie hodowane stada dorosłych zwierząt używanych w karawanach a nie zwyczajne stada wędrujące razem ze swoimi młodymi) pojawiło się po roku 1000 p.n.e. Co więcej - produkty tutaj wymienione, czyli wonne korzenie, żywica i olejki, to sztandarowe towary handlu który rozkwitał w tym rejonie dopiero w okresie asyryjskim w ósmym i siódmym wieku p.n.e. Również z tego okresu pochodzą pierwsze wzmianki asyryjskie o karawanach wielbłądów. Innymi słowy - ten dość ważny w historii Józefa element (wyjaśnienie tego w jaki sposób ocalał i dostał się do Egiptu, gdzie miał później znacząco wpłynąć na losy swojego ludu) z pewnością nie wydarzył się tak, jak jest to opisane w Biblii. Józef, pomimo tego, że w ST jest tak wyraźnie napisane, nie mógł zostać sprzedany kupcom wędrującym z wielbłądami niosącymi towary na swoich grzbietach. Na taki sposób wędrówki do Egiptu musiałby bowiem zaczekać jeszcze jakiś… tysiąc lat.
Idźmy dalej. Księga rodzaju mówi nam:
Gdy w kraju nastał głód, drugi z kolei po tym, który był za czasów Abrahama, Izaak powędrował do Abimeleka, króla filistyńskiego, do Geraru.
Rdz 26, 1
Tutaj z kolei problem polega na tym, że Filistyni, przybysze z dalekich stron, pojawili się w tym rejonie i ustanowili swoje królestwa dopiero w okolicy roku 1200 p.n.e., znowu wiele stuleci po wydarzeniach tu opisywanych. Jak zatem Izaak mógł spotykać się z królem filistyńskim, skoro Filistyni przybędą i osiedlą się w tej części świata dopiero jakieś 800 lat później? Gerar pojawia się też w innym fragmencie Genesis:
Potem Abraham powędrował stamtąd do Negebu i osiedlił się pomiędzy Kadesz a Szur. A gdy przebywał w Gerarze, mawiał o swej żonie Sarze: «Jest ona moją siostrą». Wobec tego Abimelek, król Geraru, wysłał [swoich] ludzi, by zabrali Sarę.
Rdz 20, 1-2
Miasto to, siedziba króla filistyńskiego, pojawia się w historii Abrahama i jego rodziny dwukrotnie. Okazuje się, że Gerar we wczesnym okresie filistyńskim (a zatem i tak 800 lat później niż rzekomy okres życia Izaaka) był małą, zupełnie nic nie znaczącą wioską. Dopiero później, w okresie gdy istniały królestwa Izraela i Judy Gerar stał się ufortyfikowanym i znaczącym ośrodkiem asyryjskim. Czyżby to dopiero wtedy miejscowość ta nabrała znaczenia i rozmiarów które mogły zwrócić na niego uwagę pisarza?
Lećmy dalej:
Izaak miał czterdzieści lat, gdy wziął sobie za żonę Rebekę, córkę Betuela, Aramejczyka z Paddan-Aram, siostrę Labana Aramejczyka.
Rdz 25, 20
Historia małżeństwa Izaaka z Rebeką związana jest z Aramejczykami - ludem sąsiadującym z Izraelitami. Tutaj znowu mamy do czynienia z anachronizmem, ponieważ Aramejczycy pojawiają się na kartach historii dopiero w okolicach roku 1100 p.n.e. Natomiast znaczącym sąsiadem Izraelitów stali się dopiero we wczesnym dziewiątym wieku p.n.e.
Genesis jest też źródłem takiej opowiastki:
Lot wyszedł z Soaru i zamieszkał wraz z dwiema swymi córkami w górach, gdyż bał się pozostawać w tym mieście. A gdy mieszkał z dwiema swymi córkami w pieczarze, rzekła starsza do młodszej: «Ojciec nasz wprawdzie już stary, ale nie ma w tej okolicy mężczyzny, który by przyszedł do nas na sposób wszystkim właściwy. Chodź więc, upoimy ojca naszego winem i położymy się z nim, a tak będziemy miały potomstwo z ojca naszego». Upoiły więc swego ojca winem tej samej nocy; wtedy starsza poszła i położyła się przy ojcu swoim, on zaś nawet nie wiedział ani kiedy się kładła, ani kiedy wstała. Nazajutrz rzekła starsza do młodszej: «Oto ostatniej nocy ja spałam z ojcem; upójmy go winem także tej nocy i idź ty, i śpij z nim, abyśmy obie miały potomstwo z ojca naszego». Upoiły więc i tej nocy ojca swego winem i poszła młodsza i położyła się przy nim; a on nawet nie wiedział, kiedy się kładła i kiedy wstała. I tak obie córki Lota stały się brzemienne za sprawą swego ojca.
Starsza, urodziwszy potem syna, dała mu imię Moab. Ten był praojcem dzisiejszych Moabitów. Młodsza również urodziła syna i nazwała go Ben-Ammi. Ten zaś stał się praojcem dzisiejszych Ammonitów.
Rdz 19, 30-38
Zarówno Ammonici jak i Moabici byli realnie istniejącymi plemionami, sąsiadami Izraelitów. Stosunki między tymi plemionami były zazwyczaj wrogie. Izraelici patrzyli w okresie swoich królestw (dużo późniejszym niż okres w którym miał żyć Lot) na Ammonitów i Moabitów z nieukrywaną wrogością i pogardą. To był idealny okres i tło które sprzyjało „ośmieszeniu” obu tych wrogich plemion. Patrzcie, nędznicy! Oto pochodzicie z kazirodczego związku! Co za hańba!
Podobnie jest z historią Jakuba i Ezawa:
Izaak modlił się do Pana za swą żonę, gdyż była ona niepłodna. Pan wysłuchał go, i Rebeka, żona Izaaka, stała się brzemienna. A gdy walczyły z sobą dzieci w jej łonie, pomyślała: «Jeśli tak bywa, to czemu mnie się to przytrafia?» Poszła więc zapytać o to Pana, a Pan jej powiedział:
«Dwa narody są w twym łonie,
dwa odrębne ludy wyjdą z twych wnętrzności;
jeden będzie silniejszy od drugiego,
starszy będzie sługą młodszego».
Kiedy nadszedł czas porodu, okazało się, że w łonie jej były bliźnięta. I wyszedł pierwszy syn czerwony, cały pokryty owłosieniem, jakby płaszczem; nazwano go więc Ezaw. Zaraz potem ukazał się brat jego, trzymający Ezawa za piętę; dano mu przeto imię Jakub
Rdz 25, 21-26
Gdy Izaak zestarzał się i jego oczy stały się tak słabe, że już nie mógł widzieć, zawołał na Ezawa, swego starszego syna: «Synu mój!» A kiedy ten odezwał się: «Jestem», Izaak rzekł: «Oto zestarzałem się i nie znam dnia mojej śmierci. Weź więc teraz przybory myśliwskie, twój kołczan i łuk, idź na łowy i upoluj coś dla mnie. Potem przyrządź mi smaczną potrawę, jaką lubię, podaj mi ją, abym jadł i abym ci pobłogosławił, zanim umrę». Rebeka słyszała to, co Izaak mówił do swego syna Ezawa. Gdy więc Ezaw poszedł już na łowy, aby przynieść coś z upolowanej zwierzyny, rzekła do swego syna Jakuba: «Słyszałam, jak ojciec rozmawiał z twoim bratem Ezawem i dał mu takie polecenie: Przynieś dla mnie coś z polowania i przyrządź smaczną potrawę, abym zjadł i pobłogosławił cię wobec Pana przed śmiercią. Teraz więc, synu mój, posłuchaj mego polecenia, które ci dam. Idź, weź dla mnie z trzody dwa dorodne koźlęta, ja zaś przyrządzę z nich smaczną potrawę dla twego ojca, taką, jaką lubi. Potem mu zaniesiesz, on zje i w zamian za to udzieli ci przed śmiercią błogosławieństwa». Ale Jakub rzekł do swej matki: «Przecież mój brat, Ezaw, jest owłosiony, ja zaś gładki. Jeśli się mnie dotknie mój ojciec, będzie wyglądało tak, jak gdybym z niego żartował, i wtedy mogę ściągnąć na siebie przekleństwo zamiast błogosławieństwa». Rzekła mu matka: «Niech na mnie spadnie to przekleństwo dla ciebie, mój synu! Tylko posłuchaj mnie, idź i przynieś mi [koźlęta]». Poszedł więc, wziął i przyniósł [je] swej matce; ona zaś przyrządziła z nich smaczną potrawę, taką, jaką lubił jego ojciec. Potem Rebeka wzięła szaty Ezawa, swego starszego syna, najlepsze, jakie miała u siebie, ubrała w nie Jakuba, swojego młodszego syna, i skórkami koźląt owinęła mu ręce i nieowłosioną szyję. Po czym dała Jakubowi ową smaczną potrawę, którą przygotowała, i chleb. Jakub, wszedłszy do swego ojca, rzekł: «Ojcze mój!» A Izaak: «Słyszę; któryś ty jest, synu mój?» Odpowiedział Jakub ojcu: «Jestem Ezaw, twój syn pierworodny. Uczyniłem, jak mi poleciłeś. Podnieś się, siądź i zjedz potrawę z upolowanej przeze mnie zwierzyny, i pobłogosław mi!» Izaak rzekł do syna: «Jakże tak szybko mogłeś coś upolować, synu mój?» A Jakub na to: «Pan, Bóg twój, sprawił, że tak mi się właśnie zdarzyło». Wtedy Izaak rzekł do Jakuba: «Zbliż się, abym dotknąwszy ciebie mógł się upewnić, czy to mój syn Ezaw, czy nie». Jakub przybliżył się do swego ojca Izaaka, a ten dotknąwszy go rzekł: «Głos jest głosem Jakuba, ale ręce - rękami Ezawa!» Nie rozpoznał jednak Jakuba, gdyż jego ręce były owłosione jak ręce Ezawa. A mając udzielić mu błogosławieństwa, zapytał go jeszcze: «Ty jesteś syn mój Ezaw?» Jakub odpowiedział: «Ja jestem». Rzekł więc: «Podaj mi, abym zjadł to, co upolowałeś, synu mój, i abym ci sam pobłogosławił». Jakub podał mu i on jadł. Przyniósł mu też i wina, a on pił. A potem jego ojciec Izaak rzekł do niego: «Zbliż się i pocałuj mnie, mój synu!» Jakub zbliżył się i pocałował go. Gdy Izaak poczuł woń jego szat, dając mu błogosławieństwo mówił:
«Oto woń mego syna jak woń pola, które pobłogosławił Pan!
Niechaj tobie Bóg użycza rosy z niebios i żyzności ziemi,
obfitości zboża i moszczu winnego.
Niechaj ci służą ludy
i niech ci pokłon oddają narody.
Bądź panem twoich braci
i niech ci pokłon oddają synowie twej matki!
Każdy, kto będzie ci złorzeczył, niech będzie przeklęty.
Każdy, kto będzie cię błogosławił, niech będzie błogosławiony!»
Gdy Izaak wypowiedział swe błogosławieństwo nad Jakubem i gdy ten tylko co odszedł od niego, wrócił z łowów brat Jakuba, Ezaw. I on także przyrządził ulubioną potrawę ojca, zaniósł mu ją i rzekł do niego: «Podnieś się mój ojcze, i jedz to, co twój syn upolował, abyś mi udzielił błogosławieństwa!» Izaak go zapytał: «Kto ty jesteś?» A on odpowiedział: «Jam syn twój pierworodny, Ezaw!» Izaak bardzo się zatrwożył i rzekł: «Kim więc był ten, który upolował zwierzynę i przyniósł mi, a ja jadłem z niej, zanim ty wróciłeś, i pobłogosławiłem mu? Przecież to on otrzymał błogosławieństwo!» Gdy Ezaw usłyszał te słowa swojego ojca, podniósł głośny pełen goryczy lament, i rzekł do ojca: «Daj i mnie błogosławieństwo, mój ojcze!» Izaak powiedział: «Przyszedł podstępnie brat twój i zabrał twoje błogosławieństwo!» A wtedy Ezaw: «Nie darmo dano mu imię Jakub! Dwukrotnie mnie już podszedł: pozbawił mnie mego przywileju pierworodztwa, a teraz odebrał za mnie błogosławieństwo!» Izaak na te słowa odrzekł Ezawowi: «Skoro uczyniłem go twoim panem, wszystkich zaś jego krewnych - jego sługami, i zapewniłem mu obfitość zboża oraz moszczu, to cóż mogę dla ciebie uczynić, mój synu?» Lecz Ezaw rzekł do ojca: «Czyż miałbyś tylko jedno błogosławieństwo, mój ojcze? Pobłogosław także i mnie, ojcze mój!» I Ezaw rozpłakał się w głos. Na to Izaak taką dał mu odpowiedź:
«Nie będzie żyzny kraj, w którym zamieszkasz,
bo nie będzie tam rosy z nieba.
Z miecza żyć będziesz i będziesz sługą twego brata!
A gdy pragnienie wolności owładnie tobą,
zrzucisz jego jarzmo z twej szyi»
Rdz 27, 1-40
Oto potomkowie Ezawa, praojca Edomitów
Rdz 36, 9
Edomici to również realnie istniejące plemię, południowy sąsiad królestwa Judy. Wykopaliska archeologiczne wyraźnie wskazują, że Edom rozwinął się jako plemię i państwo dopiero w okresie asyryjskim. Wtedy to, dzięki zyskom z handlu, stał się realnym konkurentem Judy w regionie. Juda była też państwem stosunkowo ucywilizowanym, podczas gdy Edom - bardziej dzikim i prymitywnym. Ponownie tekst odnosi się więc do sytuacji panującej wiele stuleci po opisywanych wydarzeniach - próbuje wyjaśniać stosunki panujące pomiędzy królestwami Judy i Edomu w okresie asyryjskim odnosząc się do historii Jakuba i Ezawa, protoplastów tych narodów żyjących rzekomo wiele stuleci wcześniej.
To samo ma miejsce przy listach „protoplastów” innych plemion. Wymieniani są poszczególni synowie którzy stać się mieli „ojcami” danych ludów. Podobnie jak we wcześniejszych przypadkach ludy te albo pojawiły się na scenie historii albo znalazły się w strefie zainteresowania i wiedzy Izraelitów dopiero w dużo późniejszej epoce.
Historia Abrahama zawiera także taki fragment:
Za czasów Amrafela, króla Szinearu, i Arioka, króla Ellasaru, Kedorlaomer, król Elamu, i Tidal, król Goim, wszczęli wojnę z królem Sodomy, Berą, z królem Gomory, Birszą, z królem Admy, Szinabem, z królem Seboim, Szemeeberem, i z królem miasta Beli, czyli Soaru. Ci ostatni królowie sprzymierzyli się z sobą w dolinie Siddim, gdzie dziś jest Morze Słone. Przez lat dwanaście byli oni lennikami Kedorlaomera, a w roku trzynastym zbuntowali się. Toteż w czternastym roku nadciągnął Kedorlaomer wraz z innymi królami. Pobili oni Refaitów w Aszterot-Karnaim, Zuzytów w Ham, Emitów na równinie Kiriataim i Chorytów w ich górzystym kraju Seir aż do El, które leżało na pograniczu pustyni Paran. Potem, zawróciwszy, dotarli do En-Miszpat, czyli Kadesz, i pobili Amalekitów na całej ziemi, a także Amorytów mieszkających w Chasason-Tamar.
Rdz 14, 1-7
„En-Miszpat, czyli Kadesz”. Ta miejscowość to kolejna realnie istniejąca lokalizacja. Dziś zwie się Ein el-Qudeirat i znajduje się we wschodniej części Synaju. Intensywne wykopaliska archeologiczne ujawniły, że obszar ten był zamieszkany dopiero w okresie królestw izraelskich. Podobnie jest ze wspomnianym Tamar, które znaczenie uzyskało dopiero w tym samym, późniejszym okresie.
To nie wszystko - wiemy już, że rodzina Józefa przeniosła się do Egiptu i „osiedliła w krainie Goszen”. Goszen to faktyczna nazwa rejonu w okolicy delty Nilu. Nazwa jednak nie jest nazwą egipską - jest pochodzenia semickiego. Najprawdopodobniej związana jest z imieniem królów plemienia Kedarytów - Geshema, którzy w późniejszych wiekach osiedlili się w tamtym rejonie i stanowili realną siłę. Zatem użycie tej akurat nazwy zdradza późną kompozycję tekstu lub też późniejsze przeróbki.
No i jeszcze jedna kwestia - w tejże samej historii Józefa pojawiają się (siłą rzeczy) egipskie imiona. Są to Safnat Paneach, Potifar, Potifera i Asenat. Imiona te faktycznie są imionami egipskimi - były realnie używane w tym kraju. Jednak w okresie w jakim miała dziać się ta historia były używane bardzo sporadycznie - dopiero w okolicy VII i VI wieku p.n.e. stały się bardzo powszechne. Jakby tego było mało - kiedy bracia Józefa przybyli do Egiptu z prośbą o zakup żywności - pojawiły się wobec nich zarzuty że „przybyli jako szpiedzy by wybadać słabość w obwarowaniach egipskich”. W okresie w jakim dziać się miała ta historia Egipt nigdy nie został zaatakowany z tamtej strony - od strony Kanaanu bo i nie miał być przez kogo zaatakowany. Taki motyw (i strach przed taką inwazją) mógł się pojawić w Egipcie dopiero po inwazji asyryjskiej - pierwszej takiej w historii - wiele stuleci później.
Dlaczego zatem w tekście, który rzekomo miał powstać za życia Mojżesza (okolice roku 1440 p.n.e.) a opisywać wydarzenia z okolic roku 2000 p.n.e. jest tak wiele odniesień do miejsc i sytuacji które były aktualne jedynie w okolicy od dziewiątego do szóstego wieku p.n.e.?
Odpowiedź jest prosta - ponieważ został albo w całości skomponowany albo przerobiony w tym właśnie okresie. I, tak samo jak Ewangelia nie została spisana jako rzetelna relacja z życia Jezusa, tak samo Księga Rodzaju nie została spisana jako rzetelna kronika wydarzeń z początków historii Izraela.
Genesis to głównie próba stworzenia sobie historii „początków” - to taki wstęp do losów świata, Izraelitów i Jahwe. Księga ta powstała stosunkowo późno i choć zawierać może dość wczesne tradycje ustne - to jest mimo wszystko kompozycją późną - powstałą w końcowych latach istnienia królestwa Judy lub wręcz już po podboju i wygnaniu babilońskim.
Dziś posiadamy wspaniałą metodę badań przeszłości - wykopaliska archeologiczne. Dzięki nim wydobywamy z ziemi przedmioty i odkrywamy realne pozostałości danych epok - neutralne w swojej wymowie. Dawniej ludzie nie posiadali takich możliwości. Paradoksalnie my dziś wiemy o Palestynie z okolic roku 2000 p.n.e. więcej niż sami Izraelici żyjący w ostatnich latach trwania państwa Judy (okolice roku 600 p.n.e.)! Dlatego też jesteśmy w stanie wykryć te błędy które, w swojej nieświadomości, autorzy biblijny zamieścili w swojej świętej księdze. Dla nich świat był dość… stały. Dziś świat pędzi do przodu - w obrębie jednej generacji dokonuje się istny skok technologiczny. Dzisiejsze „oczywistości” jak na przykład smartfony jeszcze kilkanaście lat temu nie istniały. Dawniej świat… raczej pełzł w żółwim tempie. Albo raczej w tempie rannego żółwia. Takie kwestie jak karawany wielbłądów, sąsiednie ludy i państwa itp. - były dla Izraelitów „oczywistością”. Naocznie widzieli ich istnienie. I, pisząc o wydarzeniach mających mieć miejsce ponad 1000 lat wcześniej (rzekome losy Abrahama i jego rodziny) po prostu rzutowali to, co znali i co było dla nich swojskie, na tamtą epokę. Nie mieli bowiem pojęcia, że świat pełzł powoli, ale jednak to robił. I że świat sprzed tysiąca lat wyglądał mimo wszystko inaczej niż to, co im się na ten temat wydawało.
I to właśnie podkreśla „ludzkość” Biblii. Genesis to nie „przekaz od Boga”. To najzwyklejsza opowieść wymyślona w całości przez konkretnych autorów.
A dlaczego wymyślona, w jakich okolicznościach oraz jakie jeszcze anachronizmy na to wskazują - to wszystko już w następnym wpisie. Oby już nie trzeba było na nasze kolejne teksty czekać tak długo, jak na ten ostatni!
Napisano 26.10.2015 - 21:43
Aquila swoim najnowszym wpisem niespodziewanie zmienił mój, dotąd raczej przychylny, stosunek do debaty. Dowiedziałem się z niego, że po ponad 2 latach mój przeciwnik nie zmienił się ani kapkę i nadal jest poczciwym historykiem. Po kilkukrotnym przeczytaniu świeżutkiego wpisu 2015, po powtórnym przeanalizowaniu naszej debaty 2013, skala jej niepowodzenia ukazała mi się z całą mocą. Teraz już wiem w czym tkwił nasz problem i dlaczego debata po jakimś czasie zmęczyła nas, a naszych czytelników znudziła chyba już na początku. I nie chodzi o samą obszerność naszych wpisów. Problemem jest to, że nasza debata jest debatą tylko z nazwy. Nie ma między nami żadnej komunikacji (co według mnie wzorowo funkcjonowało w naszej innej debacie, o Jezusie). Wygląda to tak jakbyśmy zamknęli się w swoich małych światach, pod szklanymi kloszami, zadowalając się prezentacją swoich poglądów bez konfrontacji ich ze sobą. A konfrontacja jest przecież sednem debaty, gdzie oponenci żywo omawiają swoje argumenty. Nie powinniśmy się ograniczać tylko do populistycznych treści, jakbyśmy starali się przekonać niezdecydowanych do podzielania Twojej czy mojej opinii.
Dlatego usunąłem mój, niemal gotowy, wpis. Wyglądał on podobnie do tego Aquili, zaczynał się dokładnie tam gdzie skończyłem w 2013, czyli przy prorokach. Mnóstwo historycznych faktów okraszonych obszerną analizą fragmentów. Tego już nie ma. Czy to dobry pomysł – myślę że tak. Dość naturalnie przecież debata przybrała układ prokurator – obrońca, gdzie oczywistym oskarżycielem jest Aquila.
Z pokorą więc przyjmuję funkcję defensora odpierającego zarzuty. Aby upodobnić naszą debatę do prawdziwej, żywej debaty większość uwagi poświęcę na argumenty oponenta – staną się one być może zarzewiami do dłuższej wymiany zdań, co wprowadzi (mam nadzieję) aktywną komunikację między uczestnikami czyli mną i Aquilą. Oczywiście nie będę wymuszał na Aquili zmiany zaplanowanych wpisów, jednak sam postaram się trzymać nowej ścieżki. Jestem pewien że debacie wyjdzie to na dobre. Moje wpisy będą więc zauważalnie krótsze, ekspresyjne - choć niekoniecznie stroniące od leniwych dygresji.
Ostatnie zdanie wstępu – wznowienie debaty po latach może być traktowane jako zaczęcie od nowa, tj. nowy czytelnik nie musi czytać poprzednich wpisów aby zrozumieć sens wiary (reprezentowany przez moją skromną osobę, Amotillado) lub konieczność niedowiarstwa (w tej roli Prokurator Generalny - Aquila). Zaczynamy - podejście drugie, poprawione.
___________________________________________________________________________
POCHODZENIE
Aquila dość jasno opisał udział redaktorów w spisaniu Biblii, tak jak wymaga tego historyczna krytyka. Swój historyczny opis okrasiłeś jak dla mnie zbyt dużą szczyptą kpiny, która zdaje się być wynikiem lekceważenia, obojętności – a w sumie chyba też naiwności. W każdym razie Twoja teoria JEDP wcale nie tłumaczy pochodzenia Biblii – bo jak sam w wielu miejscach słusznie pisałeś – mówi ona przede wszystkim o redaktorach. Jak wiadomo redaktorzy pracują nad materiałem zastanym, istniejącym wcześniej. Nie tworzą niczego od podstaw. Stąd Twój pierwszy błędny argument – przypisywanie autorstwa redaktorom. Implikuje to kolejny błąd – datowanie Biblii na okres znacznie młodszy; ma to oczywiście potwierdzać Twoją opinię o 'bzdurności' Biblii, bo przeciętny człowiek odbiera to co starsze jako bardziej wiarygodne, to co młodsze jako propagandę. Ale przecież Biblia to nie tylko słowo spisane. O tym zaraz. Najpierw...
AUTORSTWO MOJŻESZA
Od starożytności pierwsze księgi ST (tak zwany Pentateuch) były uznawane za dzieło samego Mojżesza. Uważano, że oto Jahwe natchnął poczciwego starca i z pomocą jego rąk „spisał” swój własny przekaz dla narodu wybranego. Jednak przy takim założeniu pojawiał się pewien problem – bowiem już w starożytności zauważono, że taka tradycja ma swoje słabe strony. Można bowiem w treści tych ksiąg znaleźć na przykład… sprzeczności. Jeden fragment księgi opisuje coś lub prezentuje nam jakiś „fakt”, a jakiś inny – opisuje dokładnie to samo wydarzenie, ale podaje inne „fakty”.
Generalnie Twoje historyczne podejście do tematu można by uznać za zacne, krytyka historyczna wszystkim chyba jawi się jako jedyne właściwe, bo profesjonalne, stanowisko. To co jednak razi w Twoich wpisach, to że dla prezentowania swojej niewątpliwej wiedzy historycznej wybierasz błędne tezy, które wraz z rozwojem argumentacji (często obśmiewczej) przyjmują funkcję dogmatów. Jednym z takich dogmatów jest u Ciebie pewnik: Mojżesz jest autorem Ksiąg ST. Jako cel stawiasz sobie zdyskredytowanie, przez rzetelną argumentację połączoną z rubaszną kpiną, takich pewników. Ich obalenie ma być dowodem na to, że nie warto wierzyć Staremu Testamentowi.
Tymczasem teza, że Mojżesz jest autorem ST ma niewielki wpływ na wartość wiary. Zresztą ten argument jest śmieszny sam w sobie i sam się obala.
Autorstwo zostało Mojżeszowi przypisywane bardzo późno – to już dostatecznie świadczy o tym, że skoro wierni przed uznaniem Mojżesza za autora nie mieli problemów z wiarą, dlaczego mieliby je mieć wierni współcześni?
Pierwsze opinia o tym, że Mojżesz mógłby być autorem pierwszych ksiąg ST pojawia się dopiero w II w. p.n.e. Po raz pierwszy padają wtedy słowa:
„Tym wszystkim jest księga przymierza Boga Najwyższego, Prawo, które dał nam Mojżesz”
Czyli dopiero nieco ponad 100 lat przed narodzinami Chrystusa, wśród Żydów w pełni upowszechniła się tradycja (trwająca przez całą starożytność judaizmu i chrześcijaństwa), że oto Mojżesz był bezpośrednim autorem. Przyznasz chyba, że w świetle tego jak stary jest Stary Testament jest to opinia śmiesznie młoda, nie mająca żadnego znaczenia co do tego czy warto wierzyć w treść.
Mało tego – najstarsi żydowscy prorocy, których działalność przypada na VIII w. p.n.e., i którzy zostawili po sobie dość bogate dziedzictwo literackie nigdzie, w żadnym miejscu, nie wspominają o mojżeszowym autorstwie Pięcioksięgu. A wystarczy przypomnieć, że często odwoływali się do dawnych praw powiązanych z synajskim przymierzem. Ba, poza jednym wyjątkiem w ich pismach w ogóle nie przywołuje się osoby Mojżesza. Świadczy to o tym jak mało ważną kwestią było historyczne autorstwo i historia jako taka (nie interesował ich Mojżesz historyczny, taki jaki interesuje choćby Ciebie).
Kwestia autorstwa Świętej Księgi stałą się ważna dopiero w III-II w. p.n.e. kiedy w literaturze żydowskiej (zdominowanej wtedy przez mocno upolitycznioną myśl) zaczęto przypisywać nowo powstające utwory, dawnym mistrzom i postaciom biblijnym. Była to celowa działalność środowiska kapłańskiego, które ustanawiając nowe prawa dążyła do zintegrowania wciąż rozproszonej wspólnoty żydowskiej. Aby to sobie ułatwić wśród kapłanów nastał nurt, aby tworzone przez nich nowe prawa i zwyczaje społeczne „sygnować” biblijnymi postaciami, co znacznie ułatwiało ich legitymizację (przykłady Psalmy Salomona, Księga Henocha, itp.).
Wieki późniejsze okazały się jednak coraz bardziej przyjazne wszystkim tym, którzy chcieli w sposób racjonalny podchodzić do zagadnienia autorstwa poszczególnych fragmentów ST. Ostatecznie przy dokładniejszej analizie okazało się, że styl i „zawartość” tekstu zaczyna istotnie sugerować istnienie „innych” autorów (lub też mówiąc dokładniej – zapewne grupy osób). Popularna teoria głosi, że autorów tych (albo „grup autorów”) było czterech:
Aquila rzetelnie przedstawił teorię wielu źródeł JEDP. Nie będę się tu powtarzał, niczego nie muszę też dodawać (zainteresowani sięgną z pewnością do obszerniejszych źródeł).
Problematyczne jest Twoje podejście, które można sprowadzić do prostego schematu: „Teza → argumenty ją obalające, ośmieszające, dyskredytujące → nie warto wierzyć”. I samo w sobie pewnie byłoby zabójczo skuteczne, gdyby niewłaściwe dobieranie tez czy też pewników do obalenia.
Tym razem obrałeś sobie takie cel: „Stary Testament spisał jeden autor natchniony przez Boga → teoria wielu źródeł, sprzeczności, naleciałości, ingerencje → nie warto wierzyć”.
Według mnie – jest to moja opinia, jako Twojego adwersarza – jest to niewłaściwe podejście do problemu. Właściwe jest zadanie pytania czy: aby wierzyć w treść Starego Testamentu musi on być jednolity i spisany przez jednego autora?
Jak już wspominałem teoria JEDP, którą przywołujesz nie tłumaczy pochodzenia ST, skupia się tylko na jego formalnym spisaniu i zredagowaniu. Wśród współczesnych badaczy dominuje dość świeża teoria o tym, że przed jednostkami literackimi (których moglibyśmy nazwać proto-autorami, po których dopiero do pracy wchodzą redaktorzy ujmujący wszelakie rozdrobnione teksty w większe cykle narracyjne) istniała jedna wielka epopeja narodowa w formie poetyckiej, skompilowana przez izraelskich bardów z czasów przedmonarchicznych.
W skrócie wyglądało to tak:
POETYCKA TREŚĆ
/PRZEKAZ USTNY, WĘDROWNY/
I
TRADYCJE SANKTUARIÓW
(epopeja przenoszona drogą ustną „kotwiczy” w wielu ośrodkach sanktuaryjnych dawnego Izraela, gdzie odrębnie rozwija się tworząc tradycje, obrzędy i zwyczaje, które znacznie później znajdą kontunuację w Pięcioksięgu)
/przekaz ustny, osiadły/
I
HISTORIA JEZROZOLIMSKA
VII w. p.n.e. pod wpływem proroków (Amos, Ozeasz, Izajasz) spisano dzieło będące reakcją na upadek królestwa północnego (z 722 p.n.e.). Pierwsze redakcje, a ostatecznie włączenie do Pięcioksiągu (ok. 450 p.n.e.); treść od 12 rozdz. Księgi Rodzaju do Księgi Liczb.
STARE PRZYMIERZE
Tzw. deuteroniczna historia rozwija się oddzielnie od Jerozolimskiej (choć zawiera teologię podobną do historii jerozolimskiej). Po raz pierwszy spisana w VIII-VII w. p.n.e. przez króla Judy Ezechiasza, poszerzone w czasach króla Jozjasza, osiągnęło swój rozwinięty kształt za czasów wygnania babilońskiego. Zawiera księgi Powtórzonego Prawa do Księgi Królewskich.
Obok tych dwóch głównych zbiorów rozwijał się jeszcze trzeci: Dzieło Kapłańskie (VI w.), łączone z wygnaniem Judejczyków do Babilonii, powstałe z inspiracji m.in. Jeremiasza i Ezechiela.
Wszystkie trzy (między czasie wzbogacone o cykle opowiadań i różne literackie materiały kultowe) zostały około roku 450 p.n.e. scalone i przez najbliższe dziesięciolecia redagowane tworząc znaną nam wersję Pięcioksięgu.
SŁOWO BOŻE
Jeden z Twoich największych zarzutów, który miał być wspierany argumentem o wielu autorach, to zarzut wobec Boskiego pochodzenia Biblii jako takiej (czyli Starego i Nowego Testamentu) ze szczególnym naciskiem na ST.
Jak wiemy boskie pochodzenie nauk Nowego Testamentu jest oczywiste (osoba Jezusa), sama zaś tradycja co do spisania Ewangelii pod wpływem natchnienia – tudzież Ducha Świętego/Boga – towarzyszyła chrześcijanom właściwie od początku (Jan i jego Logos).
Inaczej ma się sprawa ze Starym Testamentem. Początkowo niepodważalnie boskie pochodzenie miało jedynie Przymierze z Mojżeszem (i wszystkie prawdy, tradycje z tym związane) oraz nauki Proroków.
Znowu, spójrz jak łatwo odeprzeć Twój argument, Aquila, i jak naiwny on jest. Poświęciłeś wiele uwagi żeby wykazać, że autorstwo ST nie pochodzi od jednej natchnionej osoby przez co nie może pochodzić od Boga. Że kwestia wielu autorów tłumaczy ludzkie pochodzenie ksiąg, o czym świadczyć dobitnie miały wszelkie sprzeczności i brak ciągłości logicznej w tekstach. Wszystko to opisujesz w sposób, jakby było to odkrycie współczesnego człowieka, człowieka wiedzy. Że może kiedyś ludzie byli głupsi i nie widzieli sprzeczności. Że coś takiego jak 'myślenie logiczne' jest atrybutem człowieka dopiero od 400 lat, bo logikę wymyślili nasi przodkowie – Oświeceniowi Racjonaliści, a ludzie starożytności mają pochodzenie od małp, i małpie przymioty umysłu.
A przecież wystarczy wziąć pod lupę dwóch dowolnych proroków i stwierdzić jak wiele sprzecznych nauk od nich płynie. Czy starożytni żydowscy wierni, wierni religii Świętej Księgi (czyli Księga ta znana musiała im być niemal na pamięć) nie widzieli tych sprzeczności? Oczywiście że widzieli, ale ma się to nijak do wiary.
Wiem, że dla Ciebie „wierzyć” tzn. wiedzieć. Inaczej – wierzyć księdze to wiedzieć, że napisana została w zgodzie z faktami historycznymi. Prawdziwa wiara, a nie mówimy tu przecież o takiej wierze jaką prezentujesz, tj. o wierze ucznia podstawówki w to co mówi nauczyciel, jest pełna sprzeczności. Kondycja ludzka jest sprzeczna sama w sobie, sprzeczna jest jego religia, filozofia, polityka, sprzeczna jest jego wiara, a doskonale arcy-sprzeczny jest jego Bóg.
Gdyby ludzkość nie nosiła w sobie „boskiego natchnienia” nie byłoby sztuki i wszelkich nauk humanistycznych. Nigdy nie usłyszano by cudownej melodii, nie przeczytano genialnego ustępu dzieła literackiego. Mam nadzieję, że nie muszę rozwijać tej myśli, bo jej przesłanie jest oczywiste.
ORYGINALNOŚĆ STAREGO TESTAMENTU
Kolejnym Twoim zarzutem jest nieoryginalność Starego Testamentu. Powołując się na mity dotyczące Potopu i Wieży Babel – od siebie dodam, że całkiem słusznie – uznajesz, że tak naprawdę twórcy mitologicznej części Starego Testamentu nie wymyślili nic nowego. Tak po prawdzie, to jest to argument za tym aby Staremu Testamentowi wierzyć…
ST nie wymyślając nic od nowa przejął od swych bliskowschodnich sąsiadów, głównie od wielkich imperialnych potęg (Asyria, Babilonia, Persja, Syria, Egipt), mitologie i tradycje, które odpowiednio zrewitalizował i przeniósł na wyższy poziom przeżycia religijnego. Poziom na tyle zaawansowany, że ze wszystkich religii powstałych na obszarze Bliskiego Wschodu judaizm jako jedyny zachował żywotność. A to co jest niewątpliwe jego osiągnięciem – czyli monoteizm i związana z nim etyka – zostało skutecznie rozpropagowane i za sprawą wyrosłych z judaizmu religii (chrześcijaństwo i islam), przybrało wymiar uniwersalny. Na tyle uniwersalny, że wpisując się w różne kultury stanowi o fundamentach wielu cywilizacji, w tym naturalnie naszej, zachodniej.
Sam fakt, że treść Starego Testamentu bazuje na treściach jeszcze starszych jest atutem, a nie wadą. Mało tego – z pewnych historii zawartych w nim można wyłuskać tradycje prowadzące (bezpośrednio lub nie) do czasów najdawniejszych, prehistorycznych. Może okazać się, że potrzeba wiary nie zmienia się, zmienia się jedynie jej wyraz i ekspresja.
Jeszcze na chwilkę chciałbym zatrzymać się przy kwestii wieży Babel. W tym przypadku Stary Testament obszedł się z mitologią babilońską w Twoim stylu, tj. prezentując podejście całkowicie niedowiarkowe, anty-religijne i racjonalistyczno-historyczne.
Wiele systemów religijnych mówi o możliwości obcowania z bóstwem, istotą bądź siłą najwyższą, poprzez wzlot / wniebowstąpienie / wspięcie się na górę / wejście po drabinie / wejście po schodach. Kapłani starożytnego Babilonu stosowali właśnie połączenie schodów z górą – ziggurat – dla „wspięcia się” do swojego bóstwa.
Kapłan bądź król RYTUALNIE, tzn. całkowicie symbolicznie (bardzo upraszczając – nie naprawdę) wstępował w ten sposób do nieba. Z kolei autor biblijny (biedny, nie wiedział, że ktoś kiedyś, ktoś taki jak Aquila, postąpi identycznie wobec jego dzieła), odebrał ten wielce symboliczny akt w sposób DOSŁOWNY. Czyn ten wydał mu się nieprawdopodobny; a jeśli nawet jakimś cudem możliwy to z pewnością świętokradczy, uproszczony, niegodny. Ot i mamy opowieść o wieży Babel. Aquila, powinieneś krzyknąć: „Wierzyć mu!”.
OFIARA IZAAKA
Chyba najciekawszy Twój argument i takich właśnie argumentów spodziewałbym się po przeciwniku w tej debacie, a nie tylko: 'to jest niezgodne z faktami historycznymi.' Na pewno jako zarzut jest najbardziej rozbudowany i najbardziej konkretny, bo wreszcie trafiający w sedno. Bo jak można wierzyć czemuś, co promuje zachowania moralnie złe?
W Starym Testamencie, a zarazem w judaizmie jako religii, kluczową rolę odegrały dwa rytuały: pierwszy to ofiara przymierza (Abraham składa w ofierze Bogu jałówkę, kozę i barana) oraz najważniejsza - ofiara Izaaka. Kluczem do zrozumienia judaizmu, a pośrednio także chrześcijaństwa (właściwie niemal każdej religii), jest zrozumienie sensu tej ofiary. Wierzący nie może nazwać siebie prawdziwym wierzącym jeśli na pewnym etapie swej wiary nie skonfrontuje jej z „ofiarą Izaaka”. Dla niewierzących już zawsze będzie to argument przeciw wierze, przeciw moralności, a także przeciw rozumowi, logice i postępowi.
Aquila słusznie zwraca uwagę na podział tego fragmentu ST na wersję „E” oraz późniejszą redakcję. Rzeczywiście istnieje teoria wedle której w pierwotnej wersji Izaak ginie z rąk ojca. W ostatnich czasach jest ona jednak coraz bardziej krytykowana i w świetle najnowszych badań większość znawców skłania się w innym kierunku.
Po pierwsze – Bóg żąda od Abrahama aby ten złożył z syna ofiarę „całopalenia”. Tego typu ofiar judaizm nie znał do momentu zapożyczenia go od Kanaanejczyków, tj. z okresu sędziów (XII – XI w p.n.e.). Jest to więc historia (nie mówimy o spisanej opowieści tylko jeszcze o jej ustnej wersji) stosunkowo młoda z historycznego punktu widzenia, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że zgodnie z tradycją życie Abrahama przypadać miało na XX w p.n.e. Wniosek z tego taki, że twórcy opowieści stworzyli ją w czasach pewnej dojrzałości religijnej. Nie do utrzymania jest więc teza, że mówili o realnym zdarzeniu, w czasie historycznym.
Po drugie - Bóg nie oferuje nic w zamian. Jest to całkowicie nietypowa dla bliskowschodnich tradycji forma kontraktu, w której tylko jedna strona jest zobowiązana (w tym przypadku Abraham). Właściwie nie możemy nazwać tego żadnym kontraktem ani umową. Abraham ma złożyć dziecko w ofierze BEZ ŻADNEGO KONKRETNEGO CELU. Mało tego – Abraham nie wypełnia tu żadnego rytuału, nie może więc rozumieć sensu. Już w tym miejscu powinna się zapalić lampka. Wygląda to tak jakby Bóg reżyserował przedstawienie, gdzie Abraham i Izaak są aktorami, a widzowie to przyszli wierzący.
Po trzecie - "Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: «Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was".
Abraham wyraźnie mówi, że on i chłopiec wrócą do obozu. Słowa te wypowiada już po podjęciu decyzji, więc w tym momencie zapalić się nam powinna druga lampka.
Po czwarte – Aquila pisze:
Czy to wszystko musiało być mimo wszystko ważniejsze od psychiki i odczuć chłopca, który został podstępem zaprowadzony na górę, zwiedziony poczuciem bezpieczeństwa, a potem, związany, oczekiwał na swoją śmierć? I to z ręki własnego, wydawałoby się, kochającego ojca?
Historyk z Ciebie dobry, ale psycholog bardzo kiepski Już nawet nie będę rozwodził się nad psychologią antropologiczną czy choćby psychologią społeczną, bo naprawdę nie trzeba znać tych dziedzin. Wystarcza czytanie ze zrozumieniem (mało osób potrafi czytać Biblię czy inną wielką literaturę ze zrozumieniem, więc to żadna ujma na honorze):
Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu» - zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?»
Aquila, starożytni ludzie naprawdę nie byli idiotami, ich umysłom i logicznemu rozumowaniu nic nie brakowało, pod tym względem niczym się od nas nie różnili. Nawet starotestamentowe dziecko potrafi skojarzyć pewne oczywiste fakty. Naturalnie, że Izaak wiedział po co idzie z ojcem na górę i poszedł tam całkowicie dobrowolnie. „Gdzie jest jagnię na całopalenie?” Zwróćmy też uwagę, że Abraham jechał na ofiarną górę aż trzy dni, więc decyzja była wyjątkowo stanowcza...
Po piąte – jak już wspomniałem współczesna analiza tekstu nieco odbiega od Twojej.
Pierwotnie tekst wyglądał tak:
A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna; a Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
Naturalnie Abraham nie wypełnia woli Boga i na własną odpowiedzialność poświęca baranka zamiast swego syna. Tak jak zresztą wcześniej podkreślałem, Abraham nie miał otrzymać nic w zamian za wykonanie boskiego rozkazu - nie mógł też zostać ukarany za sprzeciwienie się. Abraham od początku wiedział, że nie poświęci syna. Zresztą ładnie wpisuje się to w buntowniczą etykę Abrahama, której często nie po drodze z etyką Boga (Sodoma i oskarżenie Abrahama rzucone Bogu) i ogólnie w niekiedy buntowniczy charakter samego judaizmu czasów patriarchów (walka Jakuba z Aniołem/Bogiem).
Z czasem w tekście o ofierze Izaaka pojawił się Anioł, który powstrzymuje Abrahama i wskazuje barana – miało to na celu ocieplenie wizerunku Boga. Aby nadać całemu przedsięwzięciu sens (którego to sensu, co już dwukrotnie podkreśliłem, nie było) Anioł wygłosił błogosławieństwo, a Abraham został niespodziewanie nagrodzony za posłuszeństwo.
Jednak dla wierzących najważniejszą powinna być kwestia rozkazu Boga i w tym tkwi cały sens tej historii. Skąd tak brutalne, niemiłosierne żądanie? Niewątpliwie jest to kwestia na dłuższe rozważania, chyba nie na tę debatę. Zresztą „ofiara Izaaka” jest fragmentem ST którego kontemplacja najbardziej zbliża do tajemnicy boskości.
Jahwe jako bóstwo ma charakter antropomorficzny. Z tego powodu okazuje wady i zalety typowe ludziom: litość, miłość, radość, ale też smutek, nienawiść i zemstę. Różni Go od człowieka to, że Jahwe rozsadza antropomorficzne ramy, w które ujmuje go człowiek. Wiemy, że ludzki umysł ma ograniczenia, których nie może bezpośrednio ominąć (nie potrafimy sobie wyobrazić pewnych abstrakcji, takich jak nieskończoność, pustka, itd.). Mogą mu na to pozwolić pośrednio pewne specjalne zabiegi, typowe dla myślenia symbolicznego (w którymś wpisie tej debaty szerzej omawiałem tę tematykę; to myślenie symboliczne jest kluczem do ST a nie myślenie krytyczno-historyczne).
Wracając – Jahwe przekracza antropomorficzną formę. Jego „złość”, „nienawiść”, „okrucieństwo” są momentami tak nieracjonalne, że aż demoniczne. Uczucia te są celowo przerysowane, a mają na celu pokazać bóstwo jako INNE. Inne od człowieka.
Jahwe jest w swym okrucieństwie tak okrutny, że żaden człowiek nie może choćby w części być tak okrutny. Bo Bóg nie jest człowiekiem – Bóg jest inny. Podobne paradoksy mają na celu przyzwyczaić umysł do niezwykłego wysiłku jakim jest łączenie przeciwstawności. Bóg jest tak okrutny, że aż wspaniały; jest tak niedoskonały, że doskonały. Tak zimny, że aż gorący i tak ciemny, że aż oślepiająco jasny. Jest tak nieracjonalny i nielogiczny w ofierze Izaaka, że nie ma nic bardziej racjonalnego i logicznego niż ofiara Izaaka…
To jest religia, to jest myślenie symboliczne – nie każdy ma do tego predyspozycje, niestety. Ale można to ćwiczyć. Jednym z takich medytacyjnych ćwiczeń jest kontemplacja nad ślepymi wrotami - i z tym ćwiczeniem duchowym zostawiam czytelników:
HISTORYCZNOŚĆ STAREGO TESTAMENTU
Jako że większość Twoich argumentów sprowadza się do kwestii a-historyczności Starego Testamentu mam do Ciebie, Aquila, pytanie – czy w taki sam sposób, tj. z punktu widzenia krytyki historycznej, podchodziłbyś do np. „Odysei” Homera? I czy w Twoim podejściu do Starego Testamentu a Odysei byłyby jakieś różnice i dlaczego tak/nie. Chciałbym rozwinąć myśl w następnym wpisie, choć pewnie już wiesz do czego zmierzam
Pozdrawiam.
Napisano 06.11.2015 - 22:15
Tradycyjnie już fragmenty wpisów szanownego kolegi zaznaczę kolorem zielonym (nie wiem jak jest teraz, ale kiedyś był limit i po pewnej ich liczbie po prostu wyskakiwały błędy, więc niech będzie już przyjęty kolor zielony ).
Aquila swoim najnowszym wpisem niespodziewanie zmienił mój, dotąd raczej przychylny, stosunek do debaty. Dowiedziałem się z niego, że po ponad 2 latach mój przeciwnik nie zmienił się ani kapkę i nadal jest poczciwym historykiem. Po kilkukrotnym przeczytaniu świeżutkiego wpisu 2015, po powtórnym przeanalizowaniu naszej debaty 2013, skala jej niepowodzenia ukazała mi się z całą mocą. Teraz już wiem w czym tkwił nasz problem i dlaczego debata po jakimś czasie zmęczyła nas, a naszych czytelników znudziła chyba już na początku. I nie chodzi o samą obszerność naszych wpisów. Problemem jest to, że nasza debata jest debatą tylko z nazwy. Nie ma między nami żadnej komunikacji (co według mnie wzorowo funkcjonowało w naszej innej debacie, o Jezusie). Wygląda to tak jakbyśmy zamknęli się w swoich małych światach, pod szklanymi kloszami, zadowalając się prezentacją swoich poglądów bez konfrontacji ich ze sobą. A konfrontacja jest przecież sednem debaty, gdzie oponenci żywo omawiają swoje argumenty. Nie powinniśmy się ograniczać tylko do populistycznych treści, jakbyśmy starali się przekonać niezdecydowanych do podzielania Twojej czy mojej opinii.
Nie wiem jak to wygląda z Twojej strony, z mojej chodzi o to, że pracujemy nad księgą obszerną i pełną fragmentów do których chcielibyśmy się odnieść. Mam zaplanowany mniej więcej kurs (jeden ogólny temat na jeden wpis, żeby nie rozbijać się na dziesiątki „odcinków”) i z tego powodu wychodzą mi po prostu wpisy molochy, w których chcę zawrzeć wszystko, co z danym tematem (jak w przypadku poprzedniego wpisu - dzieje do momentu osiedlenia się w Egipcie) jest związane. Gdyby do tego dodać odpowiedź - wyjdzie jeszcze większa ściana tekstu. Po pierwsze myślałem, że taki układ nie będzie jakimś problemem, że przejdziemy ponad tym i po prostu zaprezentujemy swoje argumenty dając czytelnikom możliwość ich samodzielnej oceny. Po drugie planowałem, że ewentualnie nawiązania do Twoich wypowiedzi zawrę na końcu, w osobnych już „tylko po to wpisach” (kiedy już główne argumenty zostaną zaprezentowane). Wszystko to właśnie dlatego, że materiału mamy od groma no i, jeśli chcemy zamknąć się w jakiejś sensownej liczbie wpisów, stają się one gigantyczne. No i po trzecie - nie chciałbym, aby pojawił się ten sam problem co bodajże pojawił się w naszej poprzedniej debacie - gdy zaczęliśmy dyskutować non stop w kolejnych wpisach na temat narodzin Jezusa zamiast po prostu przedstawiać kolejne nowe argumenty. Powtórzę - mamy masę materiału do przerobienia i wdawanie się w dłuższe dyskusje na jeden, jedyny konkretny temat - znacząco wydłuży debatę. Ale pewnie masz trochę racji. Jeśli tak będzie Ci lepiej - to postaram się dorzucić część taką, jakiej oczekujesz. No i cieszę się, że wciąż jestem „poczciwym historykiem”. W moich oczach to jedynie zaleta!
No i pozostaje mi wprowadzić małą korektę - w ostatnim wpisie napisałem, że będę odnosić się do Ciebie po nowemu, ale widzę, że wróciłeś do starego nicka, a zatem - Amontillado. Piszesz:
Swój historyczny opis okrasiłeś jak dla mnie zbyt dużą szczyptą kpiny, która zdaje się być wynikiem lekceważenia, obojętności – a w sumie chyba też naiwności. W każdym razie Twoja teoria JEDP wcale nie tłumaczy pochodzenia Biblii – bo jak sam w wielu miejscach słusznie pisałeś – mówi ona przede wszystkim o redaktorach. Jak wiadomo redaktorzy pracują nad materiałem zastanym, istniejącym wcześniej. Nie tworzą niczego od podstaw. Stąd Twój pierwszy błędny argument – przypisywanie autorstwa redaktorom. Implikuje to kolejny błąd – datowanie Biblii na okres znacznie młodszy; ma to oczywiście potwierdzać Twoją opinię o 'bzdurności' Biblii, bo przeciętny człowiek odbiera to co starsze jako bardziej wiarygodne, to co młodsze jako propagandę. Ale przecież Biblia to nie tylko słowo spisane.
Czy aby na pewno? Mogę zdradzić, że mój plan debaty przewiduje, że temat ten dopiero zostanie poruszony, więc jeszcze nie przedstawiłem w tej kwestii wszystkiego. Nie jest zatem do końca uzasadnione stwierdzenie, że przypisuję autorstwo ST tym konkretnym redaktorom. Zresztą w poprzednim wpisie napisałem wyraźnie:
„Genesis to głównie próba stworzenia sobie historii „początków” - to taki wstęp do losów świata, Izraelitów i Jahwe. Księga ta powstała stosunkowo późno i choć zawierać może dość wczesne tradycje ustne - to jest mimo wszystko kompozycją późną - powstałą w końcowych latach istnienia królestwa Judy lub wręcz już po podboju i wygnaniu babilońskim.”
A i gdybyś nieco zaczekał, to i w tym (nieco później) takie stanowisko zaprezentuję. Moje stanowisko jest takie, że w Biblii znajdują się na pewno elementy stare, starsze (mniej lub bardziej) niż czasy wspomnianych autorów JEDP (sami zresztą autorzy JEDP są solidnie rozciągnięci w czasie). Niemniej mam zamiar wykazać, że jednak spora część materiału to nie spisanie wcześniejszych tradycji ale wymyślenie historii absolutnie nowych, ewentualnie znaczące przeredagowanie starych tak, aby pasowały do epoki spisujących je ludzi. Czy zaś błędem jest takie datowanie czy nie - z tą oceną poczekaj, aż zacznę podawać właściwe argumenty (mogę zapowiedzieć, że znajdą się we wpisie następnym). No i kwestia „starsze - wiarygodne, młodsze - propaganda”. Coś w tym jest muszę przyznać. Kiedy tworzymy jakąś opowieść - wówczas nadajemy jej takie znaczenie jakie chcemy (gdy na przykład stworzymy opowieść o mądrym i sprawiedliwym wielbłądzie), zawiera ona nasz „oryginalny przekaz”.
O, słuchajcie!
Oto dawno temu, na piaskach gorącej pustyni mieszkał pewien mądry wielbłąd. Pewnego razu przybył do niego skorpion z prośbą o pomoc.
- Mądry wielbłądzie! Pomóż mi proszę! Chciałbym lepiej polować!
Wtedy wielbłąd powiedział:
- Masz długi odwłok, przyczep do niego kolec z trucizną. Gdy złapiesz coś następnym razem - przytrzymaj szczypcami a tym zatrutym kolcem szybko uderz ofiarę.
Skorpion zrobił jak mu polecił wielbłąd i od tej pory mógł łatwo i szybko wyżywić całą swoją rodzinę. Wielbłąd natomiast cieszył się, że pomógł innemu zwierzęciu.
Jeśli zaś ta nasza opowieść zostanie po powiedzmy stu latach przerobiona (ponieważ sto lat później do władzy dojdą ludzie którzy z jakiegoś powodu darzyć będą wielbłądy pogardą i nienawiścią) i zmieni się jej wymowa - no to tutaj pojawi się problem.
O, słuchajcie!
Oto dawno temu, na piaskach gorącej pustyni mieszkał pewien wielbłąd. Pewnego razu przybył do niego skorpion z prośbą o pomoc.
- Wielbłądzie! Pomóż mi proszę! Chciałbym być groźniejszy!
Wtedy wielbłąd powiedział:
- Masz długi odwłok, przyczep do niego kolec z trucizną. Od tej pory będziesz mógł kąsać każdego. Następnym razem - tym zatrutym kolcem szybko uderz człowieka.
Skorpion zrobił jak mu polecił wielbłąd i od tej pory z upodobaniem wszystkich kłuł swoim kolcem. Wielbłąd natomiast cieszył się, że w ten sposób zaszkodził człowiekowi.
Ciężko będzie bronić przeróbki lub wmawiać, że to właśnie ta nowa wersja jest wersją autentyczną, bardziej wiarygodną czy akurat właściwszą. To będzie przeróbka, zmieniająca sens, wypaczająca intencje autora. Biblia zaś jest takim właśnie dziełem - czerpiącym z tradycji, jednak ją zmieniającym, dodającym nowe elementy i wmawiającym nam, że jest właśnie tym oryginałem, pierwotnym przekazem.
Piszesz:
To co jednak razi w Twoich wpisach, to że dla prezentowania swojej niewątpliwej wiedzy historycznej wybierasz błędne tezy, które wraz z rozwojem argumentacji (często obśmiewczej) przyjmują funkcję dogmatów. Jednym z takich dogmatów jest u Ciebie pewnik: Mojżesz jest autorem Ksiąg ST.
I nie jest to z mojej strony twierdzenie nieuzasadnione. Próbujesz przekonać nas, że to mój błąd, ponieważ to przypisanie autorstwa jest późne, zatem wcześniej nikt tak twierdzić nie musiał, a poza tym to i tak nieistotne, bo wierzyć można i bez tego. Moim zdaniem - nie do końca.
Zobaczmy sami:
Pan powiedział wtedy do Mojżesza: «Zapisz to na pamiątkę w księgę i wyryj to w pamięci Jozuego, że zgładzę zupełnie pamięć o Amalekicie pod niebem».
Wj 17, 14
Spisał więc Mojżesz wszystkie słowa Pana.
Wj 24, 4
Są to fragmenty Księgi Wyjścia, tekstu Elohisty. Zawarte są zatem w tekście który należy, według teorii JEDP, datować na okres trwania królestw Izraela i Judy, wiele stuleci przed Twoim datowaniem tej tradycji. Co więcej - pierwszy fragment odnosi się do konkretnego wydarzenia zawartego w tej księdze - bitwy z Amalekitami. A zatem - w tekście Elohisty, żyjącego w czasach królestw izraelskich, pojawia się w historii Mojżesza zarówno opis bitwy z Amalekitami i cytat mówiący o tym, że Mojżesz wziął i spisał historię tej konkretnej bitwy „w księdze”. Jakiej księdze? Ano zapewne właśnie w tej Księdze Wyjścia.
Dalej mamy jeszcze takie fragment:
I napisał Mojżesz to Prawo, dał je kapłanom, synom Lewiego, noszącym Arkę Przymierza Pańskiego i wszystkim starszym Izraela.
Pwt 31, 9
Ponownie mówiący o spisywaniu przez Mojżesza jakiegoś tekstu i przekazywaniu go kapłanom. Księga Powtórzonego Prawa o której zapewne mowa pochodzi zaś prawdopodobnie z czasów panowania króla Jozjasza, znowu parę stuleci wcześniej niż Twoje datowanie.
No i na koniec mamy parę wzmianek o „prawie Mojżesza” w starotestamentowych księgach które również są starsze niż Twoje datowanie. Co ciekawe, Biblia tłumaczy ten termin jako „prawo”, podczas gdy właściwszym byłoby „Tora Mojżesza” - czyli naszych pięć pierwszych ksiąg ST.
A zatem - to nie jest tak, że kwestia autorstwa tych ksiąg zaczęła być poruszana tak późno jak mówisz. Jest ona dużo starsza (przynajmniej o kilka stuleci względem tego co piszesz). Oto mamy historię Mojżesza. Mamy też księgi które dokładnie ją opisują. Mamy w tych księgach sugestie, że to właśnie Mojżesz je napisał. Mamy księgi z VII-V wieku p.n.e. które mówią wprost o „Torze (naszych pierwszych księgach ST) Mojżesza”.
Piszesz:
Mało tego – najstarsi żydowscy prorocy, których działalność przypada na VIII w. p.n.e., i którzy zostawili po sobie dość bogate dziedzictwo literackie nigdzie, w żadnym miejscu, nie wspominają o mojżeszowym autorstwie Pięcioksięgu. A wystarczy przypomnieć, że często odwoływali się do dawnych praw powiązanych z synajskim przymierzem. Ba, poza jednym wyjątkiem w ich pismach w ogóle nie przywołuje się osoby Mojżesza.
Czy jednak to na pewno słuszne rozumowanie? Wiemy, że prorocy ci znali historię (a przynajmniej jakąś jej wersję) wyjścia z Egiptu (wspomniana jest w księdze Ozeasza). Wiemy, że znali imię Mojżesza (księga Jeremiasza). Jeśli idzie o nich - są tutaj na przykład dwie opcje. Taka, która mówi, że księgi te są późniejsze niż okres życia tych proroków. Innymi słowy - jak prorocy ci mieli przypisywać autorstwo ksiąg Mojżeszowi, skoro jeszcze te księgi nie zostały najzwyczajniej spisane? Inną opcją jest taka, że księgi te istniały, ale autorstwo ich było kwestią tak oczywistą, że nie trzeba było o tym dodatkowo pisać. Innymi słowy - wyjaśnień pasujących do mojej wersji też się trochę znajdzie - i co teraz? Czy nagle mam przyjąć Twoje tylko dlatego, że jest akurat Twoje a nie moje? Mówisz, że błędem jest przypisywanie autorstwa Mojżeszowi bo żaden prorok tak nie napisał. Ale jednocześnie żaden prorok też temu nie zaprzeczył. I które teraz „to, o czym nie wspomnieli prorocy” mamy uznać za ważniejsze? Czy widzisz błąd takiego podejścia do tego tematu?
Dalej piszesz:
Autorstwo zostało Mojżeszowi przypisywane bardzo późno – to już dostatecznie świadczy o tym, że skoro wierni przed uznaniem Mojżesza za autora nie mieli problemów z wiarą, dlaczego mieliby je mieć wierni współcześni?
Co jest dobrym pytaniem. Nawet jeśli przyjmiemy Twoją wersję z datowaniem przypisywania autorstwa Mojżeszowi (z którą się nie zgadzam) - to i tak staniemy przed tym pytaniem. Dokładniej postaram się odpowiedzieć na nie w dalszej części tego wpisu jak i całej debaty - teraz zaś mogę zdradzić, że owszem - ma to znaczenie. To kiedy i z jakiego powodu został napisany tekst ST jest ekstremalnie ważne, jest bodajże jedną z najważniejszych kwestii. Tu nie chodzi tylko o przypisywanie treści ksiąg Mojżeszowi, tylko o coś nieco innego. Nawet gdybyś miał rację, to wciąż pozostaniemy z księgą opisującą rzekome wydarzenia z okresu epoki brązu. I teraz powstaje pytanie - na ile tej księdze, jej zapisom, można wierzyć?
No i na koniec pragnę dodać, że to przypisywanie autorstwa Mojżeszowi, nieważne czy wczesne (jak uważam ja) czy późne (jak uważasz Ty) to jedynie drobny element, w sumie niewiele wpływający na tok naszej dyskusji. Zawarłem go ponieważ tak się obecnie każe nam wierzyć (tak twierdzą od dawna autorytety zarówno ze strony chrześcijan jak i wyznawców judaizmu). A ja chcę pokazać dlaczego mimo wszystko te osoby, które tak twierdzą, się w tej kwestii mylą.
Piszesz:
Świadczy to o tym jak mało ważną kwestią było historyczne autorstwo i historia jako taka (nie interesował ich Mojżesz historyczny, taki jaki interesuje choćby Ciebie).
I tutaj po raz kolejny się nie zgodzę. Mowa bowiem nie o jakiejś opowiastce, ale o historii opowiadającej o genezie narodu. To podstawa praw i roszczeń Izraelitów do swojej ziemi. To odpowiedź na pytanie „dlaczego my istniejemy”? To podstawa zwyczajów oraz księga przedstawiająca powiązania Boga ze swoim narodem wybranym. Ośmielę się powiedzieć, że te historie to najważniejsze księgi w całej historii Izraela. A że nie interesował ich „Mojżesz historyczny”… Po pierwsze - skąd wiesz, że nie interesował? Myślę, że dla nich Mojżesz z ich historii (nieważne czy już spisanych, czy wciąż krążących w formie ustnej) był właśnie Mojżeszem historycznym. W którego realne istnienie (i to, że wydarzenia te miały kiedyś faktycznie miejsce) bezsprzecznie wierzyli. A po drugie - czy to faktycznie cokolwiek zmienia? Dostawali tekst księgi który traktowali jako „słowo Boże”. W nim wszystko było, według nich, wyjaśnione i przedstawione w sposób jasny i spójny. Od narodzin uczeni byli, że to boski przekaz. No i nie mieli jeszcze tego, co mamy dziś - możliwości i chęci by takie badania prowadzić. To, że nie interesowali się Mojżeszem tak jak ja to trochę jak mówienie, że nie interesowali się lotnictwem tak jak ja. Nie interesowali się, ponieważ między mną a nimi jest jednak pewna przepaść.
No i tak właściwie -czy to, że nie interesowali się tak jak ja jest jakimkolwiek tak naprawdę argumentem przeciw mojemu podejściu? Czy nagle, gdy idzie o badanie ST, powinniśmy porzucić nowoczesną wiedzę i metody? Czy na przykład badając kosmos powinniśmy nagle odrzucić teleskopy, radioteleskopy i sondy kosmiczne, ponieważ kiedyś ich nie znano („bo kiedyś był taki Galileusz, nie miał sond kosmicznych pod ręką a też dawał radę”)? Uważam, że nie. Badając dane zagadnienie powinniśmy zabrać się za nie używając wszystkich metod, które mogą nam pomóc w zrozumieniu tekstu nad którym pracujemy. To, czy podobne stanowisko podzielali starożytni Izraelici czy nie - nie ma większego znaczenia. A to właśnie nowoczesne metody dopiero po raz pierwszy odkrywają przed nami tak naprawdę zaginiony świat starożytności. Starożytność to epoka która przeminęła, ale pozostawiła po sobie bardzo wiele śladów pozwalających odtworzyć przynajmniej w pewnym stopniu to, jaką była naprawdę. Wcześniej ludzie po pierwsze nie wykazywali zbytniego zainteresowania tymi pozostałościami (byli zbyt zajęci zwykłym przetrwaniem, jedynie nieliczne wyższe sfery miały możliwość zajmowania się czymś innym niż wieczna ciężka walka o przeżycie), a po drugie nie mieli wiedzy aby je poprawnie odczytać. Dziś posiadamy i jedno i drugie. A wyniki takich badań okazują się zaskakujące. Okazuje się nagle, że oto my dziś wiemy na temat rzekomej epoki Mojżesza dużo więcej niż sami starożytni Izraelici!
Piszesz:
Tym razem obrałeś sobie takie cel: „Stary Testament spisał jeden autor natchniony przez Boga → teoria wielu źródeł, sprzeczności, naleciałości, ingerencje → nie warto wierzyć”.
Według mnie – jest to moja opinia, jako Twojego adwersarza – jest to niewłaściwe podejście do problemu. Właściwe jest zadanie pytania czy: aby wierzyć w treść Starego Testamentu musi on być jednolity i spisany przez jednego autora?
Moje stanowisko w tej kwestii też jest już znane. Różnimy najwyraźniej się tym, że Ty uważasz, że warto wierzyć w treść ST z powodu zawartego tam przesłania, niezależnie od tego czy ma ono związek z prawdą historyczną lub niezależnie od tego czy jest czy też nie jest faktycznie natchnionych przez Boga tekstem. Ja uważam inaczej. ST to zbiór ksiąg religijnych. Opisujących postacie i wydarzenia nadnaturalne. Pochodzący rzekomo od samego Jahwe. Który czciciele tego boga muszą traktować śmiertelnie poważnie i dostosowywać swoje życie do ich zapisów. W moim odczuciu przekaz od Boga powinien być spójny i pozbawiony błędów. Jeśli okaże się, że nie jest taki - to zaczną pojawiać się wątpliwości. „Jeżeli tutaj napisano oczywistą nieprawdę, to jaką mogę mieć pewność że tak samo nie jest też w innych częściach tego tekstu? Jeśli ten fragment to czyste zmyślenie jakiegoś starożytnego autora, to jak mogę spokojnie wierzyć, że jakieś inne fragmenty nie są zmyślone?”
Tak samo właśnie jest z Biblią. Gdyby była faktycznie przekazem od Jahwe - to myślę, że przekaz ten byłby spójny. Tymczasem ST to zlepek różnych ksiąg, o różnej wymowie, nierzadko ze sprzecznymi fragmentami. Na dodatek rozciągnięty nieco bezsensownie w czasie jak gdyby boskie objawienie nie mogło odbyć się raz a musiało być stopniowo dawkowane. To wszystko sprawia, że ST staje się dziełem zaskakująco ludzkim - takim, które spokojnie można wyjaśnić sobie bez istnienia jakiegokolwiek boga. A skoro tak - to już pan Ockham wyjaśnił nam co w takiej sytuacji należy robić.
Piszesz:
Znowu, spójrz jak łatwo odeprzeć Twój argument, Aquila, i jak naiwny on jest. Poświęciłeś wiele uwagi żeby wykazać, że autorstwo ST nie pochodzi od jednej natchnionej osoby przez co nie może pochodzić od Boga. Że kwestia wielu autorów tłumaczy ludzkie pochodzenie ksiąg, o czym świadczyć dobitnie miały wszelkie sprzeczności i brak ciągłości logicznej w tekstach. Wszystko to opisujesz w sposób, jakby było to odkrycie współczesnego człowieka, człowieka wiedzy. Że może kiedyś ludzie byli głupsi i nie widzieli sprzeczności. Że coś takiego jak 'myślenie logiczne' jest atrybutem człowieka dopiero od 400 lat, bo logikę wymyślili nasi przodkowie – Oświeceniowi Racjonaliści, a ludzie starożytności mają pochodzenie od małp, i małpie przymioty umysłu.
A przecież wystarczy wziąć pod lupę dwóch dowolnych proroków i stwierdzić jak wiele sprzecznych nauk od nich płynie. Czy starożytni żydowscy wierni, wierni religii Świętej Księgi (czyli Księga ta znana musiała im być niemal na pamięć) nie widzieli tych sprzeczności? Oczywiście że widzieli, ale ma się to nijak do wiary.
Wiem, że dla Ciebie „wierzyć” tzn. wiedzieć. Inaczej – wierzyć księdze to wiedzieć, że napisana została w zgodzie z faktami historycznymi. Prawdziwa wiara, a nie mówimy tu przecież o takiej wierze jaką prezentujesz, tj. o wierze ucznia podstawówki w to co mówi nauczyciel, jest pełna sprzeczności. Kondycja ludzka jest sprzeczna sama w sobie, sprzeczna jest jego religia, filozofia, polityka, sprzeczna jest jego wiara, a doskonale arcy-sprzeczny jest jego Bóg.
Czy to aby na pewno „odparcie” argumentu? I czy faktycznie jest naiwne? Nowy Testament też zawiera w sobie oczywiste sprzeczności a przecież autorów ich dzieli dużo mniej lat niż autorów ST. Z ST jest ta sama sytuacja. Najlepiej widać to w tych fragmentach w których występują dublety - te same historie opisane dwukrotnie z pewnymi (czasem znaczącymi) zmianami. Tak jak na przykład we wspomnianej już przeze mnie historii stworzenia człowieka czy potopu. W ST znajdujemy ślad redaktorów, którzy próbowali łączyć rozmaite źródła w jedno. Czasem jednak pozostawiano różniące się wersje po prostu umieszczając je obok siebie. Dlaczego tak robili? Nie mamy pewności, bo nie siedzimy w umysłach owych starożytnych pisarzy. Można uznać, że wynika to na przykład z tego, że jedna tradycja pochodziła z królestwa Izraela i była ważna i znajoma dla ludzi stamtąd pochodzących a druga z królestwa Judy (i ważna i znajoma dla mieszkańców Judy). Obie, mówiące o tym samym choć różniące się szczegółami, były powszechnie znane. A redaktorzy tekstu biblijnego, chcąc zadowolić obie grupy albo bojąc się „utraty natchnionego materiału) - po prostu na wszelki wypadek zawarli je obie. To nie jest ani naiwne ani łatwe do odparcia - to jedynie potwierdza właśnie ludzki charakter tekstu.
Zaś owe „niedostrzeganie sprzeczności” - o tym też pisałem wcześniej. W dawnych czasach do Biblii podchodzono strasznie surowo. Była świętą księgą. To nie to samo co dziś, gdzie mówimy „święta księga” często nierzadko z przyzwyczajenia, „bo tak się mówi”. Wówczas była święta, otaczana czcią, nieskończenie szanowana. Zapewne zdarzały się sporadyczne przypadki w których ludzie oddawali swoje życie podczas ratowania jej na przykład z pożaru. Jak i przypadku gdy komuś odbierano życie ponieważ ośmielił się postąpić wbrew temu co jest tam napisane lub głosić coś, co jest z jej treścią sprzeczne. Gdy ktoś podchodzi w ten sposób do tej księgi - ten raczej nie myśli o niej jako o „pełnej sprzeczności”. A nawet jeśli - to specjalny mechanizm obronny ludzkiej psychiki sprawia, że widzi te sprzeczności, ale nie potrafi wyciągnąć z nich żadnego logicznego wniosku. Dlatego też tak jak napisałem wcześniej - powszechniejsza krytyka tekstu pod tym kątem pojawiła się dopiero w okresie oświecenia. Wcześniej ludzie może nie byli do końca „głupsi”, o ile mniej skłonni (zarówno z powodów wewnętrznych jak i presji świata zewnętrznego) do kwestionowania tego stanu rzeczy.
I nie - dla mnie wcale nie jest tak, że „wierzyć = wiedzieć” (nie mam pewności, ale wydaje mi się, że już kiedyś o ty mówiłem). Wiara i wiedza to dwie zupełne różne sprawy których łączyć nie można. Tutaj jednak chodzi o to, że Biblia nie jest jedynie księgą w której zawarte są wyłącznie treści „duchowe”. Gdyby tak było - gdyby składała się na przykład z samych pieśni chwalących potęgę czy miłosierdzie Jahwe - wtedy bym się z pewnością dużo mniej jej czepiał. Biblia jednak zaczyna (cały czas starając się być „przekazem od doskonałego Jahwe) nawiązywać do realiów starożytnego świata i opisywać rzekomo zaistniałe wydarzenia. Biblia, w przeciwieństwie do wielu wytworów innych religii - jest solidnie „zakotwiczona” w realnym świecie - opowiada o realnych miejscach, realnych postaciach i realnych wydarzeniach jednocześnie próbując nadawać im jakieś religijne znaczenie. I jeśli nagle zacznie okazywać się, że ta właśnie Biblia zaczyna zniekształcać te starożytne realia, lub w ogóle zaczyna je sobie zmyślać - to zacznie tracić na swojej wiarygodności. Co to bowiem za „boski przekaz” dotyczący historii konkretnego ludu i konkretnych miejsc skoro musi uciekać się do zwykłych zmyśleń?
Innymi słowy - gdyby ktoś w Biblii napisał, że kiedyś żył wielki i mądry prorok, ukochany przez Jahwe - to nie miałbym z tym jakichś wielkich problemów. Ale gdy ktoś napisałby, że kiedyś żył wielki i mądry prorok, ukochany przez Jahwe, a jego mądrość objawiała się tym, że potrafił latać na chmurze na Księżyc i z powrotem (a do tego mielibyśmy cudowne opisy chodzenia po Księżycu, zrywaniu owoców z drzew tam rosnących i nawracaniu tamtejszych mieszkańców) - no to wyśmiałbym tę historię okrutnie.
Jeszcze inny przykład - bardzo przyziemny (z tych wakacji). Mieszkałem jakiś czas w te wakacje u wujka na skraju dużego lasu. Jak to na wsi - każdy lubi tam zbierać grzyby. Niestety w tym roku była wielka susza i grzybów było bardzo niewiele. Raz zobaczyliśmy wracającego po południu do domu jednego z takich grzybiarzy. Niósł tam co nieco grzybów. Spytany o to jak długo chodził - odparł „a jedynie godzinkę, dopiero co wyszedłem”. Wujek, gdy mu o tym powiedzieliśmy, zdziwiony odparł że już wczesnym rankiem, kilka godzin wcześniej, widział go wybierającego się na te grzyby do lasu.
Gdybym nie miał pojęcia o tym, że wujek widział tego grzybiarza wybierającego się wczesnym rankiem do lasu - pewnie bym temu grzybiarzowi uwierzył. Ale udało mi się dotrzeć do wiadomości, które obaliły jego opowieść. Nie był jedynie chwili w lesie - był przynajmniej parę godzin.
Nie wiem czym się kierowała ta osoba kłamiąc mi w żywe oczy. Być może chciała wyjść na lepszego grzybiarza skoro miała niby znaleźć „w bardzo krótkim czasie” przyzwoitą ilość grzybów podczas tego grzybnego nieurodzaju. Może chodziło o coś innego. W każdym razie dowiedziałem się czegoś, dzięki czemu przejrzałem jego kłamstwo i tym samym utracił on w moich oczach wiarygodność.
Gdy nie wiem o niczym, co mogłoby mi popsuć wiarę w jakieś twierdzenia - to nie widzę powodu aby nie wierzyć. Ale gdy pojawi się jakaś wiedza która zaczyna stać w sprzeczności z elementami tej wiary - wówczas pojawia się problem.
Twoje stanowisko najwyraźniej byłoby takie, że temu grzybiarzowi należałoby dalej wierzyć, a bo co tam niby zmienić ma fakt, że jednak skłamał. Moje jest najwyraźniej zupełnie inne.
Piszesz:
Gdyby ludzkość nie nosiła w sobie „boskiego natchnienia” nie byłoby sztuki i wszelkich nauk humanistycznych. Nigdy nie usłyszano by cudownej melodii, nie przeczytano genialnego ustępu dzieła literackiego. Mam nadzieję, że nie muszę rozwijać tej myśli, bo jej przesłanie jest oczywiste.
A tutaj też się nie zgadzam, ale (w przeciwieństwie do poprzednich) stanowczo. Pomijam już określenie „boskiego natchnienia” które uważam za bardziej romantyczne niż realistyczne jak i niepotrzebne i niefortunne połączenie „natchnienia” z elementem „boskim”. Uważam, że coś takiego jak sztuka pojawiłoby i rozwinęłoby się nawet wtedy gdyby ludzie nie wymyślili sobie jakichkolwiek pojęć związanych z bóstwami czy jakimikolwiek innymi istotami nadnaturalnymi. To, że akurat w naszym przypadku pierwotna sztuka jest związana z wierzeniami i duchowością nie znaczy, że te dwa pojęcia są ze sobą nierozerwalne i nie mogą istnieć jedno bez drugiego. No ale to już niezbyt pasuje do tematu debaty a że sporo innych kwestii mam tu do poruszenia - czas skupić się na nich.
Piszesz:
Kolejnym Twoim zarzutem jest nieoryginalność Starego Testamentu. Powołując się na mity dotyczące Potopu i Wieży Babel – od siebie dodam, że całkiem słusznie – uznajesz, że tak naprawdę twórcy mitologicznej części Starego Testamentu nie wymyślili nic nowego. Tak po prawdzie, to jest to argument za tym aby Staremu Testamentowi wierzyć…
I chyba nieco się zapędziłeś. Czy gdzieś wyraźnie napisałem, że „uznaję, że tak naprawdę twórcy ST nie wymyślili nic nowego”? Podałem przykłady zapożyczeń z innych kultur - jednak ci, co znają ST wiedzą, że te zapożyczenia to jedynie fragment tekstu tych ksiąg. I to drobny. Daleko temu do stwierdzania, że „wszystko jest zapożyczone, nic nie jest tutaj nowe”. Chodziło mi tutaj o to, że te akurat konkretne opowieści czy motywy biblijne to zapożyczenia. Wymysł ludzkiej wyobraźni z jednej kultury przeniesiony i dołączony do wytworu wyobraźni innej. Dodatkowy przykład „ludzkiego” charakteru Biblii - a skoro ludzkiego, to nie „boskiego”. „Nie-boska Biblia” zaś staje się… tylko kawałkiem papieru z zapisanymi na nim rozmaitymi słowami. Niczym więcej.
Piszesz też:
ST nie wymyślając nic od nowa przejął od swych bliskowschodnich sąsiadów, głównie od wielkich imperialnych potęg (Asyria, Babilonia, Persja, Syria, Egipt), mitologie i tradycje, które odpowiednio zrewitalizował i przeniósł na wyższy poziom przeżycia religijnego. Poziom na tyle zaawansowany, że ze wszystkich religii powstałych na obszarze Bliskiego Wschodu judaizm jako jedyny zachował żywotność.
Z czym znowu się nie zgadzam. Trąci to nieco chrześcijańsko-judaistycznym punktem widzenia w którym to właśnie dzieła tych a nie innych religii są na „wyższym poziomie” od innych. Dlaczego niby wersje biblijne mają być „na wyższym poziomie” od tych samych dzieł na przykład sumeryjskich? Tylko dlatego, że ludzkości dziś szerzej znane są właśnie te biblijne a nie sumeryjskie? A jaki to niby argument? Wynika ta sytuacja nie tyle z jakiejś „wyższości poziomu przeżycia religijnego” (cokolwiek by to miało oznaczać) ale z różnic jakie dzieliły te cywilizacje. Jedna (Izraelici) spisali sobie te historie w księdze, którą uznali za najważniejszy tekst na świecie. Drudzy (Sumerowie) - nie traktowali tego tekstu w taki sam sposób. Jedni (Izraelici) pieczołowicie dbali o zachowywanie swojej kultury. Drudzy (Sumerowie) nie podchodzili do tej sprawy tak samo. Jedni (Izraelici) żyli dużo później, drudzy (Sumerowie) dużo wcześniej. To, że losy obu tych historii potoczyły się inaczej nie jest wynikiem „wyższości poziomu przeżycia religijnego” jednej z nich, tylko wynikiem różnic kulturowych i różnych dziejów dwóch różnych cywilizacji Na przykład starożytny Egipcjanin, modlący się w świątyni do powiedzmy Amona - nie różnił się niczym od Izraelity modlącego się do swojego Jahwe. To, że Egipt padł łupem fanatycznych chrześcijan by potem stać się łupem fanatycznych muzułmanów, a Izraelici utrzymali w rozproszeniu po świecie swoje święte teksty nie oznacza, że „izraelicki poziom przeżycia religijnego” był na jakimś wyższym poziomie. To świadczy tylko o różnych losach jakie spotkały te dwa różne narody i o różnym nieco ich podejściu do kwestii religii.
No i nasz nieszczęśliwy Izaak. Piszesz:
Po pierwsze – Bóg żąda od Abrahama aby ten złożył z syna ofiarę „całopalenia”. Tego typu ofiar judaizm nie znał do momentu zapożyczenia go od Kanaanejczyków, tj. z okresu sędziów (XII – XI w p.n.e.). Jest to więc historia (nie mówimy o spisanej opowieści tylko jeszcze o jej ustnej wersji) stosunkowo młoda z historycznego punktu widzenia, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że zgodnie z tradycją życie Abrahama przypadać miało na XX w p.n.e. Wniosek z tego taki, że twórcy opowieści stworzyli ją w czasach pewnej dojrzałości religijnej. Nie do utrzymania jest więc teza, że mówili o realnym zdarzeniu, w czasie historycznym.
Dlaczego niby „nie do utrzymania”? To, że „twórcy stworzyli ją w czasach pewnej dojrzałości religijnej” nijak przecież nie sprawia, że nagle „nie można mówić że mówili o realnym historycznym wydarzeniu”.
Problem w tym, że Izraelici żyjący w czasie spisywania tych historii (okres istnienia królestw Izraela i Judy) paradoksalnie nie mieli zbyt dużego pojęcia o swojej własnej historii. Przeciętna osoba żyjąca w tamtym okresie nie miała kompletnie pojęcia jak wyglądało tak naprawdę życie jego przodków żyjących 500 lat wcześniej. Pisząc o ofierze Izaaka autor mógł sobie je umieścić dowolnie w czasie - choćby i w roku 100 000 p.n.e. - bo nie miał pojęcia o tym jak wyglądał świat 500, 5000 czy 100 000 lat wcześniej (no, akurat w przypadku judaizmu to lekka przesada, bo według nich świat powstał zaledwie kilka tysięcy lat wcześniej, no ale chcę przedstawić tutaj jedynie sens mojej wypowiedzi). Zresztą, jak zobaczymy w dalszej części tego wpisu i w kolejnych - wyjaśnię lepiej o co mi chodzi. Póki co mogę streścić to tak - „autorzy biblijni tworzyli sobie historię swojego narodu - a zatem ciąg realnych historycznie zaistniałych wydarzeń które prowadziły do stanu im współczesnego. Problem w tym, że nie znali swojej prawdziwej historii, więc Twój argument traci tutaj swoje znaczenie”.
Dalej piszesz:
Po drugie - Bóg nie oferuje nic w zamian. Jest to całkowicie nietypowa dla bliskowschodnich tradycji forma kontraktu, w której tylko jedna strona jest zobowiązana (w tym przypadku Abraham). Właściwie nie możemy nazwać tego żadnym kontraktem ani umową. Abraham ma złożyć dziecko w ofierze BEZ ŻADNEGO KONKRETNEGO CELU. Mało tego – Abraham nie wypełnia tu żadnego rytuału, nie może więc rozumieć sensu. Już w tym miejscu powinna się zapalić lampka. Wygląda to tak jakby Bóg reżyserował przedstawienie, gdzie Abraham i Izaak są aktorami, a widzowie to przyszli wierzący.
No i? Jaka lampka? Dlaczego? Taki jest boski plan - Izaak albo ma zostać złożony w ofierze (według możliwej pierwotnej wymowy tego fragmentu) albo w ten sposób ma zostać przetestowane posłuszeństwo Abrahama (w wersji aktualnie biblijnej). Kontrakt istnieje, z tym że nie jest objawiony od początku Abrahamowi w iście boskim sprycie Jahwe. Jest też nagroda za spełnienie powinności. To, że zostało to ubrane w taką a nie inną historię nie jest powodem do jakichś dziwnych teorii.
I dalej:
Po trzecie - "Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: «Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was".
Abraham wyraźnie mówi, że on i chłopiec wrócą do obozu. Słowa te wypowiada już po podjęciu decyzji, więc w tym momencie zapalić się nam powinna druga lampka.
Lampka… czego? Co też tutaj jest takiego… strasznie dziwnego? Może po prostu Abraham tutaj zwyczajnie … skłamał? Aby do samego końca nie zdradzić Izaakowi realnego celu wędrówki? Czy możesz całkowicie wykluczyć taką właśnie opcję?
Dalej:
Wystarcza czytanie ze zrozumieniem (mało osób potrafi czytać Biblię czy inną wielką literaturę ze zrozumieniem, więc to żadna ujma na honorze):
Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu» - zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?»
Aquila, starożytni ludzie naprawdę nie byli idiotami, ich umysłom i logicznemu rozumowaniu nic nie brakowało, pod tym względem niczym się od nas nie różnili. Nawet starotestamentowe dziecko potrafi skojarzyć pewne oczywiste fakty. Naturalnie, że Izaak wiedział po co idzie z ojcem na górę i poszedł tam całkowicie dobrowolnie. „Gdzie jest jagnię na całopalenie?” Zwróćmy też uwagę, że Abraham jechał na ofiarną górę aż trzy dni, więc decyzja była wyjątkowo stanowcza...
Dla mnie akurat nie jest nijak „naturalne, że wiedział”. To jedynie interpretacja. Równie dobrze mógł nie wiedzieć, licząc na to, że faktycznie za sprawą boskiej interwencji pojawi się na szczycie góry odpowiednie zwierzę na ofiarę. Abraham skłamał mówiąc, że „wrócą razem”. Potem musiał syna związać (kiedyś chyba spotkałem się z „wyjaśnieniem” typu „ojcze, zwiąż mnie, ponieważ dobrowolnie chcę zostać złożony w ofierze, ale mój instynkt przetrwania może wziąć górę i mogę nieświadomie walczyć o życie sprzeniewierzając się bożej woli”. Strasznie to dla mnie naiwne i takie „na siłę” tłumaczenie).
Piszesz:
Po piąte – jak już wspomniałem współczesna analiza tekstu nieco odbiega od Twojej.
Pierwotnie tekst wyglądał tak:
A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna; a Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
Naturalnie Abraham nie wypełnia woli Boga i na własną odpowiedzialność poświęca baranka zamiast swego syna. Tak jak zresztą wcześniej podkreślałem, Abraham nie miał otrzymać nic w zamian za wykonanie boskiego rozkazu - nie mógł też zostać ukarany za sprzeciwienie się. Abraham od początku wiedział, że nie poświęci syna. Zresztą ładnie wpisuje się to w buntowniczą etykę Abrahama, której często nie po drodze z etyką Boga (Sodoma i oskarżenie Abrahama rzucone Bogu) i ogólnie w niekiedy buntowniczy charakter samego judaizmu czasów patriarchów (walka Jakuba z Aniołem/Bogiem).
Z czasem w tekście o ofierze Izaaka pojawił się Anioł, który powstrzymuje Abrahama i wskazuje barana – miało to na celu ocieplenie wizerunku Boga. Aby nadać całemu przedsięwzięciu sens (którego to sensu, co już dwukrotnie podkreśliłem, nie było) Anioł wygłosił błogosławieństwo, a Abraham został niespodziewanie nagrodzony za posłuszeństwo.
Co też jest jedynie jedną z prób interpretacji, ponieważ pierwotnego przebiegu i sensu tej historii zwyczajnie nie znamy i jedynie, na podstawie zachowanych w treści śladach, możemy się domyślać. Zauważ, że pisząc o tej historii mówiłem wyraźnie - „jest to prawdopodobne”, „jest taka teoria”. Ponieważ tego najwyraźniej w świecie nie wiemy (i pewnie się już nie dowiemy, chyba że odkryjemy jakieś nowe źródła pisane) - pozostaje to w sferze domysłów.
Ale wiesz co jest najlepsze? Że z mojego punktu widzenia znów nieważne jest czy właściwsza jest moja czy Twoja wersja. Ponieważ bez względu na to wychodzi na jaw, że obecny ST zawiera w sobie (z czym się obaj zgadzamy, gdyż właśnie się w tej kwestii ze mną zgodziłeś) historię w pewien sposób zmanipulowaną, zniekształconą. Pierwotna wymowa (obojętnie czy według Twojej czy mojej wersji interpretacji) była inna, potem zaś pojawił się ktoś, kto postanowił ją zmienić tak, aby miała „lepszą wymowę”. Co to zatem za „święta księga” skoro jacyś ludzie mogą ją sobie dowolnie zmieniać?
Piszesz:
Wracając – Jahwe przekracza antropomorficzną formę. Jego „złość”, „nienawiść”, „okrucieństwo” są momentami tak nieracjonalne, że aż demoniczne. Uczucia te są celowo przerysowane, a mają na celu pokazać bóstwo jako INNE. Inne od człowieka.
Jahwe jest w swym okrucieństwie tak okrutny, że żaden człowiek nie może choćby w części być tak okrutny. Bo Bóg nie jest człowiekiem – Bóg jest inny. Podobne paradoksy mają na celu przyzwyczaić umysł do niezwykłego wysiłku jakim jest łączenie przeciwstawności. Bóg jest tak okrutny, że aż wspaniały; jest tak niedoskonały, że doskonały. Tak zimny, że aż gorący i tak ciemny, że aż oślepiająco jasny. Jest tak nieracjonalny i nielogiczny w ofierze Izaaka, że nie ma nic bardziej racjonalnego i logicznego niż ofiara Izaaka…
Moim zdaniem jest to… straszne podejście. Z dwóch powodów. Po pierwsze - wydaje się być nieco… naiwne i przerażające jednocześnie. Być może psycholodzy znają takie przypadki (w których tak właśnie ludzie zaczynają myśleć), być może ma to jakiś związek z rzeczywistością (a raczej smutną stroną ludzkiej psychiki, jakimś mechanizmem typu „syndrom sztokholmski”) i postrzeganiem przez starożytnych ludzi w ten sposób Jahwe, ale dla mnie takie ujmowanie tematu w czasach dzisiejszych jest nieakceptowalne. Bycie „coraz bardziej okrutnym” jest tym właśnie i niczym więcej, nie dochodzi do żadnego w końcu „miejsca przełomowego” w którym nagle okrucieństwo zamienić by się miało w jakąkolwiek wspaniałość. Czyżby dochodziła tutaj do głosu opcja „mówimy o bogu, więc możemy mówić cokolwiek, choćby i największe nielogiczności, no bo to przecież bóg!”? Czy takie samo rozumowanie można byłoby dopasować do… ludzi? Jakich okrucieństw musiałby się dopuścić na przykład Hitler (o, Godwinie, ty szczwany lisie! ) byśmy mogli uznać go obiektywnie za „wspaniałego”? Jak bardzo szalonym musiałby być wariat, byśmy uznali go za „najbardziej normalnego na świecie”? Jak bardzo musielibyśmy rozgrzać materię, by uznać ją za „najzimniejszą w całym Wszechświecie”? Po drugie myślę, że to właśnie to o czym opowiem nieco później - rozmaite konstrukcje myślowe, które mają tylko jeden cel - jakoś pogodzić nam tekst biblijny z naszym wyobrażeniem o Bogu. Jeśli tekst biblijny nagle różni się od tego jak chcemy postrzegać Jahwe - no to wkracza do akcji nasza psychika i robi rozmaite manewry byle by tylko wszystko ze sobą pogodzić a nas samych zostawić z poczuciem wewnętrznego spokoju. Choćby i trzeba było uciec się do najbardziej nielogicznych i absurdalnych wygibasów.
No i na koniec:
Jako że większość Twoich argumentów sprowadza się do kwestii a-historyczności Starego Testamentu mam do Ciebie, Aquila, pytanie – czy w taki sam sposób, tj. z punktu widzenia krytyki historycznej, podchodziłbyś do np. „Odysei” Homera? I czy w Twoim podejściu do Starego Testamentu a Odysei byłyby jakieś różnice i dlaczego tak/nie.
A zatem odpowiadam - i tak i nie. To zależy Zarówno Biblia jak i „Odyseja” są po prostu dziełami literackimi, w dużej mierze fikcją choć bazującą w równie dużej mierze na rzeczywistości. Jest jednak pomiędzy nimi zasadnicza różnica - „Odyseja” jest traktowana obecnie jak starożytny epos, dzieło o wielkiej wartości, ale „nic poza tym”. Biblia, jak sam na pewno się zgodzisz, traktowana jest inaczej. To nie jest epopeja stworzona przez autora lub autorów greckich, ale przecież „przekaz bezpośrednio od jedynego boga, zawierający ostateczne i jedyne wytyczne jak żyć/postępować itp., opisujący rzekomo prawdziwe początki ludzkości a także relacje tego boga z ludzkością”.
Moje podejście jest dość proste. Uznaję, że ludzie mają prawo wierzyć sobie w cokolwiek zechcą - ich przecież sprawa. Nawet jeśli moim zdaniem to, w co wierzą te osoby, jest niezwykle naiwne lub sprzeczne z na przykład fizyką, kosmologią czy prawdą historyczną. Jesteśmy wolni a ja nie mam zamiaru nikomu wolności posiadania swoich poglądów odbierać. Jednak gdy ktoś zabierze się za publiczne głoszenie takich przekonań i spróbuje przekonywać innych do swoich „racji” - wówczas włącza mi się „syndrom rycerza na białym koniu”. Dopóki ktoś, kto jest święcie przekonany że Ziemia jest płaskim dyskiem podtrzymywanym przez cztery słonie, zatrzymuje to przekonanie dla siebie - wszystko jest w porządku. Jednak gdy zobaczę, że stara się przekonać innych do tej szalonej teorii - to reaguję, staram się bronić te osoby przed nieprawdziwymi informacjami. Nie knebluję jednak nikogo, nie odciągam na siłę, nie zasłaniam ludziom uszu - zamiast tego rzucam kontrargumentami po to, aby słuchacze (w których inteligencję i umiejętności analizy zazwyczaj wierzę) mogli sami zdecydować co jest bardziej zgodne z prawdą.
Gdyby ktoś zabrał się za udowadnianie, że „Odyseja” to zapis autentycznych wydarzeń który został przesłany do głowy „Homera” przez samego Zeusa, gdyby budował świątynie ku czci bóstw greckich (no bo przecież istnieją! A dowodem jest ich obecność w tekście natchnionej przecież „Odysei”!) i tam głosił kazania oparte na tym eposie, gdyby zaczął opowiadać, że „koń trojański” był karą boską jaka spadła na Trojan (oj tam, że „Iliada” ), gdyby wyciągał z jej treści „nakazy i zakazy do których wszyscy muszą się stosować”, gdyby siłą starał się te „boskie przecież” nakazy i zakazy egzekwować, gdyby na wierze tej budował swój własny dobrobyt (władzę, luksusy i zaszczyty) i robił inne rozmaite rzeczy które robią instytucje religijne na podstawie Biblii - wtedy bym starał się bronić ludzi przed tym szaleństwem. Na szczęście nikt z „Odyseją” tego nie robi. Mogę oczywiście wspomnieć od czasu do czasu, że magiczna historia Odysa to fikcja literacka, ale dopóki nikt tej fikcji nie prezentuje tak samo jak chrześcijanie prezentują Biblię - mój syndrom pozostaje uśpiony I o to właśnie chodzi - nie o same teksty, które są przecież niczym więcej jak tylko literami na papierze (pod tym względem oba dzieła to dokładnie to samo, zero różnic). Tylko o to co ludzie z tymi tekstami robią i co na ich temat mówią.
I to by kończyło część poświęconą Twojemu wpisowi. Czas na moje nowe argumenty.
W ostatnim wpisie naszą „historię” ludu Izraela zakończyliśmy na osiedleniu się rodziny Józefa w Egipcie. Dlatego też dziś zaczniemy od bezpośrednich dalszych losów narodu wybranego.
Czas na skrót wydarzeń:
Potomkowie Jakuba/Izraela żyli w Egipcie przez wiele lat i przez ten czas rozmnożyli się i rozeszli po całym kraju. Kolejni faraonowie jednak nie pamiętali już zasług jakimi zasłynął Józef i żywili coraz większą niechęć do Izraelitów. Doszło do tego, że pewnego dnia zostali uznani za osoby na tyle niebezpieczne, że należało jakoś ich ujarzmić. Zaczęło się od zamordowania wszystkich dzieci płci męskiej przy porodzie. Rzeź tę jednak przeżył Mojżesz, którego matka pozostawiła w wiklinowej skrzynce unoszącej się na wodach Nilu. Małego chłopczyka znalazła księżniczka egipska, pokochała i wychowała jak swoje własne dziecko. W międzyczasie Izraelici byli traktowani coraz gorzej. Gdy pewnego razu dorosły już Mojżesz zobaczył Egipcjanina katującego Izraelitę - zabił go a ciało ukrył w piasku. Bojąc się, że zbrodnia wyjdzie na jaw, uciekł z tego kraju.
Lecz gdy przebywał na górze Horeb - ukazał mu się niezwykły cud. Oto zobaczył krzew, który płonął, lecz się nie spalał. I przemówił do niego Jahwe, nakazując mu powrót do Egiptu i pracę na rzecz wyzwolenia wszystkich Izraelitów spod panowania egipskiego. Wtedy to również Jahwe objawił po raz pierwszy swoje imię - אֶהְיֶה אֲשֶׁר אֶהְיֶה. Te słowa, odczytywane „eje aszer eje” bywają różnie tłumaczone. Zazwyczaj tłumaczy się je jako „jestem, który jestem”.
To z kolei (zapisane przy pomocy trzech rodzajów pisma stosowanych w różnych epokach) inne używane w Biblii „imię Boga” - tak zwany „tetragrammaton” - „składające się z czterech liter”. Te litery to Yōd, Hē, Vav, Hē, zapisywane literami łacińskimi jako „YHWH”. Niestety nie wiemy jak dokładnie należy je odczytywać, ponieważ nie zachowało się żadne pewne źródło poruszające tę kwestię. Aktualnie zazwyczaj odczytuje się je jako „Jahwe”.
Mojżesz usłuchał Boga i udał się do faraona. Ten jednak nie zgodził się wypuścić Izraelitów z kraju. W związku z tym na Egipt spadały rozmaite klęski, jednak zdanie faraona było niezmienne. Dopiero ostatni pokaz bożej mocy przez który zmarli wszyscy pierworodni sprawił, że król egipski zmienił zdanie i pozwolił Izraelitom opuścić Egipt. W ten sposób, prowadzeni przez Mojżesza, wszyscy potomkowie Jakuba opuścili ten kraj i przez 40 lat wędrowali po niegościnnej pustyni by ostatecznie dotrzeć do „Ziemi Obiecanej” - Kanaanu. Podczas wędrówki nastąpiło kolejne niezwykle ważne wydarzenie - Jahwe zawarł ze swoim ludem przymierze i zesłał Mojżeszowi zestaw praw zapisany na dwóch kamiennych tablicach - tak zwane „dziesięć przykazań”. Tuż przed samym wejściem do tejże obiecanej ziemi Mojżesz zmarł. Zadanie podbicia kraju w którym mieli się osiedlić Izraelici przypadło Jozuemu. Dzięki bożej pomocy stało się to oczywiście faktem - i tak wypełniła się boża obietnica - „lud wybrany” osiadł w „ziemi obiecanej”. Przyjrzyjmy się zatem bliżej wybranym fragmentom.
Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził [pewnego razu] owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: «Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?» Gdy zaś Pan ujrzał, że [Mojżesz] podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał <Bóg do> niego ze środka krzewu: «Mojżeszu, Mojżeszu!» On zaś odpowiedział: «Oto jestem». Rzekł mu [Bóg]: «Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą». Powiedział jeszcze Pan: «Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga.
Pan mówił: «Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód, na miejsce Kananejczyka, Chetyty, Amoryty, Peryzzyty, Chiwwity i Jebusyty. Teraz oto doszło wołanie Izraelitów do Mnie, bo też naocznie przekonałem się o cierpieniach, jakie im zadają Egipcjanie. Idź przeto teraz, oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud, Izraelitów, z Egiptu». A Mojżesz odrzekł Bogu: «Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?» A On powiedział: «Ja będę z tobą. Znakiem zaś dla ciebie, że Ja cię posłałem, będzie to, że po wyprowadzeniu tego ludu z Egiptu oddacie cześć Bogu na tej górze».
Wj 3, 1-12
W tym fragmencie zawarte są dwa ciekawe elementy. Pierwszym jest kwestia „świętości ziemi”, drugim - los aktualnych mieszkańców Kanaanu (jeszcze do tego będziemy wracać).
Gdy Mojżesz zbliżył się do gorejącego krzewu, Jahwe wyraźnie powiedział - „zdejm sandały, gdyż miejsce to jest ziemią świętą”. Czy nie jest nieco zastanawiające, że Bóg ma w tej kwestii tak wyraźne nakazy? Nakaz taki, nawet pochodzący z tradycji ludowej, najprawdopodobniej ma pochodzenie „religijne” - jako pochodzący od samego bóstwa które ustalać miało od zawsze zachowania należyte i naganne. Czy nie wydaje się zatem nieco naiwnym tak naprawdę pomysłem, że bóstwo nagle zaczyna wymagać od ludzi jakiegoś rytualnego zachowania tylko dlatego, że postanowiło się w jakimś miejscu objawić? Czy Bóg nie może być nieco mniej sztywny w tej kwestii? Co by zrobił, gdyby Mojżesz odmówił zdjęcia sandałów (bo miałby… wrażliwe stopy )? Ukarałby za taką błahostkę?
Wiele religii posiada coś takiego jak „święte miejsca”. Wiele też posiada stosowne zwyczaje których należy w takim miejscu przestrzegać. Jednym z nich są na przykład nakazy związane z „odpowiednim ubiorem”. Warto teraz zastanowić się nad sensem takich przepisów. Wyobraźmy sobie, że dany lud postanowił, że w miejscu X należy zdjąć obuwie. A inny lud głosi, że w swoim miejscu Y należy koniecznie nosić nakrycie głowy. Trzeci zaś lud święcie wierzy, że w świętym miejscu Z nie wolno nosić nakrycia głowy. Czy to nie jest nic innego jak tylko lokalne zwyczaje? Czy naprawdę mamy uważać, że istoty nieskończenie od nas wyższe mają taką fiksację na punkcie ubioru? Albo że to jakieś faktycznie obiektywne normy? Raz krótka szata, raz długa. Raz z czapką, innym razem bez czapki. Raz czapka mała i płaska, innym razem wysoka i czubata. Tutaj wolno wejść przodem, tam już tylko tyłem. Tutaj klęknij, tam opuść głowę, a jeszcze indziej podnieś ręce. Tylko nie tam, bo tam z kolei koniecznie trzeba je opuścić.
To wszystko to kolejny przykład „ludzkości religii”. Za każdym z tych pomysłów stoją ludzie, którzy postanowili pewnego razu „stworzyć rytuał”. Po to, aby „w stosunku do tego, co boskie podchodzić w określony, zrytualizowany sposób”. W sposób który będzie odróżniał sferę sacrum od normalnego życia. Dlatego też, jak można się domyślić - ile religii, tyle obyczajów. Ile bóstw - tyle między innymi rozmaitych rodzajów „dress code”. Urocze wydaje się więc to, że Jahwe też należy do grona takich bóstw. I on ma bowiem swoje wymagania - „uważaj, tę ziemię oznaczyłem jako świętą - a zatem zzuwaj natychmiast obuwie! Bo jeśli tego nie zrobisz, to… umm… no… Po prostu ściągaj!”
Aż chciałoby się mu odrzec - „Panie, to wciąż tylko piasek i kamienie. To, czy podejdę bliżej w sandałach czy nie tak naprawdę nie robi żadnej realnej różnicy. Wejście w sandałach na ten konkretnie kawałek piasku i kamieni który ogłosiłeś świętym nie sprawi że Wszechświat imploduje. Więc wyluzuj trochę”
Druga kwestia jest już dużo poważniejsza. Izraelici jako naród pojawili się dopiero w Egipcie. To tam rozrosła się rodzina Józefa. We wszystkich wcześniejszych historiach mowa była wyłącznie o losach konkretnej rodziny przebywającej akurat na terenie Palestyny. Innymi słowy - historie Abrahama, Izaaka czy Jakuba to historie jednej rodziny żyjącej pośród tysięcy innych w krainie Kanaan. Jednak gdy rodzina Józefa już rozrosła się w naród - Izraelitów, Jahwe postanowił w końcu spełnić „swoją obietnicę”. Oto lud Izraelitów wyjdzie z Egiptu i osiądzie w Kanaanie.
Całą ta historia jest oczywiście pochodzenia izraelskiego. Pisana z punktu widzenia Izraelitów. Co więcej - pisana już „po” wykrystalizowaniu się panującego porządku geopolitycznego. W momencie układania tych opowieści Izraelici mieszkali już przecież w swoich państwach. Dlatego też nie było dla nich innego wyjścia - jeśli opowieść swą chcieli rozpocząć migracją z Egiptu, to najzwyczajniej w świecie musiała ona zakończyć się w Palestynie, na ziemiach Kananejczyków. Tak bowiem musiała zakończyć się każda ich opowieść aby być zgodna ze stanem już faktycznym.
To jednak stawia Jahwe w niezwykle złym świetle. Patrząc z jego perspektywy wszystko mogło (a nawet - powinno) potoczyć się zupełnie inaczej. Nawet jeśli postanowił wystawić swój lud na cierpienia w Egipcie (przecież wiedział, a nawet zapowiedział to przed czasem, że Izraelici będą w Egipcie cierpieć niedolę) a potem ich stamtąd wyprowadzić - to czemu nie użył swej boskiej mocy i nie stworzył gdzieś u wybrzeży Egiptu pięknej, żyznej i bogatej w zasoby naturalne bezludnej wyspy? Co za idealne rozwiązanie! Nie dość, że „lud wybrany” dostałby swoją ziemię na własność, to jeszcze byłaby ona naprawdę „mlekiem i miodem płynąca” (nie byłoby to tylko, jak się później okazało w stosunku do Palestyny, pustym sloganem). No i najlepsza sprawa - nie trzeba byłoby wcale nikogo eksterminować aby ją posiąść we władanie!
Ale Jahwe miał lepszy pomysł. Z niewiadomego powodu ogłosił, że „daje Izraelitom Kanaan”. Mimo, że tak naprawdę nie było ku temu konkretnych powodów. Dlaczego akurat Kanaan a nie powiedzmy Cypr? Albo Półwysep Arabski? Albo Italię? Tylko dlatego, że przodkowie Izraelitów akurat tam wypasali swoje kozy? Tylko dlatego, że tam pochowano Abrahama? Tylko dlatego, że przodkowie ci akurat tam pobudowali kilka ołtarzy?
Wszystko byłoby dobrze, gdyby Kanaan nie był zamieszkany. Tymczasem zapełniony był on mnogością wiosek, mniejszych lub większych (które w tekście biblijnym urastają nagle do rangi „dużych obwarowanych miast”). W Księdze Powtórzonego Prawa Jahwe zatem wyraźnie mówi, co w tej kwestii należy uczynić:
Jeśli podejdziesz pod miasto, by z nim prowadzić wojnę, [najpierw] ofiarujesz mu pokój, a ono ci odpowie pokojowo i bramy ci otworzy, niech cały lud, który się w nim znajduje, zejdzie do rzędu robotników pracujących przymusowo, i będą ci służyli. Jeśli ci nie odpowie pokojowo i zacznie z tobą wojować, oblegniesz je. Skoro ci je Pan, Bóg twój, odda w ręce - wszystkich mężczyzn wytniesz ostrzem miecza. Tylko kobiety, dzieci, trzody i wszystko, co jest w mieście, cały łup zabierzesz i będziesz korzystał z łupu twoich wrogów, których ci dał Pan, Bóg twój. Tak postąpisz ze wszystkimi miastami daleko od ciebie położonymi, nie będącymi własnością pobliskich narodów.
Tylko w miastach należących do narodów, które ci daje Pan, twój Bóg, jako dziedzictwo, niczego nie zostawisz przy życiu. Gdyż klątwą obłożysz Chetytę, Amorytę, Kananejczyka, Peryzzytę, Chiwwitę i Jebusytę, jak ci rozkazał Pan, Bóg twój, abyście się nie nauczyli czynić wszystkich obrzydliwości, które oni czynią ku czci bogów swoich, i byście nie grzeszyli przeciw Panu, waszemu Bogu.
Pwt 20, 10-18
Oto jeden z najbardziej (o ile nie właśnie najbardziej) diabolicznych fragmentów Biblii. Zawarte w nim jest coś, co nie jest do pomyślenia dla współczesnych chrześcijan. Oto Jahwe osobiście nakazuje ludobójstwo. Ludzie wierzący często, w dyskusjach z ateistami, używają argumentu „Stalin, taki wielki zbrodniarz, był ateistą!” (jak gdyby to właśnie ateizm był przyczyną jego zbrodni, no ale cóż…). Tymczasem nie trzeba sięgać do krucjat czy innych wojen mających silny kontekst religijny - w Biblii bowiem to sam Jahwe wydaje rozkaz dokonania zbrodni ludobójstwa (i wydaje instrukcje także na przyszłość przy okazji). Jakby tego było jeszcze mało - tutaj naprawdę mowa o straszliwie okrutnym podejściu do pobitego narodu. Gdy idzie o miasta które nie należały do mieszkańców Kanaanu - Jahwe nakazywał aby najpierw zaproponowano pokojową kapitulację. W tym przypadku mieszkańcy byliby oszczędzeni, ale musieliby od tej pory pracować jako niewolnicy (miłosierny Jahwe!). Jeśli miasto odmówi - mężczyźni przeznaczeni byli do wyrżnięcia, kobietom i dzieciom zaś przypadłby los niewolników. Jednak obłożone klątwą plemiona kananejskie (klątwa spadła na nich wyłącznie za to, że ośmielili się nieświadomie mieszkać na ziemi którą obiecał innemu ludowi) nie miały dostąpić nawet takiej bożej łaski - w tym przypadku wszyscy - mężczyźni, kobiety i dzieci mieli pójść pod nóż. Tak jasno i wyraźnie życzył sobie Jahwe.
Za każdym razem gdy słyszę cukierkowe hasełka typu „Bóg kocha wszystkich ludzi!” od razu przychodzi mi do głowy ten właśnie fragment. No cóż, najwyraźniej jednak Kananejczyków kochał nieco mniej. Oczywiście jednak ludzie wierzący potrafią postępować w dość specyficzny sposób. Chodzi mi o obronę swojej wiary za wszelką cenę.
Człowiek wierzy, ponieważ chce. Co prawda jest to (ta wiara) zazwyczaj spowodowana latami indoktrynacji, ale mimo wszystko można najzwyczajniej w świecie przestać wierzyć. Przestać chcieć wierzyć. Niestety organizacje religijne mają sprytne zabezpieczenie które utrudnia to zadanie. Nierzadko wmawiają swoim członkom rozmaite banialuki, między innymi to, że wątpliwości to coś złego i należy je zwalczać. Że to „próba wiary”, że to „zły” w ten sposób wystawia ich na próbę i że należy wyjść z niej zwycięsko (czyli - odrzucić wszelkie wątpliwości i dalej bezmyślnie wierzyć). Że jeśli pojawi się cień zwątpienia, to trzeba jeszcze mocniej zawierzyć akurat temu bóstwu jakiego się czci i jeszcze usilniej bombardować się religijnymi hasłami. Że pomocy należy wówczas szukać (a gdzieżby indziej…) u kapłanów swojej religii, którzy ponownie przekonają do żarliwej wiary (wszystkie te przypadki to autentyczne historie ludzi z którymi miałem okazję się spotkać i poznać ich indywidualne historie). Wątpliwości, wynikające z absolutnie normalnej pracy ludzkiego rozumu, są tutaj złem. Marcin Luter, „reformator”, zapewne byłby dumny z takiej postawy, co sugeruje jego kazanie z 1546 roku (wybaczcie dosłowny cytat, ale to dzieło historyczne, nie wypada cenzurować):
”Rozum to jest największa kurwa diabelska; z natury swojej i sposobu bycia jest szkodliwą kurwą; jest prostytutką, prawdziwą kurwą diabelską, kurwą zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość...
Rzuć jej w twarz plugastwo, aby ją oszpecić. Rozum jest utopiony i powinien być utopiony w Chrzcie... Zasługiwałby na to, ohydny, aby go wyrzucono w najbrudniejszy kąt domu, do wychodka"
Innym z kolei zabezpieczeniem jest to, że wiara przynosi dla ludzi korzyści natury psychologicznej - innymi słowy - jest im z nią dobrze. I nieważne wówczas staje się to czy wierzy się w to, że Jezus specjalnie oddał za nas życie (stanowisko chrześcijan) czy w to, że jak się poklepiemy po gołym tyłku to ustanie nieprzyjemny wiatr (stanowisko wspomnianych wcześniej ludów Syberii). Wiara staje się dla takiej osoby czymś ekstremalnie ważnym, czymś, o co trzeba walczyć i czego należy ze wszystkich sił bronić.
Wiara, mimo że opiera się na masie nieznanych, paradoksalnie nie lubi wątpliwości. Jeżeli chcesz wierzyć w „odkupieńczą misję Jezusa” to wszelkie wątpliwości typu „a jeśli był on tylko zwykłym człowiekiem i nikim więcej? Żadnym mesjaszem czy wcielonym bogiem?” zdecydowanie w niczym nie pomogą. Powstaje tu wtedy bardzo niebezpieczna i przykra sytuacja - w wielu przypadkach bowiem wiara staje się dla pewnych osób tak ważna, że zaczyna zwalczać wszystko to, co powoduje lub może powodować wątpliwości.
Wracając do naszego cytatu - współcześni chrześcijanie uwielbiają opowiadać o (i wierzyć w) miłosierdziu Jahwe. O tym jak to posłał swojego syna (czyli samego siebie ) by odkupić grzechy nas wszystkich, o tym jak dla każdego sprawiedliwego ma wiecznie trwające miejsce w niebie itp. Tymczasem w księdze, którą uważają za bezpośredni przekaz od tego samego boga, pojawia się nagle owo nawoływanie do ludobójstwa biednych i bogu ducha winnych mieszkańców Kanaanu - których Jahwe postanowił wyrżnąć tylko dlatego, że mieli to nieszczęście mieszkać na tej ziemi którą bez ich wiedzy postanowił oddać Izraelitom. Osoba cywilizowana i rozsądna, która potrafi analizować fakty, po zapoznaniu się z tym cytatem powinna natychmiast utracić jakikolwiek szacunek dla tego bóstwa. Powinna oburzyć się jego bezmyślnym okrucieństwem i uznać, że nie warto dalej czcić takiego krwiożerczego potwora. A mimo to Jahwe jest przecież czczony przez ponad dwa miliardy ludzi! Ludzi, którzy najwyraźniej nie widzą w tym niczego złego.
To jest właśnie ten wspomniany mechanizm obronny. „Wierzę, że Jahwe to kochający bóg. Jeśli więc spotkam się z czymś, co może popsuć tę moją wiarę - pominę to. Im mniej bowiem będę o tym myśleć, tym mniej wątpliwości będę mieć - a zatem będzie tym lepiej dla mnie a przede wszystkim -dla mojej wiary.” Jak straszliwie silna jest to moc - ta moc „okłamywania samego siebie” - widać na przykładzie Biblii. Gdy przyjrzeć się twierdzeniom i wierzeniom współczesnych chrześcijan - to znajdziemy wśród nich masę kwestii totalnie sprzecznych z treścią Biblii. Paradoksalnie jednymi z najbardziej sprzeciwiających się zapisom Biblii ludzi są… chrześcijanie! Których ów wspomniany mechanizm popycha właśnie do takich zachowań - głoszenia rzeczy absolutnie sprzecznych z Biblią i wiary w swoje przekonania.
Przedstawione to wszystko zostało w słynnym już opracowaniu George’a Tamarina „The Influence of Ethnic and Religious Prejudice on Moral Judgement”. Podane są tam wyniki eksperymentu przeprowadzonego na grupie ponad tysiąca izraelskich uczniów szkół podstawowych (klasy IV-VIII). Jednej grupie dzieci podano tekst biblijny, mianowicie te dwa cytaty:
Lud wzniósł okrzyk wojenny i zagrano na trąbach. Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu. A lud wpadł do miasta, każdy wprost przed siebie, i tak zajęli miasto. I na mocy klątwy przeznaczyli na [zabicie] ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły.
Joz 6, 20-22
Tego samego dnia Jozue zdobył Makkedę i pobił ją ostrzem miecza, króla zaś jej i wszystkich żywych w mieście obłożył klątwą, tak że nikt nie ocalał. A z królem Makkedy postąpił tak, jak z królem Jerycha. Następnie Jozue z całym Izraelem udał się z Makkedy do Libny i natarł na Libnę. I wydał ją Pan w ręce Izraela wraz z jej królem; zdobyli ją ostrzem miecza i zabili wszystkich żyjących, tak że nikt nie ocalał; a z królem jej postąpił tak, jak postąpił z królem Jerycha. Jozue z całym Izraelem udał się następnie z Libny do Lakisz, obległ je i natarł na nie. I wydał Pan również Lakisz w ręce Izraela, który na drugi dzień zdobył je i zabił ostrzem miecza wszystkich żyjących w nim, zupełnie tak, jak uczynił z Libną.
Joz 10, 28-30
A następnie poproszono je aby oceniły postępek Jozuego - czy zrobił dobrze czy też źle postępując tak, jak mu nakazał Bóg.
Drugiej grupie dzieci podano zaś inny tekst - o dokładnie takiej samej wymowie jak cytaty biblijne, lecz ze zmienionymi postaciami. W tej wersji rzezi dokonywał chiński generał Lin z rozkazu chińskiego boga wojny który ukazał mu się we śnie. Powodem rzezi było to, że owi mieszkańcy miasta nie wierzyli w chińskiego boga wojny, ale w swoich własnych. Im zadano dokładnie takie samo pytanie - o moralną ocenę tego czynu. Odpowiedzi oby grup podzielono na trzy rodzaje - „stanowczo popierające czyn”, umiarkowanie popierające lub umiarkowanie potępiające” oraz „stanowczo potępiające”.
Wyniki były szokujące. W grupie pracującej nad tekstem biblijnym odpowiedzi rozkładały się następująco:
60% zdecydowanie poparło czyn Jozuego
20% wyraziło umiarkowane poparcie lub potępienie
20% wyraziło zdecydowane potępienie
W przypadku tekstu chińskiego:
7% wyraziło zdecydowane poparcie
18% umiarkowane poparcie lub potępienie
I aż 75% zdecydowane potępienie.
Wyraźnie widać na czym polega różnica. Dzieci które uważały że chodzi o chińską historię w zdecydowanej większości potępiały masowe ludobójstwo. Tymczasem dzieci które pracowały z tekstem biblijnym w większości poparły czyn Jozuego, mimo że sama historia przedstawiona w tych dwóch wersjach była identyczna. Różnice w odpowiedziach wyraźnie pokazały, że wiara jest w stanie tak zakłócić postrzeganie rzeczywistości, że nawet ludobójstwo jesteśmy w stanie postrzegać jako coś „dobrego” jeśli tylko będzie to zgodne z naszą religią albo z nakazami naszego bóstwa. Ten sam mechanizm pozwala wielu wierzącym patrzeć dziś na ten cytat i nie czuć mimo wszystko żadnej do Jahwe odrazy, mimo że powinna być niemalże automatyczna. Ale to nie wszystko, jest coś jeszcze innego, równie przerażającego. To, że 20% dzieci potępiło postępowanie Jozuego wcale nie oznacza, że wszystkie te osoby uznawały ten czyn za obiektywnie zły (na zasadzie „to było złe, bo nie wolno mordować niewinnych”). Pewna dziesięcioletnia dziewczynka (zapewne o twarzy aniołka) napisała, że „niedobrze jest mordować nieprzyjaciół, ponieważ oni są nieczyści i jeśli wejdzie się na ziemię nieczystych to również taki ktoś stanie się nieczysty i będzie dzielił ich klątwę”.
Dziękujemy ci, religio, za wkładanie dzieciom takich treści do ich młodych główek. A także wszystkim tym którzy zaklinają się, że to właśnie religia daje ludziom wartości moralne, osoby niewierzące zaś z pewnością przepełnieni są moralną zgnilizną.
Oczywiście pojawiają się też rozmaite próby takiego „wyjaśnienia sobie” kłopotliwych fragmentów biblijnych (których jest całkiem sporo) aby tylko zachować sobie swoją wiarę. Ten fragment o ludobójstwie Kananejczyków jest jednak soczyście jednoznaczny. To nie jest jakaś pomyłka. Nie można zwalić też tego na szatana - na tę najlepszą „wymówkę dla Boga”. Nie ma tutaj słów, które można by zinterpretować inaczej. Jahwe nakazuje dokonać ludobójstwa i już. Jasno i wyraźnie.
Spotkałem się z dwoma próbami „wyjaśnienia” tego cytatu. Pierwsza mówi, że Kananejczycy byli „grzeszni”. A zatem „zasłużyli sobie na tę karę”. A skoro zasłużyli, no to nie ma co się czepiać Jahwe, że im ją w końcu wymierzył. Inna z kolei stwierdzała po prostu, że „taki w tamtych czasach panował kodeks prowadzenia wojen”. Jakby to w jakikolwiek sposób miało naszego Jahwe usprawiedliwiać…
Wszystkie jednak próby „okiełznania” tego fragmentu ponoszą porażkę. Tak właściwie chcąc pokazać, że w ST nie należy wierzyć - nie musiałbym uciekać się do archeologii i logiki - wystarczyłoby mi zaprezentowanie tego jedynie cytatu na zasadzie „nawet jeśli wierzysz, to spójrz co tutaj Jahwe nabroił. Przeczytaj i porzuć go, bo naprawdę nie warto.” Ale oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie dorzucił tego i owego
No ale wróćmy już do naszego Mojżesza. Gdy Jahwe dał mu misję wyprowadzenia swoich rodaków z Egiptu, przerażony Mojżesz odparł:
I rzekł Mojżesz do Pana: «Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny, od wczoraj i przedwczoraj, a nawet od czasu, gdy przemawiasz do Twego sługi. Ociężały usta moje i język mój zesztywniał». Pan zaś odrzekł: «Kto dał człowiekowi usta? Kto czyni go niemym albo głuchym, widzącym albo niewidomym, czyż nie Ja, Pan?
Wj 4, 10-11
Ten fragment jest ciekawy z tego powodu, że wyraża prymitywne przekonanie, że to Bóg jest odpowiedzialny za wszelkie ułomności człowieka. Wiemy, że od czasu do czasu albo rodzą się osoby niewidome, nieme lub głuche lub też stają się takie w wyniku na przykład postępującej choroby. Lekarze raczej nie wskazują jednak Jahwe jako przyczynę takiego stanu - tylko na to, że jest to związane z chorobami lub pewnymi defektami czy uszkodzeniami odpowiednich narządów. Dawniej oczywiście ludzka wiedza medyczna stała na żenującym poziomie - i w takiej sytuacji Jahwe i jego tajemnicza wola wydawali się najrozsądniejszym rozwiązaniem zagadki „dlaczego ktoś oślepł”. Cytat ten (biblijny, a zatem noszący natchnioną boską treść!) wyraźnie stwierdza, że jeśli ktoś urodził się niewidomy lub głuchy, ten jest taki ponieważ Jahwe sprawił tak osobiście. Oczywiście zapewne znajdzie się ktoś, kto zacznie bronić tego boga, ale uważam, że obarczanie kogokolwiek taką przykrą niepełnosprawnością jest zwyczajnie okrutne, niezależnie od przyczyny i nie może być nijak usprawiedliwiane (jak to robią czasem wierzący, tłumacząc, że „Bóg specjalnie tak doświadcza, żeby… [i tutaj jakiś dziwny powód]).
Dalej mamy kolejny zaskakujący fragment:
Pan rzekł do Mojżesza: «Gdy będziesz zbliżał się do Egiptu, pamiętaj o władzy czynienia wszelkich cudów, jaką ci dałem do ręki, i okaż ją przed faraonem. Ja zaś uczynię upartym jego serce, że nie zechce zezwolić na wyjście ludu.
Wj 4, 21
Co ma potwierdzenie też w dalszych fragmentach (na przykład „Ja zaś uczynię nieustępliwym serce faraona i pomnożę moje znaki i moje cuda w kraju egipskim.” - Wj 7, 3) w których Jahwe wyraźnie ponawia stwierdzenie, że faraon nie wypuścił ludu Izraela ponieważ „Bóg uczynił jego serce upartym”.
To oczywiście kolejny przykład „gorszej strony” naszego Jahwe. Wynika bowiem z tego fragmentu, że Bóg specjalnie sprawiał, że faraon nie chciał wypuścić Izraelitów. Może gdyby nie to, faraon wypuściłby ich już po pierwszej klęsce? Albo może obeszłoby się w ogóle bez nich? Przecież skoro Jahwe „czynił upartym jego serce” - mógł zatem (skoro już postanowił bawić się z jego wolną wolą) „sprawić, że miękkim i współczującym stało się jego serce”. Ale nie - Bóg ST nie jest, wbrew propagandowym hasełkom, bogiem współczującym i miłosiernym. Wyzwolenie Izraelitów z niewoli egipskiej nie mogło dokonać się bez spektakularnych cudów. A zatem koniecznie było zatwardzanie serca faraona po to, aby Jahwe mógł odsłaniać przed czytelnikami kolejne akty swojej boskiej i przerażającej mocy. Zresztą sam to nasz winowajca bezpośrednio przyznaje:
I rzekł Pan do Mojżesza: «Idź do faraona, ponieważ uczyniłem twardym serce jego i jego sług, abym mógł czynić znaki swoje wśród nich i abyś opowiadał dzieciom twoim i wnukom, co zdziałałem w Egipcie. A znaki moje czyniłem między nimi, aby wiedzieli, że Ja jestem Pan».
Wj 10, 1-2
W toku rozmów Mojżesza i Aarona z faraonem dochodzi do kolejnego niezręcznego miejsca:
«Jeśli faraon powie wam tak: "Uczyńcie cud na waszą korzyść", wtedy powiesz Aaronowi: Weź laskę i rzuć ją przed faraonem, a przemieni się w węża». Mojżesz i Aaron przybyli do faraona i uczynili tak, jak nakazał Pan. I rzucił Aaron laskę swoją przed faraonem i sługami jego, i zamieniła się w węża. Faraon wówczas kazał przywołać mędrców i czarowników, a wróżbici egipscy uczynili to samo dzięki swej tajemnej wiedzy. I rzucił każdy z nich laskę, i zamieniły się w węże. Jednak laska Aarona połknęła ich laski.
Wj 7, 9-12
Niezręczność polega tu na tym, że autor biblijny, świadomie lub nie, daje egipskim kapłanom (czyli w domyśle ich bogom) taką samą moc jaką wspierał Mojżesza i Aarona. Co prawda wąż z przemienionej laski Aarona ostatecznie zjadł węże egipskich kapłanów (w końcu to księga Izraelitów, więc chyba nikogo nie dziwi, że to ich bóg musiał „wygrać”), lecz nie zmienia to faktu, że Egipcjanie potrafili skopiować cud samego Jahwe! Współgra to nieco z dalszym fragmentem mówiącym o tym, że Jahwe dokona „sądu na bogach Egiptu”. Czyżby tutaj sam Jahwe przyznawał, że egipscy bogowie istnieją a ich kapłani też potrafią dokonywać cudów? Czy to echo pierwotnej historii w której Jahwe nie był jeszcze jedynym istniejącym bogiem? Ale o tym więcej w późniejszych wpisach
Być może historia z wężami zainspirowana jest bogatą kulturą Egiptu - tym, że powszechne w starożytności było przekonanie o wielkości tejże kultury i o mocy wiedzy tajemnej egipskich kapłanów. Dzisiejsi komentatorzy biblijni oczywiście zauważyli tę niezręczność i oczywiście postanowili podać nam „wyjaśnienie”, które uspokoić ma wszelkie nieprawomyślne teorie przymilające się do idei politeizmu. Otóż według tego wyjaśnienia… laski egipskie były od samego początku wężami, które w taki sposób uciskano aby były sztywne i wydawały się laskami! Wszystko, byle by tylko ratować swoją wiarę, już to gdzieś widzieliśmy…
Cała ta historia plag egipskich, rozciągnięta na kilka rozdziałów (co ma służyć podkreśleniu ich ważności, ze sporą satysfakcją musieli się żydowscy pisarze mścić na znienawidzonych Egipcjanach) dochodzi w końcu do punktu kulminacyjnego - oto Jahwe rozkazuje Izraelitom przygotować się do nadchodzącego finału - zabójstwa wszystkich pierworodnych istot w Egipcie. Wszyscy Izraelici musieli przygotować odpowiedniego baranka, następnie przystąpić do rytualnego posiłku a krwią zwierzęcia skropić progi swoich domostw. Dzięki temu Bóg, przechodząc przez kraj, będzie mógł rozróżnić domy Izraelitów od domów Egipcjan (znowu niezręczność autora - w której Jahwe nie jest wszystkowiedzący i potrzebuje widocznych znaków aby się nie pomylić). Co ciekawe - rozdział ten (dwunasty) zawiera w sobie tak naprawdę dwa osobne teksty poruszające ten temat. Rozdział zaczyna się opisem przygotowań i zaleceń i jednocześnie zawiera długi wywód w którym opisane są zasady świętowania na pamiątkę tego wydarzenia - łącznie z takimi szczegółami jak sposób przyrządzania i spożywania potraw jak i ubioru obowiązującego ludzi. Tuż po tym następuje kolejny opis tego samego wydarzenia, tym razem pozbawiony już tych dodatkowych, rytualnych elementów. To wszystko dlatego, że ten drugi, prostszy opis to opis Elohisty, starszy, skupiający się jedynie na wydarzeniach. Pierwszy zaś to późniejszy opis zredagowany przez kapłanów. Kapłani ci czuwali nad już ustalonym kultem Jahwe w świątyni jerozolimskiej w czasach, gdy zasady tego kultu były ustalone. Dlatego też postanowili oni dodać w tym miejscu swoją wstawkę dającą podstawy sprawowanych przez siebie rytuałów na zasadzie „dziś świętujemy tak i tak, dlatego tutaj wyjaśnimy ludziom dlaczego tak świętujemy”. To mniej więcej tak jakby w piastowską legendę o Lechu, Czechu i Rusie wpleść coś w stylu „i wtedy Lech przyrządził 12 tradycyjnych potraw, udekorował choinkę i wszyscy razem śpiewali kolędy”.
No a tuż po tym uraczeni jesteśmy kolejnym miłosiernym aktem Jahwe:
O północy Pan pozabijał wszystko pierworodne Egiptu: od pierworodnego syna faraona, który siedzi na swym tronie, aż do pierworodnego tego, który był zamknięty w więzieniu, a także wszelkie pierworodne z bydła. I wstał faraon jeszcze w nocy, a z nim wszyscy jego dworzanie i wszyscy Egipcjanie. I podniósł się wielki krzyk w Egipcie, gdyż nie było domu, w którym nie byłoby umarłego.
Wj 12, 29-30
Zapewne tradycja chrześcijańska przez swoje 2000 lat istnienia jakoś to sobie ładnie „wyjaśniła”. Zapewne wielu chrześcijan patrzy na ten fragment na zasadzie „no ale co w tym złego? Sami sobie przecież zawinili, czyż nie?” Zapewne wielu patrzy na te słowa i nie widzi w nich niczego złego, bo nauczeni zostali, że tak właśnie na to trzeba patrzeć. Ale nie zmienia to faktu, że tak naprawdę mamy tutaj kulminacyjny punkt zbrodni samego Boga. Zbrodni o tyle doskonałej, że zaplanowanej i wykonanej przez niego samego - a cóż mogłoby stanąć mu na przeszkodzie? Być może autor biblijny chciał zawrzeć w tej opowieści jakieś inne, wzniosłe treści, ale zobaczmy sami jak to wszystko prezentuje się w skrócie:
1. Jahwe zawiera przymierze z rodziną Abrahama.
2. Jahwe sprawia, że rozpoczyna się klęska głodu - wszystko po to, aby rodzina Józefa sprowadziła się do Egiptu (mimo ze wie przecież, że ich potomkowie staną się tam niewolnikami).
3. Jahwe widzi cierpienia swojego narodu wybranego i zsyła klęski na Egipt (w tym morduje pierworodnych) by tych Izraelitów stamtąd wydostać.
Wszystko to dzieje się za jego sprawą. To nie okrutny los rzuca Izraelitom kłody pod nogi a szlachetny Jahwe nie robi wszystkiego co w jego mocy by ich ratować i im pomóc. Historia potomków Abrahama to historia niejako cykliczna - najpierw Jahwe pomaga im (przymierze „mnogości potomków”), by potem wpuścić ich celowo w bagno które sam stworzył (klęska głodu), by potem ich z tego bagna wyciągnąć (emigracja do Egiptu) tylko po to, by wrzucić do jeszcze większego bagna za którym sam również stał (lata niewolnictwa w Egipcie). A to tylko po to, aby ich z tego nowego bagna znowu uratować (wyjście z Egiptu). Wydawać by się mogło, że istota wszechmocna i idealna powinna lepiej dbać o swoje z niewiadomego powodu akurat te wybrane dzieci. Jahwe natomiast prezentuje się tutaj jak fajtłapowaci bohaterowie z komedii amerykańskich z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku - gdy chcąc komuś pomóc jednocześnie jedynie pogarszają sytuację.
W każdym razie historia tutaj opisana jest okrutna i przerażająca. Widać w niej ponownie prymitywne podejście w którym za winy jednostki (chociaż ciężko w ogóle mówić o winie faraona, skoro nie zatrzymywał Izraelitów ze swojej woli, tylko z powodu manipulacji Jahwe „czyniącego upartym jego serce”) karę ma ponieść całe społeczeństwo - łącznie z absolutnie niewinnymi dziećmi. Oto po raz kolejny spotykamy się z motywem Jahwe mordującego dzieci i po raz kolejny nie robi to na czcicielach tego boga najwyraźniej żadnego wrażenia. Niektórzy zaś, w swym fanatyzmie, próbują to sobie tłumaczyć w ten sposób, że „Egipcjanie żyli obok Izraelitów przez wiele pokoleń, mogli więc stać się czcicielami Jahwe. Nie zrobili tego, więc sami są sobie winni że Jahwe wymordował ich dzieci”. No pięknie…
Ale koniec trosk! Cokolwiek by na ten temat nie myślały egipskie rodziny pogrążone w żałobie - oto Jahwe w końcu dopina swego - przestaje manipulować sercem faraona i ten w końcu zgadza się wypuścić Izraelitów. Ale oczywiście nasze bóstwo i z tej okazji musi dokonać czegoś moralnie nagannego. Biblia mówi:
Sprawię też, że Egipcjanie okażą życzliwość ludowi temu, tak iż nie pójdziecie z niczym, gdy będziecie wychodzić. Każda bowiem kobieta pożyczy od swojej sąsiadki i od pani domu swego srebrnych i złotych naczyń oraz szat. Nałożycie to na synów i córki wasze i złupicie Egipcjan».
Wj 3, 21-22
Synowie Izraela uczynili według tego, jak im nakazał Mojżesz, i wypożyczali od Egipcjan przedmioty srebrne i złote oraz szaty. Pan wzbudził życzliwość Egipcjan dla Izraelitów, i pożyczyli im. I w ten sposób [Izraelici] złupili Egipcjan.
Wj 12, 35-36
Tutaj ponownie włącza się chrześcijanom próba wyjaśnienia tej dość oczywistej historii tak, aby nie popsuło to ich późniejszych wierzeń. W tekście wyraźnie mowa o tym, że Jahwe tak omamił swoją mocą egipskie kobiety, że te „pożyczyły” swoje kosztowności Izraelitkom. Te zaś oczywiście nie zamierzały nigdy kosztowności zwrócić - i w ten sposób Egipcjanie, za namową i przy pomocy samego Jahwe - zostali przez uciekających Izraelitów jeszcze na dodatek okradzeni (co podkreśla słowo „złupienie”). Na szczęście dzieje się to przed spisaniem dziesięciu przykazań, więc najwyraźniej jeszcze boskie „nie kradnij” nie obowiązywało. Z jakimi spotkałem się „próbami wyjaśnienia”? Jedne mówiły, że to była „należna zapłata za lata niewoli” zgodna z późniejszym izraelskim prawem. Co jednak mówi na ten temat zwyczaj egipski? Ten nie zna najwyraźniej takiego sposobu wynagradzania byłych niewolników, co sprawia, że z ich punktu widzenia to wciąż była kradzież. Inne „wyjaśnienia” z kolei skupiały się na tym, że „złoto i kosztowności należały do Egipcjan, a Egipcjanie przecież należeli do Jahwe, zatem ich kosztowności też do niego należały, więc mógł sobie bez żadnego problemu decydować komu je dać”. Kolejny przepiękny przykład takiego mentalnego „odczytywania” tekstu by widzieć w nim to, co chce się tam zobaczyć. Jest jeszcze jedno wyjaśnienie - mianowicie mówiące o tym, że to w istocie nie Izraelitki „pożyczyły”, ale Egipcjanki same z siebie „dały” im te kosztowności (niemniej pozostaje wciąż pytanie - czy faktycznie zrobiły to „z własnej woli” czy dlatego, że Jahwe tak im w głowach namieszał) a całe to zamieszanie spowodowane jest zwykłym złym doborem słów przy tłumaczeniu. Nawet jeśli taka jest przyczyna to w niczym to nie pomaga - ponieważ błąd w tłumaczeniu to kolejny powód by w ST nie wierzyć. Skoro tutaj się pomylili, to skąd pewność, że gdzieś indziej też tego nie zrobili?
Ale to nie wszystko. Skoro już jesteśmy przy prawach niewolników - w starożytnym Egipcie niewolnikiem można było zostać na różne sposoby - na przykład poprzez długi lub w wyniku wojny (jeńcy). Problem w tym, że gdy cudzoziemcy przybywali z własnej woli do Egiptu i tam się osiedlali (a tak zrobili przodkowie Izraelitów) - nabywali pewne (ograniczone) prawa. Innymi słowy - to raczej niemożliwe z punktu widzenia historyków by nagle jakiś lud Izraelitów stał się „niewolnikami”. Tacy obcokrajowcy byli w państwie egipskim traktowani tak jak ludzie wolni. Jeśli faraon chciał wykorzystywać ich do prac na przykład przy budowie miast - musiał ich zatrudnić i płacić odpowiednią stawkę. Innymi słowy - z punktu widzenia egipskiego prawa powinniśmy zapomnieć o jakichkolwiek izraelskich niewolnikach.
Ale to jeszcze nie koniec z Egipcjanami w naszej historii. Zanim Izraelici wyjdą z tego kraju i rozpoczną swoją wędrówkę do własnego królestwa - nastąpi ostatni epizod tej przykrej opowieści.
Pan przemówił do Mojżesza tymi słowami: «Rozkaż Izraelitom, niech zawrócą i niech rozbiją obóz pod Pi-Hachirot pomiędzy Migdol a morzem, naprzeciw Baal-Sefon. Rozbijcie namioty naprzeciw tego miejsca nad morzem. Faraon powie wtedy: Izraelici zabłądzili w kraju, a pustynia zamknęła im drogę. Uczynię upartym serce faraona, i urządzi pościg za wami. Wtedy okażę potęgę moją nad faraonem i nad całym jego wojskiem. Poznają wówczas Egipcjanie, że Ja jestem Pan». I uczynili w ten sposób.
Gdy doniesiono królowi egipskiemu o ucieczce ludu, zmieniło się usposobienie faraona i jego sług względem niego i rzekli: «Cóżeśmy uczynili pozwalając Izraelowi opuścić naszą służbę?» Rozkazał wówczas faraon zaprzęgać swoje rydwany i zabrał ludzi swoich ze sobą. Wziął sześćset rydwanów wyborowych oraz wszystkie inne rydwany egipskie, a na każdym z nich byli dzielni wojownicy. Pan uczynił upartym serce faraona, króla egipskiego, który urządził pościg za Izraelitami.
Wj 14, 1-8
Mojżesz wyciągnął rękę nad morze, a Pan cofnął wody gwałtownym wiatrem wschodnim, który wiał przez całą noc, i uczynił morze suchą ziemią. Wody się rozstąpiły, a Izraelici szli przez środek morza po suchej ziemi, mając mur z wód po prawej i po lewej stronie. Egipcjanie ścigali ich. Wszystkie konie faraona, jego rydwany i jeźdźcy weszli za nimi w środek morza. O świcie spojrzał Pan ze słupa ognia i ze słupa obłoku na wojsko egipskie i zmusił je do ucieczki. I zatrzymał koła ich rydwanów, tak że z wielką trudnością mogli się naprzód posuwać. Egipcjanie krzyknęli: «Uciekajmy przed Izraelem, bo w jego obronie Pan walczy z Egipcjanami». A Pan rzekł do Mojżesza: «Wyciągnij rękę nad morze, aby wody zalały Egipcjan, ich rydwany i jeźdźców». Wyciągnął Mojżesz rękę nad morze, które o brzasku dnia wróciło na swoje miejsce. Egipcjanie uciekając biegli naprzeciw falom, i pogrążył ich Pan w środku morza. Powracające fale zatopiły rydwany i jeźdźców całego wojska faraona, którzy weszli w morze, ścigając tamtych, nie ocalał z nich ani jeden. Izraelici zaś szli po suchym dnie morskim, mając mur [wodny] po prawej i po lewej stronie. W tym to dniu wybawił Pan Izraela z rąk Egipcjan. I widzieli Izraelici martwych Egipcjan na brzegu morza. Gdy Izraelici widzieli wielkie dzieło, którego dokonał Pan wobec Egipcjan, ulękli się Pana i uwierzyli Jemu oraz Jego słudze Mojżeszowi.
Wj 14, 21-31
Po raz kolejny fantazja autorów biblijnych skierowana przeciw znienawidzonym Egipcjanom nie zna umiaru. Z naszego punktu widzenia interesujące są trzy kwestie.
Po pierwsze Jahwe specjalnie tak pokierował trasą Izraelitów aby ci stanęli na brzegu morza, niejako do niego przyparci (co jest wstępem do cudu - Jahwe nie mógł ich poprowadzić lądem, najwyraźniej zaplanował sobie cud z rozstąpieniem się Morza Czerwonego więc musiał swój lud skierować w tamtą stronę, nie było innego wyjścia. Po co rozstępować odmęty morza skoro nie byłoby nikogo, kto mógłby to podziwiać a potem opisać?).
Po drugie wychodzi na to, że to ponownie Jahwe „zainspirował” faraona do pościgu. Przecież to on znowu „uczynił twardym jego serce”.
No i po trzecie - masz miłosierny Jahwe znowu nie mógł się powstrzymać - czymże bowiem byłaby wielka historia bez jakiegoś małego ludobójstwa? Jak już objawiać swą moc to solidnie - im więcej trupów, tym lepiej!
Nie miałbym nic przeciwko tej historii (samego przejścia przez morze) gdyby nie ten ostatni element (w sumie manipulowanie faraonem też jest naganne, no ale niech już będzie). Jahwe, w swoim miłosierdziu w stosunku do wszystkich ludzi, mógł przecież powstrzymać kompletnie Egipcjan przed tym pościgiem. Mógł… wszystkich żołnierzy sparaliżować na chwilę. Albo połamać koła wszystkich rydwanów. Albo wzniecić wielką burzę piaskową pomiędzy nimi a Izraelitami. Ale nie - najpierw Jahwe rozdzielił wody, potem pozwolił Egipcjanom wejść pomiędzy nie aby na koniec wszystkich ich potopić. Gdyby jeszcze los taki spotkał (jak to bywa w filmach) tylko tych, którzy wcześniej zostali wykreowani na wyłącznie negatywne charaktery - ale nie - tutaj ginie cała armia. A zatem wszyscy ci, którzy albo służyli w niej bo taka była ich praca oraz ci, którzy akurat zostali do służby wcieleni. Na pewno pełno osób, które w ogóle nie miały powiązań z cierpieniami Izraelitów. Osoby niewinne, którym Jahwe przygotował tylko jeden los - śmierć przez utopienie lub zmiażdżenie, bo chciał okazać Izraelitom swoją moc.
W końcu jednak Izraelici są bezpieczni. Uwolnili się od egipskiego niebezpieczeństwa i od tej pory żyli na pustyni, otaczani opieką Jahwe (zaopatrującym ich w wodę i pożywienie). Dochodzimy tutaj do momentu w którym Bóg przekazuje ludziom Dekalog:
Wtedy mówił Bóg wszystkie te słowa: «Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.
Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań.
Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy, gdyż Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy.
Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty.
Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie.
Nie będziesz zabijał.
Nie będziesz cudzołożył.
Nie będziesz kradł.
Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu kłamstwa jako świadek.
Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego».
Wj 20, 1-17
Przyznaję, że jest to inna wersja niż ta której mnie zawsze uczono. Jest przede wszystkim bardziej rozbudowana i… bardziej okrutna - mówi bowiem wprost, że Jahwe „karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia” czyli po raz kolejny karze istoty niewinne za grzechy ich przodków. Znajduje się tu też wyraźny zakaz tworzenia „podobizn”, „rzeźb i obrazów” bóstw. Otwartym pozostaje więc pytanie jak ma się to do podobizn samego Jahwe czy też Jezusa, Maryi czy świętych, tak obecnie popularnych. Inną ciekawostką jest też to, że Dekalog powstał w czasach antycznych i, mimo że ma być osobiście podyktowany przez Jahwe, nosi wyraźne ślady ówczesnej mentalności ludzi, dziś będące wybitnie nie na miejscu. Mówię tu głównie o odniesieniach do niewolników. Otóż, według Jahwe, w szabat nie wolno pracować także niewolnikowi ani niewolnicy. Nie można też pożądać tych osób pracujących u swojego bliźniego. Wydawać by się mogło, że miłosierny i ponadczasowy Jahwe powinien brzydzić się ideą niewolnictwa, ale cóż - na swoje nieszczęście postanowił objawiać się Izraelitom akurat w tej epoce, w której oni z pracy niewolników korzystali. A skoro dla Izraelitów niewolnictwo było czymś normalnym - no to i okazało się, że i Jahwe w swoim prawodawstwie musiał tę kwestię jakoś uregulować. W końcu jest tylko wytworem ich wyobraźni, a zatem co uznawali oni - musiał uznawać i on… A zatem jeśli kiedykolwiek będziecie zastanawiać się jak powinniście odnosić się do swoich niewolników - zajrzyjcie do Biblii aby dowiedzieć się jakie ustalenia w tej dziedzinie wprowadził sam Bóg.
Tuż po tym w księdze pojawia się obszerna lista nakazów i zakazów wśród których znajdują się takie perełki jak te:
”Nie będziesz wstępował po stopniach do mojego ołtarza, żeby się nie odkryła nagość twoja.”
„Kto by pobił kijem swego niewolnika lub niewolnicę, tak iżby zmarli pod jego ręką, winien być surowo ukarany. A jeśliby pozostali przy życiu jeden czy dwa dni, to nie będzie podlegał karze, gdyż są jego własnością.”
„Ktokolwiek by obcował ze zwierzęciem, winien być ukarany śmiercią.”
„Nikt, kto ma zgniecione jądra lub odcięty członek, nie wejdzie do zgromadzenia Pana.”
Czy też słynne „nie pozwolisz żyć czarownicy” które to w Europie i jej koloniach swego czasu wyrządziło wiele zła (a przy okazji ukazuje, że według autorów biblijnych czarownice najzwyczajniej w świecie istnieją ).
Rozmaite tego typu rozporządzenia są tutaj przedstawione jako „właśnie nadawane” przez Jahwe, lecz tak naprawdę nie wyglądało to w ten sposób, że Jahwe pewnego dnia przybył do Izraelitów i zaczął im te przepisy tłumaczyć na zasadzie „słuchajcie, jestem Bogiem, ja tu rozkazuję, więc od dziś macie postępować tak i tak”. To po prostu spisanie w formie „boskich zaleceń” różnych nakazów i zakazów, które Izraelici już posiadali. Jedynie próba „boskiego usankcjonowania” tych zwyczajów. Czasem, jak przykłady powyżej, dość komicznych. Czasem też komiczne są próby zarówno przenoszenia tych starotestamentowych nakazów i zakazów na grunt dzisiejszy jak i to, że inne z kolei przepisy są dziś totalnie olewane przez chrześcijan (ponieważ albo im się nie podobają, albo są przestarzałe, albo z jakiegoś jeszcze innego powodu). Co ciekawe - wszyscy znamy chyba stanowisko Kościoła w sprawie rozwodów (to znaczy chyba byłe, bo ostatnio miała miejsce wielka, burzliwa i przykra dyskusja na ten temat). Nie wiem skąd tutaj taki problem, ponieważ Bóg w ST od dawna reguluje tę kwestię i to zaledwie jednym i prostym do zrozumienia zdaniem:
Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie.
Pwt 24, 1
Księga Powtórzonego Prawa zawiera także inny niepokojący fragment - mniej więcej dwie trzecie rozdziału 28. To długi ustęp, ale warto przytoczyć go w całości i zapoznać się z jego treścią:
Jeśli nie usłuchasz głosu Pana, Boga swego, i nie wykonasz pilnie wszystkich poleceń i praw, które ja dzisiaj tobie daję, spadną na ciebie wszystkie te przekleństwa i dotkną cię.
Przeklęty będziesz w mieście i przeklęty na polu. Przeklęty twój kosz i twoja dzieża. Przeklęty owoc twego łona, plon twej roli, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego. Przeklęte będzie twoje wejście i wyjście.
Pan ześle na ciebie przekleństwo, zamieszanie i przeszkodę we wszystkim, do czego wyciągniesz rękę, co będziesz czynił. Zostaniesz zmiażdżony i zginiesz nagle wskutek przewrotnych swych czynów, ponieważ Mnie opuściłeś. Pan sprawi, że przylgnie do ciebie zaraza, aż cię wygładzi na tej ziemi, którą idziesz posiąść. Pan dotknie cię wycieńczeniem, febrą, zapaleniem, oparzeniem, śmiercią od miecza, zwarzeniem zbóż od gorąca i śniecią: będą cię one prześladować, aż zginiesz. Niebiosa, które masz nad głową, będą z brązu, a ziemia pod tobą - żelazna. Pan ześle na twą ziemię zamiast deszczu - pył i piasek; będzie na ciebie padał z nieba, aż cię wyniszczy. Pan sprawi, że poniesiesz klęskę od swych wrogów. Jedną drogą przeciw nim pójdziesz, a siedmioma będziesz przed nimi uciekał i wzbudzisz grozę we wszystkich królestwach ziemi. Twój trup będzie strawą wszystkich ptaków powietrznych i zwierząt lądowych, a nikt ich nie będzie odpędzał.
Pan dotknie cię wrzodem egipskim, hemoroidami, świerzbem i parchami, których nie zdołasz wyleczyć. Pan dotknie cię obłędem, ślepotą i niepokojem serca. W południe będziesz szedł po omacku, jak niewidomy idzie po omacku w ciemności, w zabiegach swoich nie będziesz miał powodzenia. Stale będziesz napastowany, ograbiany, a nikt cię nie będzie ratował. Zaręczysz się z kobietą, a kto inny ją posiądzie; zbudujesz dom, a nie będziesz w nim mieszkał; zasadzisz winnicę, a nie zbierzesz jej owoców. Twój wół na oczach twych zostanie zabity, a nie będziesz go jadł. Twój osioł zostanie ci zrabowany i nie wróci do ciebie; twoje owce zostaną wydane twym wrogom, a nie będzie komu cię wspomóc. Synowie twoi i córki zostaną dane obcemu narodowi. Z tęsknoty, patrząc za nimi codziennie, wyniszczysz twe oczy, a ręka twoja będzie bezsilna. Plon twego pola i całego trudu spożyje lud, którego nie znasz. Zawsze będziesz gnębiony i uciskany. Dostaniesz obłędu na widok, jaki się przedstawi twym oczom. Pan cię dotknie złośliwymi wrzodami na kolanach i nogach, nie zdołasz ich uleczyć; rozciągną się od stopy aż do wierzchu głowy.
Ciebie i twego króla, którego sobie wybierzesz, zaprowadzi Pan do narodu nie znanego ani tobie, ani twoim przodkom. Tam będziesz służył obcym bogom drewnianym i kamiennym. Wywołasz grozę, wejdziesz do przysłowia i w pośmiewisko u wszystkich narodów, do których zaprowadzi cię Pan.
Wyniesiesz na swoje pola wiele ziarna, a zbierzesz mało, gdyż je pożre szarańcza. Zasadzisz i uprawisz winnicę, a nie będziesz pił wina i niczego nie zbierzesz, bo wszystko pożre robactwo. Będziesz posiadał we wszystkich swoich granicach drzewa oliwne, a nie namaścisz się oliwą, gdyż oliwki opadną. Wydasz na świat synów i córki, a nie zostaną u ciebie, bo pójdą w niewolę. Wszystkie drzewa i ziemiopłody pożrą owady.
Obcy, mieszkający u ciebie, będzie się wynosił coraz wyżej, a ty będziesz zstępował coraz niżej. On ci będzie pożyczał, a ty jemu nie pożyczysz. On będzie na czele, a ty zostaniesz w tyle.
Spadną na ciebie wszystkie te przekleństwa, będą cię ścigały i dosięgną cię, aż cię zniszczą, bo nie słuchałeś głosu Pana, Boga swego, by strzec nakazów i praw, które na ciebie nałożył. Staną się one znakiem i zapowiedzią dla ciebie i twego potomstwa na wieki. Zamiast służyć Panu, Bogu twemu, w radości i dobrym sercem, mając obfitość wszystkiego - w głodzie, w pragnieniu, w nagości i w największej nędzy będziesz służył swoim wrogom, których Pan naśle na ciebie. On położy na twój kark żelazne jarzmo, aż do zupełnej twej zagłady.
Wzbudzi Pan przeciw tobie lud z daleka, z krańców ziemi, podobny do szybko lecącego orła, naród, którego języka nie rozumiesz, On zje przychówek twego bydła, zbiory z twego pola, aż cię wytępi. Nie zostawi ci nic: ani zboża, ani moszczu, ani oliwy, ani przychówka twego bydła większego, ani pomiotu - mniejszego, aż cię zniszczy. Będzie cię oblegał we wszystkich twoich grodach, aż padną w całym kraju twe mury najwyższe i najmocniejsze, na których polegałeś. Będzie cię oblegał we wszystkich grodach w całym kraju, który ci dał Pan, Bóg twój. Będziesz zjadał owoc swego łona: ciała synów i córek, danych ci przez Pana, Boga twego - wskutek oblężenia i nędzy, jakimi twój wróg cię uciśnie. Człowiek u ciebie najbardziej delikatny i rozpieszczony złym okiem będzie spoglądał na swego brata, na żonę łona swojego i na resztę swych dzieci, które pozostały, nie chcąc nikomu dać ciała swych synów, które będzie jadł, bo nie będzie już miał nic wskutek oblężenia i nędzy, jakimi cię uciśnie twój wróg we wszystkich twych miastach. Kobieta u ciebie najbardziej delikatna i tak rozpieszczona, że nie chciała nawet postawić stopy na ziemi wskutek delikatności i rozpieszczenia, złym okiem spojrzy na męża swego łona, na syna i córkę, ze względu na łożysko, które wyszło z jej łona, lub na dzieci urodzone przez siebie, gdyż jeść je będzie w ukryciu wobec braku wszystkiego w czasie oblężenia, w nędzy, jakimi cię uciśnie wróg we wszystkich twych miastach. Jeśli nie będziesz wypełniał wszystkich słów tego Prawa - zapisanych w tej księdze - bojąc się chwalebnego i straszliwego tego Imienia: Pana, Boga swego, Pan nadzwyczajnymi plagami dotknie ciebie i twoje potomstwo, plagami ogromnymi i nieustępliwymi: ciężkimi i długotrwałymi chorobami. Sprawi, że przylgną do ciebie wszystkie zarazy Egiptu: drżałeś przed nimi, a one spadną na ciebie. Także wszystkie choroby i plagi, nie zapisane w księdze tego Prawa, ześle Pan na ciebie, aż cię wytępi. Mała tylko ilość ludzi pozostanie z was, którzyście liczni jak gwiazdy na niebie za to, że nie słuchaliście głosu Pana, Boga swego. Jak podobało się Panu dobrze czynić wam, rozmnażając was, tak będzie się Panu podobało zniszczyć i wytępić was, i usunąć z powierzchni ziemi, którą idziecie posiąść. Pan cię rozproszy pomiędzy wszystkie narody, od krańca do krańca ziemi, tam będziesz służył obcym bogom drewnianym i kamiennym, których nie znałeś ani ty, ani twoi przodkowie. Nie zaznasz pokoju u tych narodów ani stopa twej nogi tam nie odpocznie. Da ci tam Pan serce drżące ze strachu, oczy wypłakane z tęsknoty i duszę utrapioną. Życie twe będzie u ciebie jakby w zawieszeniu: będziesz drżał dniem i nocą ze strachu, nie będziesz pewny życia. Rano powiesz: «Któż sprawi, by nadszedł wieczór», a wieczorem: «Któż sprawi, by nadszedł poranek» - a to ze strachu, który twe serce będzie odczuwać na widok, jaki stanie przed twymi oczami. Pan cię odprowadzi okrętami i drogą do Egiptu, o którym ci powiedziałem: «Nie będziesz go już oglądać». A kiedy zostaniesz sprzedany twoim wrogom jako niewolnik i niewolnica, nikt cię nie wykupi.
To wszystko to kary jakie ześle Jahwe na każdego Izraelitę który nie będzie przestrzegać jego rozkazów. To kolejny przykład tego, że Jahwe wcale nie jest miłosiernym bogiem - takim, jaki pojawia się dziś w chrześcijańskiej propagandzie. A to jak bardzo niewygodny to z tego punktu widzenia fragment udowadnia moja osobiste doświadczenie - rozmowa z pewnym bodajże pastorem. Wszystko zaczęło się od tego, że zauważyłem ciąg kazań w których pastor ten odważnie stwierdzał, że „Bóg nikogo nie karze chorobami”. Ba - tak się zapędził w swoim kazaniu, że zaczął twierdzić, że „nigdzie w Biblii tak nie jest napisane”. I to właśnie zwróciło moją uwagę, bo kojarzyłem ten powyższy fragment który aż kipi od rozmaitych chorób jakie miały być zsyłane przez Jahwe na niepokornych ludzi. Zwróciłem pastorowi uwagę, że mija się z prawdą i nawet podałem mu namiary na tenże cytat. I tu niespodzianka - pastor dalej szedł w zaparte. Że „Bóg nie zsyła chorób” i że „w Biblii nie ma o tym ani słowa”.
Myślę, że ma to związek ze wspomnianymi wcześniej mechanizmami obronnymi. Mój rozmówca był pastorem - chrześcijańskim kapłanem. Z grona tych ludzi, którzy non stop głoszą „nieskończone miłosierdzie”, „Bóg nas kocha”, „Bóg jest miłością” i inne podobne bzdury. Człowiek ten był tak bardzo zapatrzony w swoją wizję Boga, że nie był już w stanie zauważyć, że ta jego prywatna wizja odbiega stanowczo od tego, co jest zapisane w samej Biblii (paradoksem jest dodatkowo to, że, jeśli mnie pamięć nie myli, pastor ten należał do ruchu uznającego „sola scriptura” - zasadę w której liczy się jedynie to, co jest w Biblii, nie zaś jakieś wymyślone później tradycje). To mniej więcej ten poziom absurdu jaki miałby miejsce w przypadku cytatu biblijnego mówiącego „i mówi Pan - nigdy, przenigdy nie wolno wam zjeść jabłka, gdyż przeklinam ten owoc na wieki” i tłumaczeń, że przecież Jahwe nigdzie i nigdy nie zabronił jeść jabłek, a nawet zachęcał bo są zdrowe.
Przejdźmy teraz do podboju Kanaanu. W księdze Jozuego, obszernie to wszystko opisującej, mamy na przykład taki fragment:
Wyruszył Jozue z Gilgal wraz z całym swym zbrojnym ludem i wszystkimi dzielnymi wojownikami. I rzekł Pan do Jozuego: «Nie bój się ich, albowiem oddałem ich w twoje ręce, żaden z nich nie oprze się tobie». I natarł na nich Jozue niespodziewanie po całonocnym marszu z Gilgal.
A Pan napełnił ich strachem na sam widok Izraela i zadał im wielką klęskę pod Gibeonem. ścigano ich w stronę wzgórza Bet-Choron i bito aż do Azeki i Makkedy. Gdy w czasie ucieczki przed Izraelem byli na zboczu pod Bet-Choron, Pan zrzucał na nich z nieba ogromne kamienie aż do Azeki, tak że wyginęli. I więcej ich zmarło wskutek kamieni gradowych, niż ich zginęło od miecza Izraelitów.
W dniu, w którym Pan podał Amorytów w moc Izraelitów, rzekł Jozue w obecności Izraelitów:
«Stań słońce, nad Gibeonem!
I ty, księżycu, nad doliną Ajjalonu!»
I zatrzymało się słońce,
i stanął księżyc,
aż pomścił się lud nad wrogami swymi.
Czyż nie jest to napisane w Księdze Sprawiedliwego: «Zatrzymało się słońce na środku nieba i prawie cały dzień nie spieszyło do zachodu?» Nie było podobnego dnia ani przedtem, ani potem, gdy Pan usłuchał głosu człowieka. Rzeczywiście Pan sam walczył za Izraela.
Joz 10, 7-14
Znowu w tym fragmencie mamy przykład „miłosierdzia” Jahwe. Ponoć on sam (to znaczy Jezus, czyli… no… on sam) każe nam „kochać nieprzyjaciół swoich”, tutaj jednak woli zastosować się do bardziej praktycznej zasady „zdepcz nieprzyjaciół swoich”. Niestety naszemu Jahwe nie wystarcza zwycięstwo wojsk i zmuszenie przeciwnika do ucieczki. Jahwe bowiem, na już pokonanych i uciekających przeciwników, postanawia zrzucić grad śmiercionośnych głazów. A potem jeszcze kazał zawrzeć w swojej świętej księdze przechwałkę że „więcej wrogów poległo od tych głazów niż od miecza Izraelitów”. Drugą kwestią jest tutaj to, że zawarto tutaj jednocześnie opis cudu astronomicznego. Wygląda na to, że bardzo ważne było dla Izraelitów to aby zawrzeć w tej księdze wspomnienie o tym właśnie wydarzeniu. Może ma to związek z jakimś faktycznym dziwnym wydarzeniem lub przekonaniem, że miało miejsce coś dziwnego (jak rzekomy cud ze słońcem w Medjugorie). Ponoć dość często zdarza się, że gdy podczas religijnych zgromadzeń ludzie (w tym przypadku - wierzący) wpatrują się w Słońce to „widzą” rozmaite dziwne jego zachowanie lub wygląd. Wspomnieć tu można słynne już „widzę buzię w tym tęczu”:
Myślę jednak, że absolutnie wykluczone tu jest aby jakikolwiek realny cud ze Słońcem miał tam wówczas miejsce. Związane to jest z dwoma innymi kwestiami - po pierwsze „realne zatrzymanie” Słońca musiałoby być spowodowane zatrzymaniem ruchu obrotowego Ziemi - a to miałoby dość nieprzyjemne konsekwencje (każdy z nas wie co dzieje się gdy nagle gwałtownie zahamuje autobus lub pociąg. Teraz zastanówmy się co stałoby się, gdyby nagle zaczął hamować taki autobus jadący z prędkością… około 1450 km/h, ponieważ mniej więcej taką z taką prędkością porusza się Ziemia na szerokości geograficznej Izraela). Po drugie zaś… to wszystko (ruch obrotowy itp.) wiemy… my. W starożytności zaś wyglądało to nieco inaczej. Z jednej strony starożytność to epoka wielkich filozofów i, no cóż, pierwszych naukowców, potrafiących obliczać obwód Ziemi i zdających sobie sprawę z jej kulistego kształtu. Ale z drugiej strony to także rzesza osób, które absolutnie nie miały o tym pojęcia i dla których świat składał się z płaskiego dysku, przykrytego „kloszem” sklepienia niebieskiego po którym poruszały się wszystkie ciała niebieskie. Jest zatem prawdopodobne, że w tym właśnie fragmencie mamy zasugerowaną astronomiczną wpadkę autorów biblijnych. Niestety nie jest to w Biblii nigdzie podane wprost (co ułatwiłoby nam zadanie), ale bardzo możliwe że dla autora tego fragmentu tak właśnie wyglądała Ziemia - jako płaski nieruchomy dysk wokół którego krążyły ciała niebieskie. Dlatego też łatwo było mu wymyślić cud w którym to one, a nie Ziemia (wraz ze wszystkimi tego następstwami o jakich nie miał pojęcia), nagle się zatrzymały.
Księga Jozuego to księga wojny i podboju. Tak jak Mojżesz wyprowadził Izraelitów z Egiptu i prowadził ich przez bezdroża Synaju - tak Jozue dopisał koniec historii tej wędrówki. Ostatecznie naród ten przybył i podbił obiecane mu ziemie a następnie się na nich osiedlił.
Wszystko pięknie, ponieważ wszystko to jest w jasny i wyraźny sposób zawarte na kartach ksiąg biblijnych - ale ponownie powinniśmy postawić sobie pytanie - czy te historie naprawdę się wydarzyły tak, jak jest to opisane w Biblii? Przejdźmy zatem do mojej ulubionej części wpisu (Amontillado, wybacz! ) i zobaczmy co na ten temat mówią wykopaliska archeologiczne i wiedza jaką dziś dysponujemy.
Zacznijmy od „wyjścia z Egiptu”. Zdumiewające jest to, że archeologia istotnie zdobyła dowody świadczące o tym, że pewna grupa migrantów z Kanaanu osiedliła się w Egipcie, mieszkała tam przez dłuższy czas a następnie masowo przeniosła się z powrotem do Kanaanu.
Z tym że nie byli to nasi Izraelici (a przynajmniej, „ci właśnie” Izraelici, ale o tym później).
W historii znani są jako „Hyksos” - „królowie odległych krain”. Około roku 1800 p.n.e. we wschodniej delcie Nilu zaczęły osiedlać się grupy semitów pochodzących z Kanaanu. Wiemy to, ponieważ od około tego właśnie roku kultura egipska na tym obszarze (grobowce, architektura, ceramika, różne inne wytwory ludzkich rąk i umysłów) stopniowo zaczynała ulegać kulturze kananejskiej by kilka stuleci później kultura kananejska stała się tam zdecydowanie dominującą. Liczba mieszkańców rosła aż w końcu ci osiedleńcy zdołali utworzyć w tym rejonie swoje małe państewko, niezależne od faraona. Między Egipcjanami a Hyksosami narastał konflikt który ostatecznie zakończył się zwycięstwem Egipcjan. Władcy Kamose i jego brat - Ahmose przegonili w okolicy roku 1550 p.n.e. Hyksosów z kraju i ścigali ich aż do Kanaanu. Zwycięstwo to zakończyło tak zwany drugi okres przejściowy i otworzyło Egipcjanom erę „nowego państwa” - szczytu swojej świetności. Ahmose i Kamose zaś czczeni byli od tej pory jako narodowi bohaterowie.
(oto oryginalny topór ceremonialny należący do króla Ahmose, obecnie w zbiorach muzeum w Kairze)
A zatem wydawałoby się, że archeologia potwierdziła biblijną opowieść! Tak zwani Hyksosi to Izraelici!
To na pewno kusząca dla osób wierzących hipoteza. Niestety są z nią pewne problemy. Po pierwsze nie zgadza nam się chronologia. Hyksosi zostali wypędzeni z Egiptu jakieś 100 lat przed biblijną datą wyjścia Izraelitów z Egiptu. Po drugie Hyksosi toczyli z Egiptem otwartą wojnę w obronie swojego państewka znajdującego się w delcie Nilu i zostali stamtąd przegnani tylko dlatego, że ją przegrali (a nie dlatego, że jakiś święty mąż z pomocą boga ich stamtąd wyprowadził). Po trzecie Hyksosi posiadali własne państwo, administrację i dynastię królów - coś, o czym nie ma ani słowa w Biblii.
Podobieństw pomiędzy historią Hyksosów a historią Izraelitów jest trochę, różnic jednak jeszcze więcej. Niemniej są to historie najprawdopodobniej w pewien sposób ze sobą powiązane. W jaki - zobaczymy nieco później.
Wspomniałem już o datowaniu wyjścia z Egiptu na okolice roku 1440 p.n.e. Może czas to objaśnić - tak życzy sobie Biblia mówiąc:
W roku czterysta osiemdziesiątym po wyjściu Izraelitów z ziemi egipskiej, w miesiącu Ziw, to jest drugim, czwartego roku panowania nad Izraelem Salomona rozpoczął on budowę domu dla Pana.
1 krl 6, 1
Na podstawie korelacji listy królów Judy i Izraela z datami panowania obcych władców można ustalić rozpoczęcie budowy świątyni jerozolimskiej („domu dla Pana”) Salomona na okolice roku 960 p.n.e. To zaś daje nam przybliżoną biblijną datę wyjścia z Egiptu na okolice tegoż właśnie roku 1440 p.n.e.
Tutaj znowu napotykamy problemy. Na przykład Księga Wyjścia mówi nam:
Ustanowiono nad nim przełożonych robót publicznych, aby go uciskali ciężkimi pracami. Budowano wówczas dla faraona miasta na składy: Pitom i Ramses.
Wj 1, 11
Ramses, czy też dokładniej Pi-Ramses („Dom Ramzesa”) to miasto, które realnie istniało. Niestety jego budowa zaczęła się w XIII wieku p.n.e. - prawie 200 lat po okresie w którym chronologia biblijna pragnie umiejscawiać Exodus. Jego nazwa związana jest z imionami władców XIX dynastii - sławnych Ramessydów. I tutaj dochodzimy do wewnętrznej sprzeczności w tekście świętej księgi - ponieważ, jak widać, nie da się pogodzić ze sobą wersów mówiących o biblijnej dacie „wyjścia z Egiptu” a opisem robót jakie wykonywali Izraelici przy budowie miasta Ramzes. W obliczu tego, chcąc zachować sobie jakąkolwiek opcję, powinniśmy założyć raczej że liczba 480 lat podana w Biblii jest liczbą symboliczną (po 40 lat, liczbę lat „jednego pokolenia”, na każde z 12 plemion Izraela) i nie należy jej mimo wszystko brać dosłownie (co budzi pytanie - po co w takim razie podawać tę liczbę w takiej formie? Aby celowo mylić czytelników?). Kluczem zatem do ustalenia okresu w którym Izraelici mieli wyjść z Egiptu jest właśnie opis prac przy budowie miasta Pi-Ramzes. A zatem - jeśli już kiedyś Izraelici mieli z tego Egiptu wychodzić, to raczej za panowania owych Ramessydów.
Ale tutaj też rodzą się kolejne problemy. Gdy Egipcjanie wypędzili z delty Nilu owych Hyksosów - natychmiast wzmocnili swoją granicę od strony Kanaanu. Wybudowano tam wiele fortów granicznych które obsadzono liczną załogą. Od tamtego czasu, przez kilka wieków, przejście lądowe pomiędzy Egiptem i Kanaanem było pilnie strzeżone a wszelkie ruchy ludzi - natychmiast notowane i raportowane. Zachowały się dokumenty związane z tymi „kontrolami” - mówią na przykład o „zakończeniu sprawdzania i wpuszczania grupy pasterzy która przybyła by podtrzymać przy życiu swoje stada w przyjaźniejszym Egipcie”. Gdy zatem odrzucimy bajki o rozstępowaniu się morza i tej cudownej przez niego przeprawie - i spróbujemy odnaleźć jakiekolwiek realne „wyjście” Izraelitów z Egiptu - dojdziemy do wniosku, że to niemożliwe, aby odbyło się to w sposób o jakim mowa w Biblii. Po pierwsze rzesza uciekinierów nie byłaby w stanie przedrzeć się przez licznie obsadzone forty kontrolujące granicę - a po drugie (i ważniejsze) - na pewno pozostałby po tym ślad w jakimś egipskim archiwum. Podobnie jak ślad po klęskach jakie rzekomo spadły na Egipt czy też wielkiej porażce i śmierci faraona w odmętach Morza Czerwonego.
No i jest jeszcze jedna kwestia która psuje nieco tę naszą biblijną historię z „egipskiego” punktu widzenia. Ogólna jej wymowa brzmi tak - Izraelici uciekli z Egiptu - wyrwali się spod władzy faraona. Problem w tym, że w tym okresie jakakolwiek „ucieczka z Egiptu do Kanaanu” była w tym kontekście kompletnie bez sensu. W czasie panowania XIX dynastii (Ramessydów) ale i wcześniej - Kanaan po prostu był częścią Egiptu.
Egipcjanie od zawsze patrzyli łasym okiem na ziemie leżące na wschód od delty Nilu. Już za czasów starego państwa organizowano na Synaj wyprawy mające na celu utrzymanie kontroli nad znajdującymi się tam kopalniami. W okresie o którym mowa Egipt wciąż przeżywał swój szczyt potęgi. Ziemie Kanaanu znajdowały się pod kontrolą faraona, budowano tam twierdze, ośrodki administracyjne i, jak mówią źródła, wystarczało zaledwie 50 egipskich żołnierzy by pacyfikować jakiekolwiek burzliwe nastroje i gwarantować poddaństwo lokalnych ludów i ściąganie od nich danin. W czasach późniejszych kontrola Egiptu nad tymi ziemiami osłabnie - jednak w okresie o którym mówimy, rzekomego „wyjścia” - emigracja z rejonu delty Nilu do Kanaanu w celu uniknięcia władzy faraona byłaby niczym emigracja z Warszawy do Krakowa w celu „ucieczki z państwa polskiego”. Innymi słowy - absolutnie bez sensu.
Ale to nie wszystko. Biblia wyraźnie mówi nam, że w ucieczce z ziemi egipskiej brała udział ogromna rzesza ludzi - tekst biblijny opowiada o „około 600 000 samych mężczyzn”. Do tego należy doliczyć kobiety i dzieci oraz resztę dobytku - w tym między innymi stada zwierząt. Jeśli zawierzyć więc Biblii w tej kwestii (jeśli chcemy wierzyć - musimy to zrobić, bo jak można byłoby wierzyć Biblii gdyby nam tutaj kłamała?) - w podróż do Kanaanu musiało udać się mniej więcej (minimum) milion osób wraz z równie imponującym stadem zwierząt. Dlaczego rodzi to ogromne problemy?
Nie chodzi mi w tej chwili o kwestie logistyczne (o te bowiem troszczyć miał się Jahwe, jakkolwiek nierealistyczne to rozwiązanie). Chodzi o to, że Izraelici, ten około milion ludzi, musieli (wedle słów ST) spędzić na Synaju 40 lat swojej wędrówki. Jakie zatem pozostawili po sobie ślady?
Oto „klasyczna” trasa wędrówki Izraelitów:
Oprócz niej istnieją także inne, alternatywne, lecz my pozostańmy przy tej właśnie. Obejmuje ona zarówno przejście przez Morze Czerwone i pobyt na górze Synaj. W tej opowieści przewijają się różne geograficzne lokacje, jednak z ustaleniem wielu z nich jest dość spory problem. Na przykład nie ma wcale pewności, że góra obecnie uznawana za górę Synaj jest w istocie tą właśnie górą Synaj. Co prawda tradycja przypisywania właśnie temu miejscu tej roli jest bardzo stara i sięga najprawdopodobniej czasów przedchrześcijańskich - to jednak nie jest to wcale takie pewne. Na szczęście dla nas jednak istnieją dwa miejsca z tejże historii co do których możemy mieć praktycznie pewność, że zostały zidentyfikowane poprawnie. Mowa o Kadesz-Barnea i o Ezion-Geber.
Oba te miejsca są wspomniane w Biblii.
Wyruszyli z Abrona i rozbili obóz w Esjon-Geber. Wyruszyli z Esjon-Geber i rozbili obóz na pustyni Sin, czyli w Kadesz.
Lb 33, 35
Oprócz tego fragmentu Kadesz (nasze Kadesz-Barnea) występuje w tekście w kontekście wyjścia z Egiptu kilkakrotnie. Zadowoleni z identyfikacji tych miejsc biblijnych archeolodzy rzucili się do rozkopywania ziemi w obu tych lokalizacjach. Cel był oczywiście jeden - znaleźć ślady bytności grupy Izraelitów (już nawet niekoniecznie tego miliona, wystarczyłby ślad choćby małej grupki ludności aby podtrzymać teorię o wyjściu Izraelitów i tym samym „udowodnić wiarygodność Biblii a tym samym chrześcijaństwa”). I wcale nie chodziło tak naprawdę o to, aby odkryć prawdę na temat historii tych ziem - przyczyna była raczej o wiele prostsza. Za wykopaliska te wzięły się osoby, które były żarliwymi chrześcijanami. Pierwsze większe wykopaliska w Palestynie, w XIX i pierwszej połowie XX wieku, nierzadko powadzone były przez badaczy dla których dużo ważniejsze było „potwierdzanie historyczności Biblii” niż rzetelne odkrywanie przeszłości. I w sumie nie ma co się tym ludziom jakoś specjalnie dziwić - byli wychowani na żarliwych chrześcijan, więc (mając taką możliwość) ochoczo wybierali się na misję „udowadniania, że nasza religia jest tą prawdziwą”. Gdyby udało im się uzyskać na potwierdzenie swoich przekonań materialne i niepodważalne dowody archeologiczne - wówczas znacząco przyczyniliby się do „zwiększenia wiarygodności” swojej świętej księgi.
Niestety rzeczywistość okazała się i smutna i okrutna. Do czasów dzisiejszych nie tylko okolice Kadesz-Barnea i Ezion-Geberu zostały intensywnie przekopane i przebadane przy pomocy nowoczesnych i dokładnych metod. To samo zrobiono w całej okolicy góry Synaj jak i w wielu innych miejscach półwyspu. Wszędzie szukano śladów, które mogłyby potwierdzić historię exodusu.
I wszędzie poniesiono sromotną porażkę.
Na żadnym ze stanowisk nie odnaleziono ani pół śladu który mógłby potwierdzać historię biblijną. Najboleśniej zaś widać to w Kadesz-Barnea, w którym tak ogromna liczba Izraelitów koczować miała przez około 38 lat. Przez ten okres tak wielka liczba ludzi po prostu musiała pozostawić po sobie ogromną ilość śladów. A mimo to wykopaliska mówią wyraźnie - odnajdywano w tych miejscach pozostałości po ludzkiej obecności, lecz pochodzą one z zupełnie innej, dużo późniejszej epoki. W okresie w którym dziać się miała ta wielka wędrówka - późnej epoki brązu, nie przebywała w tych miejscach nawet niewielka grupa ludzi. Nie mówiąc już o całym uciekającym z niewoli narodzie.
Pojawia się też tutaj schemat widoczny już w poprzednim wpisie - przyjrzyjmy się tym cytatom:
Z Kadesz wyprawił Mojżesz posłów do króla Edomu, <żeby mu powiedzieli>: «Tak mówi brat twój, Izrael: Ty znasz wszystkie utrapienia, jakie na nas spadły. Niegdyś powędrowali przodkowie nasi do Egiptu, i przebywaliśmy tam długi czas. Egipcjanie jednak źle się obchodzili z nami, podobnie jak i z przodkami naszymi. Wołaliśmy wtedy do Pana, a On usłyszał głos nasz i posłał anioła, który nas wyprowadził z Egiptu. Znajdujemy się teraz w Kadesz, mieście położonym na granicy twego obszaru. Pozwól nam łaskawie przejść przez twoją ziemię. Nie pójdziemy przez pola ani winnice i nie będziemy pić wody ze studni. Chcemy jedynie skorzystać z drogi królewskiej i nie zboczymy ani na prawo, ani na lewo, dopóki nie przejdziemy twoich granic». Odpowiedział im Edom: «Nie pójdziecie przez nasz kraj, w przeciwnym razie zastąpimy wam drogę z mieczem w ręku». Odpowiedzieli im wówczas Izraelici: «Chcemy jedynie przejść utartą drogą. A gdybyśmy pili waszą wodę - tak my, jak i trzody nasze - zapłacimy. Nie chodzi o nic więcej, tylko o zwykłe przejście». Odpowiedział Edom: «Nie przejdziecie!» I wyszedł Edom naprzeciw nich z wojskiem licznym i dobrze uzbrojonym. Zabronił Edom przejścia Izraelowi przez swoje granice, Izrael więc odszedł w bok od niego.
Lb 20, 14-21
Król Aradu, Kananejczyk, mieszkający w Negebie, dowiedział się, że Izraelici nadciągają drogą od Atarim. Napadł na Izraela i wziął trochę ludzi do niewoli.
Lb 21, 1
Następnie wysłali Izraelici posłów do Sichona, króla Amorytów, którzy mieli [mu] oznajmić: «Chcemy przejść przez twoją ziemię. Nie wejdziemy na pola ani do winnic i nie będziemy pili wody ze studzien. Chcemy tylko skorzystać z drogi królewskiej, póki nie przekroczymy twych granic». Sichon jednak nie dał Izraelitom przejścia przez swoją ziemię. Sichon zgromadził całe swoje wojsko i skierował się ku pustyni, by zastąpić drogę Izraelitom. Przybył do Jahsa i uderzył na Izraela. Izraelici jednak pobili go ostrzem miecza i zdobyli jego kraj od Arnonu aż po Jabbok, aż do kraju Ammonitów - Jazer bowiem znajduje się na granicy Ammonitów. Izraelici wzięli wszystkie te miasta. Następnie osadzili się Izraelici mocno we wszystkich miastach Amorytów, w Cheszbonie i we wszystkich przynależnych doń miejscowościach
Lb 21, 21-25
Wszystkie te trzy cytaty łączy jedno - próbują one odnosić się do rzeczywistości z czasu „wyjścia” (datowanego, jak przypomnę, od roku 1440 p.n.e. do wieku XIII p.n.e.) ale kompletnie zawodzą w tej kwestii. Pierwszy cytat opisuje brak zgody króla Edomu na przejście przez jego królestwo rzeszy Izraelitów. Tymczasem wykopaliska archeologiczne udowadniają jasno i wyraźnie, że w tym okresie nie mogło być żadnej mowy o „królu Edomu”, „licznym i dobrze uzbrojonym wojsku Edomu” ani w ogóle o jakimkolwiek „państwie Edomu”. W tamtej epoce obszar ten był zamieszkany (i to bardzo skromnie zamieszkany) wyłącznie przez małe grupki wędrujących nomadów. Edom osiągnął poziom (zarówno gospodarczy jak i liczby ludności) państwowości dopiero w okresie asyryjskim, kilkaset lat później. Ta sama sytuacja ma miejsce z Aradem - lokalizacja tego miasta została odkryta i przebadana przez archeologów. Okazało się, że w tym miejscu istniało duże miasto, lecz we wczesnej epoce brązu - wiele stuleci przed rzekomym exodusem. Istniało tam też osiedle i fort z epoki żelaza, wiele stuleci później po opisywanej ucieczce Izraelitów. Natomiast w czasie w którym te wydarzenia miały mieć miejsce - czyli późnej epoce brązu - to miejsce było od dawna… opuszczone. Innymi słowy - Biblia zmyśla w tej kwestii, ponieważ w tym czasie najzwyczajniej w świecie nikogo takiego jak „króla Aradu” nie było. I jak można się domyślać - ta sama sytuacja powtarza się przy trzecim cytacie - odnaleziono bowiem także miejsce w którym kiedyś znajdowało się miasto Cheszbon. Nie zdziwi chyba nikogo jak napiszę, że w epoce w której dziać się miały te wydarzenia Cheszbon… nie był przez nikogo zamieszkany bo po prostu nie istniał.
Podsumowując - wszystko to ogólnie wskazuje, że opowieść o „wyjściu z Egiptu” jest opowieścią zmyśloną. Dlatego też badacze raczej skłaniają się do tego, że zarówno ta cała ucieczka jak i postaci takie jak Mojżesz czy Aaron są… również zmyślone. Opowieść ta ma jednak swój ciąg dalszy - przecież Izraelici, po ucieczce z Egiptu, dotarli do Kanaanu i go podbili. Wiemy przecież, że państwo izraelskie w końcu powstało - i to na terenach dawnego Kanaanu. Czy zatem ta opowieść też jest zmyślona?
Zacznijmy od ogólnego zarysu sytuacji opisanej w Biblii. Według niej Kanaan składał się z wielu państewek w których rządzili niezależni królowie. W istocie jednak, jak już wspomniałem, Kanaan był wówczas prowincją egipską. O sytuacji politycznej panującej wówczas w tym rejonie wiemy doskonale z tak zwanych „listów z Tell el-Amarna”. To archiwum listów jakie wymieniali ze sobą członkowie egipskiej rodziny królewskiej i okoliczni władcy - wasale kananejscy. Biblia raczy nas opowieścią o dzielnych Izraelitach którzy podbijają jedno miasto kananejskie po drugim, obalają królów i zajmują ziemię. Tymczasem w rzeczywistości wszyscy ci kananejscy władcy byli poddanymi faraona. Płacili mu daninę a on w zamian dbał o to aby w regionie panował spokój. Twierdze egipskie w Kanaanie były obsadzone a żołnierze tam stacjonujący czuwali, aby poddaństwo faraonowi było niezagrożone (gdyby tylko Izraelici zaczęli w tamtym czasie podbijać Kanaan - egipscy żołnierze z pewnością by na to zareagowali i stanęli w obronie swoich wasali, tym bardziej, że ich przeciwnikami byliby przecież zbiegowie z Egiptu). Biblia upiera się, że podbijane miasta posiadały wielkie mury obronne i były strzeżone przez silnych władców i ich potężne armie. W rzeczywistości zaś władcy kananejscy byli żałośnie słabi. Nierzadko nie potrafili obronić się nawet przed grupami bandytów i błagali w listach do faraona o przysłanie pięćdziesięciu lub stu żołnierzy dla utrzymania spokoju. Miasta te też nie posiadały murów - ponieważ władcy byli zbyt słabi i biedni aby je budować (byli obciążeni przez daniny, na dodatek mury obronne zapewne nie były mile widziane przez Egipcjan, gdyż mogły zachęcać do buntów). W rzeczywistości te potężne miasta o jakich mówi Biblia były nieco większymi wioskami, z pałacem, świątynią, jakimiś budynkami administracyjnymi i malutkimi wioskami rozsianymi po najbliższej okolicy. Taki właśnie obraz musieliby zawrzeć w swojej księdze Izraelici gdyby faktycznie stanęli w Kanaanie w tym okresie i gdyby chcieli zawrzeć na kartach tejże księgi prawdę.
Archeologia ponownie przychodzi nam z pomocą. Przypomnijmy sobie słynną historię podboju Jerycha:
Jerycho było silnie umocnione i zamknięte przed Izraelitami. Nikt nie wychodził ani nie wchodził. I rzekł Pan do Jozuego: «Spójrz, Ja daję w twoje ręce Jerycho wraz z jego królem i dzielnymi wojownikami. Wy wszyscy, uzbrojeni mężowie, będziecie okrążali miasto codziennie jeden raz. Uczynisz tak przez sześć dni. Siedmiu kapłanów niech niesie przed Arką siedem trąb z rogów baranich. Siódmego dnia okrążycie miasto siedmiokrotnie, a kapłani zagrają na trąbach. Gdy więc zabrzmi przeciągle róg barani i usłyszycie głos trąby, niech cały lud wzniesie gromki okrzyk wojenny, a mur miasta rozpadnie się na miejscu i lud wkroczy, każdy wprost przed siebie».
Jozue, syn Nuna, wezwał kapłanów i rzekł im: «Weźcie Arkę Przymierza a siedmiu kapłanów niech weźmie siedem trąb z rogów baranich przed Arką Pańską». Po czym rozkazał ludowi: «Wyruszcie i okrążcie miasto, a zbrojni wojownicy niech idą przed Arką Pańską».
I stało się, jak Jozue rozkazał ludowi. Siedmiu kapłanów, niosących przed Panem siedem trąb z rogów baranich, wyruszyło grając na trąbach, Arka zaś Przymierza Pańskiego szła za nimi. Zbrojni wojownicy szli przed kapłanami, którzy grali na trąbach, a tylna straż szła za Arką, i tak posuwano się, stale grając na trąbach.
A Jozue dał ludowi polecenie: «Nie wznoście okrzyku, niech nie usłyszą głosu waszego i niech żadne słowo nie wyjdzie z ust waszych aż do dnia, gdy wam powiem: Wznieście okrzyk wojenny! I wtedy go wzniesiecie». I tak Arka Pańska okrążyła miasto dokoła jeden raz, po czym wrócono do obozu i spędzono tam noc. Jozue wstał wcześnie rano, kapłani wzięli Arkę Pańską, a siedmiu kapłanów niosących siedem trąb z rogów baranich szło przed Arką Pańską, grając bez przerwy na trąbach w czasie marszu. Zbrojni wojownicy szli przed nimi, a tylna straż szła za Arką Pańską i posuwano się przy dźwięku trąb. I tak okrążyli miasto drugiego dnia jeden raz, po czym wrócili do obozu. Przez sześć dni codziennie tak czynili.
Siódmego dnia wstali rano wraz z zorzą poranną i okrążyli miasto siedmiokrotnie w ustalony sposób: tylko tego dnia okrążyli miasto siedem razy. Gdy kapłani za siódmym razem zagrali na trąbach, Jozue zawołał do ludu: «Wznieście okrzyk wojenny, albowiem Pan daje miasto w moc waszą! Miasto będzie obłożone klątwą dla Pana, ono samo i wszystko, co w nim jest. Tylko nierządnica Rachab zostanie przy życiu - ona sama i wszyscy, którzy są wraz z nią w domu, albowiem ukryła wywiadowców, których wysłaliśmy. Ale wy strzeżcie się rzeczy obłożonych klątwą, aby was chęć nie ogarnęła wziąć coś z dobra obłożonego klątwą, bo wtedy uczynilibyście przeklętym sam obóz izraelski i sprowadzilibyście na niego nieszczęście. Całe zaś srebro i złoto, sprzęty z brązu i z żelaza są poświęcone dla Pana i pójdą do skarbca Pańskiego». Lud wzniósł okrzyk wojenny i zagrano na trąbach. Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu. A lud wpadł do miasta, każdy wprost przed siebie, i tak zajęli miasto. I na mocy klątwy przeznaczyli na [zabicie] ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły.
Joz 6, 1-21
Podobnie jak w przypadku poprzednich miejsc, tak samo i położenie dawnego Jerycha zostało przez archeologów dokładnie ustalone. Mając zatem przed sobą miejsce owego cudownego podboju (jako że historia ta zapisana jest w „świętej księdze zesłanej przez Boga” - ludzie brali tę historię na poważnie. Pojawiały się nawet teorie próbujące wyjaśnić zawalenie się murów z powodu drgań w jakie miały one wpaść w wyniku grania na trąbach i wznoszonych okrzyków) archeolodzy ponownie ochoczo zabrali się do pracy by odkryć pozostałości tego podboju i tym samym udowodnić prawdziwość biblijnego zapisu. Ponownie jednak poniesiono sromotną klęskę. Badania bowiem wyraźnie pokazały, że Jerycho było silnym i obwarowanym miastem, ale wiele wieków przed jego rzekomym podbojem przez Izraelitów. Wykazały również, że Jerycho faktycznie zostało podbite i zniszczone, ale nie przez Izraelitów, lecz Egipcjan podczas ich kampanii wojennej w Kanaanie kilka stuleci wcześniej. W okresie w jakim miał dziać się podbój Kanaanu przez Izraelitów Jerycho było… od dawna opuszczone. A zatem historia starotestamentowa jest w tym punkcie zmyślona, ponieważ najzwyczajniej na świecie nie było w tym okresie i miejscu ani murów do burzenia ani miasta do podbijania.
Ta sama sytuacja ma miejsce w przypadku kolejnego miasta rzekomo podbitego przez Izraelitów - Ai. Nazwa sama w sobie oznacza po prostu „ruinę”. Intensywne badania archeologiczne odkryły pozostałości dużej osady z czasów wczesnej epoki brązu. Jednak w okresie późnej epoki brązu (epoki rzekomego podboju przez Izraelitów) miasto to było… również opuszczone. I to mniej więcej od tysiąca lat. W czasie wykopalisk nie wykopano ani jednego śladu (np. ceramiki, bardzo przydatnej w datowaniu okresu w jakim dany obszar był zamieszkany) który pochodziłby z okresu o jakim mówi Biblia. Ai to kolejny przykład zmyślonej historyjki, która opowiada o taktycznym sprycie i męstwie Izraelitów oraz o pokonaniu i podboju potężnego wroga podczas gdy w rzeczywistości nie było żadnego miasta ani tym bardziej żyjących w nim nieprzyjaciół do pokonywania.
Dokładnie ten sam schemat powtarza się w przypadku Gibeonitów. Miał to być lud który, obawiając się Izraelitów, podał się nie za mieszkańców Kanaanu (ponieważ tych Izraelici mieli, z boskiego nakazu, wyrżnąć) ale za przybyszów z odległych krain. Jozue, uwierzywszy w to że nie są oni Kananejczykami, zawarł z nimi sojusz. Gdy później poznał prawdę (że Gibeonici w istocie są jednak Kanajeczykami) nie złamał sojuszu, ale przeklął ich i od tej pory wyznaczył im status sług - mieli zajmować się zbieraniem drewna i noszeniem wody. Archeolodzy zlokalizowali miasta które miały być siedliskami owych Gibeonitów - ich „stolica” to dzisiejsze el-Jib. Odkryto też pozostałości innych wspomnianych w kontekście exodusu miast Gibeonitów - Kefira, Beeroth i Kiriath-jeraim. Także tutaj wynik był jasny i oczywisty - na tych stanowiskach nie znaleziono ani śladu z okresu późnej epoki brązu. Opowieść o Gibeonitach mieszkających w tym okresie w tych miastach to zwykła bajka.
Skoro zaś jesteśmy już przy plemionach zamieszkujących Kanaan… Ludy, które zamieszkiwały ten teren i zostały przez Jahwe przeznaczone do eksterminacji to między innymi Amoryci, Peryzzyci, Refaici, Anakici, Kananejczycy, Chetyci, Girgaszyci, Chiwwici i Jebusyci.
Z Hetytami związana jest ciekawa historia. Istniało bowiem w poprzednich stuleciach imperium Hetytów ze stolicą na terenie dzisiejszej środkowej Turcji. Imperium to było przez długi czas rywalem Asyrii na obszarze górnej Mezopotamii - dokładniej górnego Eufratu. Dzięki temu w świadomości Asyryjczyków pojawiło się powiązanie - „Hetyta” - to „ten mieszkający za rzeką Eufrat” (z ich punktu widzenia). W okresie o jakim mowa Hetyci byli poza zasięgiem Izraelitów (tak samo jak Egipcjanie). Tworzyli potężne imperium, równe siłą imperium egipskiemu. Jednak w momencie tworzenia Biblii byli już jedynie wspomnieniem - ich państwo załamało się i upadło wiele wieków wcześniej. Wciąż jednak żywe było wspomnienie tego państwa jak i tego, że Asyryjczycy tak właśnie zwali mieszkańców „za rzeką” - a więc i Palestyny. Pisarze, chcąc więc zaludnić Kanaan „ludami do eksterminacji”, dodali do listy owych Hetytów.
Ta sama sytuacja ma miejsce w przypadku Amorytów. To kolejny lud który istniał dużo wcześniej a w okresie w jakim miała toczyć się historia był jedynie wspomnieniem. Ich zniknięcie nie jest jednak spowodowane działaniem Izraelitów, lecz potężniejszych od nich imperiów i migracji.
Peryzzyci to z kolei inna bajka. Określenie to oznacza dosłownie „mieszkańców wsi”, bez określania jakiejkolwiek przynależności etnicznej.
Refaici i Anakici natomiast są powiązani z… owymi wspomnianymi wcześniej upadłymi aniołami i ich potomstwem. Mieli to być owi „giganci” jacy rodzili się ze związków zapewne aniołów i ludzkich kobiet.
Co do pozostałych plemion i ludów - nic o nich nie wiadomo. Ich nazwy nie zachowały się w żadnych pozabiblijnych źródłach.
Jak to się ma do naszej historii?
Chodzi o to, że Biblia z zapałem serwuje nam historie o szturmowaniu nieistniejących miast i mordowaniu ich nieistniejących mieszkańców. I podobnie jest w tym przypadku. Sytuacja polityczna odmalowana w Biblii nijak się ma do realiów epoki w jakiej te wydarzenia miały mieć miejsce. Izraelici wymieniają listę ludów z którymi walczyli i które niszczyli, jednak nie są to ludy z którymi mogli realnie walczyć i realnie niszczyć. W jednych przypadkach nazwy odnoszą się do ludów które już nie istniały. W innych - ludów które nigdy nie istniały. Jak na przykład wspomniani giganci najprawdopodobniej nawiązujący do megalitycznych głazów ustawionych wiele wieków wcześniej. W rejonie w jakim mieszkać mieli ci giganci znajduje się wiele dolmenów takich jak ten:
Łatwo domyślić się, że to właśnie takie dolmeny stanowiły początek bajek o gigantach. W Biblii wspomniany jest Og, „ostatni z gigantów”, tak wielki, że spał na łóżku o wymiarach 9x4 kubitów (ponad 4x1,8 metra). Odpowiada to rozmiarom podobnego głazu z tamtej okolicy który być może stał się właśnie pierwowzorem tej legendy.
A zatem dochodzimy tutaj do zaskakującego problemu. Okazuje się bowiem, że przybywający do ziemi obiecanej Izraelici z zapałem wybijali ludy których raczej nie mogli wybijać, natomiast ani słowem nie wspomina się tam o realnych przeciwnikach jakich powinni zastać (na przykład Egipcjan).
A zatem - całą historię ucieczki z Egiptu i podboju Kanaanu można, pod kątem historyczności, podsumować następująco: jest to historia która opisuje rzekomo zaistniałe w przeszłości wydarzenie (mające być podwaliną realnej egzystencji Izraelitów w swoim królestwie), które pełne jest odniesień do realnych miejsc, lecz jednocześnie wyraźnie nie jest wiarygodne, ponieważ całkowicie myli się w realiach epoki w jakiej „wyjście” dziać się miało - późnej epoki brązu. Co więcej - na podstawie wykopalisk archeologicznych możemy stwierdzić, że kompozycja tekstu jaki znamy z Biblii jest stosunkowo późna i na pewno nie pochodzi z okresu tej rzekomej wielkiej migracji. Znajduje się w niej bowiem wiele odniesień do miast i państw które zupełnie nie istniały nawet w okolicy okresu w jakim dziać się miała ta wędrówka - natomiast istniały (w wielu przypadkach istniały wyłącznie) w okresie dużo późniejszym. Co ciekawe - ten „dużo późniejszy” okres to akurat okres w którym istniały królestwa Judy i Izraela.
Ani wyjście z Egiptu ani podbój Kanaanu, mimo że jest tak obszernie i szczegółowo opisane nigdy nie miało miejsca. Cała ta historia została skomponowana w okresie gdy Izraelici posiadali swoje państwa - została spisana z ich punktu widzenia. Tutaj jednak ciekawe jest to, że choć sama kompozycja zdradza wyraźnie okres powstania tekstu - sama historia sięga zapewne nieco głębiej. Exodus wspominają prorocy Amos i Ozeasz, żyjący w VIII wieku p.n.e. Paradoksalnie jądro historii o ucieczce z Egiptu może być związane ze wspomnianymi wcześniej Hyksosami. Owi Hyksosi, po wyparciu z Egiptu, osiedlili się w Kanaanie. Po prostu stali się Kananejczykami (a jaki związek to ma z naszymi Izraelitami - już za chwilę zobaczymy). Jak wspomniałem wcześniej - historia Hyksosów i Izraelitów jest dość podobna - oba ludy miały przenieść się do Egiptu, osiedlić się tam, mieszkać przez pewien czas a potem masowo z niego „wyjść” i osiedlić się w Kanaanie. Czy zatem zmyślona opowieść o Mojżeszu, cudach i wędrówce przez 40 lat po Synaju jest próbą przeniesienia starych opowieści i wspomnień o przegranej wojnie Hyksosów z Egipcjanami na grunt i potrzeby królestwa Izraelitów? Jeśli potomkowie Hyksosów - Kananejczycy - utrzymali przy życiu pamięć o tym wydarzeniu, może pewnego dnia Izraelici po prostu dodali parę elementów, wprowadzili fikcyjne postacie, cuda Jahwe i stworzyli sobie bajkę o exodusie - na tyle dobrze działającą na Izraelitów bo mającą pewne podstawy w pamięci Kananejczyków? Jest też inny trop - w dawnych czasach „wyjściem z danego kraju” często określano zrzucenie poddaństwa. Jeśli jakiś kraj podbijano, wtedy taki zdobywca chwalił się, że „wprowadził ziemię albo lud X do swojego kraju”. Jeśli zaś jakiś lud zrzucał jarzmo poddaństwa - wtedy mówiono o tym, że „lud X wyszedł z tego państwa”. Na przykład hetycki król Szupiluliuma chwali się w zachowanym tekście:
”Miasto Qatna ze wszystkimi jego dobrami wprowadziłem do ziemi Hatti. W jednym tylko roku zagarnąłem i wprowadziłem wszystkie te ziemie do ziemi Hattti.”
Ale gdy Asyria podbiła Izrael w VIII wieku p.n.e. pojawił się nowy element - podbitą ludność przesiedlono do innych części imperium. Wtedy też pojawiło się nowe powiązanie - „wprowadzenia/wyprowadzenia” danego ludu do jakiegoś państwa z jednoczesną fizyczną wędrówką ludzi z tym związaną (przesiedlenia). Możliwe zatem, że „wyjście z Egiptu” związane jest ze zrzuceniem jarzma Egiptu (co faktycznie nastąpiło - w okresie w jakim miał się dziać exodus Kanaan, jak wspomniałem, był pod okupacją egipską, jednak w późniejszym okresie Egipt zaczął przeżywać kryzys i przestał wtrącać się w sprawy Palestyny dając lokalnym królom wolność działania). Można było wtedy mówić, że „Izraelici wyszli z Egiptu” - czyli najzwyczajniej w świecie wyszli (bez żadnego przemieszczania się! ) spod jego władzy. W okresie podbojów asyryjskich zaś „wejście lub wyjście” z danego kraju zaczęto łączyć z realnym i fizycznym przemieszczaniem się ludności w wyniku asyryjskich deportacji. Wtedy to mógł pojawić się pomysł, że owe „wyjście z Egiptu” było faktycznym przemieszczaniem się rzeszy ludzi (jak w przypadku asyryjskich przesiedleń) z jednego miejsca do drugiego. Jakakolwiek jednak opcja jest prawdziwa (czy któraś z tych dwóch, czy może jeszcze jakaś inna) - jedno jest pewne: wszystkie księgi opisujące wędrówkę Izraelitów z Egiptu do Kanaanu to absolutna fikcja literacka.
Ale przecież jakoś Izraelici musieli pojawić się w Palestynie.
Jest to kwestia która nęka badaczy od w sumie niedawna. Jeszcze nie tak dawno temu przecież wszyscy byli przekonani, że absolutnie znają odpowiedź - a jest ona zawarta na kartach Biblii. Wiek XIX i XX to początki prób poszukiwań dowodów archeologicznych potwierdzających te biblijne opowieści. Jak już wiemy - archeologiczne poszukiwanie grupy wędrujących pod wodzą Mojżesza Izraelitów nie powiodło się. Gdy zabrano się za archeologiczne poszukiwanie śladów podboju Jozuego… wyniki okazały się zdumiewające!
Archeolodzy odnaleźli bowiem prastare kananejskie miasto które mniej więcej w tamtym okresie zostało… gwałtownie zniszczone. A na ich miejscu pojawiły się materialne ślady innej, nowej kultury. Wyglądało to tak, jakby ktoś nagle zniszczył miasto a potem osiedlił się na jego ruinach, jednak tymi nowymi osadnikami nie byli ci sami mieszkańcy co wcześniej, ale wyraźnie innego pochodzenia. Co ciekawe - dokładnie taki sam schemat odkryto w wielu innych osadach z tamtej epoki - w mniej więcej tym samym czasie (w przeciągu kilkunastu-kilkudziesięciu lat) wiele miast i osiedli kananejskich padło najwyraźniej ofiarą obcych najeźdźców którzy zwyczajnie przejęli te ziemie. Chrześcijańscy archeolodzy byli wniebowzięci.
Ale…
Tych zniszczeń nie spowodowali nasi Izraelici. Świat jaki przedstawiał się w momencie rzekomej ucieczki Izraelitów podzielony był na dwóch głównych aktorów - Egipt i Hetytów. One to, po podpisaniu „wieczystej przyjaźni” podzieliły między siebie całe wybrzeże wschodniego Morza Śródziemnego. Każdy panował swoją częścią, a Kanaan w tym podziale przypadł Egiptowi. Na początku XII wieku p.n.e. stało się jednak coś, co zburzyło ten istniejący porządek. W ciągu zaledwie jednego pokolenia upadły największe centra kultury i cywilizacji, upadła cywilizacja mykeńska, imperium Hetytów przestało istnieć a Egipt, wycofany z dalekich zdobyczy terytorialnych, walczył o przetrwanie. Od południowej Grecji po obecną Gazę - na całym wybrzeżu Morza Śródziemnego nie ostało się praktycznie żadne miasto. Wykopaliska odsłoniły pozostałości po tych wydarzeniach - zburzone mury, ślady pożarów i potrzaskane celowo posągi bóstw.
Nie wiadomo co tak naprawdę się stało. Wiemy tylko, że stary świat przestał istnieć i nastały ciemne wieki odbudowywania cywilizacji. Duży swój udział w tym dziele zniszczenia miały tak zwane „Ludy Morza” - jednak kim tak naprawdę oni byli - to też nie jest do końca wiadome. W przekazach starożytnych z tej epoki nazywana tak była koalicja plemion która ruszyła na swoich okrętach i, przetaczając się po wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego, niszczyła i paliła wszystko na swojej drodze. Być może były to plemiona migrujące za lepszym życiem, przemieszczające się z powodu zmian klimatycznych. Być może dołączały do nich grupy zdesperowanych ludzi wykluczonych społecznie, uciekających przed swoim marnym losem. W tamtych bowiem czasach bardzo łatwo można było popaść w spiralę długów która kończyła się w tylko jeden sposób - niewolnictwem (gdy nie masz zboża które mógłbyś zasiać - bierzesz pożyczkę aby je kupić, zasiać i mieć z czego żyć. Jeśli następny rok będzie dobry i zbiory obfite - spłacisz ją, jednak jeśli nie - będziesz musiał się jeszcze bardziej zadłużyć. A to wszystko do momentu w którym jedyną opcją spłaty pożyczki będzie oddanie się w niewolę. Akty prawne tamtej epoki robiły wiele by zmniejszyć skalę tego zjawiska, ale w prymitywnej gospodarce na niewiele się to zdawało). Zachował się list Ammurapiego, ostatniego (ostatniego - jak to wymowne!) króla Ugarit:
„Przybyły wrogie okręty. Wróg pali moje miasta i wznieca chaos. Moi wojownicy są w kraju Hetytów, moje okręt w Licji. Kraj został pozostawiony samemu sobie.”
Jedynie Egipt wciąż z trudem walczył o swoje istnienie. Zachowały się teksty egipskie z tego okresu:
„Obce kraje zawiązały spisek, żaden kraj nie mógł oprzeć się sile ich oręża. Szli w stronę Egiptu… Położyli swoje ręce na krajach leżących aż po skraj świata a ich serca były pewne - nasze plany się powiodą!”
Egipt zdołał się obronić, choć za straszliwą cenę. Musiał zrezygnować z wielu terytoriów a sam popadł w kolejny okres słabości wewnętrznej. Egipcjanie mogli się jednak mimo wszystko cieszyć, że nie podzielili losu innych ludów i chwalić:
„Ci, którzy przybyli nad naszą granicę - ich nasienie nie istnieje! Ich serca i dusze są skończone na zawsze!”
Tutaj:
Można obejrzeć przedstawienie tej bitwy jakie pozostawili nam, na ścianie jednej ze świątyń, Egipcjanie.
To właśnie jest przyczyna owych zniszczeń jakie dawni archeolodzy przypisywali Izraelitom. Nie są to jednak zniszczenia dokonane przez Izraelitów. Chaos jaki nastał w tym okresie to nie było nagłe, gwałtowne wydarzenie ograniczone do samego Kanaanu. Nie tylko bowiem Kanaan upadł - upadku doświadczyły prawie wszystkie cywilizacje wschodniego Morza Śródziemnego. Ba - nawet zniszczenia w samym Kanaanie nie nastąpiły jednocześnie - niektóre miasta zostały spalone w danym roku, inne zaś upadły dopiero 100 lat później! Dopiero szersze spojrzenie na cały region pokazało, że zniszczenia miast kananejskich to nie wyjątek - to po prostu fragment jednego wielkiego i rozciągniętego w czasie wydarzenia, które odmieniło cały tamtejszy świat i które trwało więcej niż jedno pokolenie. Upadł stary porządek - a to oznacza, że mógł narodzić się nowy.
Wiemy, że lud zwany „Izraelem” musiał mieszkać w Palestynie około roku 1208/7 p.n.e. A wiadomo to dzięki tak zwanej „steli Merenptaha”, egipskiego króla, który najechał Kanaan i spustoszył te ziemie. Na steli tej napisane jest:
„Książęta leżą na twarzach mówiąc: "Litości!" Nikt spośród Dziewięciu Łuków nie podnosi swej głowy. Spustoszenie dla Tehenu, Hatti jest uspokojony. Splądrowany jest Kanaan z wszelkim złem, uprowadzony Aszkelon, pochwycone Gezer, Janoam uczynione jak nieistniejące. Izrael jest zrujnowany, nie ma jego nasienia. Hurru stała się wdową dla Egiptu! Wszystkie ziemie razem, są one uspokojone. Każdy kto był niespokojny został związany”
Wiemy, że użyty tu termin odnosi się do ludu, ponieważ Egipcjanie stosowali tak zwane „determinatywy” - znaki, które określały następujące po nich wyrażenia. Przed wyrażeniem ysyriar (nasz „Izrael”) pojawia się zaś znak oznaczający „lud”. To najstarszy znany nam zapis tej nazwy na świecie.
To w jaki sposób ów „Izrael” pojawił się na tej ziemi próbowano sobie w naukowy sposób (a więc bez ślepego patrzenia w Biblię - w opis Exodusu jako prawdziwej historii) wyjaśnić rozmaicie. Niektórzy, zapewne pod „delikatnym” wpływem Biblii, obstawiali, że byli to nomadzi którzy przybyli z dalekiej pustyni i osiedlili się na spustoszonych przez Ludy Morza terenach. Inni z kolei uważali, że to tak zwani „habiru” - ludzie, którzy porzucili kananejskie miasta i, w ucieczce przed niewolą z powodu długów, osiedlali się w dzikich odstępach.
Ale praca archeologów przyniosła jeszcze inne wyjaśnienie.
Przede wszystkim zmieniło się podejście archeologów - dawniej skupiano się na miejscach opisywanych intensywnie w Biblii, na tych wszystkich zrujnowanych kananejskich miastach. To jednak okazał się (paradoksalnie) fałszywy trop gdy szło o pierwszych Izraelitów. W drugiej połowie XX wieku zaczęto stosować nowe techniki, zwracać bardziej uwagę na to gdzie i jak zamieszkiwali zwykli ludzie w dawnych czasach. Rozpoczęto dużą ilość sondażowych poszukiwań w miejscach, które wcześniej były pomijane. Zaczęto sukcesywnie przeczesywać rozmaite pagórki i doliny i notować wszystkie ślady obecności ludzkiej w tych miejscach od zarania dziejów. I dopiero gdy zwrócono się w tę stronę udało się uzyskać obraz najwcześniejszych osad Izraelitów.
Przede wszystkim na jaw wyszedł pewien niesamowity cykl. W Kanaanie zawsze istniały większe centra miejskie - skupiające lokalnych władców lub gubernatorów egipskich. Wszystkie one były położone w dogodnych lokalizacjach, przy dużych i żyznych polach. Kanaan jednak pełen był również dużo mniej gościnnych, a wręcz dzikich odstępów. W wyniku badań archeologicznych okazało się, że co pewien czas na tych dzikich i mniej przyjaznych człowiekowi terenach wyrastały małe osady. Trwały przez jakiś czas tylko po to, aby kilka pokoleń później zaniknąć. Wszystko po to, by za jakiś czas nowa fala osadnictwa ponownie sprawiła, że w dziczy tej pojawiły się te malutkie osady.
Pierwsza fala osadnictwa na tych dzikich terytoriach (oddalonych dalej od Morza Śródziemnego, głównie na wyżynach) miała miejsce mniej więcej w latach 3500-2200 p.n.e. Z tego okresu pochodzi około 100 takich małych osad rozsianych po całej okolicy. W latach 2200-2000 p.n.e. większość z nich została jednak opuszczona z jakiegoś tajemniczego powodu - dzicz znów stała się dziczą. Lata 2000-1550 p.n.e. to kolejna fala osadnictwa - ponownie w dzikich odstępach pojawiać się zaczęły te małe osady - z tego okresu pochodzi około 220 stanowisk archeologicznych. Lata 1550-1150 p.n.e. to kolejny kryzys tego typu osadnictwa - ponownie wioski te były opuszczane przez ich mieszkańców - z tego okresu jedynie 25 znanych stanowisk było wciąż zamieszkanych. Lata 1150-900 p.n.e. to kolejna, trzecia już fala powstawania tych osad. W tym okresie zamieszkanych było około 250 znanych stanowisk rozsianych po całym kraju. W okresie królestw Izraelskich - 900-586 p.n.e. te wioski jednak nie zostały już opuszczone - ludność wciąż je zamieszkiwała a ilość takich stanowisk z potwierdzonymi śladami ciągłego osadnictwa wzrosła do około 500.
Co więcej - badania pozostałości tych osad odsłoniły przed nami kolejne ciekawostki. Okazało się na przykład, że osady te były dość małe (przeciętnie składały się z kilkunastu-kilkudziesięciu domostw i mieszkało w nich około 50 osób dorosłych i 50 dzieci), pozbawione były jakichkolwiek budynków administracyjnych czy świątyń, pozbawione też były śladów jakiejś złożonej administracji (pisma, pieczęcie itp.). Wszystkie dobra (których było mało - mieszkańcy tych osad byli biedni, nie posiadali luksusowych przedmiotów a ich ceramika i inne przyrządy domowe były bardzo biednie wyglądające) były wśród nich względnie równo rozdzielone. Wiemy też, że oprócz uprawy roślin (zboże, winogrona, oliwki) hodowali oni także zwierzęta (głównie bydło). Co więcej - układ domostw był również niezwykle ciekawy - wygląda na to, że chaty połączone były razem tworząc owalną strukturę z otwartym dziedzińcem w środku.
Gdy połączy się to wszystko w całość -staniemy blisko odkrycia tajemnicy pochodzenia Izraelitów.
Kanaan od momentu powstania rolnictwa był świadkiem dwóch rodzajów „stylów życia”. Jedni mieszkańcy preferowali osiadły tryb życia - budowali oni swoje wsie które z czasem przeradzały się w obwarowane miasta. Uprawiali na przyległych polach zboże - nie było to zadanie proste, lecz przy opiece bogów urodzaju - dawało podstawy potrzebne do przeżycia. Inni z kolei woleli życie nomadów - wędrownych pasterzy wypasających swoje stada. Ci ludzie nie mieszkali w jednym miejscu lecz w swoich namiotach i ciągle przemieszczali się w poszukiwaniu nowych pastwisk po całej okolicy. Te dwie grupy są od siebie w dużym stopniu zależne - mieszkańcy miast otrzymywali od pasterzy mięso, produkty mleczne i skóry, w zamian zaś sprzedawali im zboże którego nomadzi nie posiadali (ponieważ, wędrując za swoimi stadami, nie byli w stanie uprawiać ziemi). I wszystko było dobrze - układ taki funkcjonował - dopóki w regionie panował spokój.
Kiedy jednak nastawały czasy chaosu - pojawiał się problem. Mieszkańcy wsi nie mieli wówczas wystarczającej ilości zboża na handel, ponieważ sami walczyli o swoje przetrwanie. Nomadzi, którzy tego zboża potrzebowali jako ważnego uzupełnienia swojej diety - musieli zatem jakoś te zboże sobie samemu wytworzyć. Zakładali więc w dzikich odstępach (po których wcześniej wędrowali ze swoimi stadami) swoje własne małe osady i tam zajmowali się uprawą zbóż i hodowlą bydła. Pasterskie pochodzenie założycieli tych osad zdradza zaś właśnie układ domostw - który jest przeniesieniem układu namiotów stosowanym przez pasterzy na przestrzeni wszystkich lat, stosowanym nawet na początku XX wieku, a gdzieniegdzie może i do dziś. Układ taki (owal z dziedzińcem pośrodku) zapewniał stadom bezpieczeństwo w nocy, gdzie zwierzęta (najważniejszy dobytek pasterza) mogły się schronić na tej przestrzeni pośrodku. Nomadzi, chcąc założyć stałe domostwa - po prostu wciąż robili to korzystając ze starych nawyków - skoro zawsze rozkładali namioty w ten sposób - nie ma co się dziwić, że swoje pierwsze w życiu stałe domy zaczęli budować tak samo.
Fale osadnictwa, te wszystkie cykle, pasują do wydarzeń jakie miały wówczas miejsce. Lata 2000-1550 p.n.e. - gdy pojawiały się stałe osady tych nomadów - to okres chaosu związany z wspomnianymi wcześniej „Hyksosami”. Lata 1550-1150 p.n.e. - gdy osady nomadów zanikły - to okres spokoju związany z podbojem Kanaanu przez Egipt - miasta rozwijały się pod protekcją faraonów, produkowały nadwyżkę zboża więc nomadzi mogli porzucać swoje osady, wracać do wędrownego trybu życia i kupować zboże od tychże mieszkańców miast. Kolejna fala powstawania tych pasterskich osad miała miejsce po roku 1150 p.n.e. - po wspomnianym już załamaniu się starego świata. Chaos jaki wtedy powstał sprawił, że nomadzi nie mieli od kogo te zboże kupować - zaczęli więc zakładać swoje własne osady i uprawiać swoje własne pola, przechodząc z hodowli kóz na hodowlę bydła.
No ale czy to aby na pewno nasi Izraelici? Tak - ponieważ wiemy, że te osady (ich ostatnia, trzecia wspomniana wcześniej fala) trwały niezmiennie, bez żadnych zakłóceń, aż do czasów królestw izraelskich a ich mieszkańcy określali samych siebie w tym okresie w ten właśnie sposób - mianem Izraelitów. Jest też jeszcze jedna wskazówka - i to niezwykle ważna. Badania archeologiczne wykazały, że osady tego typu nie były ograniczone jedynie do ziem Izraela - powstawały na całym obszarze wszędzie tam, gdzie ziemia była bardziej dzika i niegościnna i gdzie wcześniej przemieszczali się pasterze. Dlaczego zatem akurat tutaj pojawili się Izraelici, a na sąsiednich terenach, gdzie w tym samym czasie działo się dokładnie to samo pojawiły się inne ludy, na przykład Moabici czy Edomici? Pierwsze osady tych naszych Izraelitów charakteryzuje jedna, szczególna cecha. Hodowano w nich rozmaite zwierzęta oprócz jednego - świń. Wszyscy sąsiedzi pierwszych Izraelitów hodowali i jedli te zwierzęta - a mieszkańcy osad powstałych na terenie późniejszych królestw Izraelskich - z jakiegoś powodu - nie. Nie wiemy z jakiego powodu, nie wiemy dlaczego tak naprawdę ci pierwsi Izraelici postanowili nie jeść wieprzowiny. Istnieje hipoteza, że w ten sposób po prostu postanowili odróżnić się od swoich sąsiadów i na tym zbudować swoją tożsamość. Czy to prawda - nie wiadomo. Wiadomo jednak, że to właśnie dowód identyfikujący pierwotnych mieszkańców i założycieli tych osad jako Izraelitów.
Dlaczego jednak trzecia fala osadnictwa, po nastaniu spokoju - nie opustoszała (zgodnie z cyklem)? Ponieważ nastał nowy czas, nowa epoka - epoka żelaza. Pojawiły się nowe metody uprawy ziemi, pojawiły się nowe wynalazki jak cysterny i terasy. Nomadzi wciąż istnieli, jednak Izraelici postanowili (przynajmniej większość z nich), że z ludu pasterskiego staną się ludem osiadłym. Że sytuacja polityczna jaka się pojawiła jest dla nich korzystna. Ten okres to czas krystalizowania się nowych państw - Kanaan przestał być terenem miast państw kananejskich - gdyż one upadły w wyniku wspomnianego wcześniej chaosu. Na ich miejscu - z mieszkańców tych małych osad - wykrystalizował się cały nowy naród który stworzył własne państwo.
Ale to wszystko sprowadza nas do jeszcze jednej ważnej kwestii. Wiemy już, że najprawdopodobniej nasi historyczni (a więc - jedyni prawdziwi, nie zaś bohaterowie fikcji literackiej jaką jest Biblia) Izraelici wykrystalizowali się jako naród z pasterzy, którzy w okresie chaosu związanego z „Ludźmi Morza” osiedlili się na niezbyt urodzajnych wyżynach. Kim jednak byli ci pasterze? Przybyłymi z Egiptu uciekinierami?
Otóż nie. Byli ludźmi, którzy od wieków tam zamieszkiwali. Którzy od zawsze kręcili się ze swoimi stadami po pastwiskach kananejskich wyżyn a którzy jedynie w wyniku niekorzystnych zmian w lokalnej gospodarce zmuszani byli okresowo do tworzenia swoich własnych stałych osad. Po raz kolejny okazuje się, że Biblia wszystko opisuje źle. Archeolodzy są dziś w zasadzie zgodni, że Izraelici nie byli ludem, który przybył z daleka i wyrżnął obcych im Kananejczyków. Izraelici… sami byli Kananejczykami. Jak już pisałem - społeczności były wówczas podzielone na dwie grupy - ludzi, którzy woleli mieszkać w stałych osadach i ludzi, którzy woleli wędrować ze stadami. Gdy upadł świat w którym główną rolę odgrywali Kananejczycy mieszkający w miastach - na pierwszy plan wysunęli się kananejscy wędrowni pasterze, którzy musieli z tego powodu porzucić styl życia nomadów. A cała historia Biblijna to w istocie odwrócenie sytuacji - Kananejczycy nie upadli z powodu przybycia Izraelitów - w prawdziwej historii to pojawienie się Izraelitów było skutkiem upadku starego kananejskiego porządku.
I na tym zaskakującym zwrocie akcji zakończę ten wpis. W następnym - przyjdzie czas na dzieje królestw izraelskich.
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych