To na pewno nie jesz Aszdziennik?
Z drugiej strony, jeśli Macierewicz się pomysłu wyprze, to powstanie pytanie kto mówi prawdę?
Napisano 15.09.2016 - 16:33
To ma być odwrotnie. Chcą rozpędzić Tupolewa.
"- Dotarły do mnie wieści, że komisja zamierza zakupić nowego tupolewa w Czechach i dokonać następującego eksperymentu: rozpędzić go do olbrzymiej prędkości i zderzyć z samochodem, który również pędzi, a na dachu tego samochodu umieszczona będzie brzoza - powiedział w programie "Tak jest" w TVN24 Paweł Deresz.
Deresz zaznaczył przy tym, że o planowanym eksperymencie dowiedział się od swoich kolegów z Czech na zasadzie "potwierdzonej plotki".
No może nie odwrotnie, ale na pewno inaczej.
Napisano 15.09.2016 - 16:39
AVE...
To nie jest Aszdziennik.
Niemniej ASZ Dziennik nie mógł go nie zauważyć - Trzy lata temu napisaliśmy głupi żart o tupolewie. Teraz ludzie Antoniego chcą go zrealizować [OMG]
Ja ma nadzieję, że Deresz jednak się przesłyszał, bo gdyby to była prawda...
Napisano 15.09.2016 - 17:32
Jeszcce trochę wody w Wiśle musi upłynąć, zanim będziecie tu na forum przepraszać wszystkich za lata kłamstw w tym, jak i innych tematach o zbrodniach naszej porąbanej światowej elity. Smoleńsk ma szansę stać się pierwszą okazją do oskarżenia światowej elity o powszechny mord, zwykłą niezwykłą zbrodnię.. Takiego amatorsko wykonanego zamachu po amatorszczyźnie z 11 września 2001 nikt już się chyba nie spodziewał. Ciekawe tylko jaka powinna być kara dla zdrajców, bo zwykłe powieszenie gnoi, to będzie zdecydowanie za mało.
Ochłoń trochę zanim napiszesz kolejny post, bo tego typu język jest tu niemile widziany.
Alis
Użytkownik Alis edytował ten post 15.09.2016 - 17:45
Napisano 15.09.2016 - 18:37
Smoleńsk ma szansę stać się pierwszą okazją do oskarżenia światowej elity o powszechny mord, zwykłą niezwykłą zbrodnię.
Jedno zdanie i można się załamać próbując domyślić się o co chodzi Quintusowi...
Po pierwsze - oskarżenie "światowej elity".
Mam rozumieć, że winna temu wypadkowi lotniczemu jest jakaś "elita" o zasięgu światowym, która postanowiła zgładzić - kogo? I za co?
Po drugie - "powszechny mord".
Byłbyś uprzejmy wytłumaczyć co to znaczy w kontekście tego wypadku? Na czym polegała "powszechność" tego "mordu"?
Może w oparciu o definicję słowa powszechny, która znaleźć można w SJP, cyt.
powszechny
1. «dotyczący wszystkich rzeczy, osób, spraw itp.»
2. «częsty, ogólnie znany i stosowany»
Po trzecie - "zwykła, niezwykła zbrodnia".
Czy znaczy to, że wspomniana zbrodnia była zwykła, czy niezwykła?
Bo jakby jedno drugiemu przeczy.
Jeśli przyjąć (a wypadałoby tak zrobić czytając słownikową definicję słowa), że zwykły oznacza:
1. zgodny ze zwyczajem, taki jak zawsze; powszedni, pospolity, zwyczajny, codzienny;
2. niczym się niewyróżniający, reprezentujący średni poziom; pospolity, przeciętny, powszechny; typowy;
3. uderzający swoją oczywistością, typowością, np. zwykły cham; zwyczajny, typowy
To należałoby uznać, że niezwykły, będzie miał znaczenie przeciwne. Prawda?
No chyba, że chodzi o to, że niezwykłość tego zdarzenia jest zwyczajna (pewnie dla działań światowych elit) albo, że jego zwyczajność jest niezwykła - tylko wtedy wypadałoby uznać, że światowe elity, w tym konkretnym przypadku, wyjątkowo przyłożyły się do tematu.
A wtedy trudno byłoby mówić o powszechności.
Tak, czy siak - kupy się to za bardzo nie trzyma.
Tym bardziej, jeśli czytamy cyt.
Takiego amatorsko wykonanego zamachu po amatorszczyźnie z 11 września 2001 nikt już się chyba nie spodziewał.
Trzeba mieć talent, żeby AŻ TAK przeczyć sobie samemu w co drugim słowie.
Wynika z tego, że tobie Quintus nawet dyskutanci nie są potrzebni - sam sobie wystarczasz, bo jesteś i za i przeciw.
Napisano 15.09.2016 - 20:32
Nie oglądałem tej całej konferencji bo nie dało rady ale co czytam w necie
http://www.fakt.pl/w...j-pracy/hqrnrbr
to nic nowego nie pokazali. Czyli te sensacyjne dowody to powtarzanie tego samego ale w zmienionej wersji. Jakoś o wybuchach cisza jest mowa jedynie o rozpadzie. Chyba że w tym linku tego nie napisali. Pytań od dziennikarzy też nie było. Nie ma co się dziwić bo pytania mogły by być trudne i niewygodne.
Słyszałem też, jak ten berczeński mówił że oni nie stawiają żadnych hipotez. To znaczy, że facet nie rozumie tego co sam mówi. Bo oni hipotez stawial bardzo dużo i twierdzili że były wybuchy. A on sam niedawo mówił , że samolot na pewno się rozpadł w powietrzu.
warto też poczytać http://www.tvn24.pl/...j,676541,s.html
Użytkownik Wszystko edytował ten post 16.09.2016 - 19:57
Napisano 19.09.2016 - 20:00
Rozmowa z Maciejem Laskiem na temat ostatniej konferencji tzw. podkomisji smoleńskiej
Rafał Zychal: Od konferencji podkomisji zajmującej się wyjaśnianiem przebiegu katastrofy smoleńskiej minęło już kilka dni. Jak teraz, na chłodno, ocenia pan tę prezentację? Wbrew oczekiwaniom wielu, nie pokazano nowych, przełomowych informacji.
Maciej Lasek: Z konferencji, zapowiadanej jako ogłoszenie informacji przełomowej, nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Praktycznie wszystkie zaprezentowane materiały to powielone tezy, które co najmniej od 2014 roku były głoszone przez zespół parlamentarny. Nie zauważyłem żadnych nowych informacji, które w jakikolwiek sposób mogły zmienić ustaloną przyczynę wypadku.
A może jest tak dlatego, że teraz te osoby nie wypowiadają się jako przedstawiciele sejmowego zespołu, ale jako część MON? Czyli stali się niejako oficjalnym głosem państwa w tej sprawie.
Myślę, że na tę zmianę podejścia przede wszystkim wpłynął dostęp do dowodów. Poprzednio głoszone przez zespół parlamentarny bardzo śmiałe tezy najczęściej opierały się albo na całkowitym braku dostępu do materiału dowodowego albo wręcz na sfałszowanych danych.
Na przykład?
Choćby słynne, przerobione przez rosyjskiego blogera zdjęcie skrzydła. Miało ono dowodzić, że samolot nie mógł się zderzyć z brzozą, bo skrzydło nie jest przecięte. I było ono zamieszczane zarówno w materiałach po konferencji smoleńskiej, jak i pojawiało się w wystąpieniach profesora Biniendy.
Zmieniło się także to, co mówił sam Antoni Macierewicz. Szef MON wyraźnie podkreślił, że powołana przez niego podkomisja nie będzie szukać winnych, a jedynie zbada przyczyny wypadku.
Taka zawsze jest rola komisji. Tylko że zaraz po tych słowach zobaczyliśmy materiał bogato ilustrowany zdjęciami osób – od premiera Tuska, przez Edmunda Klicha, aż po Jerzego Millera. Cytowano też, zresztą tendencyjnie, wybrane fragmenty notatek i informacji. W ten sposób budowano atmosferę, że to oni są winni. Choć w zasadzie nie wiadomo czego. Tego, że nie ma żadnych dowodów na zamach? W materiałach, które po zakończeniu prac przekazaliśmy do archiwum MON nie znaleziono żadnych dowodów na wybuch.
A czy te materiały rzeczywiście powinny być w całości odtajnione i pokazane opinii publicznej?
Tego się na świecie nie robi. To są dane należące do katalogu tych szczególnie chronionych. Regulacje, które są na ten temat w polskim prawie są wprost przepisane z przepisów międzynarodowych. Wszystkie notatki, opinie wyrażane w trakcie badania podlegają szczególnej ochronie.
Dlaczego?
Choćby dlatego, że wyrwane z kontekstu zdania mogą podważyć zaufanie do całego raportu. Pamiętajmy, że tak naprawdę jedynym oficjalnym stanowiskiem każdej komisji badającej wypadki lotnicze na świecie jest raport wraz z zaleceniami. Notatki czy protokoły są dokumentami roboczymi, nie mają określonej formy i służą jedynie do napisania raportu. Tym się różni postępowanie komisji, od postępowania prokuratorskiego, że tutaj nie ma formalizmu znanego z KPK, a badacze kierują się zasadą swobodnej oceny dowodów i nie są związani poleceniem co do treści podejmowanych uchwał.
Mam nadzieję, że z cywilnej komisji nie zostaną odwołani wszyscy, którzy brali udział w badaniu katastrofy smoleńskiej. To osoby z unikalnym doświadczeniem w skali kraju. Nie bardzo widzę kogoś, kto mógłby ich zastąpić, a zmiany te na pewno doprowadzą do pogorszenia bezpieczeństwa lotów
Przejdźmy do tego, co pojawiło się w trakcie konferencji zorganizowanej przez podkomisję badającą katastrofę Tu-154M. Jeden z jej ekspertów, Frank Taylor, zarzucił wam, nieprawidłowości przy zabezpieczeniu miejsca katastrofy. Jak mówił, dopuściliście do tego, że elementy wraku były przesuwane. To wpłynęło na wyniki badania?
Nie, nie wpłynęło. Nawet w polskim rozporządzeniu o badaniu wypadków lotniczych jest zapisane, że fragmenty wraku można przenosić pod warunkiem, że się to udokumentuje. Komisja Millera doskonale wiedziała o przeniesieniu tego jednego fragmentu. Chodzi tu o element usterzenia, który został przeniesiony o kilkadziesiąt metrów. Tylko że w naszym raporcie jest opisane jego pierwotne położenie. Trudno więc stawiać zarzut, że coś zostało przeniesione, jeżeli jest napisane, gdzie leżało przed przeniesieniem.
Inny z ekspertów, prof. Kazimierz Nowaczyk, jednoznacznie powiedział, że na nagraniach z kokpitu nie zidentyfikowano głosu gen. Andrzeja Błasika. Skąd ta rozbieżność między tym co ustaliły dotychczasowe komisje, a tym co ujawniła podkomisja MON?
We wszystkich dotychczasowych stenogramach występują w kokpicie osoby trzecie, spoza załogi. W raporcie MAK ten głos został przypisany gen. Błasikowi. Rozpoznał go jeden z ekspertów, który był na miejscu i który bardzo dobrze go znał. W naszym raporcie również bazowaliśmy na rozpoznaniu tego eksperta. Ale to nie wszystko. Równocześnie połączyliśmy to z kilkoma faktami. Po pierwsze, były to wypowiedzi, które absolutnie nie zostały przypisane przez specjalistów od fonoskopii do żadnego z członków załogi. Po drugie, należały one do osoby, która doskonale znała lotnicze rzemiosło i specyficzne słownictwo. Na pokładzie samolotu, oprócz załogi, tylko pan generał był osobą, która taką wiedzę miała.
Dobrze, ale są jeszcze opinie biegłych.
Ostatnia opinia, której dokonano na zlecenie prokuratury na podstawie nowego, bardziej szczegółowego i odszumionego nagrania, również potwierdza, że to nie był nikt z załogi. I z dużym prawdopodobieństwem był to właśnie pan generał. Zresztą to potwierdza także opinia pani prof. Grażyny Demenko. Podkomisja twierdzi, że nie został on rozpoznany ze stuprocentową pewnością. Ale jeżeli sięgniemy do tej opinii, to jest tam napisane, że z dużym prawdopodobieństwem mógł to być jednak pan generał Błasik. Poza tym w trakcie konferencji sami członkowie podkomisji powiedzieli, że mają zapis rozmów w kokpicie o jakości pozwalającej na odczyt wszystkich słów ale jeszcze tego nie zrobili. Wyciąganie więc wniosków bez przeprowadzenia ekspertyzy jest niepoważne.
Kolejny zarzut, także ze strony prof. Nowaczyka. Jak mówił podczas prezentacji prac podkomisji, z polskiej czarnej skrzynki wycięte zostały około trzy sekundy zapisu, a z rosyjskiej – około pięć sekund. Dlaczego?
Zanim to wytłumaczę, warto przypomnieć, czym jest polski rejestrator i rosyjski. Miedzy polską a rosyjską skrzynką jest jedna różnica – technologia zapisu. Rosyjski rejestrator katastroficzny zapisuje dane w trybie ciągłym, na taśmie magnetycznej. W naszej skrzynce informacje, które pochodzą z tych samych czujników, z tej samej szyny danych, najpierw trafiają do bufora, tam są kompresowane, a dopiero potem zapisywane. To powoduje, że "paczki" danych są zapisywane w pamięci z opóźnieniem półtorej sekundy.
Co to zmienia w badaniu ich odczytów?
W chwili, gdy następuje zatrzymanie pracy, rejestrator katastroficzny zatrzymuje się w momencie, w którym zapisał ostatnie dane. W naszej skrzynce, dane, które były w tym momencie w buforze, a nie zostały przeniesione do pamięci, po prostu znikają. Nie ma żadnej baterii, która ten moduł podtrzymuje. Dlatego właśnie postanowiliśmy uzupełnić zapis polskiej skrzynki o te brakujące półtorej czy właściwie dwie sekundy z rejestratora katastroficznego. "Ramka" danych to pół sekundy. Nie było pewności, że w sytuacji, gdy samolot tracił zasilanie, te "przejściowe" pół sekundy zgrało się w całości do pamięci. Lepiej więc było wziąć dwie sekundy, z zapasem.
A dlaczego, jak twierdzi podkomisja, zniknęło pięć sekund z rosyjskiego rejestratora?
Rejestrator katastroficzny zapisał dane do momentu zderzenia z ziemią i ustania zasilania. Żadne dane z tego zapisu nie zostały wycięte ani zastąpione.
Skoro zapis z polskiego rejestratora był niekompletny, to dlaczego komisja oparła na nim swoje prace?
Bo nasza skrzynka zapisywał o sześć parametrów więcej, które nie były zapisywane przez rejestrator katastroficzny. To były ważne parametry – dotyczące wibracji silników.
Według podkomisji, cała tragedia i rozpad samolotu rozegrały się na dystansie 900 metrów. "Pierwszym wyznacznikiem tego jest działka Bodina, później TAWS-38, ukryty w obu raportach i MAK-u i zespołu polskiego oraz punkt ostatni, tj. zapis komputera pokładowego FMS w momencie jego zamrożenia: 15 metrów nad gruntem" – wyliczał prof. Nowaczyk.
Tutaj podkomisja popisała się całkowitą niewiedzą. A wystarczyło zadać producentowi FMS bardzo proste pytanie. Wtedy wiedzieliby, że punkt "zamrożenia", to nie to samo, co punkt wyłączenia zasilania w urządzeniu. Ostatnie dane, które zapisały się w pamięci FMS, to współrzędne zarejestrowane przez trzy anteny systemu GPS. One odpowiadają dokładnie miejscu zderzenia z ziemią. I to jest opisane w jednym z załączników do naszego raportu.
W takim razie czym jest to "zamrożenie"?
Podobnie, jak w przypadku polskiej czarnej skrzynki, także tu dane są uzupełniane co jakiś czas, Jeżeli dobrze pamiętam, co sekundę. I ona po prostu nie zdążyła się kolejny raz uaktualnić w momencie katastrofy. Pamiętajmy jednak, że to nie są rejestratory katastroficzne! Te urządzenia służą do czegoś innego.
A "ukryty" komunikat TAWS-38?
Zarejestrowane w tym punkcie zdarzenie, określone przez system TAWS jako "lądowanie", jest efektem błędnego sygnału, spowodowanego uszkodzeniem czujnika obciążenia, umieszczonego na goleni podwozia, w wyniku zderzenia z drzewami. Nastąpiło to już w niesterowanej fazie lotu po zderzeniu z brzozą i nie miało wpływu na zaistnienie wypadku ani na jego skutki. W chwili, gdy był on zapisywany, samolot był już niesprawny – nie miał fragmentu skrzydła i obracał się w lewo. Załoga próbowała temu przeciwdziałać. Można zresztą przeanalizować wychylenia sterownic przez załogę, która stara się dramatycznie ratować samolot i pasażerów od tego niekontrolowanego już obrotu. Od momentu zderzenia z brzozą, samolot nie jest już sprawny. Warto przypomnieć jeszcze jedną rzecz
Jaką?
Sygnały o niesprawności radiowysokościomierza, o których także mówiła podkomisja, wcale nie znaczyły, że one nie działały poprawnie. One wyszły poza zakres możliwości swojego działania. I to też jest opisane w jednym z załączników do naszego raportu.
Uprośćmy to nieco. Co to oznacza?
Dobrze. Sprawdzaliśmy wszystkie systemy, które były monitorowane pod kątem wystąpienia w nich sygnałów alarmowych. Radiowysokościomierze były monitorowane w zakresie "sprawny" albo "niesprawny". Ale "niesprawny" oznacza też to, że jest on poza zasięgiem swojego użytkowania. Załóżmy, że można go używać od wysokości 750 metrów w dół. Powyżej tej wysokości on nic nie mierzy, czyli generuje sygnał "niesprawny". Gdy tupolew zszedł na wysokość 750 metrów, to te wysokościomierze ożyły i sygnał zmienił się na "sprawny". Nie zapominajmy też, że antena od tych wysokościomierzy jest na dole samolotu. W chwili, gdy samolot się odwraca i przekroczy pewien kąt, który jest dla niego graniczny, to urządzenie zaczyna pokazywać inną wysokość niż rzeczywista. W chwili, gdy te sygnały się zarejestrowały, samolot miał już kąt dużo większy niż ten graniczny.
Podkomisja mówiła jednak o niesprawności kolejnych instalacji samolotu – pierwszego silnika oraz generatora pierwszego silnika.
Pamiętajmy, że po zderzeniu z brzozą Tu-154M nie ma fragmentu lewego skrzydła. Nie działa też jedna z instalacji hydraulicznych, jej ciśnienie spada, bo jest rozszczelniona. Jeżeli chodzi o silniki, to w czasie obrotu samolotu w lewo wszystko, co znajdowało się na drodze maszyny było przez nie zasysane. A to powodowało ich uszkodzenia. Należy jednak przypomnieć, że wykonane przez polskich ekspertów na miejscu wypadku oględziny silników wykazały, że pomimo to pracowały one do zderzenia z ziemią.
Profesor Nowaczyk, opisując ostatni fragment lotu tupolewa, mówił też o szczątkach maszyny znalezionych w odległości 60 metrów przed feralną brzozą.
Tak, ten fragment znaleźli pirotechnicy, był zagrzebany w ziemi i jest wymieniony w raporcie biegłych. Oni podejrzewali, że to może być fragment samolotu. Zresztą podkomisja pokazała też inne zdjęcie, na którym widać, że 30 metrów przed brzozą znaleziono kolejny fragment. Tylko to zdjęcie jest na tle drzew, które zostały przycięte przez tak nisko lecący samolot. One miały gdzieś 2,5 metra. To bardzo dużo mówi
.W raporcie napisaliśmy, że samolot uderzając w pierwsze przeszkody był uszkadzany, ale dalej był na tyle sprawny, że mógł kontynuować lot. Dopiero zderzenie z brzozą spowodowało, że stał się niesterowny. Gdyby jej tam nie było, i udałoby im się odlecieć na inne lotnisko, to tych wcześniejszych uszkodzeń nie dałoby się ukryć. I je widać na zdjęciach zrobionych przez członków komisji.
Wiele kontrowersji wywołał pomysł, który pojawił się w trakcie "burzy mózgów" w gronie członków podkomisji badającej katastrofę smoleńską. Chodziło zderzenie pędzącego tupolewa z brzozą, która miałaby być umieszczona na samochodzie. Czy taki eksperyment ma sens?
On mógłby pomóc jedynie przekonać tych, którzy nie wierzą, że brzoza mogła oderwać fragment skrzydła. Ale nic nie wniósłby do badania przyczyn tej katastrofy i dlatego nie ma sensu go przeprowadzać. Poza tym, byłby bardzo trudny do przeprowadzenia gdyż to nie brzozę, a samolot w konfiguracji takiej jak w chwili zdarzenia, należy rozpędzić do prędkości ok. 280 km/h. Nie bardzo wiem, gdzie można by to w Polsce zrobić.
Ale podobne eksperymenty przecież przeprowadzano w przeszłości. Dlaczego go nie powtórzyć?
Tak, w latach sześćdziesiątych, w Stanach Zjednoczonych rozpędzono na pustyni samolot DC-7 i zderzono go z drewnianymi słupami. W internecie można zobaczyć nagranie z tego, jak ten eksperyment wyglądał i co się stało z samolotem. Zresztą te słupy były mniej więcej podobnej grubości, co brzoza w Smoleńsku. Ale robiono to wyłącznie w celach poznawczych, a nie w trakcie badania wypadku lotniczego.
W rozmowie z Andrzejem Stankiewiczem Jerzy Miller przyznał, że boi się o losy osób, które zasiadały w jego komisji. "Znieśli presję, zarzuty przekrętów i ukrywania dowodów. A dziś są obrażani, upokarzani, zwalniani z pracy" – mówił. Rzeczywiście czuje pan tę presję?
Owszem, taka presja jest. Po ekspresowej nowelizacji prawa lotniczego na wniosek grupy posłów PiS, niedługo dojdzie do zmian w składzie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Już wcześniej, w komisji wojskowej, wymieniono wszystkie osoby badające katastrofę smoleńską, a z pozostałego składu chyba tylko trzy mają jakieś doświadczenie w badaniu wypadków lotniczych. To samo spotkało inne osoby związane z badaniem katastrofy, prokuratorów wojskowych czy szefa Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej. Mam nadzieję, że z cywilnej komisji nie zostaną odwołani wszyscy, którzy brali udział w badaniu katastrofy smoleńskiej. To osoby z unikalnym doświadczeniem w skali kraju. Nie bardzo widzę kogoś, kto mógłby ich zastąpić, a zmiany te na pewno doprowadzą do pogorszenia bezpieczeństwa lotów.
Link http://m.onet.pl/wia...4QdfZIs.twitter
Użytkownik Wszystko edytował ten post 19.09.2016 - 20:05
Napisano 26.09.2016 - 14:09
Popularny
Emerytowany pilot o katastrofie smoleńskiej: politycy karmią nas kłamstwami, a pomaga kler i episkopat.
żródło: http://polityczek.pl...ler-i-episkopat
Doczekałem się pięknej, wolnej POLSKI. Nie chcę jej stracić, o Katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat. z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu.
Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.
Od momentu katastrofy pojawia się podejrzenia o spisek na życie prezydenta i zdradę stanu z obcym państwem. O bredniach głoszonych na temat katastrofy można napisać książkę lub nawet kilka. Wspomnę tylko wybrane.
Pan minister Macierewicz zaraz po katastrofie twierdził, że Rosjanie na lądowanie premiera Tuska przywieźli w teczce ILS (Instrument Landing System), a na lądowanie prezydenta już nie przywieźli. Dalej Rosjanie nie odpędzili, powtarzam kuriozalne określenie „nie odpędzili*, naszego kapitana i nie zamknęli lotniska.
Odpowiem panu ministrowi: ILS waży kilkaset kilogramów. Na lotnisku Okęcie był montowany 4 lata. Specjalnie wyposażony samolot kalibrował go, stabilizował ścieżkę schodzenia i centralną oś pasa. Na lotnisku Modlin instalowano ILS przez 3 lata. Koszt wyniósł 62 min złotych. Panie Ministrze – kapitana nie odpędza się. To komary lub muchę z czoła można odpędzać. Lotniska nigdy nie zamyka się kapitanom, wyjątkiem jest sytuacja jeśli na pasie stoi inny, uszkodzony samolot. O lądowaniu lub nie decyduje tylko i wyłącznie kapitan.
Pani poseł Kempa biegała po stacjach TV z rewelacją, że przyczyną katastrofy było nie zabranie rosyjskiego nawigatora. Kosmiczna bzdura i kompromitacja pani poseł. Ma się to tak. jakby chirurgowi tuż przed operacją przyprowadzono salową i powiedziano, że jeśli pan doktor nie podoła, to ona pomoże przy operacji.
Katastrofę smoleńską mozolnie, przez głupotę, brak wiedzy, chciwość i cynizm, przygotowywała polityczna czołówka PIS. Zaczęło się w 2006 roku za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego. W czasie publicznego wystąpienia minister obrony z PIS-u zapytany został przez oficerów- pilotów samolotu Tu 154 za Specpułku dlaczego nie ćwiczą na symulatorach. Odpowiedź była następująca i niebywale skandaliczna: „Nie. bo to ruskie symulatory”. Dla mnie powiało grozą i jęknąłem: „będziemy mieli katastrofy”. Nomen omen ten minister zginął w katastrofie smoleńskiej.
Ćwiczenia na symulatorach są niebywale ważne, uratowały wiele istnień i nie do pomyślenia jest. aby z nich rezygnować. Cały świat lotniczy z nich korzysta. Prezesi nawet najbiedniejszych linii lotniczych klną, ale płacą za ćwiczenia swoich załóg. Ogrom głupoty i braku odpowiedzialności powala tu na ziemię.
Mogę dać dziesiątki przykładów, ale pozostanę przy swoim doświadczeniu. W mozolnych ćwiczeniach na symulatorze wielokrotnie wraz z załogą zabiłem się. Ale przyszła jeden raz okrutna rzeczywistość. Po 10-cio godzinnym locie, niewiele minut przed lądowaniem na moim lotnisku zrobiło się tragicznie. Mgła do samej ziemi, chmury, widzialność 50 m. Do zapasowego lotniska 800 km a paliwa resztki.
Panie Ministrze Macierewicz, nikt mnie nie odpędzał, nikt mi nie zamykał lotniska ale widziałem śmierć w oczach i warunki ponad moje uprawnienia i siły. Myślałem już o straży pożarnej i karetkach. Pierwszy kontakt wzrokowy z ziemią miałem na dziesięciu metrach wysokości, błysnęła zielona lampa progu pasa i centralnej linii. Do portu samodzielnie bez pomocy „Follow me” nie mogłem pokołować. Nie było cudu. tylko wyszkolona załoga po wielu godzinach treningu na symulatorze. Wracający z urlopu w Singapurze, kolega kapitan i mój instruktor, wszedł przed lądowaniem do mojego kokpitu.
Natychmiast został wyproszony. Nikt w takiej sytuacji nie może być w kabinie, w odróżnieniu od tego, co nasi politycy urządzili temu biednemu pilotowi pełniącemu funkcję kapitana TU154. Żałość i rozpacz. Kiedy uderzycie się w piersi?
Polityka PIS w imię idiotycznych i partykularnych fobii pozbawiła pilotów Specpułku ćwiczeń w symulatorze, obniżając bezpieczeństwo lotów w tym lotów z najważniejszymi osobami w Polsce. To był wstęp do katastrofy.
Rok 2008. Prezydent Lech Kaczyński wraz z zaproszonymi gośćmi, prezydentami i premierami, lecieli do Gruzji przez Azerbejdżan. Gruzja była w stanie wojny z Rosją. Dlatego Pan Prezydent akceptuje taką trasę. W trakcie lotu Pan Prezydent zmienia swoją decyzję i poleca kapitanowi zmianę trasy lotu wprost do Tbilisi. Kapitan odmawia, bo nie zezwalają na to przepisy, ponadto gdyby niezidentyfikowany obiekt pojawił się w strefie działań wojennych mógłby być zestrzelony przez Gruzinów lub Rosjan. Mielibyśmy przez głupotę niebywały skandal międzynarodowy i na sumieniu prezydentów i premierów.
Kapitan został obrażony przez Pana Prezydenta, nazwany tchórzem. Po przylocie do Warszawy straszony konsekwencjami. A wystarczyło polecić jednemu z licznych doradców-prawników zajrzeć do prawa lotniczego i naszego AIP. Wtedy kapitan zostałby przeproszony.
Nie posądzam o samodzielny, nierozsądny pomysł samego Prezydenta. W samolocie był odcięty od światowych informacji, a newsy podały, że prezydenci Francji i Rosji lecą aktualnie z Moskwy do Tbilisi w asyście myśliwców. Pewnie jakiś usłużny poddał więc panu Prezydentowi przez telefon przednią myśl zmiany trasy lotu. Po tym zdarzeniu pozostało już w Specpułku niewielu doświadczonych pilotów, którzy chcieli latać z prezydentem. Kapitan nie może odmówić lotu. ale może. np. zachorować. To była kolejna cegła przyłożona do katastrofy.
Na lot do Smoleńska w fotelu kapitańskim zasiadł więc pilot nieposiadający w pełni uprawnień kapitańskich, jak stwierdziła komisja. Opowiem jak to jest w liniach lotniczych. Na przykład jeśli ważność ćwiczeń w symulatorze przeciągnie się nawet o jeden dzień kapitan odmawia lotu. Kapitan odmówił lotu rano w słoneczny dzień do Wrocławia i z powrotem, bo zapomniano wyposażyć kokpit w ręczną, wymaganą instrukcją, latarkę. Ten młody kapitan miał rację. W tym locie mogło np. nastąpić zadymienie kabiny i ta latarka ratowałaby wszystko – odczyty przyrządów.
Składam Jego Magnificencji Rektorowi Politechniki Rzeszowskiej gratulacje. Ten młody pilot od Pana wyszedł, tak jak wielu innych. Dziś latają oni jako kapitanowie w najlepszych liniach świata. Uważam, że gdyby tego młodego pilota Tu154 potraktowano jak w cywilizowanych społeczeństwach, to znaczy uszanowano jego kwalifikacje i decyzje oraz pozostawiono kokpit zamknięty, to po otrzymaniu standardowej informacji o pogodzie z wieży kontrolnej smoleńskiego lotniska i jeszcze bardziej nadzwyczajnej i dodatkowej informacji o godz. 08.24 że „warunków do przyjęcia nie ma”, to kapitan po stwierdzeniu, że na wysokości 100 m nie widzi ziemi i pasa. odleciałby ma lotnisko zapasowe lub postawił samolot w krąg.
Zgodnie z instrukcją wykonywania lotów. I to jest cała wiedza. Jednak chciwość, zarozumialstwo i cynizm możnych polityków zwyciężyły.
Przed wejściem pasażerów na pokład, honorem i przywilejem kapitana jest witanie najważniejszej osoby wraz z małżonką, czyli pana Prezydenta. Odebrał ten przywilej kapitanowi Dowódca Wojsk Lotniczych – generał Błasik. Po prostu pokazał mu jego miejsce i to, że jest tu nikim – poniżające i podłe.
Ja w takiej sytuacji odmówiłbym lotu. Niby niewyobrażalne, ale nie dla tych którzy wiedzą o co idzie, zwłaszcza dla pilotów. Jest to kolejna cegła budująca to nieszczęście. Na 11 minut przed katastrofą kapitan otrzymuje wiadomość że „Pan Prezydent jeszcze nie podjął decyzji co robimy dalej’. To oburzające i paraliżujące oświadczenie. To kapitan ma wiedzieć, co robić i on decyduje! To on odpowiada za życie wszystkich na pokładzie, a nie pasażer, nawet najważniejszy! Kokpit winien być absolutnie sterylny i tylko kapitan może wydawać polecenia.
Tam był po prostu bałagan. Nie wiadomo było, kto dowodził, kapitan nie był w stanie pozbyć się gości (intruzów) z kokpitu, samolot pędził do ziemi, nic nie było widać poniżej nieprzekraczalnych 100 m. Generał, Dowódca Wojsk Lotniczych zamiast wrzasnąć w tym momencie „do góry!” nawet nie wyrzucił i nie uciszył intruzów – horror.
Pan minister Macierewicz z uporem twierdzi, że załoga zamierzała odejść na drugi krąg. Panie Ministrze, już byli tak nisko, że zadziałała instalacja TAWS. „Pull up. terrain ahead”. To paraliżująca informacja, każdy pilot natychmiast ucieka do góry, jeśli zdąży.
A co robi załoga?
Kapitan wycisza sygnalizację zmieniając nastawy wysokościomierza barycznego. tym samym pozbawiając się wskazania wysokości progu pasa – czyste samobójstwo. Robi to po to. aby sygnalizacja przy dalszym zniżaniu mu nie przeszkadzała! Chciał zobaczyć ziemię jak najszybciej przed minięciem radiolatarni. Po prostu na siłę chciał lądować. Naciski na niego, niekoniecznie słowne, były niewyobrażalnie mocne, tak aż uderzyli w ziemię 900 m od progu pasa. Dokładnie, jak przez kalkę w Mirosławcu, gdzie samolot CASA także uderzył 900 m przed progiem, taka sama pogoda.
Jednak informacja od Prezydenta nie była ostatnim ani najmocniejszym ciosem dla kapitana.
Najboleśniej ugodził go kolega-kapitan samolotu JAK40. który kilkanaście minut wcześniej „spadł” na pas w odległości 700 m od progu. Dlaczego spadł? Bo pogoda była już fatalna i zniżając się poniżej dopuszczalnej wysokości 100 m ujrzał ziemię będąc już nad pasem. Nie zgłosił obowiązującej formuły, że widzi pas i prosi o zgodę na lądowanie. Zrobił to bez zgody wieży. Czym to się kończy, dam przykład: podczas identycznej pogody na Teneryfie kapitan B747 otrzymał zgodę z wieży na start i gdy się rozpędzał kapitan drugiego B747 bez zgody wieży wkołował na środek pasa. Wynik – 862 osoby spłonęły.
Pasażerowie rejsu JAK40 winni wygrać ogromne odszkodowania za narażenie ich życia. Otóż kapitan Tu154 zapytał przez radio kolegę- kapitana JAK40 o pogodę. Ten odpowiedział, cytuję: „Tyłkowa, widać 200-400 m, podstawa chmur 50 m, mnie się udało, możesz próbować”. To jest haniebne. Życie Prezydenta i ponad 90 innych osób to nie rosyjska ruletka, albo się uda albo nie. Winien krzyknąć „Uciekaj jak najszybciej”.
Ten kapitan bryluje teraz na salonach pana ministra Macierewicza i jest jego pupilem. Panie Ministrze, różnimy się. ja też mam swojego guru. Jest nim dr nauk technicznych, emerytowany pułkownik pilot doświadczalny Antoni Milkiewicz. Jako młody oficer-inżynier brał udział w komisji badającej katastrofy naszych IŁ62. Mimo nacisków potężnego ZSRR udowodnił winę producenta siników, narażając tym samym przyszłość swoją i swojej rodziny. Gratuluję Panie Ministrze pupila. Tak rodziła się katastrofa smoleńska, w której wybitny udział mieli politycy karmiący nas kłamstwami. Pomaga im kler. a szczególnie episkopat. Od sześciu lat słyszę z ambon: „Żądamy prawdy”. A ta prawda jest znana.
Nasza znakomicie wykształcona (pozazdrościć może nam wiele państw) komisja badania wypadków lotniczych ogłosiła wyniki. Zapewniam wszystkich, gdyby rozpatrywałaby to najlepsza amerykańska komisja NTSB, to wynik byłby identyczny Jedynie zdjęto by jakąkolwiek odpowiedzialność z pracowników wieży, tak jak zrobił to nasz sąd po katastrofie w Mirosławcu. Ponadto dowiedzielibyśmy się o treści rozmów braci, tak przed katastrofą, jak i w locie do Azerbejdżanu.
Z rozgłośni toruńskiej leje się rzeka bzdur o katastrofie, a „Najważniejszy” orzekł, że jej uczestnicy byli „prowadzeni na specjalne zamordowanie”.
To jest rozpaczliwie chore. Biskup zamyka z błahych powodów nie wiadomo na jak długo nam, wiernym, świątynię – a nie potrafi zareagować, gdy na drugi dzień po tragedii, w środku metropolii, najbardziej katoliccy dziennikarze ogłaszają światu, że Rosjanie dobijali pasażerów. Do dziś nie ma nagany kościoła ani sprostowania i przeprosin. Ja to teraz robię – przepraszam Rosjan. Każdego 10-tego dnia miesiąca na czele z duchownym, z wizerunkiem Chrystusa i Matki Bożej, z flagami narodowymi o napisach niewybrednych i ubliżających Prezydentowi Państwa i Premierowi, odbywają się partyjne wiece i modły o wolną Polskę.
Żadnego biskupa to nie boli Dzisiaj upominają nas i nazywają Targowiczanami. Już zrozumiałem nauki Kościoła. Służy temu. który więcej da lub więcej obieca. Gdzie jest biskup, który mówił „Największą mądrością jest umieć jednoczyć – nie rozbijać”. Tego dzisiejsi pasterze katoliccy nawet nie wspominają. Był to prymas Wyszyński.
Największym naszym wstydem jest zespół pana Macierewicza wraz z jego „profesorami”. Otóż wszystkie komisje świata badające katastrofy lotnicze zaczynają od analizy wyszkolenia i przygotowania załogi, ostatniego wypoczynku, posiłku, sytuacji w pracy, w domu i lotu od samego przygotowania do startu. Panowie w zespole zaczynali od kolejnego wybuchu wskazanego przez guru, tak jakby samolot sam leciał.
Prof. Nowaczyk oświadczył, że samolot był wprowadzony na zły pas. Panie profesorze to nie Frankfurt lub Amsterdam, w Smoleńsku jest tylko jeden pas! Dziwi się Pan, że zwolniono go z Uniwersytetu Maryland, ja dziwię się. że Pana w ogóle przyjęto. Nie wspomnę już o parówkach i różnych puszkach. Proponuję profesorom przed następnymi dociekaniami kupić godzinę lotu na symulatorze z instruktorem. Zapytać instruktora jak zachowują się piloci po sygnale „Puli up”. Podpowiem natychmiast: pełen gaz i do góry.
A co robiła nasza załoga?
Gnała do ziemi nadal, wyłączając sygnalizację. Żal mi bardzo rodzin ofiar po dwakroć. Za stratę bliskich i za drwiny ze strony polityków.
Radziłbym, a szczególnie Pani poseł-mecenas. zapytać pana Prezydenta, pana Sasina, pana Łozińskiego i innych, którzy byli najbliższymi doradcami Prezydenta: jaki dureń z ich otoczenia wymyślił lotnisko Smoleńsk, stare, zdewastowane, nieczynne od dawna lotnisko j wojskowe, mając w pobliżu dwa międzynarodowe, cywilne, czynne i sprawne porty lotnicze!
Jaki skończony dureń wsadził do jednego samolotu tyle ważnych osobistości, zamiast rozlokować w trzech środkach transportu. I nie ubezpieczył ich. Czy to też wina Tuska?
Głosowałem z wielką nadzieją na mojego idola pana Lecha Kaczyńskiego – spokojnego, średniej klasy urzędnika. Zimny prysznic otrzymałem wieczorem jak prezydent elekt zameldował swojemu pierwszemu sekretarzowi wykonanie zadania. Wiedziałem, że będziemy mieli dwóch prezydentów: de jurę i de facto . I tak pozostało.
Było wiele zamachów na carów, bojarów, książąt, króli, papieży i prezydentów mocarstw. Pojedynczo, nie zbiorowo. Nasz Prezydent nie zagrażał nikomu, nie miał armii z bronią nuklearną. Nie był wybitnym mężem stanu, tylko mężem wspaniałej Pierwszej Damy. Nie bywał zapraszany na salony polityczne świata, ani sam nie zapraszał.
Zginął przez cynizm najbliższych, ich chciwość i głupotę Stąd dzisiaj ta żądza wynagrodzenia mu przez stawianie pomników, nazwy placów i ulic, a może wkrótce i miast. Piszę to w wielkim żalu i smutku, bo miałem sentyment do tego człowieka.
Napisano 27.09.2016 - 13:49
Większych bzdur już dawno nie czytałem. Ostatnie podrygi autorów zamachu i ich wiernych popleczników. Pisanie o profesorach komisji Macierewicza w cudzysłowiu najlepiej świadczy o nastawieniu emocjonalnym do tematu. Powtarzanie bredni z propagandowej rosyjskiej wersji wydarzeń klepniętej dla świętego spokoju przez naszą komisję Millera, co sami przyznali. Dowodów na zamach jest aż za dużo. Kwestia czasu, kiedy zaczną się aresztowania, procesy, skazania. Tej zbrodni już nie da się dłużej ukrywać, a tylko poczekać aż Putin opublikuje zdjęcia satelitarne z 11 września 2001 i krok po kroku światowa elita morderców zostanie zneutralizowana.
Napisano 27.09.2016 - 18:42
Dowodów na zamach jest aż za dużo
Nie ma ani jednego.
A tak przy okazji:
Moskwa zaprasza na spotkanie. Konkretnie Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, który badał katastrofę smoleńską. Rosjanie chcą rozmawiać z członkami podkomisji smoleńskiej utworzonej w MON przez Antoniego Macierewicza. Dziś MAK w specjalnym komunikacie potwierdził, że do spotkania dojdzie, choć daty jeszcze nie ma. (...)
http://wiadomosci.on...romituja/d7jt7y
Chciałbym zobaczyć relację z tego spotkania.
PS. Patrz, jestem szybszy od Putina:
Użytkownik szczyglis edytował ten post 28.09.2016 - 02:05
0 użytkowników, 3 gości oraz 0 użytkowników anonimowych