W oczekiwaniu na podsumowanie pierwszego etapu ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej (na razie coś cichutko w tej sprawie), małe podsumowanie prac Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego - bo właśnie minął rok od jej powołania.
Rok z życia Podkomisji ds. Spisków i Konfabulacji.
Zamach jak mgła, rozwiewa się
Miała „przebić się przez kurtynę kłamstwa”. Zamiast tego albo powtarza znane ustalenia, albo nimi manipuluje. Posuwa się do pustych oskarżeń i konfabulacji. Rok temu zaczęła istnieć tzw. podkomisja smoleńska.
Rok temu minister obrony Antoni Macierewicz powołał w MON Podkomisję ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego, czyli katastrofy prezydenckiego Tupolewa pod Smoleńskiem w kwietniu 2010 r.
Ma wykryć „prawdziwe” przyczyny katastrofy. W poprzedniej kadencji Sejmu Macierewicz zorganizował „smoleński” zespół parlamentarny, który na kolejnych konferencjach dowodził, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. Media wiele pisały o braku kwalifikacji ekspertów Macierewicza. Teraz większość ekspertów tego zespołu przeszła do nowej podkomisji.
Jej przewodniczącym został dr inż. Wacław Berczyński, a zastępcami dr inż. Kazimierz Nowaczyk i prof. Wiesław Binienda. Sekretarzem jest prof. dr hab. inż. Jan Obrębski. Poza prezydium, podkomisja ma również 19 członków oraz 3 ekspertów.
Jednym z tych ostatnich jest Frank Taylor, który miał być członkiem brytyjskiej komisji badania wypadków lotniczych. Okazało się to jednak nieprawdą, ale Taylorowi nie przeszkadza to w wypowiadaniu się na temat katastrofy smoleńskiej.
Na początku prac nowej podkomisji zapowiadano wiele, w tym oględziny wraku samolotu, przedstawienie dowodów na fałszowanie zapisów czarnych skrzynek a także wskazanie na przekłamania w raporcie rządowej komisji Millera, która badała katastrofę w 2010 i 2011 roku. Ale co tak naprawdę osiągnięto? Ujmując rzecz najkrócej: nic.
Nowe stare fakty
Podkomisja spotkała się z dziennikarzami tylko raz – 15 września 2016 r.
„Jesteśmy w trakcie analizy, która jest bardzo żmudna” – mówił Kazimierz Nowaczyk, wiceprzewodniczący podkomisji. „Ale już znaleźliśmy sygnał niesprawności pierwszego silnika, niesprawność pierwszego generatora, niesprawność obu wysokościomierzy radiowych” – powiedział.
To zaskakująca wiadomość, to samo Nowaczyk mówił już w 2012 r., na co zwrócili uwagę dziennikarze TVN24. Albo zapomniał, albo liczył na krótką pamięć dziennikarzy. W dodatku te informacje są w raporcie komisji Millera i nie dowodzą zamachu.
„Przepisany” raport
Podkomisja zaatakowała też Jerzego Millera, szefa komisji rządowej. Manipulując fragmentem stenogramu z jednego z jej posiedzeń zarzuciła mu naciski na członków komisji by polski raport był zgodny z rosyjskim.
„Minister rządu polskiego na polecenie premiera instruuje komisję, jak ma przebiegać badanie wypadku lotniczego. Dla mnie jest to szokujące” – komentował Wacław Berczyński, przewodniczący podkomisji. Potem na dowód puszczono fragmenty nagrań, m.in. ten: „Nasze ustalenia zostaną zderzone z ustaleniami rosyjskimi. I jeżeli te dwa raporty będą różne, to będzie do tego cała teoria spiskowa. A w związku z tym albo zadbamy […] o spójność, albo sami sobie ukręcimy bicz na własne plecy”
A tak było naprawdę. Miller w rozmowie z TVN wskazał, że ustalenie dotyczyło tylko i wyłącznie tego, że raport powinien być napisany według tych samych reguł redakcyjnych, co raport rosyjski. Po co? Właśnie po to, by łatwo czytelne były różnice pomiędzy wnioskami strony polskiej i rosyjskiej.
W żaden sposób nie chodziło więc o „przepisanie” raportu służb Federacji Rosyjskiej, a słowa Millera nie były żadną polityczną instrukcją, jak chce je widzieć podkomisja.
I rzeczywiście, komisja Millera zgłosiła ponad 100 uwag do raportu rosyjskiego, są aneksem do polskiego raportu rządowego. Różnice w ustaleniach komisji Millera i rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego były znaczące i dotyczyły m.in. oceny przyczyn wypadku.
Informacje te były znane już w lipcu 2011 r. Tymczasem 21 października 2016 r. Antoni Macierewicz mówił, że komisja Millera „potrzebowała 15 miesięcy na przepisanie raportu MAK”. OKO.press stwierdza, że ta wypowiedź jest fałszywa.
Wybiórczość jako zasada metodologiczna
Nieprzekonująco wypadają również inne wnioski podkomisji prezentowane 15 września 2016 r. Na przykład kategoryczne stwierdzenie, że Dowódcy Wojsk Lotniczych gen. Andrzeja Błasika nie było w kabinie pilotów w czasie tragicznego lądowania na lotnisku pod Smoleńskiem. Odwołuje się do „Opinii w zakresie fonetyczno-lingwistycznej analizy zapisów dźwiękowych samolotu”. To analiza rozmów zapisanych przez rejestrator dźwięków w kabinie pilotów. Ale ta opinia wskazuje jedynie na to, że nie można wykluczyć jego tam obecności, bowiem urządzenia rejestrujące dźwięk w kabinie zapisały również głosy osób, które nie należały do załogi.
Dziennikarze TVN zauważyli również, że podkomisja – próbując obalić tezę o obecności gen. Błasika w kokpicie – wskazuje na to, że jego ciało odnaleziono wśród szczątków innych pasażerów. To prawda, ale jednocześnie milczeniem pomija fakt, że obok leżał również martwy członek załogi. Podkomisja wtedy powinna wyciągnąć wniosek, że członka załogi również nie było w kabinie. Ale tego nie robi.
Pod koniec stycznia tego roku rozpoczęły się zapowiadane próby z modelem samolotu w tunelu aerodynamicznym, ale na razie podkomisja nie informuje o ich wynikach. W mediach już jednak pojawiają się głosy ekspercie, że te doświadczenia będą miały raczej niewielką wartość poznawczą. Dlaczego? Skala modelu (1:100) jest po prostu bardzo mała, co czyni wyniki raczej mało użytecznymi.
Walnąć w brzozę
W głowach komisji narodził się jeszcze szalony pomysł. Miano zakupić na Słowacji Tu-154M, który planowano – w ramach eksperymentu – zderzyć z drzewem zamocowanym na dachu samochodu. Chodziło o weryfikację hipotezy, że skrzydło tupolewa złamało się gdy lecący za nisko samolot zaczepił o brzozę. Według ekspertów Macierewicza, skrzydło powinno przeciąć brzozę, a nie odwrotnie. I poświęcili dowodzeniu tego wiele bezowocnych wysiłków. Całe szczęście odstąpiono od tego, m.in. ze względu na zagrożenie dla kierowcy samochodu. OKO.press pochwala taką rozsądną decyzję.
„Głównie ze względów bezpieczeństwa. Łatwo to sobie wyobrazić: pędzące auto, przecież ktoś musiałby je prowadzić. Nie sposób przewidzieć, jak mogłoby się to zakończyć. Poza tym zorganizowanie takiego eksperymentu to ogromne koszty. Nie wspominając o tym, że nie mamy samolotu, którego moglibyśmy użyć w takim doświadczeniu” – tłumaczył „Wyborczej” Berczyński.
Ataki zamiast dyskusji
Biorąc pod uwagę te i inne przykłady, o których tu nie piszemy, trudno dojść do przekonania, że podkomisja przez rok zrobiła cokolwiek pożytecznego.
Co na to sama podkomisja?
„Ataki na podkomisję smoleńską pokazują, jak wielkie są obawy wobec wyników jej prac i ujawniania prawdy” – czytamy słowa Macierewicza na stronie internetowej podkomisji. „Raz jeszcze postanowiono ją zaatakować i zdeprecjonować, nie słuchając, co podkomisja ma do powiedzenia”.
Jak się finansuje teorie spiskowe
Podkomisja nie pracuje niestety za darmo. W kwietniu 2016 r. planowano, że jej budżet w tamtym roku wyniesie ok. 3,5 mln zł. Potem kwota ta została w zwiększona do blisko 4 mln zł. Na same wynagrodzenia przeznaczono 2,2 mln zł!
Według informacji udzielonych przez MON dla radia TOK FM, członkowie zespołu za godzinę pracy mieli zarabiać od 25 zł do 100 zł netto. Najwięcej – do 8 tys. zł miesięcznie – miał dostawać Berczyński. Inni członkowie – 6-7 tys. zł.
W budżecie jest też 300 tys. zł na ekspertyzy, i 1,3 mln zł na podróże służbowe w kraju i zagranicą. Planowano m.in. również wyjazd do Rosji celem obejrzenia wraku.
Ostatecznie jednak do tego nie doszło, a członkowie komisji i szef MON podawali w tej sprawie sprzeczne informacje. Według Macierewicza z zaproszeniem miała wystąpić Tatiana Anodina, szefowa Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i autorka rosyjskiego raportu. Zaś Berczyński przyznał, że to on zwrócił sie o spotkanie.
Biorąc pod uwagę dotychczasowe wyniki pracy podkomisji – kwota budżetu rocznego była zdecydowanie „zawyżona”.
Źle, bo nie było zamachu
Powstanie podkomisji było efektem wcześniejszych działań Macierewicza z okresu, gdy PiS nie był jeszcze u władzy. 8 listopada 2011 r. stanął na czele składającego się niemal tylko z posłów PiS Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku, zwanego „zespołem Macierewicza”. Do 2014 r. grupa wydała 4 publikacje, a wnioski szły w jednym zasadniczym kierunku: to był zamach.
„Katastrofa w Smoleńsku była prawdopodobnie skutkiem zamachu a nie awarii i świadczą o tym wszystkie znane nam fakty” – mówił w 2013 r. w wywiadzie dla tygodnika „wSieci”.
Dlatego raport komisji Millera Macierewicz od początku uważał za manipulację.
„Dzisiaj znamy skalę […] zaniechań, ale trzeba powiedzieć, że już w trakcie prac komisji pana ministra Millera wskazywano na liczne nieprawidłowości, błędy, a także fakty, które przesądzały o tym, iż wyniki opublikowane nie są zgodne z obiektywnym przebiegiem wydarzeń” – mówił 4 lutego 2016 r.
Przy tej okazji oskarżał o konszachty z Moskwą i Putinem ówczesnego premiera Donalda Tuska i członków jego rządu.
„Pojawia się pytanie, skąd minister Sikorski 30 minut po tragedii wiedział, że wszyscy zginęli, skoro jeszcze wtedy nie odnaleziono ciał ofiar katastrofy? I dlaczego już wówczas mówił o błędzie pilotów, zgodnie z rosyjską propagandą” – pytał.
Ustalenia komisji Millera niepodważone
Jerzy Miller był w latach 2009 – 2011 ministrem MSWiA, potem był wojewodą małopolskim. Działająca w latach 2010-2011 pod jego przewodnictwem rządowa komisja przygotowała „Raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu Tu-154m nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 r. w rejonie lotniska Smoleńsk Północny”. A oto jej zasadnicze ustalenie: przyczyną wypadku były błędy załogi.
Oto główne z nich:
– wyznaczenie na dowódcę samolotu niedoszkolonych pilota i nawigatora,
– zejście przez pilota poniżej minimalnej wysokości zniżania,
– zbyt szybkie opadanie (7-8 m/s, prędkość zniżania nie powinna być większa niż 5 m/s od wysokości 500 m do 200 m i 3 m/s poniżej 200 m),
– nieuwzględnienie fatalnych warunków atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią,
– zbyt późna decyzja o rezygnacji z lądowania (odejściu na drugi krąg).
To wszystko doprowadziło do zderzenia z brzozą, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, utraty sterowności samolotu i zderzenia maszyny z ziemią. Wcześniej samolot obrócił się „na plecy” i uderzył o podłoże najbardziej delikatną częścią, czyli górnym poszyciem kadłuba. Powiększyło to rozmiary zniszczeń. Inną ich przyczyną był jeden z silników, który „przeorał” kabinę pasażerską.
Wykluczono jakoby katastrofa była wynikiem zamachu.
Podkomisji smoleńska Macierewicza nie jest w stanie tego obalić. Więc PiS powoli zmienia taktykę i zarzuca poprzedniemu rządowi złamanie procedur przy organizacji wizyty i przez to pośrednią odpowiedzialność za katastrofę. A sam Macierewicz przestał głosić hipotezy zamachowe.
No to może do Hagi
Rząd Beaty Szydło mimo szumnych zapewnień, że natychmiast sprowadzi wrak samolotu do Polski, nic w ciągu tego roku od Moskwy nie uzyskał. Najnowsza inicjatywa polskiego MSZ to skierowanie skargi do Trybunału w Hadze przeciwko Rosji o zwrot wraku. Problem w tym, że Rosja jurysdykcji tego Trybunału nie uznaje.
autor: Robert Jaruszo
źródło
I tak to w dużym skrócie wygląda.
Nasze rozważania sprzed ponad roku, od gonieniu króliczka, jak na razie potwierdzają się w 100%