Nazwanie Balcerowicza i jego reform "ostrym liberalizmem" (itd. jak "dziki kapitalizm"), wyłącza Cię z dyskusji. I kto tutaj posługuje się wytartymi formułkami i zmitologizowanymi hasłami.
Zamieszanie wokół dnia pracy jest sprawą wewnętrzną organizmu etatystycznego, i jest jedynie kolejną regulacją w tym mechanizmie. Mówienie o jakiejś liberalizacji, dzikim kapitalizmie jest dosyć zabawne, tym bardziej, że sama "zdobycz" 8 godzinnego dnia pracy jest martwa i może emocjonować jedynie lewych myślicieli naprawiających świat i dbających o wszystkich, i ta "zdobycz" może dotyczyć jedynie ich (w końcu w budżetówce siedzenie za biurkiem powyżej 8 godzin może być bardzo nużące).
Sam pracuję sezonowo i nigdy bym nie pomyślał o takiej bzdurze jak 8 godzin pracy na dzień. Raz, że nigdy bym nie dostał pracy, a dwa, w takim tempie nigdy nic by się nie osiągnęło w normalnym czasie. Pracuję wraz z ekipą na wykończeniówkach/remontach i dobrowolnie umawiamy się na 10 godzin pracy (zwykle), nawet jeśli często te 10 godzin przekraczamy; pracujemy też w "wolne" soboty. Bo tu chodzi o wykonanie pracy i dostanie za nią wynagrodzenia, które było uzgodnione pomiędzy nami i pracodawcą, a nie o "stabilność" i żerowanie na kilku godzinach dziennie. Gdyby tylko komuś przyszła chęć wdrażania tych chorych "8 godzin pracy dziennie" w życie, to zarabiałbym raz, o wiele mniej, dwa, znajdowałbym pracę rzadziej.
Otwierający temat używający "niewolnictwo wraca", najchętniej by widział siebie pracującego 3 godziny dziennie i inkasującego tyle pieniędzy, co za 10 godzinny dzień pracy.
Użytkownik Mr. Mojo Risin' edytował ten post 26.06.2013 - 10:56