Przerażające wnioski z fałszywego alarmu rakietowego na Hawajach [KOMENTARZ]
Fałszywy alarm rakietowy na Hawajach pokazał jak ogromne jest niebezpieczeństwo wybuchu wojny atomowej z powodu błędu ludzkiego, awarii technicznej lub splotu niepomyślnych okoliczności. Należy z tego doświadczenia wyciągnąć naukę, że żaden system ostrzegania przed lecącymi rakietami balistycznymi i ćwiczenia w przetrwaniu ataku atomowego nie są tak dobre, jak zapobieganie wojnie, pisze dla POLITICO były amerykański Sekretarz Obrony, William J. Perry.
"To nie są ćwiczenia" – informowały komunikaty alarmowe, a setki tysięcy mieszkańców Hawajów i turystów przez 37 minut myślało , że nadlatująca rakieta wkrótce zakończy ich życie.
Teraz, gdy wiemy, że ostrzeżenie o "zagrożeniu zbliżającą się rakietą balistyczną” było pomyłką, trzeba pilnie z tej lekcji wyciągnąć wnioski.
Jako były sekretarz obrony zalecam, aby incydentu na Hawajach nie traktować jako fałszywy alarm, lecz jako prawdziwy. Pokazał on dobitnie rzeczywiste ryzyko, że błąd ludzki lub awaria techniczna – albo kombinacja obu tych czynników - może skończyć się przerażającą katastrofą nuklearną.
Ze zdarzenia na Hawajach – gdy ktoś kliknął w niewłaściwym miejscu w menu na monitorze komputera – nauczyliśmy się, że stanowy system alarmowy wymaga pewnych podstawowych ulepszeń.
Najwyraźniej powinien obowiązywać nie jednoosobowy, ale dwuosobowy system podejmowania decyzji. Taki system, od dawna stosowany w porównywalnych strukturach wojskowych, znacznie zmniejszyłby (ale nie wyeliminował) prawdopodobieństwo ponownego błędu. Jednak gdyby była to jedyna zmiana, to wniosek z lekcji okazałby się niewłaściwy. Fałszywy alarm może się zdarzyć z innych powodów niż nieumyślny błąd ludzki.
• Może być rezultatem celowego działania osoby niezrównoważonej psychicznie lub wroga
• Może być rezultatem awarii działania maszyny (komputera)
• Może być rezultatem ataku hakerów
• Może być rezultatem ataku hakerskiego ze strony nieprzyjaznego rządu
Dwuosobowy system decyzyjny zapobiegnie „nieumyślnemu błędowi ludzkiemu”, ale nie pozostałym przyczynom alarmu.
To, co wydarzyło się na Hawajach jest tylko nowym przejawem starego problemu. Przez dziesięciolecia politycy w czasach zimnej wojny obawiali się, że błędna informacja o nadlatujących rakietach skłoni przywódcę do wystrzelenia rakiet w odwecie.
W 1979 roku, gdy byłem urzędnikiem Pentagonu, obudził mnie w środku nocy oficer dyżurny Sił Powietrznych, który zameldował, że widzi na swoim monitorze setki nadlatujących rakiet radzieckich.
Przez straszną chwilę myślałem, że nadchodzi nuklearny Armagedon. Ale oficer szybko przekazał, że nastąpił niewyjaśniony błąd techniczny.
Jednak ten incydent ukształtował moje myślenie na dziesięciolecia. Co by było, gdyby dokładnie taki sam błąd zdarzył się w październiku 1962 roku, gdy jako doradca wywiadu podczas kryzysu kubańskiego co noc wracałem do pokoju hotelowego w Waszyngtonie przekonany, że wojna nuklearna jest nieuchronna? Dzięki kombinacji dobrego dowodzenia oraz – w niepokojąco dużym stopniu – zwykłego szczęścia, przetrwaliśmy w czasie zimnej wojny wiele sytuacji, gdy katastrofa była o włos.
Nie zawsze możemy liczyć na szczęście
Możemy podjąć działania, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo fałszywego alarmu, ale nie jesteśmy w stanie całkowicie wyeliminować takiej możliwości. Dlatego powinniśmy rozważyć działania pozwalające ograniczyć konsekwencje kolejnego alarmu.
Na Hawajach konsekwencje polegały na tym, że ludzie byli przerażeni. Przerażeni nie tylko dlatego, iż sądzili, że oni sami i ich rodziny mają za chwilę umrzeć, ale również z powodu tego, że nie mieli pojęcia „co robić". A to mogło doprowadzić do ataków serca lub wypadków samochodowych – na szczęście jak dotychczas nie ma doniesień o takich przypadkach.
Ten brak wiedzy „co robić” jest fundamentalny dla ataku nuklearnego, zwłaszcza jeśli rakieta przenosi pocisk wodorowy. Jedna bomba wodorowa może bowiem zabić wszystkich mieszkańców miast takich jak Honolulu, nawet jeśli mieszkańcy schroniliby się przed atakiem.
A zatem kwestia "co robić" musi wyprzedzać wystrzelenie rakiet. Sposobem na uratowanie siebie i swojej rodziny przed wojną nuklearną jest bowiem zapobieganie takiemu konfliktowi. Po wystrzeleniu pocisków jest już za późno. I to jest pierwsza ważna lekcja, jaką otrzymaliśmy po fałszywym alarmie na Hawajach.
Ale jest też druga lekcja. Gdyby alarm o ataku pochodził z naszego wojskowego systemu ostrzegania, prezydent natychmiast stanąłby przed decyzją egzystencjalną.
Miałby od 5 do 10 minut na podjęcie decyzji, czy uruchomić nasze międzykontynentalne rakiety balistyczne (ICBM), zanim zostaną zniszczone w swoich silosach.
Gdyby zdecydował się je wystrzelić, a alarm okazałby się fałszywy (co może być spowodowane każdą z przyczyn wymienionych powyżej) nie będzie możliwości zawrócenia ich lub zatrzymania w locie. Rozpocząłby w ten sposób III wojnę światową, która prawdopodobnie zniszczyłaby naszą cywilizację.
Armia USA od wielu dziesięcioleci ma świadomość tego zasadniczego problemu i podejmowała wielkie wysiłki, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo fałszywego alarmu. Mimo to zdarzyły się trzy takie alarmy, z których jeden wydawał się bardzo realistyczny i mógł doprowadzić do decyzji o wystrzeleniu rakiet.
Ogromną zasługą naszych przywódców wojskowych oraz systemu przez nich wprowadzonego jest, że nigdy nie wydaliśmy błędnego rozkazu wystrzelenia rakiet. Ale teraz zagrożenie jest znacznie większe niż w czasie zimnej wojny, z powodu istnienia wrogo nastawionych hakerów oraz hakerów kierowanych przez rządy.
Najważniejszą nauką z fałszywego alarmu na Hawajach jest to, że nawet posiadając dobry system ostrzegania, jaki ma nasza armia, nadal jesteśmy podatni na takie alarmy. A konsekwencją błędnego rozkazu wystrzelenia rakiet jest ni mniej, ni więcej tylko kres naszej cywilizacji.
To jest problem przed którym stoimy, a ćwiczenia jak uchronić się przed skutkami ataku atomowego nie pomogą go rozwiązać lub chociaż złagodzić. Zamiast tego musimy poważnie podejść do ponownego zaangażowania Rosjan w redukcję zagrożenia nuklearnego po obu stronach.
Trzeba porzucić naszą politykę "launch on warning” (LOW – strategia odwetowego ataku nuklearnego, po ostrzeżeniu, że rakiety wroga są w drodze do celu; przyjęta w czasie zimnej wojny – przyp. tłum.).
Trzeba ponownie ocenić nasze siły odstraszania i włączyć je do sił lądowych i morskich, które nie stosują strategii "launch on warning”. Wszystkie te działania będą trudne do zrealizowania, ale możliwe konsekwencje niepowodzenia w tym zakresie są tak kolosalne, że jesteśmy odpowiedzialni za to, aby nadać im najwyższy priorytet.
https://wiadomosci.o...mentarz/h4nd3yq