Zakładam ten temat z dwóch powodów.
Pierwszy, jakby bardziej oczywisty, to chęć poznania waszej opinii dotyczącej wpływu reklamy na działania jej odbiorców, decyzje przez nich podejmowane i (ewentualne) zyski reklamodawców.
Drugi, oczywisty mniej nieco, to moja narastająca frustracja związana z nawałem reklamy, która bombarduje mnie w sposób chamski, nachalny i nieustanny i powoduje, że z człowieka, bądź, co bądź tolerancyjnego, wykształconego i kulturalnego zamieniam się w troglodytę, który na widok kolejnego bloku reklamowego dostaje piany na ustach i zaczyna zachowywać się jak idiota, gadając do pudła, na ekranie którego, po raz kolejny, ktoś próbuje uszczęśliwić mnie na siłę (wiedząc przy tym, że pudło ma mnie w d...użym poważaniu - głównie z tego powodu, że mnie nie słyszy)
Wygadałem się - chodzi mi głównie o reklamę telewizyjną.
Żeby była jasność - wyrosłem z telemaniactwa. Telewizor posiadam, jednak używam w dość ograniczonym zakresie. W zasadzie tylko kilka seriali na Comedy Central, czasem jakiś film, a głównie dokumenty na Planet, Discovery, National Geographic itp.
Tyle tytułem wstępu.
Teraz stawiam tezę, że hasło wymyślone kiedyś, przez kogoś - REKLAMA DŹWIGNIĄ HANDLU (w szerokim zakresie rozumienia tego określenia) to pic na wodę - fotomontaż. Inaczej mówiąc, nie zgadzam się z twierdzeniem, że reklama przynosi zyski dla reklamodawców, a przynajmniej - nie wierzę, że są to zyski takie, żeby opłacało się wydawać ciężkie miliony na te setki tysięcy spotów reklamowych, które towarzyszą nam każdego dnia, cokolwiek i gdziekolwiek byśmy nie oglądali.
Oczywiście, zaraz ktoś przytoczy mi wyniki badań, które potwierdzą to dobitnie. Być może pojawią się wykresy, tabele, podsumowania, które to udowodnią ale moim zdaniem jest to dalej sztuka dla sztuki. Tak jak uważam, że przemysł reklamowy oderwał się od rzeczywistości i żyje własnym życiem, tak sądzę, że powstał przemysł badania tego zjawiska, który żyje i karmi się nim tylko po to, żeby sam przynosił zyski i uzasadniał swoje (a przy okazji i jego) istnienie.
Na czym opieram to przekonanie?
Na oglądaniu reklam właśnie.
No, tak, jest tu pewna sprzeczność, bo napisałem wcześniej, że tv rzadko oglądam, a reklam nienawidzę. To prawda, jednak...
Jeżeli już zasiądę, to nie jestem w stanie reklam uniknąć - niestety. Wcześniej próbowałem się bronić, wychodząc na fajkę, przełączając kanał, albo udając, że mam coś do zrobienia - gdzieś, gdzie nie dociera dźwięk z telewizora. Jednak lenistwo zwyciężyło, ktoś cwany wymyślił, żeby reklamy puszczać mniej więcej o tym samym czasie (na kilkunastu przynajmniej kanałach), a choć palę sporo, to stwierdziłem, że fajka co 20 min to jednak lekka przesada. W efekcie, chcąc, nie chcąc stałem się mimowolnym "oglądaczem" reklam.
Dlaczego nie wyobrażam sobie, żeby to co oglądam mogło komukolwiek przynosić jakiś zysk?
Z kilku prostych powodów. Nazwałbym je "trójcą świętą" polskiej reklamy telewizyjnej.
1. NACHALNOŚĆ Wspomniałem już o tym ale powtórzę - reklama jest dzisiaj istotą funkcjonowania telewizji. Pojawia się regularnie, mniej więcej co 20-30 min, niezależnie od tego, czy oglądasz film trwający 1,40 godz., czy serial 40 minutowy. Blok trwa kilkanaście minut, więc czasem człowiek zapomina, co oglądał przed nim.
Pokażcie mi reklamobiorcę, który będzie szczęśliwy z powodu zaprezentowania mu nowej lini podpasek, czy innych klopsów z torebki, w momencie, kiedy Kapitan America, ma właśnie przeskoczyć nad morzem płomieni. I z tego szczęścia postanowi dokonać zakupu, wyżej wspomnianych podpasek.
2. BEZCZELNOŚĆTu wydzieliłbym dwa nurty.
Po pierwsze - CZAS TRWANIA, Który woła o pomstę do nieba. "Zgodnie z treścią art. 16 ustawy o radiofonii i telewizji, reklamy i telesprzedaż nie mogą zajmować więcej niż 12 minut w ciągu godziny zegarowej"..
http://www.sprawnik....ama-telewizyjnaJak to obchodzą państwo od reklam? Ano rozdzielają poszczególne bloki tzw. reklamami społecznym, typu - "pomóżmy chorym dzieciom" albo prezentują zajawki swoich programów - dzięki temu, w jednym bloku mieszczą tak naprawdę bloki dwa, a całość trwa oczywiście dwukrotnie dłużej. Przodował w tym szczególnie Polsat i wszystkie jego podstacje ale od kilku lat TVN i jego satelity nie są gorsze (cała reszta również daje radę jakby co).
Oczywiście wszyscy, w głębokim poważaniu maja fakt iż "Umieszczanie reklam lub telesprzedaży podczas audycji nie może naruszać integralności audycji" (to samo źródło), bo cóż to jest ta integralność? Tego pewnie nie wie nikt - więc nikt się tym nie przejmuje.
Pokażcie mi reklamobiorcę, który przyklaśnie radośnie takim praktykom i skupi się na pochłanianiu informacji o nowym produkcie jakiegoś banku, który reklamuje albo Chuck Norris albo dwie animowane wiewiórki.
I w nadmiarze czasu wolnego, np. podczas trwania bloku reklamowego, pobiegnie założyć w nim konto.
Po drugie - GŁOŚNOŚĆ.
Jest przepis według, którego reklamy, którymi przerywane są programy, nie mogą być głośniejsze niż one same. I podobno nie są.
Śmiech na sali.
Chyba każdy zauważył, że to bajka, a nie rzeczywistość. Bo reklamy głośniejsze są.
Sa na to dowody (chociaż nikt z tym nic nie robi). Przykład?
Proszę bardzo
http://biznes.newswe...,80692,1,1.htmlKtoś z was słyszał o jakichś karach w związku z tą kwestią?
Ja nie -
http://prawo.gazetap...a_bezkarne.htmlNo i fajnie. Tylko pokażcie mi reklamobiorcę, który przyklaśnie takim praktykom i ucieszy się, że reklama tabletek na wzdęcia, wyraźniej dotrze do jego uszu, dzięki czemu będzie mógł bezbłędnie wymówić ich nazwę, co ułatwi ich zakup.
3. GŁUPOTA.I tu się zaczyna "temat - rzeka". I jest to chyba główny argument, dla którego nie wierzę, żeby KTOKOLWIEK, złasił się na jakikolwiek produkt reklamowany w tak ordynarnie odmóżdżony sposób. Poziom skretynienia reklam woła o pomstę do nieba. Też pracuję w branży "klient-nasz-pan" i czasem muszę się nagiąć do najgłupszych pomysłów moich zleceniodawców ale pewnych granic staram się nie przekraczać. Twórcy reklam nie mają najwyraźniej takich obiekcji.
Przykłady?
Żaden no problem...
REKLAMA ŻYWNOŚCI.Wszelkie te sosy, nabiały, słodycze, czy inne żarło.
Obowiązkowo - modelowa rodzinka. Najlepiej tatuś z głupim wyrazem twarzy (im głupszy, tym zabawniejszy - tak chyba sądzą twórcy), mamusia (zwykle nic dodać, nic ująć) i dwójka dzieci (chłopczyk z dziewczynką - musowo).
Jak pokazują, że produkt jest smaczny?
Tatuś - z obowiązkowo wysmarowaną danym produktem gębą od ucha, do ucha (tak jakby normalny człowiek nie mógł zeżreć serka, bez upaprania się nim po pachy)
Mamusia - z obowiązkowym uśmiechem - bo nic tak nie cementuje małżeńskiej miłości i nie podkreśla wartości produktu jak upaprana serkiem, gęba męża.
Dzieci - obowiązkowo podekscytowane do granic możliwości - bo nic tak dzieci nie ekscytuje, jak serek homogenizowany, na twarzy tatusia.
Tu uwaga, dla podkreślenia smaczności danego produktu niezbędny jest bon mot słowny w wykonaniu dziecka - dziewczynki zazwyczaj, najlepiej w formie lekko sepleniącej, żeby bardziej rozczulająco było.
REKLAMA ŚRODKÓW PIORĄCO / CZYSZCZĄCYCH.Proszki do prania, środki do odplamiania, kostki zapachowe i cały ten badziew.
Obowiązkowo - kobieta pracująca - matka Polka (chociaż przeważnie całkiem zadbana) z koleżanką / sąsiadką.
Jak pokazuje, że preparat jest skuteczny?
Najpierw zatroskana mina, bo "się poplamiło" - normalnie dramat i tragedia. Świat staje w miejscu, bo nie ma nic bardziej dramatycznego niż koszulka poplamiona trawą albo kibelek z zaciekami. W przypadku "że śmierdzi z kibla", twarz wykrzywiona przerysowanym obrzydzeniem. Na ratunek rusza sąsiadko-przyjaciółka, zwykle z pięciokilowym opakowaniem środka czyszcząco-piorąco-zmiekczjącego, które zawsze nosi przy sobie ja rozumiem, że kobieta bez takiego pojemnika z domu nie wychodzi ale 5 litrów zmiękczacza w torebce, jak się idzie do teatru?! Kto w to uwierzy?) , który to środek w mig rozprawia się z plamą / zaciekiem czemu towarzyszą animowane motylki, kwiatuszki i takie jakby fale pokazujące, że jest czysto, ładnie i pachnąco no i obowiązkowe "ochy" i "achy" pani odgrywającej rolę życia- produkt sprzedany.
Tu uwaga, zwykle matka Polka wyraża zatroskanie ale też i radość w obcym języku, co łatwo poznać można po tym, że głos, który słyszymy nie jest kompatybilny z mimiką ust. Swoją drogą chyba ten segment reklam ma najwyższy współczynnik "obcojęzyczności" spośród wszystkich. Nie chce im się kręcić z polskimi aktorami, czy kasy im szkoda?
REKLAMA LEKÓW.Wszystko to co łykamy żeby nam ulżyło na ból głowy, wzdęcia, strzykanie w stawach i inne przypadłości.
Tu wersji jest kilka ale obowiązkowo trzeba pokazać ogrom cierpienia twarzowego (które szczególnie dramatycznie wygląda w przypadku wzdęć i zgagi) i obrazowo przekazać jego skalę. Można to zrobić na dwa sposoby. Sposób obrazowy - w przypadku wzdęcia, zamiast bąka pokazać balonik i sposób dosłowny - w przypadku kataru, posłużyć się animowanym kisielem oblepiającym wszystko dookoła. Obserwując ten rodzaj reklam łatwo wytypować potencjalnych kandydatów do Oscarów, bo nikt, tak jak oni, nie potrafi (przy użyciu twarzy) pokazać skali dolegliwości, która akurat ich dotknęła. Wygrywa tu zdecydowanie ból głowy, bo ten pokazać najtrudniej - zwykle przewalając oczami i krzywiąc się niemiłosiernie.
Tu uwaga. Z niepokojem zaobserwować można trend zmierzający ku temu, żeby cierpiących aktorów zastąpić animacjami (o jakości niebezpiecznie ocierającej się o poziom PIXAR'a, czy innego AVATARA). Uważam, że to zły kierunek jest, bo PIXAR pojęcia nie ma o cierpieniu, a łamiący się w pół dziadek, którego strzykło w krzyżu - i owszem.
REKLAMA BANKÓWWiadomo o co chodzi.
Tutaj jest naprawdę na bogato (ale to chyba tylko dlatego, że banki stać)
Mamy więc do wyboru: mini fabuły, z napięciem budowanym w skali The Walking Dead - typu: "rany boskie, co się stanie z naszą lodówką jak nam prąd wyłączą, na szczęście mogę zapłacić przez komórkę, jaka ulga".
Albo powrót do dzieciństwa typu: "przygody dwóch prześmiesznych wiewiórek, które w sposób przezabawny zamieniają orzeszki na lokaty, a żołędzie to normalnie im tak procentują, że aż strach".
Ewentualnie znane twarze, czyli aktorzy z pierwszej ligi światowej, którzy za cel życia i misję, postawili sobie wyedukowanie nasz naród w kwestii :"oszczędzajcie w tym banku ludzie, bo normalnie to bym tu wcale nie przyjechał, gdyby nie ta okazja, która z przyjemnością wykorzystałem, bo warto".
Tu uwaga, banki wzięły się na sposób i żeby na nas zbyt nachalnie nie naciskać, to teraz reklamują się tak, że niby to wcale nie chodzi im o naszą kasę ale raczej żebyśmy ogólnie finansowo w plecy nie byli zużywając za dużo wody, czy tam innego światła z żarówki i tylko gdyby nam zostało z tego niezużywania, to ostatecznie możemy sobie jakąś lokatę u nich gruchnąć.
itd. itp.
Nie chce mi się dalej znęcać, żeby nie robić z tego elaboratu - te przykłady i tak wystarczą, żeby pokazać, co mam na myśli.
Tak więc, podsumowując i zbierając do kupy to co napisałem.
Trudno mi uwierzyć, że znajdzie się ktoś, kto bombardowany tymi tonami badziewia, z wypiekami na twarzy pochłania "myśl" (cudzysłów użyty nieprzypadkowo) z nich płynącą, a co więcej, marzy o tym, żeby zagościło on w jego domu.
No, chyba, że ja jakiś nienormalny jestem i mylę się okrutnie?