Zapominasz ciągle o jednym. Twoje negatywne uczucia wiążą się ze zbyt długim i częstym emitowaniem CAŁYCH BLOKÓW REKLAMOWYCH. Drażni Cię natomiast tylko kilka z dziesiątek czy setek emitowanych reklam, a to już jest dowód na to, że nie wszystkie są całkowicie do luftu. Nie masz alergii na reklamę samą w sobie, a na powiedzmy ruchomą kropkę w TVNie i tablicę z napisem Reklama.
No, dokładnie - o tym piszę od początku. Ja nie neguję samej idei reklamy jako takiej. Neguję sposób w jaki ta idea wprowadzana jest w życie. Niechby były sobie te bloki reklamowe pomiędzy programami / filmami. Konkretnie, o oznaczonych godzinach i precyzyjnie podanym czasie trwania. Wtedy miałyby one sens, kto chciałby ten by je sobie oglądał, kto nie - ten poszedłby na siku.
Myślę, że nie muszę Ci tłumaczyć dlaczego tak się nie dzieje?
Już samo to, świadczy o tym, że jest w tym wszystkim drugie dno.
Jeśli chodzi o jakość spotów, to muszę powiedzieć, że łatwiej byłoby mi wymienić te, które mnie nie irytują, niż odwrotnie (i parę palców by mi jeszcze zostało)
I to niezależnie od tego, czy prezentują produkty będące w kręgu moich zainteresowań.
A ile mijasz bilboardów jadąc do pracy? Ile z nich zapamiętałeś? Nic nie pobije efektu ruchomej reklamy. Uśmiechnięte mordy, mimika twarzy, ciepły głos, śmiech, za jakiś czas pewnie nawet zapach itd itp... Tego plansza nie przedstawi i na pewnie nie będzie Ci się kojarzyć w równym stopniu co laska w mini, czy maczo w kabriolecie jadącym przez Monte Carlo z jeszcze lepszą laską, która to na ekranie kocha go na zabój i zrobi dla niego wszystko.
Znów rozmawiamy o emocjach towarzyszących prezentacji danego produktu. Czyli są one niebagatelnym czynnikiem pozwalającym na utrwalenie się danej marki w umyśle potencjalnego klienta. A skoro tak, to tłumaczenie, że w wywoływaniu odpowiednio pozytywnych skojarzeń przeszkadza "księgowy" jest kiepskim wykrętem. Bo, gdyby rzeczywiście miało to znaczenie, to nie byłoby tematu żeby wyłożyć na to więcej kasy. Nie da się czegoś robić dobrze "na pół gwizdka".
No, chyba, że wcale nie chodzi o kojarzenie marki z emocjami, bo klient i tak kupi towar - nawet ten kiepsko reklamowany.
W takim przypadku zasadne byłoby podejrzenie, że reklama działa jakby dla samej siebie - bo tak trzeba i już.
Masz towar, to go reklamuj, bo reklamuje go też twój konkurent.
Nie będziesz reklamował - on wygra.
Będziesz reklamował rzadziej - on wygra.
Za bardzo przyłożysz się do jakości spotu - on wygra.
Rozumiesz?
Taka sztuka dla sztuki. Ktoś kiedyś uznał, że bez reklamy się nie da i tak to leci. OK - na początku być może miało to sens.
Ale powiedz mi dlaczego, skoro taka np Coca Cola smakuje dokładnie tak samo jak przed kilkudziesięciu laty, w dalszym ciągu się ją reklamuje? Bo zmienił się kształt butelki? To ma być argument żeby ją kupić? Nie - bo konkurencja nie śpi.
Tak naprawdę, obecnie reklama nie jest produkowana dla konsumenta, ona jest produkowana przeciwko konkurencji.Jednocześnie wokół reklamy wyrósł cały rynek tych psychologów od biznesu, firm producenckich, agencji badania rynku i takich tam.
Sztuka dla sztuki.
Istnienie jednych ma uzasadnić istnienie innych, którzy to inni uzasadniają istnienie tych pierwszych. I kółko się zamyka.
Klient / telewidz jest im potrzebny tylko jako swoistego rodzaju listek figowy. I dlatego z nim się nie liczą
Jak napisałem, reklama ogólnie kojarzy ci się z czymś złym, ale to najczęściej nie jest wina samego spotu. To jest wina uczucia irytacji które się pojawia w chwili emisji tablicy z napisem REKLAMA. Bo powiedz szczerze, ile masz produktów z czarnej listy których w życiu nie kupisz, bo aż tak zniesmaczył Cię sam spot reklamowy?
Racja.
Nie zmienia to jednak faktu, że efekt jest ten sam. Niechęć. Bo irytacja pozostaje, a ja nie analizuję jej powodu.
Co do "czarnej listy"...
To nie jest tak, że jakichś produktów nie kupuję dlatego, że ich reklama mnie irytuje - byłoby to niemożliwe głównie z tego powodu, że nie znajdziesz teraz chyba produktu, który nie byłby reklamowany. Coś muszę jeść, coś muszę pić, czymś muszę umyć talerze.
Polega to raczej na zaspokajaniu potrzeb, przeze mnie zdefiniowanych w danym momencie. Skończył mi się płyn do mycia naczyń, więc idę i go kupuję. Zwykle ten sam, co poprzednio - bo skoro poprzedni zmywał dobrze, to nie potrzebuję eksperymentować na kolejnym.
To tak jak z tą pralką.
Żeby ją kupić, nie potrzebowałem reklamy. Wystarczyła odrobina więcej zaangażowania z mojej strony. Owszem oglądałem równiez te, które były reklamowane ale, uwierz mi na słowo, dopiero wtedy zwróciłem uwagę na ich reklamę kiedy skojarzyłem, że widziałem je w sklepie
A powinno być (przynajmniej w założeniu) odwrotnie. To reklama powinna była skierować moją uwagę na produkt sklepowy.