PODRÓŻ W GŁĄB JASKINI UMYSŁU
Hipnoza
(ciąg dalszy...)
Wydarzenia z 4 października 1985
Data seansu: l marca 1986 PACJENT: Whitley Strieber
PSYCHIATRA: dr med. Donald Klein
(Jest to wierny zapis mojego pierwszego seansu hipnotycznego. Nie opuściłem ani słowa. Są to wyniki hipnotycznej retrospekcji, której poddano moją pamięć.) Dr Klein rozpoczął od dnia Święta Pracy. W miarę jak coraz pewniej odpowiadałem na jego pytania, stopniowo kierował rozmowę na temat tamtej nocy.
— Przejdziemy teraz do początków października, dokładnie pierwszego października 1985. Powiedz mi, gdzie się teraz znajdujesz.
— Pracuje nad książką o Rosji.
— Nad jaką książką?
— O Rosji.
— Co to za książka?
— Powieść rozgrywająca się w Rosji. Mam niezły pomysł. Pracuję nad tą książką.
— Gdzie się znajdujesz?
— Jestem w swoim mieszkaniu, w mieście.
— Masz jakieś plany na weekend?
— Tak, mamy zamiar zabrać Jacquesa i Annie na wieś i mam problem, czy Jacques zmieści się do jeepa.
— Kim są Jacques i Annie?
— Jacques jest naszym przyjacielem. Annie to jego dziewczyna.
— Teraz jedziecie na wieś.
— Zgadza się.
— Jeepem?
— Tak, to Jeep Wagoneer. Obyło się bez kłopotów. Annie okazała się bardzo drobna, jest więc dość miejsca dla Jacquesa. Rozparł się na tylnym siedzeniu obok mojego syna, który jest tym zachwycony, ponieważ uwielbia Jacquesa. Włączyłem magnetofon, ale nikomu to nie odpowiadało, rozpocząłem więc rozmowę:
— Zapraszam wszystkich na kolację. Sklepy są już zamknięte. Pójdziemy do... Chcecie iść do „Top of the Falls"?
Długo nie mogliśmy się zdecydować, ale pamiętam, że w końcu pojechaliśmy do „Top of the Falls".
— Przejdź teraz do tamtego wieczoru.
— Dobrze.
— Jak się czujesz?
— O, bawię się doskonale.
— Jak daleko jest z restauracji do waszego domku?
— Niedaleko, jakieś piętnaście minut. Jedliśmy kolację. Anna, nasz syn, wszyscy dobrze się... ja się dobrze bawię. Jacques też jest zadowolony.
— Jesteście już z powrotem w domu.
— Tak.
— Idziesz już spać.
— Tak. Mam na nogach swoje kapcie. Mieliśmy wszyscy wziąć gorącą kąpiel, ale jestem zbyt zmęczony. (Wyobraziłem sobie, że leżę w łóżku i zwracam się do żony.) Mój Boże, kto mi kazał wydawać tyle pieniędzy w restauracji.
— Co się dzieje, kiedy już leżysz w łóżku?
Zaraz... (Długa przerwa.) Ach, budzę się w środku nocy... Nie rozumiem. Ha, czyżby coś mignęło za oknem? (Miałem na myśli ośmiokątne okienko u zwieńczenia łukowatego sklepienia w pokoju dziennym, znajdujące się około dziewięciu metrów nad podłogą. Wychodzi ono na ścianę lasu i widać je z naszego łóżka.) Co to jest, do diabła? Coś mignęło za oknem! Nic nie ma... O mój Boże. Anna, dom się... Coś...
— Coś mignęło za oknem?
Coś wielkiego. (Zaczynam krzyczeć.) Nie, to było światło!
(Nieco spokojniej.) To nie było za oknem, nie mogło być za oknem. Kładę się z powrotem spać. Myślę, że z piecem wszystko w porządku. To musiało być światło na podwórzu. Myślę teraz... Kto to jest, do cholery? (Mój wzrok padł w odległy kąt sypialni, gdzie ujrzałem niewyraźny kształt postaci mierzącej jakieś dziewięćdziesiąt centymetrów, stojącej w głębokim cieniu.) Jest tu ktoś? (Przerwa.) Czy tam ktoś stoi? To niemożliwe. Wiesz, patrzę na to coś. Chyba... chyba mi się to nie podoba. (Długa przerwa. Otwieram oczy.)
— Odpręż się. Zamknij oczy. Odpręż się. Masz się zrelaksować, nie otwieraj oczu. Odpręż się. Teraz powiedz nam, co zobaczyłeś.
— Zobaczyłem coś, co wyglądało jak zakapturzona postać, stojąca pod ścianą w narożniku naszej sypialni. (Wpadam w panikę.) Nie chcę, żeby tam stała! Nie chcę! Proszę! Boże, ona... co ona mi robi? Przestań! Och, przestań! Co ona mi robi? (Krzyk trwający dwadzieścia sekund.) (Nie przypominam sobie, by w jakimkolwiek momencie mojego życia ogarnęła mnie taka panika, jak podczas tej hipnozy. Ujrzałem jak ów kształt przemknął przez pokój i, wstrząśnięty do głębi, zdałem sobie sprawę, że jest to zupełnie mi nieznane stworzenie wbijające we mnie wzrok znad krawędzi mego własnego łóżka w środku nocy, po czym spontanicznie wyrwałem się spod hipnozy. Żadne znane mi słowa nie są... nic w ogóle nie jest w stanie
odzwierciedlić moich uczuć w tym momencie. Mogę jedynie powiedzieć, że cofnąwszy się tam myślami ponownie doświadczyłem strachu w formie tak pierwotnej, dogłębnej i przytłaczającej, że nigdy nie przypuszczałbym, iż tak intensywne doznania w ogóle są możliwe.)
— Czuję się, jakbym za chwilę miał zwymiotować. Przepraszam. O Boże. Aż do tej chwili nie miałem pojęcia, że coś takiego jest w moim domu. (Łkanie.) O Jezu. O Boże. Przestraszył mnie jak wszyscy diabli. Przepraszam, nie spodziewałem się, że będzie aż tak źle, jeśli...
Przygotowałem się na strach, ale dwudziestego szóstego. Nie wiedział, że coś dostało się do mojego domu. Już dobrze... To stało tam.
— Możesz nam o tym opowiedzieć?
— Wiesz, jest ciemno. To wygląda jak mały człowieczek z kapturem na głowie, lub czymś podobnym. Wygląda zupełnie jak ten, no wiesz, nie ma głowy... jest czymś przykryty. Podchodzi do łóżka i przykłada coś do..., nie do mojej głowy, ale — rozumiesz —jakby
prosto do mojego mózgu. To wydaje dźwięk, coś jakby głos. To straszne! (Demonstruję dźwięk: trzeszczący, piskliwy odgłos.) Coś w tym rodzaju, prosto w mój mózg. To wręcz przerażająco obrzydliwe. Stał przy mnie i tak właśnie robił.
— Co robił?
— Nie potrafię określić. Musiałbyś mnie znowu zahipnotyzować, może przypomniałbym sobie, co do mnie mówił. Słowa formowały się w moim umyśle. Zupełnie jakby miał mały przedmiot, który wydawał dźwięk przytknięty do mojej skroni. Myślę, że właśnie tak było.
— Krzyczałeś, kiedy do ciebie mówił?
— Krzyczałem. Tak, krzyczałem. (To pytanie zdezorientowało mnie, ponieważ, jak się okaże za chwilę, w rzeczywistości postać wcale do mnie nie przemawiała.) Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego pozostali... nie pamiętam, byłem zupełnie pewien, że krzyczałem.
— Czy pamiętasz, co działo się z twoją żoną?
— Nie widzę jej, jestem zwrócony twarzą do tego stworzenia. Czy nadal jestem pod hipnozą?
— Nie.
— Przysięgam na Boga, trudno mi uwierzyć, że to się działo naprawdę. Ale działo się rzeczywiście. Jakieś światło przesunęło się za oknem, a potem zobaczyłem blask jaśniejący na placu za oknem. Wydawało mi się, że wstałem z łóżka, ale teraz nie jestem tego
pewien. Zdawało mi się też, że widziałem poświatę na suficie, ale teraz w to wątpię. Sądzę, że od początku wiedziałem, że wpada on przez okno, to znaczy ten blask, ale w jakiś sposób nie chciałem się do tego przyznać. Od początku było oczywiste, że to nie pożar. A on... nie
wiem, co on robił. Będę z wami szczery... naprawdę nie potrafię... hmmm, nie mogę tego zrozumieć. Byłem przerażony. Ale on nie... Miał coś na sobie, coś jakby, no wiecie, był czymś nakryty. Jestem roztrzęsiony.
— To zrozumiałe.
— Wiesz, nie pojmuję tego. To znaczy... owszem, rozumiem, że takie przeżycie może człowieka wystraszyć. Ale czy chcesz, byśmy to kontynuowali?
— Jeśli nie masz nic przeciwko temu...
— Absolutnie nie.
— W porządku.
— Chcę powiedzieć, że prawdopodobnie przeszedłem już najgorsze, bo kiedy to zbliżyło się do mnie po raz pierwszy, dosłownie zmartwiałem ze strachu.
Odezwał się Budd Hopkms:
— Zwykle tak bywa. Pierwsze chwile są najgorsze. Potem idzie już znacznie łatwiej.
— Jak zachowywałem się pod hipnozą?
— Byłeś świetny.
— Znakomicie. Nie trwało to chyba długo? Było mi bardzo przyjemnie.
— Zawsze tak jest.
Przyznam, że zadziwiłeś mnie. Myślałem, że dopiero wyjaśniasz mi, jak to się odbędzie, a już w następnej chwili nie mogłem utrzymać otwartych oczu.
— To bardzo proste. Kiedy już zrozumiesz zasadę, możesz to robić nieomal na zawołanie. Teraz spójrz na mój palec. (Po chwili znów byłem zahipnotyzowany.) Jeżeli zobaczysz coś przerażającego, masz pozostać uśpiony. Będziesz nadal spał, ale powiesz nam, co
czujesz. Noc czwartego października, obudziłeś się. Właśnie się obudziłeś. Widzisz światło. Coś znajduje się w twojej sypialni.
— Jest ciemno.
— Powiedz mi, co widzisz.
— Widzę go. Podchodzi do łóżka. Chyba nie ma dobrych zamiarów. Jest niewysoki. Stoi nie opodal lampy. Patrzą na mnie duże oczy. Duże, skośne oczy. Nie ma włosów. Patrzy na mnie. Ma w ręce coś w rodzaju linijki ze srebrną końcówką. Dotyka mnie. Widzę obrazy. (Długa przerwa.) Widzę, jak świat rozpada się na kawałki. Widzę, jak eksploduje mój dom, kiedy on dotyka mnie tym przedmiotem. (Płaczę.) Jezu, to potężny wybuch z purpurowym jądrem ognia i białym obłokiem dymu wokół!
Zapamiętany głos: — Oto twój dom. Oto twój dom. Wiesz, dlaczego tak się stanie.
— Wiem. (Płaczę.) Dlaczego mnie nie lubisz? Dlaczego mnie nienawidzisz?
Dr Klein: — Kto tak powiedział?
— Ja. (Przerwa.) Dlaczego, kiedy przykładasz to coś do mojego ciała, cały świat wybucha? To właśnie chcę wiedzieć. O co tu chodzi? (Odczułem gwałtowne pytanie wewnątrz siebie — bez słów.) Nie wiem, o co chodzi. Kiedy nastąpi wybuch? Co wybuchnie? (Przelotny obraz niego synka.) Wiem już, co wybuchnie. Wiem już wszystko. (Ponowne dotkniecie.) O, zieleń. Pokazuje mi park. Widzę mojego syna. Co to ma z nim wspólnego? Czy to Antychryst? O co chodzi, do cholery?
Głos: — Nie chcę cię skrzywdzić.
— Wiem, że nie chcesz. Wiem, że mnie nie skrzywdzisz. Przestań! Ach! Dom się pali! Mój dom w płomieniach? Nie, chyba nie. To brzmi dość głupio. Skąd mi się to wzięło?
— Coś wyrwało cię ze snu. Co to było?
(Spontanicznie ocknąłem się z hipnozy.)
— Ekslozja. Wiedziałem; byłem na nią przygotowany. Wiedziałem nawet, kiedy nastąpi. On wyjął coś, jakby igłę i machnął mi tym przed nosem ruchem, jakim zapala się zapałkę, a to wydało odgłos podobny do wybuchu — bach! Pomyślałem wtedy, że dom się pali.
Budd Hopkins: — Czy po tym wybuchu nadal znajdował się w twoim pokoju?
— Nie wiem, nic więcej nie pamiętam. Mówiąc, że dom się pali, wyskakiwałem już z łóżka.
— To był wybuch, który Anna i twój syn...
— Myślę, że oni też go słyszeli. Tak. Zrobił to za pomocą tej igły. Machnął nią w powietrzu.
— W jakim celu pokazywał ci te obrazy?
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Były to przerażające wizje.
— Coś jak Warday (Nawiązanie do mojej książki o tym tytule).
— Powiem, co czuję: sądzę, że pokazał mi przyszłość naszego świata, ot co.
— A ta zieleń, o której mówiłeś?
— Tak, wielka, zielona równina. Kiedy ją ujrzałem, natychmiast się odprężyłem. Widziałem synka w tym parku. Był szczęśliwy. To właśnie zobaczyłem. Ale...
— Co cię gnębi?
— Myślę, że park symbolizuje śmierć, a on znajduje się tam, ponieważ umarł. Tak mi się wydaje.
— Dlaczego park miałby symbolizować śmierć?
— Nie wiem. Takie odniosłem wrażenie.
— A ten obraz rozlatującego się świata?
— To ciekawe. To raczej nie był koniec świata. Muszę trochę ochłonąć. Ktoś mi zasugerował, że to koniec świata. To był szkarłatny ogień, wielki, szkarłatny, szalejący płomień otoczony
kłębami dymu strzelającymi na wszystkie strony. A oni powiedzieli mi, że to koniec naszego świata. To znaczy, Chryste, chyba mamy do czynienia ze środkami halucynogennymi.
Budd Hopkins: — Bez wątpienia. Innym również zaaplikowano podobne wizje.
— Wizje, czuję teraz niewyobrażalną ulgę. Jak to dobrze wszystko sobie przypomnieć. Niełatwo z tym żyć, ale cieszę się, że mam to za sobą. Nie muszę się już przed tym bronić.
To zrozumiale.
Słuchajcie, w listopadzie śniło mi się, że całe Cleveland wyleciało w powietrze. Przypomniałem sobie tamtą eksplozję, ale było to mniej niepokojące, ponieważ chodziło tylko o jedno miasto.
Starałem się oswoić z tą wizją. Mówiłeś, że ten stwór nie miał wcale włosów.
Tak, miał łysą głowę i chyba skośne oczy. Trudno mi to stwierdzić na pewno, gdyż wciąż przykładał mi ten przedmiot do głowy. Reagował w ten sposób na prawie każdy mój ruch.
— I wtedy pojawiały się wizje?
Tak, właśnie wtedy widziałem te obrazy. Początkowo sądziłem, że przemawiał do mnie za pomocą tego przedmiotu, ale kiedy mnie zahipnotyzowałeś okazało się, że to wrażenia wzrokowe. Miał taki mały przedmiot, coś w rodzaju linijki ze srebrną końcówką. Musiało
to być srebro, gdyż pobłyskiwało w ciemności panującej w pokoju. Czy kiedy mówiłeś, że w sypialni jest jasno, zapalałeś tu jakieś światła?
— Nie.
— Bo tam było ciemno. Bardzo ciemno.
— Wydawało mi się, że mówiłeś, iż było jasno.
— Hmm... odniosłem wrażenie, że miał coś na sobie. Tak jakby... Kiedy spojrzałem... Byłem przestraszony tym, że prawdopodobnie stał już tam od pewnego czasu. Nie twierdzę, że chciał mnie zastraszyć, a chyba raczej ostrzec. Takie odniosłem wrażenie. Było to bardzo stanowcze ostrzeżenie, a może wcale nie... Może gdybym nie zaprzątał sobie głowy wojną nuklearną i żył spokojnie i szczęśliwie, zupełnie inne wizje powstałyby w moim umyśle, gdy mnie dotykał? Wiecie, o co mi chodzi?
Budd Hopkins: — Widoczne są paralele z...
— Z moimi własnymi obawami. Właśnie.
— Poświęciłeś im ogromnie dużo czasu, pracując nad Warday.
— Może ten gość przeprowadził na mnie test psychologiczny? Czy to możliwe? To znaczy, może on faktycznie badał mnie jak hipnotyzer, używając tego srebrzystego przedmiotu tak jak ty palca. Jak sądzisz?
— To jedno z możliwych wyjaśnień.
— A może wszystko było równie dobrze halucynacją? Ale w to akurat nie wierzę.
— Gdzie dokładnie cię dotykał?
— Tutaj. (Dotknąłem punktu na czole, tuż nad nasadą nosa.) Dosadnie tutaj. I za każdym razem, gdy mnie dotknął, pojawiały się obrazy. Budd Hopkins: — Nie miałeś czasu, by zebrać myśli między tymi obrazami?
— Nie, wszystko działo się zbyt prędko.
— Czy to były wrażenia wzrokowe?
— Tak, to były wizje.
— Nie słowa?
— Absolutnie nie. To były obrazy.
(Zamilkłem zbity z tropu natłokiem obrazów.)
— Whit?
— Słucham?
— Opisałeś dwie wizje. Czy były inne?
— Tak, ale pozostałe są tak pogmatwane, że nawet nie pamiętam, czego dotyczyły. Wiesz, coraz bardziej nabieram przekonania, że były to zobrazowania moich największych lęków, wydobyte z zakamarków mojego umysłu: takich jak wojna nuklearna czy śmierć syna. Jest tam coś jeszcze, być może strach tak wielki, że tracę wszelką orientację, nawet będąc pod hipnozą. Budd Hopkins: — Mówiłeś na początku, że postać, którą zauważyłeś, miała na głowie coś w rodzaju kaptura.
— Owszem, ale kiedy podeszła bliżej, ujrzałem jej twarz.
— Mówiłeś też, że ma łysą głowę.
— Tak? Naprawdę?
— Naprawdę.
— No cóż, wydawało mi się, że głowę ma nieowłosioną i dość dużą przy swoim niewielkim wzroście oraz że jej oczy są nawet bardziej skośne niż u Azjatów. I że są zupełnie... że ich spojrzenie przeszywa na wskroś. Twarz miała niemal srogi wyraz. Nie jestem pewien, ale chyba przyszło mi na myśl, że to głowa owada. Chociaż nie, przypominała raczej ludzką, pomimo wielu cech właściwych insektom. Czy wyrażam się dość jasno?
— O, tak. Czy kiedykolwiek przedtem widziałeś podobną twarz?
— Nie jestem pewien. Pamiętam jedynie, że przed laty czytałem coś na ten temat w magazynie „Look". The Incident — artykuł Johna Fullera o ludziach wziętych na pokład przez kosmitów. To wszystko. Nie wiem nawet, czy były tam jakieś ilustracje.
— Jesteś pewien, że nigdy przedtem nie widziałeś podobnego wizerunku? Może w książce, którą masz?
— Nie, tam nie ma takich ilustracji. Raczej nie.
Budd Hopkins: — A książka Hynka? Wydaje mi się, że jest tam rysunek. (Miał na myśli słynną książkę doktora J. Allena Hynka The UFO Experience, którą, jak sądził, czytałem.)
— Nie czytałem jej. Z drugiej strony, w naszej kulturze jest taki natłok informacji... Możliwe, że gdzieś to widziałem, chociaż naprawdę nie sądzę — wyglądało zbyt realistycznie. Wydaje mi się, że prawdopodobne, by był to wizerunek zobaczony gdzieś przez przypadek. Mógł być bardzo realistyczny, a mimo to mógł powstać w twojej...
— A jeśli ilustracje były zgodne z rzeczywistością? Istnieje przecież taka możliwość.
— Zgadza się. Możliwe również, że to coś niezgłębionego, co usiłujesz uchwycić poprzez nadanie mu formy czy kształtu.
— Tak, to prawdopodobne.
— Chciałbym, żebyśmy teraz wrócili do tamtej sceny i sprawdzili, czy uda nam się wydobyć na jaw pozostałe wizje.
— Dobrze.
— Zdaję sobie sprawę, że to męczące, więc jeśli pragniesz się wycofać na tym etapie...
— Nie. W ogóle nie chcę się wycofywać. Jestem zdecydowany przejść przez to od początku do końca. Dowiemy się znacznie więcej, zwłaszcza teraz, kiedy wiem, że to zdarzyło się naprawdę. Byłbym wysoce nieodpowiedzialny, gdybym teraz zrezygnował.
— Obawiam się jedynie, że tempo może okazać się zbyt wysokie. Nie chcę, abyś zdobywał się na heroiczne wyczyny.
— To nie jest sprawa heroizmu. Chodzi raczej o to, że nie
zamierzam wyjść z kina przed końcem seansu. (Ponownie zostałem zahipnotyzowany w ten sam sposób co poprzednio. Zajęło to niecałą minutę.)
— Chcę teraz, byś wrócił do punktu, w którym ukazują ci się różne obrazy. Tym razem zobaczysz je jak na zwolnionym filmie. Wszystko będzie się działo bardzo powoli, bardzo powoli i bardzo wyraźnie, bardzo wyraźnie. Powiedz mi, co widzisz.
— Świat zamienia się w czarną ognistą kulę. Zupełnie jak kropla benzyny wybuchająca na tle nieba. I wszystkie te... warkocze dymu tryskające na boki... jak ogromne dymne rogi. A my wszyscy jesteśmy tam — dokładnie w centrum szkarłatnego płomienia. Teraz ten przedmiot wchodzi w pole mego widzenia. To on odjął go od mojej głowy. Znów zaczynam się go bać. Teraz widzę... park. Mój chłopak siedzi tam na trawie... cały rozdygotany; do tego porusza się tak, jakby skrępowano mu ręce. Ma niesamowite oczy. (Wydawały się całe czarne, zupełnie pozbawione białek.) Muszę tam iść, podnieść go, pomóc mu. On umrze, jeśli mu nie pomogę. (Długa przerwa.)
(W tej chwili pojawiły się bardzo deprymujące obrazy dotyczące śmierci mego ojca. Nie odzwierciedlały one faktycznych zdarzeń, lecz mój podświadomy strach przed tym, jak scena ta mogła wyglądać.)
C.D.N.
Użytkownik Traper edytował ten post 21.11.2006 - 21:28