A po swojego rodzaju apatii związanej z niemożnością dotarcia nawet do bezpośrednio zainteresowanych osób, zafundowałem sobie śmiertelną chorobę, z którą obecnie się borykam (mam nadzieję, że wychodzę z niej), co ma związek z kolejnymi dziwnymi zdarzeniami w tym przede wszystkim z czymś, co można by nazwać „Bliskim Spotkaniem V Stopnia”, które zaistniało 9 Lipca 2012 roku w Kanadzie gdzie mieszkam od prawie 25lat.
W niedziele 8 Lipca pojechałem z moją żoną Danutą do znajomych mieszkających w New Westminster, British Columbia (jedno z satelitarnych miast tak zwanego „Wielkiego Vancouver” (Greater Vancouver) i do naszego domu przy 72A Avenue, Surrey, BC (ok. 20 km.) wróciliśmy między 23 a północą. Noc była parna, ale i gorąca, zmęczeni zasnęliśmy dość szybko, ze snu wyrwała nas około 2- 2, 30 w nocy burza ( przez całe 25 lat w Kanadzie przeżyłem zaledwie może 10 burz w tym ok. 5 w ostatnich kilku latach). Wstałem, więc aby na patio poskładać i pochować pod parasol krzesła, żona wróciła do łóżka a nasza kotka schowała się pod łóżko.
Kiedy w deszczu składałem krzesła poczułem nieodparte pragnienie wejścia na roztaczający się za płotem mojej posesji przyszły park (ustalony, jako park, lecz jeszcze miasto nie posiada funduszy na jego realizację?. Tak, więc prawie pół świadomie (dziwny rodzaj jakiegoś transu lub odrętwienia) poszedłem poprzez garaż do tylnych drzwi a dalej przez płot (drewniany 6 ‘ ok. 170 cm.) z przejściem w stronę „parku” nie było problemu gdyż do płotu są przyłączone boczne płotki z furtką.
Kiedy przeskoczyłem w wysokie trawy rosnące za płotem ( wysokość człowieka) w powstałym już błocie zgubiłem papcie, lecz jakoś tym się jeszcze nie przejąłem (chyba nie całkiem byłem tego świadomy) boso przedarłem się poprzez trawy jakieś 200m (na wschód) zbliżając się do czegoś dziwnego o sino –błękitnym świetle, kiedy zbliżyłem się do tego czegoś na odległość ok. 2-3 m. zatrzymałem się (nie pamiętam abym odczuwał strach, może jedynie jakieś zainteresowanie. Obiekt był czymś (jak mi się obecnie wydaje) w rodzaju urządzenia lub przekaźnika (raczej nie była to istota) o wysokości ok. 2, 5- 3 m. proste z dołu tubowa te do jakiejś ¾ swej wysokości z niewielkim zwężeniem zakończonym owalnie, emitowało to coś jakiś rodzaj sinego światła (jakby fluorescyjnego). Byłem jak w transie hipnotycznym i zdawałem się komunikować z tym czymś ( bezdźwięcznie przekazywało mi obrazy, coś w rodzaju przekazu telepatycznego). Czułem coś w rodzaju upewnienia i jakby odnowienia kontraktu (współpracy), kiedy ocknąłem się była ok. 6 rano stałem całkowicie przemoczony na środku trawiastego przyszłego parku, wróciłem chodnikiem do domu (musiałem obejść go gdyż jedynie z tyłu domu były otwarte przeze mnie drzwi) wykąpałem się, lecz już nie potrafiłem zasnąć. Kiedy wstała moją żona ok. 9 rano opowiedziałem jej zajście i razem z nią poszliśmy na miejsce zdarzenia (robiąc kilka fotografii) później poszedłem z drugiej strony płotu gdzie znalazłem zabłocone papcie i siedząc na balkonie (jedząc śniadanie) usiłowałem skontaktować się ze znajomym (Robert Spicer) czynnie działającym w ufologicznej organizacji MUFON (The Mutual UFO Network). Nie udało mi się z nim jednak skontaktować gdyż ok. południa przyjechała ekipa 3 ludzi z City (ludzie zajmujący się strzyżeniem trawników w mieście) i wielkimi samobieżnymi kosiarkami skosili całe pole (z reguły wcześniej robili to dopiero we Wrześniu) może zrobiono to wcześniej gdyż niedługo później (we wtorek) zaczęto malować płot.
Po późniejszych kilku seansach hipnotycznych pojąłem cześć związków łączących mnie z tym dziwnym zjawiskiem jak i fakt, iż jeszcze żyję, choć można by powiedzieć, że żyje na kredyt, albowiem statystycznie przeżywaną do 5 lat chorobę (Mielofibroza) zdiagnozowano u mnie ponad 5 lat temu.
Użytkownik Erik edytował ten post 07.12.2013 - 18:27