Skocz do zawartości


Zdjęcie

POLSCY KAMIKAZE - historia mało znana.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
8 odpowiedzi w tym temacie

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Już od jakiegoś czasu zabieram się do napisania tego tematu, bo dotyczy mało znanego i interesującego epizodu z czasów II Wojny Światowej, a konkretnie z dni poprzedzających jej wybuch.
Ale na początek - krótkie wprowadzenie.

Definicja słowa kamikaze.

"Kamikaze, shinpū (jap. 神風 spotyka się spolszczoną formę kamikadze?) – specjalne japońskie, wojskowe formacje okresu II wojny światowej. Jednostki kamikaze należały do Armii (w tym do jednostek lotniczych) i Marynarki japońskiej. Żołnierze kamikaze poświęcali swoje życie w ataku na nieprzyjaciela, zazwyczaj będąc za sterami specjalnie przystosowanych do tego celu samolotów lub jednostek wodnych. Ataki kamikaze określane są czasami jako „ataki samobójcze”, wbrew temu określeniu samobójcza śmierć nie była celem samym w sobie. Zadaniem kamikaze było zadanie jak największych strat nieprzyjacielowi, śmierć samego atakującego było konsekwencją takiego ataku, a nie jego podstawowym założeniem".

źródło

Etymologia nazwy.

"Kamikaze – słowo prawdopodobnie najczęściej kojarzone z japońskimi pilotami-samobójcami. Niewielu ludzi wie jednak o prawdziwym pochodzeniu nazwy, czyli o tym, że pierwotnie była określeniem tajfunu, przyrodniczego zjawiska, raczej niszczycielskiego niż przyjaznego człowiekowi."
(...)
"Pod koniec XIII wieku ekspansja Mongolii sięgnęła wschodniego wybrzeża Azji. Kubilaj Chan zaczął słać poselstwa do cesarza Japonii, aby ten uznał wasalny status swojego państwa wobec Mongolii. Pierwsze poselstwo zostało zatrzymane przez Koreańczyków, którym nie po drodze było stanie się buforem pomiędzy Mongolią, a jej wasalem. Kolejne (wysłane w 1268 roku) zostało odrzucone przez cesarza, który dowiedziawszy się o celu wyprawy, odprawił ją nie czytając nawet wysłanego przez Kubilaja listu. Dwa kolejne poselstwa (1270 i 1271) zostały zawrócone tuż po zakotwiczeniu u wybrzeży Japonii. Tego dla Kubilaj-Chana było już zbyt wiele..."
(...)
"W 1273 roku rozpoczęła się inwazja. Na japońskiej wyspie Kiusiu wylądowało 30 tys. żołnierzy przetransportowanych tam przez prawie 1000 okrętów. Uderzyły na nich oczekujące tam siły japońskie, bitwa rozgorzała na dobrze. Niestety dla Japończyków, mongolska taktyka okazała się przeważająca i cesarscy ponieśli bardzo ciężkie straty. Pod koniec dnia porażka była prawie że przesądzona. Japończycy zaczęli modlić się do bogów o ratunek i pomoc. I wtedy stał się cud.

Wiejący z ogromną prędkością wiatr uderzył w nocy, wręcz zmiatając z powierzchni ziemi mongolskie namioty, oporządzenie i statki. Spanikowani Mongołowie chcieli wycofać swoje okręty w morze, jednakże przyniosło im to więcej szkody niż pożytku. Kilkaset statków rozbiło się o ostre jak brzytwa, przybrzeżne skały. Zginęło 13 tysięcy ludzi, a pozostali zostali pojmani lub w pośpiechu wycofali się do Mongolii używając resztek potężnej floty. Cudownie ocaleni Japończycy przypisali to zrządzenie losu bogom, a tajfun ochrzcili mianem Boskiego Wiatru – Kamikaze."


źródło

Kamikaze - piloci samobójcy.

Jeśli chodzi o japońskich pilotów-samobójców, to również istnieje dość mylna opinia na ich temat. Zwykle przedstawiani są oni jako fanatycy, którzy ''ze śpiewem na ustach", dla chwały cesarza i imperium, śmiało rozbijali się o pokłady amerykańskich okrętów. Prawda jest nieco inna. Owszem, nie brakowało wśród nich fanatyków, którzy zgłaszali się do misji samobójczych na ochotnika. Była to jednak tylko część prawdy.
W roku 2007 na rynku pojawiła się książka Emiko Ohnuki-Tierney pt. "Dzienniki kamikadze", w której autorka przedstawia fragmenty pamiętników i listy młodych japończyków, siłą wcielonych do samobójczych eskadr.

"Co w nich znajdziemy? O dziwo nie ma dumy i radości z faktu wykonania ostatecznego rozkazu - samobójczego lotu na obiekty wroga. Z książki dowiadujemy się, że większość pilotów nie chciała takiego końca swojego młodego życia. Zapiski, które znajdziemy w "Dzienniki" są autorstwa młodych studentów najlepszych uczelni Japonii. Zdolni, kosmopolityczni zostali zmuszeni do umierania za ojczyznę, za cesarza.
Wydaje się, że nie było ucieczki od tego losu. Choć wielu chciało się wyrwać - dowództwo skutecznie hamowało takie pomysły stosując najgorsze środki perswazji."


źródło

Mało kto wie, że nie tylko Japończycy tworzyli takie jednostki. Ich śladem poszli również Niemcy.

Tuż przed zakończeniem wojny, w połowie kwietnia 1945, kiedy wiadomo było, że Niemców już nic nie ratuje, dowództwo Luftwaffe opracowało desperacki plan opóźnienia natarcia wojsk radzieckich, poprzez zniszczenie przepraw na Odrze.

"Nie chodziło bynajmniej o zmasowane bombardowania, bo do przeprowadzenia tych Niemcy nie mieli wystarczającej liczby samolotów, o wyszkolonych lotnikach już nie wspominając. Zdecydowano zatem, że piloci z tak zwanej eskadry „Leonidas” (KG-200 „V”), stacjonującej w Jüterborgu, powinni wziąć przykład z japońskich kolegów po fachu. Jak stwierdza w swojej najnowszej książce „Druga wojna światowa” Antony Beevor: Ten rodzaj samobójczych ataków określano mianem Selbstopfereinsatz – „misji bojowej związanej z samopoświęceniem”. Należy dodać, że przed jej rozpoczęciem żołnierze dowodzeni przez podpułkownika Heinera Langego mieli według niektórych relacji podpisywać specjalną deklarację zakończoną słowami: „Zdaję sobie sprawę, że zadanie to zakończy się moją śmiercią”.

Efekty tych działań były więcej niż mierne. Wprawdzie meldunki donosiły o zniszczeniu aż 17 mostów ale brytyjski historyk Antony Beevor, w swojej książce "Berlin 1945.Upadek" twierdzi, że były to informacje mocno przesadzone i tak naprawdę można mówić o zniszczeniu mostu pontonowego w Zellin (dokonał tego Ernst Reichl w swoim Focke Wulfie obciążonym 500 kg bombą) i mostu kolejowego pod Kostrzynem.
Niemcy stracili w tych akcjach 35 pilotów.

źródło

Kamikaze - nie tylko piloci.

Większość ludzi, na hasło kamikaze, reaguje skojarzeniem - piloci samobójcy. Jednak sposób walki, polegający na ataku samobójczym nie dotyczył tylko pilotów.

"Żywa torpeda – pojazd podwodny z materiałem wybuchowym przeznaczona do ataków samobójczych (np. Kaiten) lub dywersyjnych. Większość pojazdów dawała przynajmniej teoretyczną szansę przeżycia, ale w praktyce załogi często ginęły albo dostawały się do niewoli."

Prekursorami w tym sposobie walki byli... Włosi.
W nocy z 31 października na 1 Listopada 1918 r., a więc praktycznie w samym końcu I Wojny Światowej, zaatakowali oni w ten sposób, cumujący w porcie Pola, austro-węgierski pancernik SMS Viribus Unitis.
Dla wyjaśnienia, torpeda Mignatta, na której dokonano tego ataku miała za zadanie dostarczyć tylko głowice wybuchowe i 2-osobową załogę (siedzącą na niej okrakiem) na miejsce akcji, gdzie ładunki miano przyczepić do kadłuba atakowanego okrętu. Był to więc raczej pojazd transportowy, poruszający się pod wodą.
Podobnie jak stosowane przez Włochów, podczas II Wojny Światowej torpedy typu Maiale.

Ten sposób walki zainteresował również inne państwa, stąd, w czasie konfliktu w latach 1939-1945 pojawiły się brytyjskie Charioty, niemieckie Negery, Mardery i, najbardziej chyba znane, japońskie Kaiteny.
Każda z nich działała na innej zasadzie: włoskie i brytyjskie miały podkładać łaudnki wybuchowe, niemieckie - wystrzeliwać drugą torpedę, a japońskie - atakować same, jak typowa torpeda. Ale cel we wszystkich przypadkach był jeden - zatopienie jednostki przeciwnika.

źródło

Nic dziwnego więc, że w obliczu zbliżającej się wojny, tematem żywych torped zainteresowali się również Polacy.

Polskie, żywe torpedy.

"Pierwszy do misji samobójczej zgłosił się w 1937 roku mat rezerwy Stanisław Chojecki. W liście do Edwarda Rydza-Śmigłego, marszałka Polski, napisał, że w razie wybuchu wojny jest gotów poświęcić życie jako sternik "żywej torpedy". Kolejni chętni pojawili się dwa lata później. Na łamach "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" 29 kwietnia 1939 roku wydrukowano list trzech młodych mężczyzn: Władysława Bożyczki oraz Edwarda i Leona Lutostańskich. Zadeklarowali oni chęć uczestnictwa w misjach samobójczych i zachęcali do tego Polaków.

(...) Odzew na ich list przerósł wszystkie oczekiwania. W ciągu kilku tygodni do redakcji gazet, organizacji paramilitarnych i armii napłynęły tysiące zgłoszeń od ochotników gotowych służyć jako "żywe torpedy". Takie deklaracje złożyło blisko 4700 osób, w tym ok. 150 kobiet. Byli to głównie młodzi ludzie w wieku 18-28 lat.

(...) Armia, która wcześniej nie planowała wykorzystania ochotników samobójców, zaczęła zbierać ich zgłoszenia. Marynarka Wojenna wybrała 89 osób, które zaproszono na spotkanie w Gdyni. - Dziadek mówił, że oficer pokazywał im rysunki i plany łodzi z podwieszoną torpedą, mówił o 16 gotowych prototypach takiej broni oraz poinformował, że pilot może się z niej uratować opuszczając pojazd tuż przed uderzeniem w cel - wspomina student. W październiku 1939 roku ochotnicy mieli przejść szkolenie z obsługi i nawigacji torped.

Do wykorzystania ochotników w samobójczych akcjach nigdy nie doszło. Dr Jan Chmielewski, historyk okresu II wojny światowej, uważa, że samobójcze torpedy po prostu nie istniały w naszej armii. - Możliwe, że marynarka wojenna miała projekty takiej broni przysyłane przez konstruktorów i to właśnie je pokazywali ochotnikom, ale żadnego prototypu raczej nie skonstruowano - twierdzi historyk".


Armia znalazła jednak inny sposób na wykorzystanie ochotników.

"W tym samym okresie w Sztabie Głównym Wojska Polskiego stworzono specjalny referat, który wytypował 250 osób spośród ochotników samobójców. Postanowiono wykorzystać je do ryzykownych akcji dywersyjnych na tyłach wroga. Pierwsi kandydaci złożyli przysięgę 29 czerwca, zaraz potem rozpoczęto tworzenie oddziałów dywersyjnych.

Jeden z nich powstał w sanockim 2 Pułku Strzelców Podhalańskich. Oddział zwany "batalionem śmierci" składał się ze stu żołnierzy. We wrześniu 1939 roku przeprowadzali operacje dywersyjne, rozbijając m.in. kolumny samochodów w okolicach Bogumina. Podobna grupa powstała w oblężonej Warszawie. Ich zadaniem było przerywanie łączności wroga. - Nie wiadomo, ilu z tych ochotników poległo w trakcie kampanii wrześniowej albo podczas walk w formacjach podziemnych - mówi historyk. Jednak w czasie wojny listy z ich nazwiskami trafiły w ręce Niemców i Rosjan, a ci poszukiwali ich, by aresztować".


źródło


  • 4



#2

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Kiedyś o tym czytałem, bardzo dobry temat !

Pozdrawiam.


  • 0



#3

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

thx

 

Jako uzupełnienie, link do artykułu o historii "żywych torped" i opis sposobów zastosowania, w zależności od kraju pochodzenia (jakby ktoś poczuł chęć zgłębienia tematu :) ), czyli, mówiąc krótko - Jak to działało?

link


  • 0



#4

trelmorel.
  • Postów: 29
  • Tematów: 0
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Daleko muszę sięgać pamięcią, ale jeśli się nie mylę, to już w latach 50`tych temat ten był poruszony przy okazji wydawnictwa "z żółtym tygrysem" młodsi nie będą pamiętać, że była to seria wydawnicza MON opisująca operacje wojskowe z czasów IIWŚ.Jak na tamte lata to było to nawet nieźle napisane i relatywnie mało propagandowe. Jak będę w moim domu rodzinnym to odszukam i sobie z chęcią temat przypomnę. Z tego co widzę w necie, to 2 tom z 1957 roku dotyczył tego tematu.

W tym samym wydawnictwie była też książeczka dotycząca japońskich lotników kamikaze.

 

Poza tym wspominasz o niemieckich kamikaze. Muszę przypomieć sobie źródło, ale niemieccy piloci stosowali taką taktykę także w odniesieniu do alianckich nalotów bombowych. Nie było to oficjalne, ale istniało duże przyzwolenie na taranowanie bombowców po wyczrpaniu amunicji, piloci którzy dokonali takich ataków byli stawiani jako wzór. Nigdy nie miało to charakteru oficjalnej strategii, i nikogo do tego nie zmuszano, ale potwierdzją to także relacje pilotów amerykańskich, świadków takich ataków.


  • 1

#5

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

"Tygrysy" - no proszę :) mało kto to pamięta - aż mi się micha uśmiechnęła.

 

Miałem tego cały kontenerek ale mi zajumali w latach 80-tych przy okazji plądrowania piwnicy (a było tam sporo "Tygrysów" dużych).

 

Wrzuciłem hasło do wujka Google i wyszło mi, że mówisz o wydaniach z '57 roku

 

- Stanisław Biskupski – Ludzie-Torpedy; Wydanie I

i

- S. T. Kald – Kamikaze Lotnicy Śmierci; Wydanie I (to miałem - pamiętam)

 

link

 

Było jeszcze coś takiego jak BKD (Bitwy Kampanie Dowódcy) ale z tego, co pamiętam, to były to takie popłuczyny, bardziej na agitkę nastawione.

 

Co do atakowania wrogich samolotów 'taranem", to była to taktyka stosowana po obu stronach konfliktu ale raczej wynikająca z "potrzeby chwili" i stopnia zanagażowania atakującego, więc raczej niespecjalnie pasująca do tematu rozważań.

 

Pozdrawiam.


  • 0



#6

trelmorel.
  • Postów: 29
  • Tematów: 0
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

w odniesieniu do taranowanie bombowców przez lotników niemieckich pojawiły się takie tendencje do lotów samobójczych w końcowej fazie wojny, kiedy za sterami siedzili sami nastoletni fanatycy z hitlerjugend, po krótkim kursie pilotażu,nie pozwalającym prowadzić wyrównanej walki z formacjami bombowców, tym bardziej z eskortą. Odbywało się to w ten sposób, że taranowanie było omawiane jako część taktyki, nikt tego nie wymagał, ale było wskazywane jako jeden z najskuteczniejszych manewrów, wraz z przedstawieniem korzyści zarówno w postaci zniszczenia samolotu wroga jak i efektów psychologicznych takiego ataku. Teoretycznie pilot po takim manewrze powinien się katapultować z samolotu, jednak wiadomo że nie da się tego skontrolować, a piloci wykonujący takie ataki byli przedstawiani (pośmiertnie) jako godni naśladowania bohaterowie. Młodzikowi bez doświadczenia, po podstawowym przeszkoleniu, w warunkach stresu bojowego i ewidentnej przewagi przeciwnika nie było potrzeba więcej.


  • 0

#7

D.K..

    Semper invicta

  • Postów: 3173
  • Tematów: 2721
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

w odniesieniu do taranowanie bombowców przez lotników niemieckich pojawiły się takie tendencje do lotów samobójczych w końcowej fazie wojny, kiedy za sterami siedzili sami nastoletni fanatycy z hitlerjugend, po krótkim kursie pilotażu,nie pozwalającym prowadzić wyrównanej walki z formacjami bombowców, tym bardziej z eskortą. 

Była nawet zorganizowana jednostka, założona na początku 1945 przez Hajo Herrmanna, która jedną akcję samobójczą przeprowadziła 7 kwietnia. Efekty były mizerne, bo z 200 zaplanowanych samolotów do formacji B-17 dotarło bodajże 10, które spowodowały zniszczenie tylko 3 Latających Fortec.

 

Ciekawszym natomiast tematem jest rozkaz wydany okrętom podwodnym przez Dönitza  tuż przed inwazją w Normandii, w którym dosyć jednoznacznie nakazywano zniszczyć statki floty inwazyjnej nawet kosztem zniszczenia własnego okrętu. Co innego bowiem atak samobójczy z własnej woli, a co innego na rozkaz...


  • 1



#8

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

 

Ciekawszym natomiast tematem jest rozkaz wydany okrętom podwodnym przez Dönitza  tuż przed inwazją w Normandii, w którym dosyć jednoznacznie nakazywano zniszczyć statki floty inwazyjnej nawet kosztem zniszczenia własnego okrętu. Co innego bowiem atak samobójczy z własnej woli, a co innego na rozkaz...

 

 

Faktycznie - znalazłem coś na ten temat - artykuł zatytułowany Niemieccy kamikadze

poniżej krótki fragment

 

"... mało kto wie, że Kriegsmarine zachęcało dowódców U-Bootów do samobójczych ataków na flotę inwazyjną.

„Nieprzyjaciel rozpoczął inwazję na Europę; tym samym wojna weszła w fazę decydującą. Powodzenie desantu anglo-amerykańskiego oznaczałoby stratę rozległych obszarów o newralgicznym znaczeniu dla naszej gospodarki wojennej i bezpośrednie zagrożenie naszych najważniejszych zagłębi przemysłowych, bez których kontynuowanie wojny jest niemożliwe. Nieprzyjaciel jest najsłabszy w chwili lądowania; należy zatem zrobić wszystko, by uderzyć nań w tym właśnie momencie i zadać mu takie straty, by raz na zawsze odechciało mu się próbować kolejnego lądowania. Co więcej, tylko wtedy będziemy mogli posłać na front wschodni siły, których tam brakuje.

Marynarze U-Bootów! Również i od was – dziś bardziej niż kiedykolwiek – zależy przyszłość narodu niemieckiego. Żądam przeto od was działań w najszerszym zakresie i zapomnienia o – skądinąd ważnych – środkach ostrożności. Każda jednostka, którą nieprzyjaciel może wykorzystać do celów desantu, winna stać się obiektem ataku wszystkimi dostępnymi środkami, nawet kosztem ryzyzka utraty własnego okrętu. Każdy zabity żołnierz nieprzyjaciela i każda sztuka nieprzyjacielskiej broni, zniszczonej zanim dojdzie do lądowania, zmniejsza szansę jego zwycięstwa. Wiem, że wy, wypróbowani w najcięższych bitwach marynarze okrętów podwodnych, jesteście ludźmi, na których w tej krytycznej sytuacji mogę w pełni polegać.”

Tak do dowódców i załóg U-Bootów zwrócił się głównodowodzący Kriegsmarine Karl Dönitz, na wieść o lądowaniu aliantów w Normandii 6 czerwca 1944 roku. Niemiecki admirał zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Z jego rozkazu jasno wynika, że nie miał złudzeń co do tego, że jeśli Niemcom nie uda się powstrzymać inwazji, los III Rzeszy będzie przesądzony. Do walki z lądującymi oddziałami aliantów postanowił więc rzucić wszystko, czym wówczas dysponował i to bez względu na cenę, jaką jego podkomendni musieliby za to zapłacić."

 

źródło


  • 0



#9

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

A tutaj jeszcze mały bonus dotyczący tematu kamikadze  - tym razem tych japońskich.

 

 

 

635312879856175915.jpg
Japońscy Kamikaze  źródło: Zuma Press
 
 

Czy pamiątki po pilotach samobójcach powinny się znaleźć na liście światowego dziedzictwa UNESCO? Chcą tego Japończycy, którzy wciąż nie potrafią rozliczyć się z grzechów przeszłości.

Kiedy ich samoloty uderzały w amerykańskie okręty, krzyczeli „Banzai!” (czyli: Niech żyje cesarz 10 tys. razy!). W takich samobójczych misjach zginęło prawie 4 tys. japońskich pilotów, głównie młodych ludzi. Kilka tygodni temu burmistrz niewielkiego miasteczka Minamikyūushūu, leżącego na południu Japonii, wysłał do centrali UNESCO paczkę, w której były 333 listy, dzienniki i zdjęcia pilotów kamikaze.

W miasteczku mieści się poświęcone im muzeum, bo z miejscowego lotniska startowali kiedyś na samobójcze misje w obronie Okinawy. Burmistrz Kanpei Shimoide uważa, że pamiątki po kamikaze powinny się znaleźć na liście światowego dziedzictwa kultury UNESCO z okazji 70-lecia zakończenia II wojny światowej. Tłumaczy, że „piloci byli ofiarami polityki wojny”.

 

Władze Chin i Korei Południowej protestują, twierdząc, że byłaby to pochwała japońskiego militaryzmu.

Kiedy ich samoloty uderzały w amerykańskie okręty, krzyczeli „Banzai!” (czyli: Niech żyje cesarz 10 tys. razy!). W takich samobójczych misjach zginęło prawie 4 tys. japońskich pilotów, głównie młodych ludzi. Kilka tygodni temu burmistrz niewielkiego miasteczka Minamikyūushūu, leżącego na południu Japonii, wysłał do centrali UNESCO paczkę, w której były 333 listy, dzienniki i zdjęcia pilotów kamikaze.

Boski Wiatr

W Pekinie i Seulu japoński wniosek do UNESCO został uznany za prowokację. Rząd w Tokio milczy, ale eksperci nie mają wątpliwości, że będzie wspierał starania burmistrza Minamikyuūshūu na forum UNESCO.

 
 

W zbiorowej świadomości Japończyków kamikaze są bohaterami, którzy ginęli za Japonię. – Taka wersja historii jest od lat lansowana w kulturze masowej – tłumaczy „Newsweekowi” Rafał Tomański, japonista, autor książek o Japonii. – Seriale o dzielnych samurajach były puszczane w japońskiej telewizji tak jak u nas „Czterej pancerni i pies”, a kinowym hitem ostatniego roku był film o kamikaze – mówi.

– To była jedyna broń, której się bałem – przyznał po wojnie admirał William F. Halsey, dowódca legendarnej Trzeciej Floty USA, która walczyła

z Japończykami na Pacyfiku. Specjalny Korpus Uderzeniowy Boski Wiatr – tak brzmiała oficjalna nazwa jednostki pilotów samobójców – powstał w październiku 1944 r., kiedy Japończycy przegrywali walkę o Filipiny. Ochotnicy namaszczeni przez dowódców na honorową śmierć, z samurajskimi mieczami u pasa, mieli powstrzymać aliancką armadę. Tak jak w XIII wieku tajfun Boski Wiatr powstrzymał morską inwazję Mongołów.

Korpus samobójców wymyślił wiceadmirał Takijiro Onishi. Młodzi lotnicy posłali na dno ok.50 amerykańskich okrętów z 3 tysiącami marynarzy. Uszkodzili 300 innych jednostek. Mimo poświęcenia pilotów Boski Wiatr nie powstrzymał aliantów.

Jak pokazuje kolekcja listów wysłanych do UNESCO, nie wszyscy piloci byli fanatykami. „Ten, który wierzył w demokrację, jutro opuści świat. Może wyglądam na smutnego i samotnego, ale radość wypełnia moje serce. Faszystowskie Włochy i nazistowskie Niemcy zostały pokonane” – pisał dzień przed ostatnim lotem jeden z pilotów.

Niedawno korespondent BBC dotarł do Tadamasy Itatsu, 89-letniego byłego pilota korpusu, który od lat 70. gromadzi pamiątki po swych kolegach. W kwietniu 1945 r. nie zdążył wykrzyczeć „Banzai”, bo jego nafaszerowany materiałem wybuchowym samolot wpadł do morza, a Itatsu się uratował. Po 69 latach od tamtych wydarzeń pilot powtarzał dziennikarzowi brytyjskiej stacji, że kamikaze byli wojownikami. I że w życiu żałuje tylko jednego – że nie zginął jak jego koledzy.

 

Seksualne niewolnictwo

Spór o kamikaze to element wojny o pamięć historyczną, jaką Japończycy toczą od lat z sąsiadami, którzy ponad 70 lat temu cierpieli pod japońską okupacją. Politycy związani z japońską prawicą raz po raz podważają historyczne fakty, doprowadzając do furii Chińczyków i Koreańczyków. W lutym członek zarządu publicznej telewizji NHK (wyznaczony przez premiera Shinzo Abe) Naoki Hyakuta oznajmił, że okupując Chiny, a potem sporą część Azji, Japończycy uwalniali ją od białych kolonizatorów. O masakrze w chińskim Nankinie w 1937 r., kiedy w czasie 6-tygodniowej rzezi japońskie wojska wymordowały od 120 tys. do 300 tys. ludzi, a dziesiątki tysięcy kobiet zostało zgwałconych, powiedział: „Do niczego takiego nie doszło”. I wyjaśnił, że to propaganda chińskiego przywódcy z tamtych czasów Czang Kaj-szeka.

W Chinach i Korei Południowej zawrzało, ale rząd Abego wybronił swojego człowieka w NHK, tłumacząc, że prawo nie zabrania mu wygłaszania oświadczeń politycznych. Przekładając na polskie realia, to tak jakby dziś któryś z szefów rosyjskiej telewizji powiedział, że Katyń to wymysł Niemców, a Putin udawałby, że nic się nie stało.

Jest jeszcze jeden niezamknięty przez Japończyków – i może najboleśniejszy – rozdział z historii II wojny światowej na Pacyfiku. To dramat niewolnic seksualnych w japońskich burdelach wojskowych.

„Trzęsę się do dziś na widok japońskiej flagi cesarskiej. Nie mam odwagi mówić, choć tyle mam do powiedzenia” – wyznawała w sierpniu 1991 r. Koreanka Kim Hak-sun. Była jedną z setek tysięcy kobiet zmuszanych do oddawania się japońskim żołnierzom w wojskowych burdelach w Azji. Ona pierwsza odważyła się powiedzieć publicznie o systemie tzw. ośrodków pocieszenia. Lubiący subtelności językowe Japończycy tak nazywali największą państwową sieć niewolnictwa seksualnego stworzoną we współczesnym świecie.

 

źródło


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych