To niewiarygodne, a także pocieszające, gdy mogę przeczytać, że ktoś (czyli pan szanowny Pishor:)) przeżył prawie to samo, co ja!
Na wstępie chciałabym wszystkich powitać i przeprosić jeśli coś nie tak robię - pierwszy raz piszę na zamkniętym forum. Trafiłam tutaj po wpisaniu w google "znikające rzeczy", gdyż trapi mnie pewna historia, która przydarzyła mi się jakiś rok temu. Do rzeczy.
Swego czasu, gdzieś tak na wiosnę 2014, zakupiłam na allegro kociołek węgierski. Jakby ktoś nie wiedział, jest to ustrojstwo do zawieszenia nad ogniskiem, coby w nim pichcić gulasze i inne smakowitości - nieważne. Ważne natomiast jest to, że do ustrojstwa dołączona była mini książeczka z przepisami oraz główny bohater taj opowieści - płyta CD. Najzwyklejsza w świecie, srebrzysta, okrągła, w białej koszulce, ani trochę złowieszcza. Prawdopodobnie ona także zawierała przepisy, a może instrukcję obsługi dla opornych - tego już nigdy się nie dowiem...
Siedząc przy stole razem z mężem, postanowiliśmy przy okazji obiadu odtworzyć płytkę. Laptop uruchomiony, mężu przeżuwa, ja zajmuję się obsługą - wyjmuję CD z koszulki, otwieram kieszonkę, wkładam CD, zamykam kieszonkę, biorę łychę żarła i tak z mężem przeżuwamy, czekając na załadowanie. Nic się nie dzieje. Bywa i tak, więc ręcznie odnajduję ikonę napędu, klikam podwójnie, żeby odtworzyć płytkę a tu wyświetla się "Brak nośnika w napędzie" czy coś w tym stylu. Myślę sobie: nosz kurde napęd szwankuje? Ale klikam tak jeszcze kilka razy, może komp zajarzy. Nie jarzy więc wzdycham ciężko, otwieram kieszonkę z zamiarem by ponownie ją wsunąć, a tu niespodzianka - w napędzie płytki nie ma. Zero CD w kieszonce!
Przemyka mi przez głowę, że coś ze mną nie tak, zerkam na męża, czy nie wyszłam na idiotkę i widząc, że on nieświadomy dramatu dalej spokojnie czeka, szybko unoszę laptopa i sprawdzam czy przypadkiem płyty nie ma pod nim... No bo kto wie, może jakimś cudem nie trafiłam płytą do kieszonki tylko pod kieszonkę..? Tym razem to już wyszłam na idiotkę, mężu pyta co ja robię, a ja, że nic, nic, zaraz i jeszcze zerkam do środka napędu, bo może ta cholerna płyta gdzieś tam utknęła, czy co. Ale nic tam nie ma. W tym momencie zgłupiałam z lekka i pytam męża: słuchaj, widziałeś jak wkładam płytę do kompa? On, że widział a co. A ja na to, że tej płyty nigdzie nie ma. Teraz także i on zgłupiał.
Płyty nie było nigdzie. Ani w napędzie, ani we wnętrznościach napędu, ani pod laptopem, ani pod stołem, ani nigdzie. Cała sytuacja trwała kilka minut, żadne z nas w tym czasie nie odchodziło od stołu, byliśmy sami i całkowicie trzeźwi. Gdybym była sama, to może szukałabym rozwiązań typu - może się zamyśliłam i przez przypadek ją zjadłam:), ale świadkiem był mój mąż, który twardo i realistycznie stąpa po ziemi. Laptop to ASUS X501A. Jeśli ktoś posiada informacje, że jest to model, który rozpuszcza płyty CD, to proszę dać znac:)
To tyle, to cała historia. A teraz pozostają już tylko domysły, wymysły, mniej lub bardziej fantastyczne teorie i myśl: Jeśli zniknęła płyta CD, to co jeszcze może sobie tak po prostu zniknąć i jak często się to zdarza?