Ten tekst jest dobrze pokazuje jak to mogły by się zacząć
Gdzie jest początek historii nikt już w sumie nie pamięta,
nagle całe moje miasto zamieniło się w cmentarz.
Śmierć depcze mi po piętach i nie wiem czemu,
oszczędziła mi życie jako jednemu z niewielu.
Podobno nie mają serum, choć szukają do teraz,
nie wiem czy mogę im wierzyć, bo kłamali już nieraz.
Ludzie zaczęli umierać, nie wiadomo jak i skąd,
powstał nowy szczep wirusa - zmutowany trąd.
Dopóki miałem prąd jakoś przeżyć się dało,
lecz kiedy system nas zawiódł w kraju zapanował chaos.
Mówią, że trąd jest Bożą karą za nasze grzechy,
inni twierdzą, że to terroryści zatruli rzeki .
Płonie Pekin, Nowy Jork, Rzym, Paryż i Londyn,
samobójstwa, gwałty, kradzieże, masowe mordy.
O policji zapomnij, prawo już ich nie obchodzi,
siedzą skitrani w domach, żeby bronić własnych rodzin.
Resztki kończyn walają się po ulicach miast,
jeśli nie chcesz się zarazić zasłoń jak najszybciej twarz.
I nawet jeśli masz w małym palcu medycynę,
to i tak zapewne zanim Ci odpadnie to zgnije.
Ja nie dotknąłbym Cię kijem nawet jak będziesz błagać,
średniowieczna plaga, topimy się we własnych flakach.
Syn sąsiada skoczył z dachu, zarażony młody chłopak,
rozpadł się jak mutant z pierwszej części Robocopa.
Krew i ropa, szczury żerują na zwłokach,
panika, śmierć, pożoga, wszechobecna choroba.
Nie mogę spać po nocach, na ulicach znów burda,
wojsko jest zajęte, palą zwłoki na suburbiach.
Kurwa nie wytrzymam, powietrze cuchnie śmiercią,
widziałem raz kobietę jak karmiła dziecko piersią.
Jej chore ciało się trzęsło, dzieciak był chudy jak tyczka,
gdy nagle spadł na ziemię nadal trzymając się cycka.
Liczba zarażonych z dnia na dzień się pomnaża,
poznasz ich po tym jak jebią i po ropniach na twarzach.
Tu zaraza zbiera żniwo, w szpitalach nie ma miejsca,
ludzie zdychają powoli w smrodzie własnego mięsa.
Ciała walają się w częściach, bezimienny grób,
lśniące czerwienią szczury uciekają spod nóg.
Dziwne zabawy ma Bóg, ta jest na prawdę perfidna,
niczym dziecko wyrywające motylom skrzydła.
Stara baba znad przeciwka pod drzwiami coś krzyczy,
widziała jak pies przewodnik ciągnął rękę na smyczy.
Przestałem liczyć na pomoc, świat to tonący okręt,
gość z piętra wyżej wypchnął chorą żonę oknem.
Wojskowy helikopter zatacza kręgi niczym głodny sęp,
szukający ścierwa w afrykańskiej dziczy.
W oknach blask zniczy, w tle ktoś rzyga krwią,
większość ludzi, których znasz zdechło albo zdycha ziom.
Trąd depcze jak robaki cały ludzki motłoch,
ci, którzy bali się śmierci dziś się o nią pomodlą.
Podobno tak nie wolno, ale słyszałem o tym,
że zamroczeni głodem jedzą znalezione zwłoki.
Wczoraj w nocy ktoś walił do moich drzwi nachalnie,
udawałem, że mnie nie ma, że śpię, albo umarłem.
Rano wyszedłem na klatkę, drzwi umazane juchą,
a pod nimi jak gdyby nigdy nic zgniłe ucho.
Ludzie wariują, w kościołach płaczą tłumy wiernych,
nie kumają, że w skupisku znacznie więcej jest bakterii.
Oblicze epidemii trąd najgorsza z zaraz,
obojętnie patrzą z góry na nas Hiob i Łazarz.
Białe maski na twarzach i gumowe rękawiczki,
w masowym leprozorium przeżyją tylko nieliczni.
Życz mi szczęścia, bo nasz świat już się kończy,
spaceruję w pustym mieście pośród obumarłych kończyn.
Żrący odór trupów wypala mi nozdrza,
koszmar, zgniłe mięso wisi na kościach.
Żywy rozkład, śmierć mnie zaprasza do tańca,
trąd nie zna takich pojęć jak dyskryminacja.
Sprawdzam cerę i skórę na całym ciele,
jestem wychudzony, blady, wyglądam jak szkolny szkielet.
Mam nadzieję, że to koniec, lekko uchylam okno,
i jedyne co słyszę z zewnątrz to samotność.
"Słoń: Zagłada cz1 Wirus T"
Użytkownik El Polako edytował ten post 28.02.2014 - 22:25