Jako uzupełnienie do postu powyżej (skoro ma być tajemniczo i paranormalnie) - artykuł
Zaginięcie malezyjskiego Boeinga z 239 osobami na pokładzie przypomniało o istnieniu spraw tworzących "lotnicze archiwum X". Obejmuje ono m.in. przypadki z udziałem cywilnych i wojskowych pilotów, którzy zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach podczas spotkań z UFO. Niektórzy dosłownie przepadli bez echa, a ich rodziny nigdy nie doczekały się stosownych wyjaśnień…
Pasjonaci lotnictwa wiedzą, że śledztwa w sprawie katastrof samolotów wymagają drobiazgowości i cierpliwości. Często mały defekt maszyny lub drobna pomyłka załogi mogą prowadzić do tragedii. Jednak co, gdy wina leży po stronie czynników "nie z tego świata"? Znane są historie pilotów, którzy zniknęli bez wieści podczas prób rozpoznania i przechwycenia UFO. W niektóre z nich trudno uwierzyć.
Jak kamień w wodę
Dziś o podobnych przypadkach słyszymy rzadko, ale jeszcze wiele lat po II wojnie światowej zdarzało się, że samoloty znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Nierzadko były to loty pasażerskie. W 1962 r. nad Zachodnim Pacyfikiem przepadł Lockheed L1049 ze 102 osobami na pokładzie, co pociągnęło za sobą największą akcję poszukiwawczą na tym akwenie. Jej fiasko tłumaczono tym, że maszyna prawdopodobnie wybuchła w powietrzu, a jej kawałki rozproszyły się na dużym obszarze.
Okoliczności innych katastrof były jednak bardziej "nietypowe".
23 grudnia 1953 r. myśliwiec F-89 Scorpion z bazy lotniczej Kinross zaginął w okolicach śluzy Soo w rejonie Wielkich Jezior, na granicy USA i Kanady. Za sterami siedział pilot por. Felix Moncla (ur. 1926), którego wysłano na rozpoznanie niezidentyfikowanego obiektu wykrytego przez radary w Sault Ste. Marie (Michigan). Towarzyszył mu radiooperator, ppor. Robert L. Wilson.
Przebieg ostatnich chwil ich życia pozostaje tajemnicą. Kontrolerzy, śledząc ruch UFO i nadlatującego ku niemu F-89 zauważyli, że w pewnym momencie na ekranie radaru zlały się one w jeden "punkt". Myśleli, że Moncla przeprowadził maszynę nad lub pod obiektem, ale zaraz potem podniesiono alarm. UFO i samolot zniknęły z radaru, najprawdopodobniej zderzając się ze sobą. Grupa poszukiwawcza nie znalazła jednak wraku ani ciał.
Śmierć Moncli wywołała konsternację w prasie, głównie z powodu niejasnego stanowiska Sił Powietrznych USA (USAF), które podawały sprzeczne informacje odnośnie przyczyn katastrofy. Oficjalny raport określał ścigany obiekt jako "nieznany", choć pojawiły się niepotwierdzone spekulacje, że mógł to być zbłąkany kanadyjski samolot C-47 lub DC-3.
Oficjalnie uznano, że maszyna spadła do Jeziora Górnego po tym, jak Moncla zemdlał za sterami, jednak mjr Donald Keyhoe (1897-1988) - pilot, znawca lotnictwa, menadżer legendarnego Charlesa Lindbergha, a także badacz UFO, powołując się na nieoficjalne źródła twierdził, że F-89 zderzył się z "latającym spodkiem": "Doszło do tego nad jeziorem, z dala od brzegu, jakieś 100 mil od Sault Ste. Marie i 70 mil od Keewenaw Point. Tak szybko, jak to było możliwe, wysłano samoloty poszukiwawcze nad Jezioro Górne. Po bezowocnej całonocnej akcji dołączyły do nich łodzie, a kanadyjscy i amerykańscy lotnicy przeczesywali teren. […] Ale śladów po zaginionych, ich maszynie czy dziwnym obiekcie nie odnaleziono" - pisał w książce "The Flying Saucer Conspiracy" (1955).
Ćwierć wieku później, 21 października 1978 r. nad Cieśniną Bassa doszło do jeszcze bardziej tajemniczego incydentu. Młody pilot, Frederick Valentich (ur. 1958), relacjonował na żywo kontrolerowi Steve’owi Robey’owi obserwację dziwnego obiektu, który krążył wokół jego samolotu: "Zdaje mi się, że widzę duży samolot. Nie potrafię ustalić, jaki. Przeleciał 1000 stóp nade mną. […] To jednak nie jest samolot. Jak mnie mija widać, że jest podłużny. Tylko tyle widać. Teraz krążę, a on unosi się nade mną. Ma zielone światło. Jest metaliczny, ma lśniące poszycie" - przekazał Valentich.
Kilka chwil później spanikowany doniósł, że silnik jego Cessny 182L zaczął się "dusić". Później nastąpiło 17 sekund ciszy, w której Robey słyszał dziwne odgłosy podobne do „ocierania metalu o metal” (nie było słychać krzyku ani głosu pilota). Potem kontakt urwał się. Kiedy Valentich o wyznaczonej porze nie zjawił się na King Island, która była celem jego podróży, na poszukiwania wysłano dwa samoloty rozpoznawcze P-3 Orion. Nie przyniosło to skutku, a szeroko zakrojoną akcję kontynuowano jeszcze przez tydzień. Po dwutygodniowym śledztwie Australijski Departament Transportu wydał oświadczenie, że przyczyny wypadku pozostają niewyjaśnione, a pilot prawdopodobnie "poniósł śmierć".
Jedna z hipotez mówiła, że Valentich mógł ukartować swoje zniknięcie (w co nie wierzyła rodzina) albo popełnił błąd w pilotażu lub nawigacji. Hipoteza, że jego Cessna leciała do góry nogami, a zdezorientowany pilot obserwował swoje odbicie w wodzie, nie znalazła uznania wśród ekspertów od lotnictwa. Także Robey był przekonany, że Valentich naprawdę widział coś dziwnego: "Był tym wyraźnie zaniepokojony, jakby zszokowany" - stwierdził.
Śmierć w pogoni za UFO
Nieco zapomnianą sprawą z lotniczego "archiwum X" jest przypadek kpt. Thomasa Mantella (ur. 1922). W 1948 r. ten młody, ale doświadczony amerykański pilot, bohater lądowania w Normandii, zginął wysłany na rozpoznanie UFO przelatującego nad stanami Kentucky i Ohio. Obiekt widziany był m.in. przez policjantów i personel dwóch wojskowych lotnisk we wczesnych godzinach popołudniowych, 7 stycznia.
"Tuż przed zniknięciem obiekt mocno obniżył pułap, zostając w tej pozycji przez ok. 10 sek., a potem bardzo szybko wzniósł się na pierwotną wysokość, która wynosiła 10 tys. stóp" - wspominali obserwatorzy z lotniska Lockbourne (Ohio). Jakiś czas później na rozpoznanie wysłano cztery P-51 Mustang z Obrony Powietrznej Kentucky. Za sterami jednego z nich siedział kpt. Mantell.
Według niektórych źródeł opisał on UFO jako "wielkie i metaliczne". Jego towarzysze zeznali później, że również mieli je w zasięgu wzroku, ale nie mogli dostrzec szczegółów. To, co stało się potem można zrekonstruować w oparciu o akta śledztwa prowadzonego przez USAF. Mantell miał wznieść się na 7600 metrów, gdzie prawdopodobnie (nie mając zapasu tlenu) zemdlał. Jego maszyna straciła nośność i o 15:18 roztrzaskała się na terenach między Kentucky a Tennessee. Czym był ścigany obiekt UFO, nie ustalono (choć pojawiły się pogłoski, że chodziło o "testowy balon pogodowy").
O dreszcz może przyprawiać historia kpt. Roberta Schaffnera (ur. 1941) - amerykańskiego pilota, który w ramach wymiany z Królewskimi Siłami Powietrznymi (RAF) trafił do bazy Binbrook, gdzie stacjonowały jednostki szybkiego reagowania. Nocą 8 września 1970 r. postawiono je w stan gotowości na wieść o dziwnym obiekcie wykrytym przez radar na Szetlandach, który poruszał się z prędkością 630 mil/h, gwałtownie zmieniając w locie kierunki i wysokość.
"O 22:06 kpt. William Schaffner […] wystartował z bazy Binbrook, by przechwycić niezidentyfikowany obiekt. Leciał myśliwcem Lightning o numerze XS894 wyposażonym w dwa pociski Red Top. Nakazano mu utrzymywać wysokość 6000 stóp i przy prędkości 530 mil/h kierować się wzdłuż wybrzeża Whitby" - pisał ufolog Kevin Randle w książce "Alien Mysteries, Conspiracies and Cover Ups" (2013). Dodawał, że gdy pilot zbliżył się do UFO okazało się ono mieć kształt stożka emitującego rażące niebieskie światło.
Potem łączność radiowa z Schaffnerem urwała się. Inna wersja mówi, że na chwilę przed katastrofą odezwał się mówiąc, że mu niedobrze, a wskaźniki w samolocie "szaleją". Niedługo potem jego Lightning wpadł do Morza Północnego. Wrak zlokalizowano po miesiącu. Wydobyto go trzy miesiące później w dość dobrym stanie. Problemem był jednak brak ciała pilota w kokpicie. Wydawało się, że Schaffner jakby wyparował ze swojego fotela. Powinien tam być, bo nie zdołał się katapultować.
Dokumentacja katastrofy została utajniona, a rodzinie zabitego nie ujawniono szczegółów. Zrodziło to wiele kontrowersji i teorii spiskowych zakładających m.in., że pilot mógł… zostać uprowadzony przez obcych. Jednak w 2009 r., w ramach akcji odtajnienia akt na temat spotkań z UFO, które latami zbierał brytyjski MON, wyszło na jaw, że według śledczych Schaffner prawdopodobnie utonął, próbując wydostać się z samolotu.
"Nie ma przesłanek, by sądzić, że pilot napotkał jakiś niezidentyfikowany pojazd ani by za tym tragicznym wypadkiem stała obserwacja UFO" - stwierdzały ministerialne dokumenty. RAF ustalił, że Schaffner zginął podczas lotu ćwiczebnego w konsekwencji własnego błędu. Nie wiadomo jednak, dlaczego przez prawie cztery dekady akta jego sprawy były uznawane za ściśle tajne.
Bywało też, że przypadki uznawane za tajemnicze, po latach znajdowały nieoczekiwane wyjaśnienie. Tak było z zaginięciem Avro Lancastriana 3 o nazwie Star Dust, nad którym na prawie pół wieku zawisła zasłona tajemnicy, po tym jak 2 sierpnia 1947 r. zniknął na trasie z Buenos Aires do Santiago de Chile. Ostatnie dwa komunikaty odebrane od załogi stanowiło nic nie znaczące słowo "Stendec", które próbowano rozszyfrowywać na różne sposoby. Pojawiły się przypuszczenia, że z maszyną mogło stać się coś bardzo dziwnego, jednak Star Dust nie został porwany przez UFO ani nie zniknął w czasoprzestrzennej wyrwie. W 1998 r. dwaj wspinacze odnaleźli jego fragmenty na stokach góry Tupungato w argentyńskich Andach.
źródło