Tajemnica trzech sióstr
Na jeziorach między USA a Kanadą od lat dzieją się dziwne rzeczy. W niewyjaśnionych okolicznościach giną tam statki i ludzie, czasem znikają nawet samoloty. Co ukrywa głęboka woda?
Kapitan Paul Cena był spokojny. Wprawdzie czekało go dowodzenie dwiema fregatami w rejsie przez jezioro Ontario do ujścia rzeki Niagary, ale lipiec 1812 roku był wyjątkowo ciepły i nic nie zapowiadało złej pogody. Poza tym statki „Scourge” i „Hamilton” były w doskonałym stanie. Mimo przeciążenia wielkim ładunkiem zboża doskonale manewrowały po spokojnych wodach.
Ale około czwartej po południu zaczęło dziać się coś naprawdę dziwnego.
Najpierw w głębinach ukazały się dziwne świecące kule o białożółtej poświacie, które uparcie podążały za żaglowcami. Potem ucichł wiatr. Silna bryza, która dotąd sprawnie popychała fregaty, nagle gdzieś przepadła, a wokół żaglowców zaległa kompletna cisza. Nie było słychać ani krzyku tak licznych tutaj ptaków, ani plusku ryb wyskakujących ponad taflę jeziora.
Wtedy kapitan przypomniał sobie opowieści zasłyszane od miejscowych Indian Chippewa. Twierdzili oni, że pod dnem Ontario mieszkają potężni szamani, którzy na usługach mają ogromnego jesiotra. Podobno jednym ruchem ogona potrafi on przywołać seiche – trzy wielkie fale, mogące zatopić każdy okręt. Cena nigdy takim historiom nie dawał wiary, ale teraz poczuł niepokój. I faktycznie, chwilę później nad taflą jeziora pojawiły się trzy wysokie na kilka metrów fale, które z impetem uderzyły w burty fregat...
Kapitana znaleziono następnego dnia. Trzymając się jakiejś belki, dryfował po absolutnie spokojnych wodach. Załogi nigdy nie odnaleziono. Nie natrafiono też na nawet najmniejszy ślad po żaglowcach.
Tsunami na jeziorachSiedem lat później na jeziorze Ontario wydarzył się podobny wypadek. Gdy po jego spokojnych wodach płynął transportowiec do przewozu zboża „James E. Davidson”, oczom marynarzy nagle ukazały się trzy potężne fale i z pełną siłą uderzyły w jednostkę. Błyskawicznie poszła na dno.
Przez następne sto lat taki sam los spotkał na Wielkich Jeziorach wiele innych statków. Mimo to za badanie tego zadziwiającego zjawiska zabrano się na serio dopiero w 1954 roku, gdy „trzy siostry” zatopiły kuter marynarki wojennej. Co ciekawe, brał on udział w poszukiwaniu pilotów myśliwca F-94, którzy zaginęli, wykonując lot ćwiczebny w okolicach Jeziora Górnego. Podobno chwilę wcześniej ruszyli w pościg za dziwnie świecącymi obiektami, które ujrzeli w głębinach...
Badania zaczęto od przejrzenia wszystkich dostępnych raportów o wypadkach, jakie zdarzyły się w tym rejonie. I dopiero wtedy wyszło na jaw, że przez ostatnie sto lat na na dno Wielkich Jezior poszło blisko 400 statków, z czego odnaleziono tylko 7 wraków. Ponadto zaginęło 11 małych samolotów i około 100 osób. Okazało się bowiem, że „trzy siostry” porywają swe ofiary także z lądu!
Bajka o wielkiej rybieW tej sytuacji jeszcze raz dokładnie przeanalizowano wszystkie dane dotyczące ukształtowania terenu i warunków atmosferycznych panujących na jeziorach. Naukowcy przyznali, że ze względu na silne wiatry i ogromną powierzchnię (to obszar równy 70 procentom naszego kraju), panujące tam warunki przypominają oceaniczne. Nikogo zatem nie powinna dziwić możliwość pojawiania się sztormów i fal poprzecznych, które ciągną się przez całą długość akwenu.
Tyle tylko, że na ogół te fale mają najwyżej 20 centymetrów. Niekiedy – przy gwałtownym wietrze, małej głębokości, miejscowych wirach i nierównym dnie – osiągają 1,5 metra. Tymczasem świadkowie twierdzili, że te, które pojawiały się na Wielkich Jeziorach, miały 3, 5, 10, a nawet 30 metrów! Powstanie tak olbrzymiej fali byłoby możliwe przy potężnym trzęsieniu Ziemi. Rzecz w tym, że takiego kataklizmu w okolicy nigdy nie stwierdzono!
Fale zdawały się ignorować jakiekolwiek prawa fizyki. Mało tego, wyglądało na to, że pojawiają się tylko wtedy, gdy mają szansę zniszczyć jakiś obiekt. Zupełnie, jakby ktoś nimi sterował!
Ale naukowcy nie chcieli wierzyć w tę spiskową teorię. Nie mieli też zamiaru uznawać, że mają do czynienia z nowym Trójkątem Bermudzkim albo z drapieżną rybą na miarę potwora z Loch Ness. Woleli sprawdzić, czy fale, które atakowały statki, naprawdę osiągają wysokość 30 metrów.
Przez całe lata nie udało się zdobyć na ten temat dowodów. Z pomocą przyszły dopiero satelity i potężny frachtowiec „Edmund Fitzgerald”. Statek ten, zwany pieszczotliwie „Fitz”, pływał po Wielkich Jeziorach od 1958 roku. Transportował wysokowartościową rudę żelaza z kopalń w stanie Wisconsin na zachodzie do hut w stanach Michigan i Ohio.
„Fitz” zawsze był dowodzony przez doświadczonych kapitanów, którzy dysponowali świetnie wyszkoloną załogą, ale uległ aż pięciu kolizjom, a raz nawet zgubił kotwicę. Miał pecha już od samego początku: matka chrzestna musiała uderzać butelką szampana o burtę aż trzy razy, zanim wreszcie ją rozbiła, jeden z widzów tej uroczystości dostał zawału serca, a przy wodowaniu doszło do lekkiej kolizji ze ścianą doku.
9 listopada 1975 roku dowodzony przez 63-letniego kapitana Ernesta McSorleya „Fitz” w towarzystwie podobnej wielkości frachtowca „Arthur M. Anderson” ruszył w kolejny rejs do Ohio. Już po kilku godzinach statki trafiły na potężny sztorm, więc próbowały szukać osłony. Najpierw zbliżyły się do kanadyjskiego brzegu, a potem zmieniły kurs na południowy wschód, planując dotarcie do zatoki Whitefish Bay w amerykańskim hrabstwie Chippewa.
Dzień później „Fitz” wskutek uderzenia fal stracił antenę radarową i musiał korzystać z informacji przesyłanych z „Andersona”. Około 19.10 załoga nieuszkodzonego statku dostrzegła na swym radarze, że w „Fitza” trafiły dwie monstrualne fale. Zapytany przez radio o sytuację kapitan McSorley odrzekł: „Trzymamy kurs”. Po czym frachtowiec zniknął z ekranu.
Akcję ratunkową, ze względu na szalejący sztorm, podjęto z opóźnieniem. Nic więc dziwnego, że znaleziono tylko puste szalupy i tratwy. Nic więcej.
Satelitarny zapis tragediiJak doszło do katastrofy? Śledztwo przeprowadziła telewizja Discovery, która zaprosiła do współpracy wybitnych specjalistów z całego świata. Odnaleziono wrak i przebadano go za pomocą bezzałogowej łodzi podwodnej.
Tak powstały aż trzy teorie na temat przyczyn wypadku. Pierwsza z nich głosiła, że luki statku były nieszczelne, zostały stopniowo wypełnione wodą i to dlatego frachtowiec poszedł na dno.
Według innej statek otarł się o skałę i w jego dnie powstał otwór, przez który wlała się woda. Trzecia – najbardziej nieprawdopodobna – zakładała, że statek zatopiło uderzenie trzech monstrualnych fal poprzecznych typu oceanicznego.
Ale kilka miesięcy po wyemitowaniu programu to właśnie ta ostatnia teoria okazała się najbliższa prawdzie. Oto bowiem przekazany na brzeg sygnał z „Andersona” pozwolił dokładnie określić pozycję „Fitza” w momencie katastrofy i określić co do sekundy czas uderzenia fal. Na tej podstawie udało się wyselekcjonować spośród tysięcy zdjęć zrobionych przez satelitę obraz frachtowca na kilka sekund przed tragedią.
I wtedy po raz pierwszy zobaczono owe monstrualne „trzy siostry”. Fale, z których każda liczyła ponad 28 metrów wysokości! Już nikt nie miał wątpliwości. Fale wielkości 10-piętrowego wieżowca nie są wymysłem marynarzy, istnieją naprawdę.
Ale skąd się biorą?
Sygnały z „Andersona”To, co dzieje się na Wielkich Jeziorach, może być efektem białego szkwału – czyli wiatru, który pojawia się gwałtownie na granicy dwóch frontów powietrznych o dużej różnicy temperatur. Takie zjawisko powstaje wysoko nad akwenem i dlatego z pokładu statku trudno dostrzec jego oznaki. Ale niesie ze sobą wielkie niebezpieczeństwo, bo wiatr nagle opada i przelatuje tuż nad wodą z szybkością ponad 100 km na godzinę (biały szkwał, który w 2007 roku przeszedł nad Mazurami, osiągnął 136 km na godzinę). Potem zaś równie gwałtownie podrywa się w górę, tworząc bardzo wysokie fale.
Lecz nie wszystkim taka teoria się podoba. Jay Gourley, jeden z dziennikarzy od lat opisujących Wielkie Jeziora, zauważa, że pojawiają się tam zawsze tylko trzy fale, a i ich przejście zasadniczo nie zmienia pogody (choć według zasad meteorologii powinno). Biały szkwał nie może być więc jedynym rozwiązaniem tej zagadki.
Jego zdaniem olbrzymie fale mogą powstawać na skutek jakichś niezbadanych ruchów wody tuż przy dnie. Tylko dlaczego zawsze pojawiają się trzy, a nie na przykład dwie? Czyżby kanadyjskie wody umiały liczyć? A może to nie siły natury wywołują te nagłe prądy?
– Myślę, że cała sprawa jest równie tajemnicza, jak zagadka pochodzenia pioruna kulistego – mówi Gourley. – I mam coraz silniejsze wrażenie, że tu wcale nie chodzi o zwykłe zjawisko meteorologiczne, ale o coś znacznie bardziej tajemniczego.
Amerykański dziennikarz może mieć rację! Zwłaszcza że poza oficjalnym raportem, który przedstawiono mediom, powstało jeszcze kilka innych opracowań, zawierających dane z różnego rodzaju pomiarów. Ale akurat te utajniono. Dlaczego? Czyżby jednak coś wykryto?
Chyba tak, skoro od dekady żegluga po akwenie odbywa się jedynie blisko brzegów, a samoloty – także wojskowe – mają stanowczy zakaz przelatywania nad Wielkimi Jeziorami...
Tekst: JERZY GRACZ
Źródło: Wróżka