Doniesienia o tajemniczych bezzałogowych statkach, smętnie dryfujących po oceanach, towarzyszyły nam od niepamiętnych czasów. Związane z nimi legendy i przerażające historie jeżyły włosy na karkach nawet najbardziej zatwardziałego marynarskiego zakapiora. Trudno się dziwić - przesądy mówią, że natrafienie na statek widmo niczego dobrego nie wróży. O Latającym Holendrze czy Mary Celeste pewnie już wszyscy słyszeli. Na szczęście nie są to jedyne morskie zjawy.
Ourang Medan
Niewiele wiemy o tym holenderskim statku. Jedyne co jest pewne to to, że płynął on z Chin do Kostaryki w 1947 roku. Na indonezyjskich wodach terytorialnych coś bardzo złego przytrafiło się załodze.
Ze statku nadano alfabetem Morse'a taką wiadomość: „Wszyscy, łącznie z kapitanem leżą w kabinie nawigacyjnej i na mostku. Prawdopodobnie martwi.” Dalsza część przekazu była już nieczytelna. Dopiero końcówka nie budziła żadnych wątpliwości. Brzmiała ona: „Umieram.”. Wkrótce statek został zlokalizowany przez ekipę ratunkową, która wszedłszy na pokład zastała przerażający widok - wszędzie walały się trupy zastygłe w dziwacznych pozach, często z rękoma wyciągniętymi ku niebu.
Zanim zdążono bliżej sprawie się przyjrzeć, w ładowni wybuchł pożar i ratownicy musieli błyskawicznie opuścić pokład. Strawiony przez ogień statek poszedł na dno wraz ze swoją mroczną tajemnicą. Na temat tego incydentu pojawiło się kilka teorii - być może załoga zatruła się przemycanymi chemikaliami, które weszły ze sobą w reakcję, być może statek padł ofiarą ataku ufo, być może za tą tragedią stoi sam Cthulhu, który swoim boskim wyglądem przeraził marynarzy na śmierć...
SS Valencia
W 1906 roku wielki, ważący 1598 ton parowiec ruszył w podróż z San Francisco do Seattle. Na pokładzie znalazło się 9 oficerów, 56 marynarzy oraz 108 pasażerów. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała - coraz gęstsza mgła ograniczała widoczność, a fale utrudniały manewrowanie pomiędzy ostrymi rafami co chwilę wyłaniającymi się ze wzburzonych wód. W końcu Valencia uderzyła w jedną z nich i zaklinowała się pomiędzy dwoma skałami.
Pasażerowie nabierającego wody, niemalże pękniętego na pół parowca wpadli w panikę. Wrzask przerażonych ludzi, mieszał się z płaczem dzieci i przekleństwami rzucanymi przez marynarzy. Niektórzy wspinali się na maszty. Siedzieli tam dwa dni zanim i ich dopadł gniew oceanu. Załoga przepływającego nieopodal statku zorganizowała akcję ratunkową - zabrała do siebie 37 osób. Reszta w histerii usiłowała dostać się na dwie łodzie ratunkowe, które ostatecznie wpadły do wody i nikomu życia nie uratowały. Ocean pochłonął zarówno Valencię, jak i wszystkich ludzi.
Od tego czasu wielokrotnie pojawiały się doniesienia o nadprzyrodzonych zjawiskach zachodzących w miejscu tragedii, a dwadzieścia siedem lat po katastrofie w pobliżu feralnych raf znaleziono dryfujące dwie łodzie ratunkowe, które wpadły do wody podczas dramatycznych prób ewakuacji z tonącego wraku. Obie były w zaskakująco dobrej kondycji.
High Aim 6
Nieco świeższa, ale równie tajemnicza historia dotyczy indonezyjskiego statku High Aim 6, który namierzony został u wybrzeży Australii w 2003 roku. Nikogo na pokładzie nie znaleziono. Brak było również jakichkolwiek powodów, dla których ktoś miałby go opuszczać – znaleziono osobiste rzeczy załogi, a także sporo zapasów paliwa i jedzenia. Żadnych śladów walki, strzelaniny czy ataku skrzydlatych meduz. Początkowo myślano, że głównymi pasażerami statku są nielegalni emigranci chowający się gdzieś po pokładem, jednak przypuszczenie to szybko porzucono, gdy zamiast ludzi znaleziono tam tony rozkładających się ryb.
Niedługo po rozpoczęciu śledztwa natrafiono na jedynego pozostałego przy życiu marynarza, który zeznał, że załoga zamordowała kapitana oraz pokładowego inżyniera i opuściła statek. Nie wiadomo jednak, co było powodem tej napaści. Ostatecznie wrak pocięto na kawałki i o sprawie zapomniano.
Lady Lovibond
W 1748 roku angielski szkuner - Lady Lovibond - rozbił się w pobliżu wybrzeży hrabstwa Kent. I jak to bywa w wielu przypadkach - zawiniła tu kobieta. Zgodnie z morskimi przesądami, zabranie baby na pokład zawsze kończy się źle. Tym razem okazja była dość konkretna - kapitan Simon Reed dopiero co wziął ślub i chciał swoją świeżą małżonkę, Annettę, zabrać w podróż. Na nic zdały się ostrzeżenia starych wilków morskich... Legenda mówi, że na pokładzie znalazł się dawny konkurent do ręki żony kapitana – John Rivers i gryziony przez chorobliwą zazdrość postanowił paskudnie się zemścić. Zakradł się do osoby zajmującej miejsce przy sterze i zmiażdżył jej czaszkę silnym uderzeniem ciężkim prętem. Następnie skierował szkuner na słynną płyciznę Goodwin Sands, która to jeśli wierzyć wilkom morskim - stoi za katastrofami przeszło 2000 statków! Nikt z załogi nie przeżył.
Od tego czasu widmo wraku pojawiał się na wodach średnio co 50 lat. Ostatni udokumentowany raport o Lady Lovibold pochodzi z 1948 roku, kiedy to kapitan pewnego statku opisywał nieprawdopodobnie realny, wiekowy szkuner pokryty zieloną mgłą.
Octavius
Z podobnego okresu pochodzi inny angielski szkuner - Octavius, któryto utknął w lodzie u wybrzeży Grenlandii. Po jakimś czasie, uwolniwszy się z lodowej pułapki, żaglowiec dryfował po arktycznych wodach.
W 1775 roku załoga przepływającego niedaleko statku natknęła się na Octaviusa. W środku zastano całą 28-osobową załogę. Zamarznięte ciała zachowane były w doskonałym stanie. Niektórzy marynarze leżeli skuleni pod kocami, jakby wciąż spali. Przy biurku zaś siedział sam kapitan, w dalszym ciągu trzymając pióro w dłoni. Przed nim spoczywał dziennik pokładowy z ostatnim wpisem z 1762 roku. Oznaczałoby to, że szkuner spędził na lodowatych wodach całe 13 lat. Marynarze, którzy dostali się na pokład Octaviusa, nie zdecydowali się na dalsze eskapady i przerażeni szybko opuścili tę pływającą mogiłę.
Lyubov Orlova
Radziecki okręt Lyubov Orlova już dawno powinien zostać przerobiony na żyletki. W styczniu 2013 roku przeżarty przez rdzę, rozpadający się wrak odbywał swój ostatni kurs - z Kanady na Dominikanę, gdzie wreszcie miał zostać zezłomowany. Po dniu od rozpoczęcia rejsu, pękła lina holownicza i okręt zaginął gdzieś na Atlantyku.
Niedawno jednak znów zaczęto mówić o radzieckim liniowcu - okazuje się, że niezidentyfikowany statek powoli płynie w kierunku Wielkiej Brytanii. Dużo wskazuje, że to właśnie Orlova. Najgorsze jednak jest to, że na pokładzie okrętu znajduje się kilka tysięcy szczurów, które nie tylko intensywnie rozmnażają się, ale i pożerają nawzajem. Zatopienie wraku mogłoby spowodować wyciek do wody ropy, a to raczej nie spodobałoby się ekologom. Póki co postawiono więc w stan gotowości straż przybrzeżną. Uznano, że Wielka Brytania i tak zmaga się z problemem imigrantów, a wizyta kolejnych wcale by tej sytuacji nie poprawiła...
źródło : http://joemonster.or...roczne_historie