W tych wszystkich sprawach chodzi głównie o to żeby jedna strona nie miała znacznej przewagi nad drugą. A w przypadku deklaracji tak właśnie jest.
Dokładnie.
Bo najgorszą w tym przypadku jest sytuacja, w której jedna ze stron (pacjenci, a właściwie pacjentki) skazana jest na "widzimisię" strony, do której zwraca się z problemem. A ta druga strona (lekarz) ma ja w głębokim poważaniu, bo wie, że pacjentka może mu naskoczyć.
Teoretycznie, może ona oczywiście zwrócić się do innego lekarza ale w wielu, zbyt wielu przypadkach, ta teoria nie wytrzymuje w konfrontacji z praktyką - realiami.
W których trafia na lekarza z podobnymi "moralnymi" zapatrywaniami.
A problem nie dotyczy nowej fryzury, czy nie do końca świeżych owoców.
Gdybym miał to jakoś zobrazować, to porównałbym to do PRL-owskiej szatni z "Misia" i dialogu, który leciał mniej więcej tak:
- Zgubiony numerek to ja trzymam w ręku i proszę, żeby mi pan wydał płaszcz na ten numerek!
- Niech pan nie krzyczy na naszego pracownika. Ja tutaj jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?
- Cham się uprze i mu daj. No skąd ja wezmę, jak nie mam!
- Tu pisze! Niech pan se przeczyta.
[Widać tabliczkę z napisem: "ZA GARDEROBĘ I RZECZY ZOSTAWIONE W SZATNI SZATNIARZ NIE ODPOWIADA"]