W Nikaragui rolnicy pracujący na polach trzciny cukrowej padają jak muchy. Zaatakowani przez tajemniczą chorobę zdrowi młodzi mężczyźni umierają w cierpieniach. Wyjaśnienie zagadki tych zgonów może kogoś bardzo dużo kosztować.
Tajemnicza choroba dziesiątkuje rolników
W porze zbiorów, gdy wycieńczeni pracą robotnicy rolni przez siedem dni w tygodniu ścinali trzcinę cukrową, można było początkowo nie zauważyć oznak tej choroby. Dopiero po sezonie, gdy mężczyźni wybiegli na boisko do gry w baseball, okoliczni mieszkańcy zorientowali się, że coś jest bardzo nie w porządku. Bazowi sprawiali wrażenie otępiałych, miotacze nie trafiali do celu. Choć był wieczór, zapolowi wyglądali, jakby poparzyło ich słońce. – To właśnie jest Mosquito, nie ma go już wśród nas – Arnulfo Téllez Aguilera, lat 49, pokazuje mi zdjęcie uśmiechniętych kolegów ze swojej drużyny, z czasów, gdy wszyscy jeszcze mogli prężyć muskuły. – A to mój brat Danillo. Też nie żyje.
W ostatniej dekadzie w całej Ameryce Środkowej bolesna choroba nerek zabrała już co najmniej 20 tys. ludzi i zyskała rangę pierwszego zabójcy mężczyzn w szpitalach w Salwadorze. Mimo to, przypadłość, określana terminem chronicznej choroby nerek (CKD), została tak słabo zbadana, że dotąd nie nadano jej oficjalnej nazwy. Mnożą się na jej temat rozmaite teorie. Być może wywołuje ją splot czynników, wśród których wymienia się udar cieplny, chroniczne odwodnienie, wpływ toksycznych chemikaliów, działanie proszków przeciwbólowych, zbyt duże spożycie cukru i ekspozycja na wulkaniczny pył.
Pod jednym względem wszyscy są zgodni: plantacje trzciny cukrowej w centralnej Nikaragui, a zwłaszcza w okolicach Chichigalpy, miasta, w którym mieści się największa w kraju cukrownia, zostały najsrożej doświadczone epidemią. W tej samej rodzinie chowano ojca i syna, grzebano tych, którzy jeszcze niedawno byli zdrowymi młodymi mężczyznami.
Rząd Nikaragui, kierownictwo cukrowni, a nawet Bank Światowy, który wpompował w tutejszy przemysł cukrowniczy dziesiątki milionów dolarów, zgodnie twierdzą, że do chwili wyjaśnienia przyczyn choroby nie zrobią wiele, by jej zapobiegać. Po wielu latach nieprzynoszących rozstrzygnięcia badań Centrum Kontroli i Prewencji Chorób z USA zaofiarowało się przeprowadzić własne śledztwo w tej sprawie.
Jednak schorowani byli pracownicy cukrowni nie pokładają zbyt wielkich nadziei w ustaleniach naukowców. Ich nieufność budzi zwłaszcza fakt, że nowe badania mają być w całości sfinansowane z funduszy potentatów przemysłu cukrowniczego. – Nie wydaje mi się, by którykolwiek z nich miał czyste ręce – zauważa Kristen Genovese, prawniczka, która pomogła byłym pracownikom cukrowni złożyć skargę na pożyczkodawcę działającego z ramienia Banku Światowego, który w 2008 roku przekazał 55 mln dolarów tutejszej cukrowni, San Antonio, nie zważając na zagrożenie tajemniczą epidemią. – Rząd Nikaragui nie zrobił nic, żeby pomóc tym ludziom – oskarża Genovese. (…). Natomiast Bank Światowy "powinien był na czas dostrzec problem, lecz nie zrobił nic w tej sprawie i dalej inwestował w przemysł cukrowniczy w regionie".
W Isla de las Viudas, jak określa się terytorium położone w pobliżu wielkiej cukrowni, choroba stała się tak ważną częścią życia, że informacje na temat stanu zdrowia wymienia się tutaj zamiast "dzień dobry". Przed rozpoczęciem zbiorów każdy z mężczyzn oddaje krew i mocz do analizy, by w ten sposób zbadać stan nerek. Dopiero z wynikami w normie można przystąpić do pracy na plantacji. Przed zbadaniem się wielu popija mikstury ze świeżego soku tamaryndowca i oleju lnianego, chroni się przed słońcem i poświęca więcej czasu na wypoczynek. Pozostali tylko się modlą.
– Jeśli na to zachorujesz, to już po tobie – zauważa Aguilera, który z powodu złych wyników analiz przestał pracować w 2001 roku. – Pozbędą się ciebie i nie licz, że w czymkolwiek ci pomogą.
Uzależnienie losów tych ludzi od przemysłu cukrowniczego jest przerażające. Mężczyźni o szklistych oczach nie mają wątpliwości, że coś w wodzie albo w powietrzu szkodzi ich zdrowiu, lecz mimo to wracają do pracy. Tak bardzo zależy im na zatrudnieniu, że gotowi są podszyć się pod swoje siostry albo żony i z ich numerami identyfikacyjnymi zgłaszają się do pracodawcy. Nieopodal stąd według najbardziej ostrożnych szacunków co trzeci mężczyzna choruje na CKD.
– W cukrowni twierdzą, że przyczyny zachorowań są naturalne. Ale w rzeczywistości ta epidemia nie ma nic wspólnego z naturą – uważa 37-letnia Gilma Urbina, matka piątki dzieci, która ostatnio straciła chorego na nerki męża. – Mój mąż zmarł pewnego dnia, o 6 nad ranem – wspomina. – Tego samego dnia ktoś inny umarł o 14. Następnego dnia doszło do kolejnych trzech zgonów. Podejrzewam, że za jakiś czas to miejsce będzie zupełnie wyludnione – ostrzega.
Skrajnie różne interpretacje przyczyn choroby doprowadziły do zaciekłego sporu o to, kto powinien ponieść wysokie koszty związany z opieką medyczną nad ofiarami epidemii. Mario Amador, z kierownictwa Comité Nacional de Productores de Azúcar (CNPA), organizacji reprezentującej przemysł cukrowniczy zauważa, że w ostatniej dekadzie przychody z cukru w Nikaragui wzrosły czterokrotnie, do wartości 500 mln dolarów rocznie, głównie za sprawą zaopatrującej się tutaj Coca-Coli i producentów rumu. Regularne badania nerek u pracowników stworzyły zdaniem Amadora zupełnie mylne wyobrażenie, jakoby cukrownie miały coś wspólnego z tajemniczą epidemią. – Nie sądzę, żeby istniał jakikolwiek związek między CKD i przemysłem cukrowniczym - twierdzi Amador.
Menadżerowie z cukrowni San Antonio w Chichigalpie twierdzą, że także poddają się corocznym badaniom, lecz rzadko miewają problemy zdrowotne. – A przecież pijemy tę samą wodę – zauważa Álvaro Bermúdez Castillo, dyrektor administracyjny cukrowni pracujący tutaj od lat 70. ubiegłego wieku. Prawnicy z Salwadoru i Sri Lanki, wśród których zaobserwowano podobnego typu problemy z nerkami, doprowadzili do wprowadzenia zakazu stosowania niektórych herbicydów. Jednak niewielu badaczy z Nikaragui, kraju najciężej dotkniętego epidemią CKD według Panamerykańskiej Organizacji Zdrowia, uznałoby, że rozwiązanie tej zagadki jest takie proste.
Stosowane w rolnictwie chemikalia nie uzasadnią przecież wysokiego wskaźnika zachorowań wśród górników, ani tego, że kobiety dorastające w sąsiedztwie cukrowni nie mają problemów z nerkami. Nie wiadomo również, dlaczego rolnicy z innych rejonów Nikaragui, narażeni przecież na działanie tych samych środków ochrony roślin, nie wykazują tak dużej podatności na tajemniczą chorobę. Być może wyjaśnieniem epidemii byłby splot czynników takich jak upał, odwodnienie, intensywność pracy i kilka innych, zastanawiają się badacze. – Problem tkwi w tym, że choroba atakuje podstępnie – zauważa Aurora Aragón, badaczka z Nikaragui.
Mieszkańcy po raz pierwszy zdali sobie sprawę z zagrożenia wkrótce po tym, jak rząd Nikaragui, który wcześniej znacjonalizował przemysł cukrowniczy, zwrócił cukrownie prywatnym właścicielom w 1992 roku. W miarę jak w San Antonio zwiększano produkcję cukru, wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu Europy i USA na ten towar, robotnicy rolni zaczęli chorować. Kierownictwo cukrowni zwraca uwagę na fakt, że co roku płaci składki ubezpieczeniowe za swoich pracowników, zapewniając im w ten sposób opiekę zdrowotną i emerytury. Skoro naukowcy nie przestawili żadnych dowodów wiążących pracę przy produkcji cukru z chorobami nerek. Nie ma podstaw, by rodziny ofiar epidemii domagały się czegoś więcej.
W początkach nowego tysiąclecia sprawy sądowe o odszkodowania nie doprowadziły pokrzywdzonych donikąd. Wreszcie w 2008 roku mieszkańcy Chichigalpy zorganizowali się i razem złożyli skargę na pożyczkodawcę działającego pod szyldem Banku Światowego, International Finance Corp. (IFC), który pożyczył cukrowni 55 mln dolarów. Pomijając w dokumentacji sprawę szerzącej się zarazy, IFC pogwałciło standardy dotyczące udzielania pożyczek, uznano w powództwie. Przy podejmowaniu decyzji dotyczącej zainwestowania w produkcję cukru, sprawy tajemniczej epidemii nawet nie rozważano, bronił się rzecznik organizacji finansowej, Aaron Rosenberg. – CKD nie należy w chorób kojarzonych w skali światowej z przemysłem cukrowniczym, dlatego IFC nie zainteresowało się tą kwestią – powiedział. W minionej dekadzie IFC pożyczyło cukrowniom z Nikaragui ponad 100 mln dolarów.
Na wieść o skardze kierownictwo San Antonio zaofiarowało chorym i wdowom bezpłatne pożywienie oraz innego rodzaju wsparcie. Wyrażono też zgodę na przeprowadzenie postępowania wyjaśniającego przez niezależnych badaczy. Niestety "natura bardzo niechętnie ujawnia swe sekrety", zauważa Daniel Brooks, naukowiec z Boston University, którego do zbadania sprawy epidemii CKD wybrała komisja złożona z menadżerów cukrowni i chorych pracowników. Pięć lat później Brooks ma w tej sprawie wciąż więcej pytań niż odpowiedzi. Opublikowany przez niego w 2012 roku raport nie przyniósł rozstrzygnięcia, które ostatecznie wykluczyłoby albo wsparło którąkolwiek z teorii.
Teraz Brooks ze swoją załogą z Boston University ponownie przyjrzy się sprawie, która może dotyczyć problemu wykraczającego poza granice Nikaragui. – Kto wie, czy nie zajmujemy się wierzchołkiem góry lodowej – zastanawia się badacz. – Jeśli przyczyną choroby jest udar cieplny, a klimat nieuchronnie się zmienia, gdy temperatury wzrosną, ludzie z kolejnych stref geograficznych także zaczną chorować. Z kolei, jeśli za epidemię odpowiadają środki ochrony roślin, to rozmawiamy o substancjach używanych na całym świecie.
W tej chwili amerykański zespół badawczy skupia się na dwóch innych kwestiach: naukowcy chcą wiedzieć, czy do zachorowania predysponuje pacjenta określony czynnik genetyczny i czy dzieci również są w niebezpieczeństwie. W dalszej kolejności drużyna Brooksa przyjrzy się warunkom pracy w cukrowni i na plantacjach trzciny, jednak fundusze na badania na razie pokrywają tylko wstępny rekonesans w tej sprawie. Podobno przedsięwzięto liczne środki zabezpieczające pracę naukowców przed wpływami kierownictwa cukrowni. Mimo to wokół badań utrzymuje się atmosfera podejrzliwości. – Jeśli twoim zadaniem jest wykazanie czyjejś niewinności, to raczej nie dowiesz się, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi – twierdzi Jason Glaser, prezes La Isla Foundation, organizacji zajmującej się epidemią CKD w Nikaragui.
Tymczasem w pewne popołudnie Aguilera znalazł w sobie dość sił, by pójść odwiedzić groby ojca i dwóch braci, z których wszyscy zmarli z powodu dysfunkcji nerek. Zaskoczyło go, że nieopodal rodzinnych grobów w ostatnich miesiącach pojawiło się nie mniej niż 30 nowych mogił. – A mnie pochowają tam – mężczyzna ze spokojem wskazał pobliską działkę.
Trzy tygodnie później już nie żył.