Ostatnie polskie wampiry?
Józef hrabia Brigido, czwarty z kolei gubernator Galicji, miał trudny orzech do zgryzienia. Z niepokojami na wsiach, niezadowoleniem wśród polskiej szlachty i niechęcią do fali niemieckich imigrantów potrafił sobie poradzić. Ale co niby miał zrobić z… plagą polowań na wampiry?
21 lipca 1780 roku hrabia nie wytrzymał. Wiedział, że do prostego, zabobonnego ludu przemówi tylko widmo kary boskiej więc zwrócił się do biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka. Informował, że nierzadko się zdarza, iż ciała zmarłych bywają dobywane z ziemi i przebijane, a to z powodu podejrzenia, że zmarli ci stali się krwiopijcami, czyli – jak to się ich potocznie nazywa – wampirami.
Gubernator sugerował biskupowi, by za pośrednictwem kleru surowo zakazał takiego bezczeszczenia zwłok. Jednocześnie oczekiwał, że będzie informowany o wszelkich jego przypadkach.
Galicyjscy nieustraszeni pogromcy wampirów
Tymczasem biskup udawał, że problemu nie ma. Na początek zwlekał z odpowiedzią na list gubernatora, a gdy wreszcie odpisał, szedł w zaparte.
"Powiadomić chciałbym Waszą Ekscelencję, że w diecezji mojej nie zdarzył się nigdy wypadek ekshumacji ciał ludzkich uważanych za wampiry ani jakichkolwiek na tychże ciałach podejrzanych egzekucji.
Był ten zabobon kiedyś wśród prostego ludu […]. Jednakże w mojej diecezji staraniem kleru zostało to z przekonań ludu całkowicie wykorzenione – pisał do gubernatora."
Mimo tych oficjalnych zapewnień nie poprzestał jednak liście do hrabiego. Do księży ze swojej diecezji wystosował okólnik nakazujący tępienie tych praktyk, wszak:
"Jurysdykcja Jaśnie Oświeconego Księcia Jegomości [tj. biskupa Sołtyka] prawie pewna jest, że w tej diecezji nie znajdują się dawne o upiorach przesądy."
Dzieciobójczynię kołkiem… tak na wszelki wypadek
Sąd rozpatrywał sprawę młodej, niezamężnej dzieciobójczyni Maruszki Teliszczakówny. Oskarżona przyznała się do zarzucanych jej win i została skazana zgodnie z artykułem osiemdziesiątym prawa magdeburskiego. Nakazywał on kobietę, która zabije swoje dziecko pochować żywcem i przebić palem.
Teliszczakówna przyjęła swoją karę pokornie. Nie zachował się żaden ślad odwołania od wyroku do kolejnych instancji. Możemy zatem przyjąć, że kat pochował ją, przebiwszy kołkiem. Jak na potencjalnego upiora przystało.
Aby uchronić okolicę przed suszą, ciało samobójcy:
"Wyciągnięto ze stodoły dziurą wykopaną pod progiem, następnie na saneczkach, używanych do przewożenia gnoju, przetransportowano na pole, gdzie wykopano grób, wrzucono je w jego głąb twarzą na spód i z nogami skrępowanemi sznurem, przywalono trumną i jej wiekiem, wreszcie zasypano."
Tata-psychopata? Przygwoździć go!
Trzydzieści lat później wydarzyła się historia gospodarza-mordercy z Żywiecczyzny, również będąca potwierdzeniem wiary prostego ludu w zabobony. Niejaki Józef Juras, zamieszkały w gminie Wieprz, cały swój majątek oddał córce. Niedługo później zakochał się i ożenił z młodą dziewczyną, która liczyła na bogaty spadek po nowo poślubionym mężu.
Kiedy dowiedziała się, że z majątku nici, zostawiła Jurasa. Ten, opuszczony, zwrócił się do córki. Kobieta zamiast przyjąć go z otwartymi ramionami, wyrzuciła go z nowo objętego gospodarstwa. Józef Juras wpadł w szał, chwycił rzeźnicki nóż i zaczął dźgać córkę.
Na ratunek wnuczce pospieszyła matka Jurasa i chwyciła rozszalałego syna. W tym czasie poraniona Jurasówna uciekła i próbowała wzywać pomocy. W chałupie tymczasem rozegrała się tragedia. Juras zabił własną matkę, po czym uciekł i powiesił się w stodole. Byłby to najzwyczajniejszy w świecie epizod z życia polskiej wsi, gdyby nie to, co działo się później.
Przy odcinaniu wisielca miejscowi rzucili się i jęli drzeć na strzępy pas, na którym Juras się powiesił. Każdy chciał zabrać dla siebie jak największy kawałek. Wierzono, że przynoszą one swoim posiadaczom szczęście. Kiedy nieboszczyka miano wkładać do trumny wmieszał się zabobon.
Mieszkańcy wsi nakłonili krewnego samobójcy, by położył go w trumnie twarzą do dołu i dla pewności przybił dziesięciocalowym gwoździem. Te praktyki miały sprawić ażeby nie mógł w grobie ruszać się i „nocami straszyć” okolicznej ludności.
Bo kto by tam siedział po śmierci w grobie?
Mniej więcej dwieście kilometrów na południowy wschód od Krakowa, nad brzegami rzeki Osławy, badacze dotarli do zaskakujących informacji. Według jednego z ludowych podań jeszcze w 1936 roku, w miejscowości Dołżyca, powstały a martwych upiór miał atakować bydło i ludzi. Wśród ludności łemkowskiej zamieszkującej we wsi Mokre na Podkarpaciu również zachowały się opowieści o ludziach wracających zza grobu.
Także w położonych nieco na południe Radoszycach miała straszyć dziewczynka zmarła tuż przed pierwszą wojną światową. Do wsi sprowadzono dwóch rosłych „specjalistów”, którzy mieli się rozprawić z upiorem. O północy na cmentarzu, po wykopaniu trumny, okazało się, że jest ona pusta i dziewczynka właśnie gdzieś grasuje. Zauważyli ją, pochwycili i skrócili o głowę, którą następnie włożyli jej między nogi.
Zabieg okazał się na tyle skuteczny, że upiora więcej nie widywano. Tak przynajmniej podaje legenda.
Jako że to mój pierwszy temat i zarazem post na forum, chciałbym wszystkich przywitać i powiedzieć "Dzień Dobry"
Artykuł nie mój, lecz bardzo mnie zaciekawił. Znacie jakieś opowieści lub legendy o podobnych przypadkach w waszych okolicach ?
Zródło: http://ciekawostkihi...w-pod-krakowem/