Supertajne badania CIA - "Orgazm o Północy"
W latach 50. nauka uwierzyła w możliwość zdalnego sterowania ludźmi. Nauce uwierzyli politycy i CIA stworzyła supertajny program MKULTRA, którego celem było opracowanie technik takiej kontroli. Amerykanie eksperymentowali m.in. na pacjentach szpitali psychiatrycznych i nie mieli oporów przed współpracą z nazistami, którzy wiedzę zdobywali w obozach śmierci.
W 1962 roku na ekrany amerykańskich kin wszedł klasyczny już dziś „The Manchurian Candidate” (w 2004 roku nakręcono remake z Denzelem Washingtonem, Lievem Schreiberem i Meryl Streep). Film pokazywał, w jaki sposób techniki prania mózgu mogą zostać wykorzystane przez komunistów, by zyskać kontrolę nad obywatelami USA. Był to okres zimnowojennej paranoi i film skutecznie podgrzał lęki widowni. Tyle tylko, że ta bała się nie tego, kogo powinna. Hollywood straszyło komunistami, ale w czasie gdy to robiło, to nie oni prowadzili eksperymenty nad kontrolą amerykańskich umysłów. Prowadziło je CIA, a do badań zaangażowało nawet naukowców, wśród których znajdowali się naziści sprowadzeni do USA zaraz po wojnie w ramach tzw. Operacji Paperclip.
Wspaniałe lata 50.
W latach 40. i 50. wierzono, że możliwości kontroli ludzkiego zachowania są tuż, a do wszystkiego będzie potrzeba jedynie kilku kabelków lub odpowiedni farmaceutyk. To wtedy do powszechnego użycia weszło określenie „pranie mózgu”. Także wtedy zaczęto eksperymentować z przekazami podprogowymi. Naukowcy teoretyzowali o możliwości stworzenia społeczeństwa, w którym ludzie będą całkowicie kontrolowani i to nawet nie w taki sposób, jak w wizji z „Roku 1984” George'a Orwella, a zupełnie bezpośrednio - z pomocą pilota.
Perspektywa zyskania pełnej kontroli nad tym, co ludzie robią, a nawet myślą pociągała polityków i służby specjalne. CIA zaangażowała się w takie badania zaraz po II wojnie światowej, a w 1953 kilka zaczętych wcześniej małych i rozrzuconych projektów połączono w jeden. Nazwano go MKULTRA. Przed ludźmi, których do niego zaangażowano postawiono szereg zadań. Od opracowania doskonałego serum prawdy, przez zbadanie możliwości trwałej zmiany osobowości i wymazywania oraz programowania wspomnień, po – to dołożono później – przygotowanie koktajlu, który pozwoli kontrolować Fidela Castro. Badania były szeroko zakrojone i hojnie finansowane. Zaangażowało się w nie ponad 80 instytucji, w tym co najmniej 40 uniwersytetów, kilka koncernów farmaceutycznych, szpitale, więzienia i instytucje badawcze.
Niektóre wiedziały, z kim współpracują, inne były nieświadomymi odbiorcami rządowych i „prywatnych” grantów. Sprawdzano możliwość wykorzystania wszystkich dostępnych wówczas metod. Sięgano na przykład po modną wówczas psychochirurgię. Polegała ona wtedy przede wszystkim na tym, że sprawdzano, co stanie się z człowiekiem po uszkodzeniu określonych części mózgu lub przerwaniu połączeń neuronalnych. Efekty tych prób były na ogół opłakane, co wspaniale pokazano na przykład w „Locie nad kukułczym gniazdem” (Nawiasem mówiąc Ken Keysey, autor książki, na której oparto film, był uczestnikiem eksperymentów prowadzonych w ramach MKULTRA). Oprócz tego skupiono się na psychologicznych metodach łamania ludzi oraz usuwania wspomnień oraz możliwości wykorzystania w tym celu środków psychotropowych. Popularnością cieszyło się zwłaszcza LSD. To niektórym pacjentom podawano przez 80 dni z rzędu, powodując w ten sposób nie tylko utratę wspomnień, ale też trwałą ułomność intelektualną.
Operacja "Orgazm o Północy"
Skąd brano uczestników? Różnie. Byli nimi na przykład nieświadomi niczego pacjenci szpitali psychiatrycznych, wieźniowie lub studenci, wśród których znalazł się m. in Theodore Kaczynski – bardziej znany jako „Unabomber”. Ale bywało też ciekawiej. Jedna z operacji prowadzonych w ramach MKULTRA nosiła nazwę „Orgazm o północy” i polegała na tym, że w San Francisco i kilku jeszcze innych amerykańskich miastach, CIA otworzyło burdele i zatrudniło prostytutki, które miały ściągać klientów w pułapkę.
Później takich „uczestników” faszerowano LSD, bo badania z wykorzystaniem tego narkotyku odgrywały centralną rolę w całym programie. Wszystko za sprawą szefa MKULTRA - Sidneya Gottlieba, który był postacią żywcem wyjętą z magazynu New Age. Kilka lat spędził w Indiach szukając wewnętrznego „ja”, a po powrocie mieszkał pod Waszyngtonem, gdzie hodował kozy. Robił to, bo przetworzonej żywności nie ufał i pił jedynie ich mleko, a jadł przede wszystkim własnoręcznie zrobione sery. Jednocześnie musiał mieć dużą słabość do psychodelików, bo to on zadbał o pozycję narkotyków, i przede wszystkim LSD, w programie.
Na zakupy środków psychoaktywnych wydawano setki tysięcy dolarów i dostarczano je do współpracujących klinik oraz lekarzy. Jednocześnie współpracowano z większością amerykańskich koncernów farmaceutycznych, które dostarczały leków i narkotyków do testowania na nieświadomych „obiektach” badawczych. Z ich zdrowiem, szczególnie gdy byli to więźniowie, nie liczono się zupełnie. John Marsh, autor „In Searching for the Manchurian Candidate”, pisał o niejakiej dr Isbell, która przez 77 dni z rzędu faszerowała siedmiu mężczyzn LSD, martwiąc się tylko rosnącą tolerancją, z którą radziła sobie potrajając dawki. A badania na pacjentach, więźniach i studentach, i tak były złagodzeniem pierwotnego planu, w którym – jak jeden z oficerów zaangażowanych w projekt mówił Johnowi Marshowi - myślano: „o możliwości dodania tego do ujęcia wody pitnej dla jednego z miast”. Wszystko po to, by osiągnąć stan, w którym „mieszkańcy będą krążyć wkoło i zupełnie nie myśleć o bronieniu się”.
Serum prawdy i dr Cameron
Na to się jednak nie zdecydowano, a przynajmniej o tym nie wiemy, ale znaleziono kilka innych, równie kreatywnych metod testowania środków psychotropowych. Sprawdzano na przykład, czy podanie narkotyku spowoduje, że mówca zrobi z siebie idiotę podczas politycznego spędu. Na sobie też „eksperymentowano”, dość często zresztą, korzystając z nieograniczonego dostępu do LSD. Przyszedł ponoć nawet moment, gdy pracownicy CIA zaangażowani w MKULTRA uznali, że planowane „tripy” są pozbawione wartości badawczej i postanowili fundować sobie nieplanowane. Jak? A tak, że podczas przerw w pracy dodawali LSD kolegom do kawy.
Za szczególnie ważny element programu uważano poszukiwanie „serum prawdy”. Testowano różne środki, w tym oczywiście także LSD, w połączeniu z różnymi technikami przesłuchiwania. Jedna z metod polegała np. na tym, że najpierw wstrzykiwano „obiektowi” barbiturany, a gdy zaczynał odpływać, rozbudzano go amfetaminą. Efektem była głęboka dezorientacja i łatwość prowadzenia przesłuchania. Gdzie indziej (na to „załapał się” Unabomber) sprawdzano, jak bardzo trzeba zniszczyć u kogoś poczucie własnej wartości, by zmienić go w bezwolnego wykonawcę rozkazów.
Szczególnie zasłużył się tu prowadzący badania w Kanadzie dr Ewan Cameron. Naukowiec, którego hojnie opłacały instytucje związane z CIA, prowadził badania nad programowaniem ludzi. Chodziło mu o znalezienie metody, która pozwoliłaby wymazać wspomnienia z mózgu i w ich miejsce wpisać nowe. Próbował wszystkiego, by to osiągnąć, a eksperymenty przeprowadzał na pacjentach szpitala Allan Memorial przy McGill University. W jego ręce trafiały przede wszystkim osoby idące tam z niewielkimi problemami – lekką depresją, stanami lękowymi itd. Po udziale w eksperymentach, na które nie wyrażały zgody, ich stan zwykle bardzo się pogarszał.
Nie mogło być inaczej, bo to, co robił Cameron do złudzenia przypominało tortury. Standardowa procedura, której efektem miało być przeprogramowanie mózgu, zaczynała się od wprowadzenia człowieka w trwającą od 15 do 30 dni „śpiączkę”. Przez cały ten czas odtwarzano w tle nagrania, które miały się „zapisać” w mózgu ofiary. - Członek personelu budził pacjenta trzy razy dziennie, by podać mu kolejną dawkę nasennego koktajlu. Ta składała się ze 100 mg thorazyny, 100 mg nembutalu, 100 mg seconalu, 150 mg veronalu i 10 mg phenerganu – relacjonował John D. Marsh. Dodatkowo kilka razy dziennie taki człowiek był wybudzany i prowadzony na terapię elektrowstrząsową. W najgorszych wypadkach wszystko trwało nawet do trzech miesięcy i gdy ktoś miał szczęście, to nie pamiętał nic z tego czasu, a gdy pecha... to zostawał w szpitalu na zawsze, ponieważ nie był już dłużej zdolny do samodzielnego życia.
Z wyników korzystają do dziś
Dzisiejsze podręczniki prowadzenia przesłuchań używane przez amerykańskie służby wywiadowcze są podobno – tak w każdym razie twierdzi znana kanadyjska dziennikarka Naomi Klein – w znacznym stopniu oparte o wyniki badań prowadzonych w ramach MKULTRA. Tych było dużo, bo sam program prowadzono nie tylko w USA, gdzie odrobinę bano się zdemaskowania lub wzbudzania niepotrzebnego zainteresowania, ale też w krajach współpracujących ze Stanami Zjednoczonymi, w których mniej troszczono się o opinię publiczną. O tym, co realizowano tam, właściwie nic nie wiadomo. Choć można się przecież domyślać, że było gorzej niż w samych Stanach Zjednoczonych.
Wszystko to brzmi jak teoria spiskowa, ale nią nie jest. Sprawa wyszła na jaw w latach 70. i była przedmiotem dochodzenia senackich komisji oraz zainteresowania Sądu Najwyższego, które potwierdziły istnienie programu. Wiedza o nim jest wprawdzie cząstkowa, bo w 1973 roku w obawie przed odpowiedzialnością zniszczono większość dokumentów będących w posiadaniu CIA, ale i to, co zostało – a przy takiej skali nie dało się pozbyć wszystkiego – wystarczy, by wyrobić sobie makabryczny obraz wydarzeń i tego, do czego mogą się posunać służby specjalne w demokratycznym, przecież, kraju. Po ujawnieniu sprawy program został rozwiązany. Przynajmniej oficjalnie, ponieważ nie brak takich, krórzy twierdzą, że zmienił jedynie nazwę, a może też skoncentrował się na innych metodach kontroli umysłu. Te są wszak doskonałe, a postęp nauki dostarcza narzędzi, o których w latach 50. nikt jeszcze nie śnił.
Ale to na pewno tylko teoria spiskowa. Porządne rządy takich rzeczy nie robią. Prawda?