Właściwie to ten sen był podzielony na 5 części, jednej nie pamiętam.
1. Śniło mi się, że w mojej szkole podstawowej był konkurs na najpiękniejszą roślinę (przyniosłam orchideę), była przerwa i taka dziewczyna rok młodsza ode mnie, chodząca ze mną do szkoły stała na gablocie (nie pamiętam czy ktoś w nią zaczął strzelać, ale coś sprawiło, że ona spadła z gabloty, wszyscy to zignorowali i poszli do klasy na lekcję. Nagle do klasy wszedł mężczyzna (nie pamiętam jak wyglądała jego twarz) i zaczął rozpruwać wszystkim brzuchy, wypruwać wnętrzności pięścią. Schowałam się na zapleczu i czekałam na rozwój sytuacji, on wybił wszystkich i jak znalazł mnie to powiedział, że mnie oszczędzi, ponieważ na grobie jego matki wyrosła Orchidea.
2. Śniło mi się, że moi rodzice jechali samochodem krętymi ścieżkami na wakacje do Chorwacji, ten mężczyzna z pierwszego snu włamał się do bazy danych telewizji i nadał program o tym, że porozstawiał bomby na granicach Chorwacji. Nie wiem dlaczego, ale uciekłam do takiej babci (niezbyt za nią przepadam) i schowałam się w takim miejscu gdzie parę lat temu stały klatki na króliki. Nagle przez okienko zobaczyłam, że ktoś tutaj ciągnie jakiś korpus. Była to grupka mężczyzn (3 albo 4), zaczęłam z nimi rozmawiać, okazało się, że oni są współpracownikami tego terrorysty co rozstawiał bomby. Mówili, że obiecywał im kopalnie diamentów w Afryce, ale nie dotrzymał słowa. Mówili, że chcą się na nim zemścić, ja powiedziałam, że też chcę i nagle ten mężczyzna tutaj przyszedł. Mówił, że zabił kobietę w tym domu (moją babcię). Bardzo się wściekłam, wskoczyłam na niego i go udusiłam. Kiedy umierał wykrzyczałam do niego "Gdzie jest detonator" lub coś w ten deseń. Uśmiechnął się tylko. Rozprułam mu żołądek i tam był detonator.
Trzeci sen to właściwie taki, że nie brałam udziału w wydarzeniach, ale obserwowałam wszystko, ale w jednej sytuacji chyba brałam udział.
3.
~ Part I
Pierwsze ujęcie snu to był taki nieco ekscentryczny chłopiec, ubrany cały w czerni, miał platynowe włosy. Siedział zawsze przed bramą swojego domu. Pewnego razu obok jego domu przechodził taki chłopak, nerd taki. Szedł z koniem i mówił, że jego koń jest spragniony i czy nie napoiłby jego zwierzęcia. Chłopiec zgodził się i podał jego zwierzęciu jakiś płyn w misce. Koń to wypił. Okazało się, że to jakiś żrący kwas i zabiło to zwierzę od środka. Dzieciak przeprosił go, zbliżała się burza i zaprosił go do domu żeby przeczekać. To była pułapka i zaraz po wejściu do domu ten mały nerd został uduszony przez zmutowanego węża czarną mambę (dziwna sprawa bo to wąż jadowity a nie dusiciel, lecz w śnie był 10x większy i nie miał gruczołów jadowych). Potem z kuchni wyszło parę czarnowłosych dziewczyn. Jedna na pewno nazywała się Robin a druga Dakota. Nie pamiętam właściwie co było dalej zbytnio, jedynie urywki, że mieli gigantycznego psa na podwórku przywiązanego do słupa. Ta akcja w której brałam udział to była ucieczka przed tym psem bo chciał mi odgryźć nogi, ponieważ chłopak o platynowych włosach torturował szczeniaka tego psa. Pies potem wskoczył do domu i rozszarpał wszystkich oprócz Robin i chłopca.
~ Part II
Robin była jakimś czarnym magiem a'la tą kobietą z wężami zamiast włosów (Medusa, czy jakoś tak, nie miała wężów zamiast włosów, ale ja wiedziałam, że nią jest). Robin na podwórku miała lochy pełne bezdomnych osób itp. na których się uczyła zaklęć. Jeśli ona przegrywała jakąś walkę to mogła wezwać jakiegoś ptaka (połączenie feniksa z krukiem), który ją ratował, sprawiała, że ludzie byli ślepi i owijała wężami.
4. Chłopiec wyczytał gdzieś w jakiejś księdze o ukrytych lochach, które dadzą Ci to czego zapragniesz. On odnalazł te lochy mimo zastrzeżeń Robin. Były całe pokryte lodem, były ogromne i z sufitu zwisały sople lodu. Po bokach była jakaś czarna substancja, chyba smoła w której leżało pełno zwłok i stworzeń a'la zombie, które mówiły mu żeby zawrócił. Ścieżka była wąska, więc te potwory łapały go za kostki i próbowały wciągnąć do smoły. Co parę minut na drodze stał strażnik, który mu mówił, że będzie tego żałował, ale on nie słuchał. Na samym końcu lochów znajdowało się oko, które zamiast tęczówki miało lawę w szkle. Po sali roznosiło się echo żeby chłopiec wszedł, był tez przypis "Jeśli zamiast zlodowaciałej bryły widzisz płonące oko to śmiało wejdź". Po wejściu w to oko znajdował on się z jakimś stworzeniem na kłodzie jakiejś. To stworzenie było ogromne, miało czarną szatę i miało twarz zwróconą do otchłani, w którą oboje podążali. I oni sobie tak lecieli, kiedy ta istota zaczęła zadawać pytania różne. Pamiętam tylko parę. Czy torturowałbyś Robin przez 1138 dni dla paru miedziaków itp. Na każde pytanie odpowiedział twierdząco a pytania były takie same tylko zmieniał się podmiot i czynność. Na ostatnie pytanie odpowiedział przecząco, ale nie pamiętam jakie było, niestety. Istota zrzuciła go w otchłań. Obudził się on na jakimś cmentarzu. Wszystkie istoty, które powiedział żeby zabił miały tutaj groby. Nad cmentarzem unosiło się pełno duchów. Chłopiec rozpłakał się, nagle obraz czy rzecz, którą sterowałam przybliżyła się do chłopca i patrzyła się na jego opadniętą głowę. Nagle podniósł ją, z jego oczu ciekła krew i uśmiechnął się (może ktoś kojarzy ten uśmiech z Creepypasty "Bez Wyrazu", pełno ostrych zębów spiłowanych w stożki). Moja "kamera" zaczęła spadać.
Ten chłopak nie mówił, ale ja wiem, że był odpowiedzialny za terrorystę z 1 i 2 snu.
Proszę o interpretacje tego jakże dziwnego snu. Zaznaczam, że wszystko śniło mi się jednej nocy.
Wybaczcie za ogromną ilość tekstu.
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej resztki wakacji.
Użytkownik Team Joffrey edytował ten post 10.08.2014 - 11:55