Z pewnych powodów ta historia jest mi bliska dlatego ośmielę się ją tu przypomnieć.
Zwłoki Piotra Jaroszewicza znaleziono w gabinecie na piętrze jego willi w Aninie. Rankiem 2 września 1992 r. policjant z Komendy Stołecznej zapisał: „Ciało spoczywa na przekrzywionym fotelu w pobliżu drzwi”. Torturowany przed śmiercią Jaroszewicz nie zginął od ran. Został uduszony paskiem od sztucera. „Na szyi zadzierzgnięty był pasek skórzany z krępulcem w postaci ciupagi góralskiej zablokowanej przez oparcie o tapczan” – zanotował skrupulatny funkcjonariusz.
Zwłoki żony Jaroszewicza, Alicji Solskiej, policjanci znaleźli na tym samym piętrze, w łazience. Zginęła od kuli w głowę z myśliwskiego mauzera.
Piotr Jaroszewicz był jednym z najważniejszych ludzi w PRL: członkiem najwyższych władz PZPR, przez dziesięć lat premierem. Odsunięty od władzy w 1980 roku, wiódł spokojne życie emeryta w olbrzymim domu w Aninie.
Zwłoki rodziców znajduje w nocy z 1 na 2 września 1992 r. Jan Jaroszewicz, jedyne dziecko Alicji i Piotra. Niepokoi się, bo rodzice nie odbierają telefonów. Jedzie do Anina, otwiera dom. Znajduje ojca, telefony są uszkodzone, jedzie po policję. Dyżurny wysyła zwykłych funkcjonariuszy komendy rejonowej. To oni odnajdują zwłoki Alicji. Dopiero po kilku godzinach, być może kluczowych, wezwą posiłki z Komendy Stołecznej.
Środa, 2 września 1992 r. Dom przy ulicy Zorzy w podwarszawskim Aninie otaczają radiowozy, samochody prokuratorów, dziennikarze i tajniacy UOP. Wewnątrz kłębi się kilkanaście osób – technicy z policji, urzędnicy. Zadeptują ślady. Opowiada emerytowany policjant, jeden z członków specgrupy, która szukała morderców: – Pierwszy raz coś takiego widziałem. Tam byli wszyscy święci. Na balkonie, przez który mogli wejść sprawcy, koledzy urządzili sobie palarnię. Potem jeden z ich petów zaliczono do materiału dowodowego. Chaos.
Śledztwo w sprawie morderstwa prowadzi specjalna ekipa.
Oględziny miejsca zbrodni trwają rekordowo długo, aż 14 dni. Co z nich wynika?
Przede wszystkim, że Jaroszewiczów nie zabito dla pieniędzy. Mordercy nie zabierali 13 karabinów myśliwskich i dubeltówek, sprawnej pepeszy, pistoletów czy kartonów amunicji. Niemal nie zostawiali śladów. Nie interesowały ich kolekcje monet czy znaczków. Nie wzięli obrazów Kossaka i Picassa.
Z protokołu oględzin miejsca zbrodni: „Przy drzwiach od strony salonu ustawiony był metalowy sejf, w czasie oględzin zamknięty. Na blacie sejfu leżały różne przedmioty, a wśród nich pudełko tekturowe, w którym znaleziono bransoletkę, kolczyki i dwa pierścionki. Wewnątrz znajdowała się kasetka zawierająca srebrną i złotą biżuterię oraz kamienie szlachetne”.
Skoro nie pieniądze, to jaki był motyw zbrodni? Dlaczego zabójcy na przemian torturowali i opatrywali ofiary? Zanim zginął 83-letni Jaroszewicz, ktoś owinął mu bandażem rozciętą głowę. Zmienił koszulę. Podał wodę do picia. Leżącej w łazience Alicji Solskiej któryś z zabójców zostawił kubek z wodą do picia.
Pytań jest więcej niż odpowiedzi. Dlaczego zabójcy związali lewą rękę Jaroszewicza, a prawą zostawili wolną? Żeby coś podpisał?
Prokuratura nigdy nie ustaliła, co dokładnie zginęło z willi.
Błędy popełnione na początku będą się mścić przez lata i przesądzą o losach tej historii.
Kiedy Jan Jaroszewicz odkrywa zwłoki ojca, słyszy wycie psa rodziców. To agresywny, czarny jak smoła sznaucer olbrzym zamknięty przez sprawców w pokoju.
Pies nie cierpi obcych. Jest tak groźny, że kucharka Jaroszewiczów zgadza się gotować tylko wtedy, gdy pies jest pod kluczem. Jak pies znalazł się zamknięty w sypialni? Dlaczego nikt go nie zabił, choć zabił Jaroszewiczów? Czy czymś go odurzono?
W tym czasie, żeby stwierdzić, czy zwierzę ktoś czymś faszerował, trzeba je uśpić. I wykonać sekcję. Śledczy rezygnują z tego. Zlecają zbadanie zamków, ale wyniki badań gdzieś przepadają, więc do dziś nie wiadomo, czy ktoś włamywał się do domu Jaroszewiczów.
Śladów w ogóle jest niewiele. Policyjny pies nie podejmuje tropu. Kawałka odcisku palca na ciupadze, której użyto do duszenia Jaroszewicza, nie można zidentyfikować (policja nie miała wtedy komputerowego systemu do porównywania odcisków).
Policja z prokuraturą są w kropce. Dwa trupy. Żadnych śladów. Standardowo przyjmują kilka motywów, które trzeba zbadać: rabunkowe, seksualne, porachunki, zemsta, rodzinne niesnaski. Także – zabójstwo polityczne.
Przesłuchują 338 świadków. Sprawdzają każdy trop. Oglądają kasetę VHS z pogrzebu i docierają do każdego uczestnika, który wydaje się podejrzany (wśród nich do Bogu ducha winnego cukiernika, który wpadł na Powązki, żeby zobaczyć z bliska Edwarda Gierka).
Z jednej strony troska o detale. Z drugiej, gdy prokuratorzy dowiadują się, że Andrzej Jaroszewicz robił interesy ze związanym z półświatkiem Zbigniewem Nawrotem z Hamburga (zginął w zamachu bombowym w 1991 r.), przechodzą nad tym do porządku dziennego.
Poszukiwań nie ułatwiają skomplikowane relacje rodzinne.
Dla Piotra Jaroszewicza i dla Alicji to drugi związek. Jaroszewicz z pierwszego małżeństwa ma syna Andrzeja. Solska córkę Hannę i syna Ryszarda. Wspólne dziecko Alicja i Piotr mają jedno: to właśnie Jan, ten, który znajdzie zwłoki.
Świadkowie opowiadają o stosunkach w domu. Alicja nie cierpi pasierba Andrzeja. To za jej sprawą ojciec wywozi go do szkoły do Pruszcza Gdańskiego. Alicja w testamencie nie zająknie się o Andrzeju. Z kolei Andrzej do końca będzie wpatrzony w Piotra. To on jako jedyny z czworga dzieci wystąpi jako oskarżyciel posiłkowy na procesie. Dziś nie utrzymuje stosunków z resztą rodzeństwa.
Były policjant: – Przyszywani bracia, Andrzej i Jan Jaroszewiczowie, nie ukrywali, że nie darzą się sympatią. Długo braliśmy pod uwagę wątek rodzinny. Nie potwierdził się.
Obraz małżeństwa Jaroszewiczów: inne zainteresowania, osobne sypialnie. Po 1981 roku, gdy w stanie wojennym Jaroszewicz trafił do aresztu domowego, stają się nieufni. Oboje w zasięgu ręki trzymają pistolety. Alicja ma przy łóżku mauzera, Piotr kładzie walthera na stoliku nawet wtedy, gdy ogląda „Wiadomości”. Oboje przyjmują tylko umówione wizyty.
Żyją w wielkim domu, ale z pieniędzmi miewają kłopoty. Jaroszewicz czasami sprzedaje w antykwariatach numizmaty. Stanisław Kociołek, działacz PZPR, powie policjantom, że Jaroszewiczowie pożyczali od niego pieniądze.
– Czuliśmy oddech Komendy Głównej na plecach – przyznaje jeden z członków ekipy śledczej. – W końcu ilu premierów zabito przez ostatnie 60 lat? Sprawa stała się priorytetowa, podobno w którymś momencie na to, że niewiele się w niej dzieje, wkurzał się sam Wałęsa.
Po ośmiu miesiącach śledztwa nastąpił przełom. To trzy kartki w X tomie akt sprawy. Notatka służbowa dwóch policjantów z 20 maja 1993 r. Opisuje napad sprzed kilku lat na Barbarę S. w Aninie. Tam sprawcy też wkroczyli w nocy, też skrępowali ofiarę, ogłuszyli psa, też torturowali i na przemian podawali wodę i leki. Policjanci sugerują, że sprawcą pierwszego napadu, na Barbarę S., mógł być Wacław K., „Niuniek”. Jego syrenę bosto widziano w okolicach domu Barbary S. Widziano go też, gdy ktoś próbował włamać się do miejscowego kiosku.
Prokuratura namierza trzech wspólników „Niuńka” i w 1996 r. sadza całą czwórkę na ławie oskarżonych. Wszyscy to recydywiści, drobne złodziejaszki. Żaden się nie przyznaje. Obciążają ich zeznania dwóch konkubin, które słyszały rozmowy o napadzie na starego dziada. Oprócz tego koronny dowód: finka, którą zabrali z willi Jaroszewiczów w Aninie. Policjanci odnajdują ją w mieszkaniu jednego z aresztowanych.
Sąd rozprawia się z aktem oskarżenia bez litości. Okazuje się, że prokuratura zlepiła na siłę łańcuch poszlak. Konkubiny odwołują zeznania ze śledztwa. Na kasecie, na której miały być utrwalone oględziny, zarejestrowano przez przypadek czyjś ślub. Kompromitacja.
Prokurator chwyta się brzytwy. Czyli finki. Ale podobnych noży jest w Polsce kilkanaście, a zdanie Andrzeja Jaroszewicza z radykalnego: „to ten sam nóż” zmienia się w sądzie na: „to taki sam nóż”.
Po trzech latach procesu prokurator wycofuje się ze wszystkich zarzutów. Sąd uniewinnia całą czwórkę. Za parę lat dostaną po kilkadziesiąt tysięcy odszkodowania za niesłuszną odsiadkę.
Potem jeszcze dwa razy organy ścigania zabierają się do tej sprawy.
Najpierw w 2007 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczyna śledztwo, bo z akt zginęły cztery klisze z kluczowymi odciskami palców. Gdyby ich nie zgubiono, dziś można by je wrzucić do policyjnej bazy danych i szukać bandytów. Gdzie i kiedy ktoś usunął klisze?
Sprawa zostaje umorzona.
W 2008 r., piętnaście lat po zbrodni, TVN pokazuje program o tym, że policja w Aninie mogła nie zebrać wszystkich śladów. Robi się zamieszanie. Prokuratura prosi sąd o akta z uwagi na ujawnienie nowych okoliczności zabójstwa. Ale śledczy czytają uważnie akta i stwierdzają, że w sprawie nie ma żadnego nowego wątku.
Koniec.
Koniec? Nie do końca. Pozostają zagadki. W jaki sposób uzbrojony Jaroszewicz, który obsesyjnie bał się napadu, dał się podejść sprawcom?
Czego się bał? Bohdan Roliński, były dziennikarz „Trybuny Ludu”, w śledztwie opowiedział o obsesji premiera, który bał się, że zostanie zabity. Uważał, że jego wypadek w helikopterze w latach 70. nie był dziełem przypadku. Bał się podsłuchów.
W czasie procesu sąd spytał ówczesny Urząd Ochrony Państwa (dziś ABW), czy willa Jaroszewiczów była podsłuchiwana. UOP odpowiedział, że nie, ale śladu tej odpowiedzi nie ma w aktach. Czy skrywa ją tom akt tajnych tej historii?
A sejf? Jeden z dwóch sejfów Jaroszewiczów został otwarty kluczami, które miał Jan Jaroszewicz. Dwa razy – 2 i 11 września. Między tymi datami bordowa kasetka, która była w sejfie, w cudowny sposób przeniosła się z jednej półki na drugą. Jaroszewicz twierdzi, że nie zaglądał do sejfu. Ale ekipie przeprowadzającej oględziny w wilii nie pozwolił do niej zajrzeć. Zapewnił, że są w niej przedmioty stanowiące jego własność.
Mariusz Sokołowski, rzecznik KGP, na naszą prośbę sprawdza, czy ktoś w policji interesuje się jeszcze tą starą sprawą. Ustala, że w 2004 roku robiono jakieś analizy. Gdzie są? Nie wiadomo. – Sprawą interesuje się Komenda Stołeczna – zapewnia rzecznik.
Dom w Aninie przez ostatnie dwadzieścia lat obrósł drzewami. Nowi mieszkańcy, tak jak poprzedni gospodarze, nie otwierają obcym.
Wszyscy policjanci ze specgrupy awansowali. Wielu jest już na emeryturach. Kilkoro z nich zajmowało się wiele lat potem wyjaśnianiem śmierci generała Marka Papały. Z jakim skutkiem – wiadomo.
Żródło artykułu i pierwszej fotki:Newsweek
Odrobinę przeredagowałam i poprawiłam artykuł pana Wojciecha Cieśli
Piotr i Alicja Jaroszewiczowie mieszkali w dawnej willi Juliana Tuwima.
Fotka z okresu morderstwa:
Ps.artykuł został napisany w 2012 roku.Jeżeli ktoś z Was ma jakieś nowe informacje na temat tej sprawy to będę bardzo wdzięczna za podzielenie się nimi.
Użytkownik Magda72 edytował ten post 15.08.2014 - 16:09