Witam, to mój pierwszy post na tym forum.
Chciałem podzielić się moją historią, o której sami lekarze powiedzieli, że współczesna medycyna nie potrafi jej wyjaśnić.
W wieku 6 lat przytrafiła mi się choroba Schönleina-Henocha (autoimmunologiczna). Jako małemu dziecku, moja mama wytłumaczyła mi wtedy, że białe krwinki, które mają zwalczać bakterie, zaczynają zwalczać własny organizm.
Choroba jest groźna, ale uleczalna. Coś jak zapalenie opon mózgowych. Gdyby zlekcewżyć ten problem, doprowadzi do śmierci, ale poprawnie zdiagnozowany i leczony, prawdopodobnie zakończy się dobrze.
Problem polegał na tym, że żaden lekarz nie potrafił zdiagnozować mojego przypadku. Trafiłem do szpitala, kiedy jelita były na tyle popękane, że miałem krwotok wewnętrzny. Nie byłem w stanie przyjmować nawet płynów, więc odżywiano mnie kroplówkami. Po tygodniu czasu wciąż nie byłem jednak na nic konkretnego leczony, ponieważ nikt nie wiedział, co mi jest.
Po kolejnych kilku dniach lekarze zdecydowali, że mój problem, to ostre zapalenie wyrostka robaczkowego, po czym usunęli go. Mijały kolejne dni, a ja nie byłem w stanie ruszać się o własnych siłach. Przestało być możliwe podawanie mi kroplówek, ponieważ żyły pękały, kiedy ktoś próbował wbić w nie iglę.
W takim stanie znalazł mnie jeden lekarz, który akurat przechodził z innego oddziału. Rozpoznał chorobę, zabrał mnie na inny oddział, gdzie wolno było wchodzić tylko lekarzom. Tej nocy jednak wezwał moich rodziców, mówiąc im, że nie przeżyję do rana, więc mogą wejść na oddział i pożegnać się ze mną...
Przeżycie kilku kolejnych dni było bardzo mało prawdopodobne, ale można mówić o pewnej, nikłej szansie na to - dlatego tego jeszcze nie nazywam cudem. Mój stan zaczął się polepszać. Jednak wkrótce okzało się, że największe spustoszenie choroba wyrządziła w nerkach. Wykonywano serie badań i oceniono, że z takimi nerkami, nie da się długo przeżyć.
Jedyną szansą był przeszczep, ale znalezienie dawcy nie było proste. Któregoś dnia badania wyszły poprawne. Lekarze myśleli, że to pomyłka! Powtórzono po raz kolejny, potem jeszcze raz... Nie było widać nawet najmniejszego śladu choroby, były zdrowe, jak u noworodka.
Dodam, że nerka jest narządem, który się nie regeneruje. Rany na nerce mogą się zabliźnić, ale nie naprawić. To, że nerki zregenerowały się w taki sposób - można prównać do sytuacji, w której człowiekowi bez nóg odrosły by z dnia na dzień w pełni sprawne nogi... Ordynator szpitala po konsultacji ze swoimi lekarzami oznajmił moim rodzicom jednoznacznie: Współczesna medycyna nie potrafi wyjaśnić tego zjawiska.
Jeszcze przez wiele lat, kiedy jakiś lekarz oglądał wyniki moich badań, składał moim rodzicom kondolencje... Kiedy dowiadywał się, że właściciel tych wyników żyje - nie był w stanie uwierzyć. Ciekawe wydarzenie miało miejsce też na komisji wojskowej. Kiedy przyniosłem moje badania, komisja najwyraźniej nie była w stanie uwierzyć w ich autentyczność... Popatrzyli na siebi, a potem oznajmili: Jeśli to cię nie zabiło, to nic cię nie zabije! I dali mi kategorię A.
Nieraz zadawałem sobie pytanie, dlaczego właśnie ja zostałem uzdrowiony? Czym różnię się od ludzi, którzy umarli na nerki? Nie wiem tego. Zacząłem interesować się też biblistyką. Postanowiłem założyć własną stronę internetową, na której piszę artykuły.
Pozwolę sobie podać link do artykułu, w którym opisałem przypadek mojej choroby: ******
Pozdrawiam.
Zapoznaj się z Regulaminem Forum.
/Connor