Naziści w służbie CIA
Po II wojnie światowej Amerykanie szukali sojuszników do walki z komunizmem w szeregach najbardziej skompromitowanych byłych popleczników Hitlera. Co najmniej tysiąc eksnazistów otrzymało wtedy dobrze płatną pracę szpiega, a potem możliwość wyjazdu za ocean. Utrzymywana w najgłębszej tajemnicy protekcja trwała jeszcze w latach 90.
Po wojnie J. Edgar Hoover z FBI i Allen Dulles z CIA zachłannie werbowali osoby z nazistowską przeszłością, traktując je jako "cenne nabytki", przydatne do działań wymierzonych w ZSRR. Z odtajnionych materiałów archiwalnych wynika, iż Amerykanie wysoko cenili wartość eksnazistów zamienionych w antyradzieckich zwiadowców i dla dobra sprawy byli gotowi wybaczyć im "moralne błędy" popełnione pod rozkazami Trzeciej Rzeszy. (…)
Wieści o związkach amerykańskich władz ze zbrodniarzami wojennymi zaczęły wypływać jeszcze w latach 70. Tysiące dokumentów ujrzało światło dzienne za sprawą Freedom of Information Act, ustawy o wolności informacji. (…) Te dane uzupełnione zeznaniami byłych i obecnych urzędników państwowych świadczą o tym, że współpraca rządu USA z nazistami miała szerszy zasięg niż sądzono, zaś na straży tajności tych związków przez co najmniej półwiecze stała CIA.
W latach 80. FBI nie podzieliło się swoją wiedzą z pracownikami Departamentu Sprawiedliwości badającymi sprawę 16 podejrzanych o nazistowskie zbrodnie mieszkańców USA. Biuro odpowiedziało odmownie na prośbę prokuratury zainteresowanej dokumentacją tych osób, cenionych informatorów i popleczników w walce z "sympatykami" komunizmu. W tym czasie piątka z tej grupy nadal pracowała dla FBI. Uzasadniając swą decyzję, agencja podkreślała potrzebę "chronienia poufności swoich źródeł w najszerszym możliwym zakresie".
Tymczasem wśród pracujących na rzecz Ameryki szpiegów znajdowali się także najbardziej uhonorowani naziści. Jeden z oficerów SS, Otto von Bolschwing zasłynął jako mentor i doradca Adolfa Eichmanna, odpowiedzialnego za Endlösung, ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, był też autorem referatów o tym, jak zastraszać Żydów. Co nie przeszkodziło, by po wojnie CIA nie tylko zatrudniła go w roli szpiega w Europie, lecz później ułatwiła mu jeszcze wyjazd do Nowego Jorku, gdzie zamieszkał z rodziną w 1954 roku. Przeprowadzkę potraktowano jako "nagrodę za lojalną powojenną służbę", stwierdzono w odtajnionych właśnie dokumentach agencji. Wcześniejszą aktywność w ruchu nazistowskim von Bolschwinga uznano za "nieszkodliwą".
Syn nazisty, Gus von Bolschwing, dopiero po latach poznał nazistowską przeszłość ojca. O współpracy Otto z agencją wywiadowczą mówi, że w dobie zimnej wojny przynosiła korzyści obydwu stronom. – Wykorzystali go, a on wykorzystał ich – podsumowuje 75-letni dziś Gus. – Coś takiego nie powinno było mieć miejsca. Nigdy nie powinni byli pozwolić mu na osiedlenie się w USA. Ich postępowanie było niezgodne z wartościami naszej ojczyzny.
Gdy izraelscy agenci wytropili Eichmanna w Argentynie w 1960 roku, Otto von Bolschwing natychmiast zwrócił się o pomoc do CIA, obawiając się o własne bezpieczeństwo. Także kierownictwo agencji nie życzyło sobie ujawnienia tożsamości von Bolschwinga, co mogłoby postawić Amerykanów w kłopotliwej sytuacji. W 1961 dwóch agentów spotkało się z von Bolschwingiem, by zapewnić go, że CIA zamierza strzec jego tajemnic. Mężczyzna żył w spokoju przez kolejne 20 lat, aż upomniała się o niego prokuratura. W 1981 eksnazista dobrowolnie zrezygnował z amerykańskiego obywatelstwa, a kilka miesięcy później zmarł.
Z odtajnionych dokumentów wynika, że łącznie CIA, FBI oraz inne amerykańskie agencje korzystały po wojnie ze wsparcia nie mniej niż tysiąca nazistowskich współpracowników, szpiegów lub informatorów. Obliczył to Richard Breitman, naukowiec z American University badający zbrodnie Holokaustu, któremu rząd zlecił upublicznienie poufnych dotąd archiwów. Niewykluczone, że lista nazistowskich pomocników Ameryki byłaby o wiele dłuższa, dodaje Norman Goda, historyk z University of Florida, przypominając o tym, że wiele materiałów z tamtego okresu nie zostało ujawnionych, co uniemożliwia dokonanie precyzyjnych wyliczeń. – Amerykańskie agencje zatrudniały pośrednio lub bezpośrednio wielu byłych funkcjonariuszy nazistowskiej policji i kolaborantów z Europy Wschodniej, mających najprawdopodobniej na koncie zbrodnie wojenne – twierdzi Goda. – Można było łatwo sprawdzić, że to skompromitowani ludzie. W tej chwili żaden ze szpiegów, których nazwiska ujawniono, nie pozostaje przy życiu.
Gorliwość, z jaką Amerykanie rekrutowali nazistowskich szpiegów była konsekwencją przekonań dwóch asów wywiadu z lat 50.: Hoovera, wieloletniego dyrektora FBI oraz Dullesa, dyrektora CIA. Jak informują archiwa, Dulles sądził, że "umiarkowani" naziści mogliby "być przydatni" Stanom Zjednoczonym. Z kolei Hoover okazywał osobiste poparcie niektórym eksnazistowskim informatorom, utrzymując, iż oskarżenia pod ich adresem są jedynie dziełem radzieckiej propagandy. W 1968 roku szef FBI zlecił podsłuchiwanie lewicowego dziennikarza Charlesa Allena, piszącego artykuł o nazistach zamieszkałych w USA, którego w aktach uznał za potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
Po II wojnie światowej Amerykanie szukali sojuszników do walki z komunizmem w szeregach najbardziej skompromitowanych byłych popleczników Hitlera. Co najmniej tysiąc eksnazistów otrzymało wtedy dobrze płatną pracę szpiega, a potem możliwość wyjazdu za ocean. Utrzymywana w najgłębszej tajemnicy protekcja trwała jeszcze w latach 90.
Po wojnie J. Edgar Hoover z FBI i Allen Dulles z CIA zachłannie werbowali osoby z nazistowską przeszłością, traktując je jako "cenne nabytki", przydatne do działań wymierzonych w ZSRR. Z odtajnionych materiałów archiwalnych wynika, iż Amerykanie wysoko cenili wartość eksnazistów zamienionych w antyradzieckich zwiadowców i dla dobra sprawy byli gotowi wybaczyć im "moralne błędy" popełnione pod rozkazami Trzeciej Rzeszy. (…)
Wieści o związkach amerykańskich władz ze zbrodniarzami wojennymi zaczęły wypływać jeszcze w latach 70. Tysiące dokumentów ujrzało światło dzienne za sprawą Freedom of Information Act, ustawy o wolności informacji. (…) Te dane uzupełnione zeznaniami byłych i obecnych urzędników państwowych świadczą o tym, że współpraca rządu USA z nazistami miała szerszy zasięg niż sądzono, zaś na straży tajności tych związków przez co najmniej półwiecze stała CIA.
W latach 80. FBI nie podzieliło się swoją wiedzą z pracownikami Departamentu Sprawiedliwości badającymi sprawę 16 podejrzanych o nazistowskie zbrodnie mieszkańców USA. Biuro odpowiedziało odmownie na prośbę prokuratury zainteresowanej dokumentacją tych osób, cenionych informatorów i popleczników w walce z "sympatykami" komunizmu. W tym czasie piątka z tej grupy nadal pracowała dla FBI. Uzasadniając swą decyzję, agencja podkreślała potrzebę "chronienia poufności swoich źródeł w najszerszym możliwym zakresie".
Tymczasem wśród pracujących na rzecz Ameryki szpiegów znajdowali się także najbardziej uhonorowani naziści. Jeden z oficerów SS, Otto von Bolschwing zasłynął jako mentor i doradca Adolfa Eichmanna, odpowiedzialnego za Endlösung, ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, był też autorem referatów o tym, jak zastraszać Żydów. Co nie przeszkodziło, by po wojnie CIA nie tylko zatrudniła go w roli szpiega w Europie, lecz później ułatwiła mu jeszcze wyjazd do Nowego Jorku, gdzie zamieszkał z rodziną w 1954 roku. Przeprowadzkę potraktowano jako "nagrodę za lojalną powojenną służbę", stwierdzono w odtajnionych właśnie dokumentach agencji. Wcześniejszą aktywność w ruchu nazistowskim von Bolschwinga uznano za "nieszkodliwą".
Po wojnie J. Edgar Hoover z FBI i Allen Dulles z CIA zachłannie werbowali osoby z nazistowską przeszłością, traktując je jako "cenne nabytki", przydatne do działań wymierzonych w ZSRR. Amerykanie wysoko cenili wartość eksnazistów zamienionych w antyradzieckich zwiadowców i dla dobra sprawy byli gotowi wybaczyć im "moralne błędy" popełnione pod rozkazami Trzeciej Rzeszy
Syn nazisty, Gus von Bolschwing, dopiero po latach poznał nazistowską przeszłość ojca. O współpracy Otto z agencją wywiadowczą mówi, że w dobie zimnej wojny przynosiła korzyści obydwu stronom. – Wykorzystali go, a on wykorzystał ich – podsumowuje 75-letni dziś Gus. – Coś takiego nie powinno było mieć miejsca. Nigdy nie powinni byli pozwolić mu na osiedlenie się w USA. Ich postępowanie było niezgodne z wartościami naszej ojczyzny.
Gdy izraelscy agenci wytropili Eichmanna w Argentynie w 1960 roku, Otto von Bolschwing natychmiast zwrócił się o pomoc do CIA, obawiając się o własne bezpieczeństwo. Także kierownictwo agencji nie życzyło sobie ujawnienia tożsamości von Bolschwinga, co mogłoby postawić Amerykanów w kłopotliwej sytuacji. W 1961 dwóch agentów spotkało się z von Bolschwingiem, by zapewnić go, że CIA zamierza strzec jego tajemnic. Mężczyzna żył w spokoju przez kolejne 20 lat, aż upomniała się o niego prokuratura. W 1981 eksnazista dobrowolnie zrezygnował z amerykańskiego obywatelstwa, a kilka miesięcy później zmarł.
Z odtajnionych dokumentów wynika, że łącznie CIA, FBI oraz inne amerykańskie agencje korzystały po wojnie ze wsparcia nie mniej niż tysiąca nazistowskich współpracowników, szpiegów lub informatorów. Obliczył to Richard Breitman, naukowiec z American University badający zbrodnie Holokaustu, któremu rząd zlecił upublicznienie poufnych dotąd archiwów. Niewykluczone, że lista nazistowskich pomocników Ameryki byłaby o wiele dłuższa, dodaje Norman Goda, historyk z University of Florida, przypominając o tym, że wiele materiałów z tamtego okresu nie zostało ujawnionych, co uniemożliwia dokonanie precyzyjnych wyliczeń. – Amerykańskie agencje zatrudniały pośrednio lub bezpośrednio wielu byłych funkcjonariuszy nazistowskiej policji i kolaborantów z Europy Wschodniej, mających najprawdopodobniej na koncie zbrodnie wojenne – twierdzi Goda. – Można było łatwo sprawdzić, że to skompromitowani ludzie. W tej chwili żaden ze szpiegów, których nazwiska ujawniono, nie pozostaje przy życiu.
Gorliwość, z jaką Amerykanie rekrutowali nazistowskich szpiegów była konsekwencją przekonań dwóch asów wywiadu z lat 50.: Hoovera, wieloletniego dyrektora FBI oraz Dullesa, dyrektora CIA. Jak informują archiwa, Dulles sądził, że "umiarkowani" naziści mogliby "być przydatni" Stanom Zjednoczonym. Z kolei Hoover okazywał osobiste poparcie niektórym eksnazistowskim informatorom, utrzymując, iż oskarżenia pod ich adresem są jedynie dziełem radzieckiej propagandy. W 1968 roku szef FBI zlecił podsłuchiwanie lewicowego dziennikarza Charlesa Allena, piszącego artykuł o nazistach zamieszkałych w USA, którego w aktach uznał za potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
John Fox, naczelny historyk Centralnego Biura Śledczego, szuka dla tych działań uzasadnienia. – Patrząc wstecz, nie mamy wątpliwości, że Hoover i FBI wykazali się krótkowzrocznością, lekceważąc związki łączące powojennych imigrantów z Niemiec i Europy Wschodniej ze zbrodniami wojennymi. Pamiętajmy jednak, że w tamtym czasie zimnowojenne napięcia sięgnęły zenitu – zauważa badacz. CIA odmówiło wszelkich komentarzy w tej sprawie.
Niewątpliwie w latach 50. i 60. nazistowscy szpiedzy wykonali na rzecz amerykańskich agencji szereg zleceń, od bardzo łatwych po skrajnie niebezpieczne. W Maryland część nazistowskich oficerów przeszła szkolenia w oddziałach paramilitarnych na wypadek ewentualnej inwazji ZSRR. W Connecticut agent CIA zaangażował byłego nazistowskiego strażnika do pracy przy poszukiwaniu zaszyfrowanych treści w radzieckich znaczkach pocztowych. W Niemczech byli oficerowie SS przedostali się do strefy kontrolowanej przez ZSRR, gdzie mieli zakładać podsłuchy i monitorować pociągi. (…)
Z odtajnionych archiwów wynika, że nie wszyscy szpiedzy stanęli na wysokości zadania. Niektórzy okazali się patologicznymi kłamcami, malwersantami, paru sprzeniewierzyło się Waszyngtonowi, podejmując pracę podwójnych agentów. Breitman zauważa, że przy werbowaniu eksnazistów do współpracy rzadko rozważano kwestie natury moralnej. – Górę wzięła panika, lęk przed komunistami, których uważaliśmy za bardzo silnych, podczas gdy my sami nie dostrzegaliśmy swoich mocnych stron – opowiada.
Wysiłki na rzecz zamaskowania tej współpracy trwały długie dekady. Gdy w 1994 roku Departament Sprawiedliwości chciał rozliczyć przed bostońskim sądem eksnazistę Aleksandrasa Lileikisa, CIA przyszło swemu agentowi z pomocą. Kierownictwo agencji doskonale wiedziało, że Lileikis ponosi współodpowiedzialność za masakrę 60 tys. litewskich Żydów, że podczas wojny człowiek ten pracował "pod rozkazami Gestapo" i "prawdopodobnie miał związek z rozstrzelaniem Żydów z Wilna". Co nie przeszkodziło, by w 1952 roku Lileikis został amerykańskim szpiegiem w NRD, z pensją wysokości 1700 dol., i z bonusem w postaci dwóch kartonów papierosów na miesiąc. W odtajnionych aktach czytamy, że po czterech latach tej współpracy Litwin mógł bez przeszkód wyemigrować do USA, gdzie mieszkał spokojnie przez 40 lat. Dopiero w latach 90. jego przeszłością zainteresowała się prokuratura, która w 1994 roku zażądała deportacji zbrodniarza.
Na wieść o tym prawnicy z CIA mieli się skontaktować z Elim Rosenbaumem z Departamentu Sprawiedliwości, który usłyszał, że "tego procesu nie należy wszczynać". Agencja nie życzyła sobie ujawnienia poufnych informacji związanych z działalnością byłego szpiega. Obu stronom udało się uzgodnić kompromis: w przypadku, gdyby na światło dzienne zaczęły wypływać niewygodne dla CIA dokumenty, prokuratura miała sama odstąpić od tej sprawy (co jednak nie nastąpiło, a Lileikisa udało się ostatecznie deportować). Agencja nie przyznała się również do swojego zakresu wiedzy na temat zbrodniarza. W poufnej notatce z 1995 roku skierowanej do komisji ds. wywiadu potwierdzono współpracę z litewskim szpiegiem, nie wspominając ani słowem o jego związkach z rzezią Żydów. "Brak dowodów na to, że CIA dysponowała informacjami dotyczącymi działalności Lileikisa podczas wojny", stwierdzono.
Autor: Eric Lichtblau - The New York Times
źródło