Jeśli przyjąć, że to czym jesteśmy to pędzące elektrony we wzorcu połączeń między neuronami, to na naszą świadomość (duszę jeśli ktoś woli) składa się głównie pamięć trwała czyli właśnie neurony, które stanowią jakby materialny wzór, koryto dla rzeki elektronów. Dopóki prąd płynie, dopóty istniejemy. Zatem czym konkretnie jesteśmy? Niedługo człowieka będzie można "ożywić" już po paru godzinach od ustania przepływu fal mózgowych. Zlepek atomów ukształtowanych w sieć neuronową to wszystko czym jesteśmy? Czy wystarczy włożyć wtyczkę do gniazdka i wuala, gratuluję znowu żyjesz! A może to same elektrony, bo to właśnie one przenoszą informację wyszarpniętą z jednego przystanku na drugi, stanowią o naszej egzystencji. Jeśli tak, to nie ważna jest forma czyli wspomniane przeze mnie wcześniej koryto, w jakim owe elektrony podróżują, tylko właśnie one same. Tu dochodzę do sedna moich rozważań. Teoretycznie jeśliby wyhodować dokładnie taki sam mózg jak osoby zmarłej, ze wszystkimi połączeniami nerwowymi takimi jak w oryginale, włożyć wtyczkę, to czy byłaby to ta sama osoba? (Tak wiem, teraz już zbaczam na paradoks statku Tezeusza). W takim razie co gdyby użyć tych samych atomów z których składał się mózg właściciela tuż przed śmiercią? Moim zdaniem mielibyśmy wtedy prawdziwe "wskrzeszenie" człowieka. Gorzej jeśli musiałyby to być dokładnie te same materialne elektrony, które krążyły w mózgu w momencie śmierci. Jednak wciąż byłoby to wykonalne w praktyce, szanse niemalże równe zeru ale nadal możliwe. Nie wspominam tutaj specjalnie o samym ciele właściciela, ponieważ dysponując takimi narzędziami, samo wyhodowanie ciała nie stanowiłoby wtedy żadnego problemu. Jakie są wasze opinie na ten temat? Czy sądzicie, że takie odtworzenie mózgu i umysłu dałoby nam tę samą osobę, którą była przed śmiercią, czy byłaby to zaledwie jej kopia? I czy sam proces odtwarzania tego organu byłby możliwy.
Nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Mianowicie co dzieje się z ładunkami energetycznymi (tymi samymi, które transportowały myśli) w mózgu po śmierci człowieka? Przecież zgodnie z naszą obecną wiedzą, energii we wszechświecie zawsze pozostaje tyle samo. Zatem te elektrony nadal tam pozostają. Energia mogłaby się również rozproszyć i przeistoczyć w energię cieplną, która wydostała by się ostatecznie przez skórę, dalej zaabsorbowana przez powietrze czy też ubranie itd. Wiadomo również, że mózg człowieka ma wykrywalną "aurę" elektromagnetyczną, a elektromagnetyzm to również jedna z form światła. Zatem czy po śmierci przemieniamy się w światło (jakkolwiek głupi to brzmi)? I czy istnieje sposób aby proces ten odwrócić, wyłapać każdy foton, każdą falę promieniowania i przemianować je z powrotem w pierwotną formę i wtłoczyć do mózgu?
Czekam na wasze opinie.
Temat umieszczony w filozofii, równie dobrze wpasowałby się pod medycynę, biologię i fizykę, ale myślę że filozofia najlepiej mu odpowiada.