O strasznym przebudzeniu nie chciałem się rozwijać, ale skoro już ktoś zapytał no to zmuszony jestem dokończyć.
Miałem coś w rodzaju paraliżu sennego, ale mogłem się ruszać, tylko bylem jakby uwiązany za kończyny (jakby ktoś mnie trzymał o.O)
A dopadło mnie to już po przebudzeniu się do mojego "lunatykowania", po skapnięciu się która jest godzina, jak ponownie poszedłem spać... W sumie to nie pamietam jak to się skończyło, bo wiem, że wierzgając się spadłem na ziemię i dusiłem się i prawdopodobnie zemdlałem, bo jakąś chwilę potem wstałem jak gdyby nigdy nic i poszedłem spać...
Tym się nie przejmowałem bo bylo to jednorazowe zdarzenie spowodowane stresem chyba no i na sto procent niepowiązane z tymi "lunatykowaniami".
Ahhh no i muszę dodać, uprzedzając was, snem to nie było, rano bolał mnie łokieć którym uderzyłem się w trakcie wierzgania w ziemię, oraz byłem już rozebrany z ciuchów (po tym jak wstałem z ziemii szybko to zrobilem i od razu usnąłem).
Dzisiejszej nocy miałem trzecie takie zdarzenie. Nie wiem czy to za sprawą tego że myślę o tym sporo i piszę tutaj, czy to przypadek, że to tak szybko po poprzednim razie.
No, wiec zdając raport - na górze nic nie było, a ja nie mogłem usnąć w stronę pokoju, po 4-5 próbie od ostatniego postu dałem spokój z nerwów.
Obudziłem się jakoś po czwartej, poszedlem zjeść i ubrałem się, wyszedłem tym razem bez plecaka i na klatce spotkałem sąsiadkę, od razu się "wybudziłem", bo przypomniała mi się sytuacja jak pewnej nocy w wakacje bez snu w której wyszedłem na papierosa w podobnej godzinie i ją spotkałem i się dziwiłem że tak wczesnej godziny ona wychodzi z tym psem.
No więc wróciłem do domu i była godzina 4:14, więc poszedlem spać i do rana było zero problemów.