Ukraińcy nie chcą na wojnę
Młodzi Ukraińcy nie chcą walczyć i ginąć w Donbasie. Coraz częściej uciekają przed poborem za granicę. Autobusy pełne mężczyzn przyjeżdżają do Rosji nawet z Ukrainy Zachodniej.
20 stycznia rozpoczął się pierwszy etap mobilizacji. Wedle zapowiedzi władz w Kijowie armia ma się w tym roku powiększyć o 100 tys. żołnierzy. Pojawiły się wątpliwości, czy to realne.
- 7472 osoby objęte są postępowaniem w związku z uchylaniem się od służby wojskowej. 1336 spraw trafiło do sądu. Zapadło 160 wyroków, z których większość to grzywny i kary w zawieszeniu - poinformował wiceminister obrony narodowej Iwan Rusnak. Sądy rozpatrują też ponad 200 spraw o dezercję.
- W ubiegłym roku do prokuratury złożono ok. 3 tys. doniesień o korupcji związanej z mobilizacją do armii - uzupełnia Ołeh Bojko, szef wydziału mobilizacji i planowania obronnego w sztabie generalnym. Ukraińskie media regularnie informują o pracownikach komisji wojskowych zatrzymanych za przyjęcie łapówki. Doradca ministra spraw wewnętrznych Anton Heraszczenko mówi dosadnie: - Przekupne komisje wojskowe to wrogowie Ukrainy.
Ukraina Zachodnia nie chce iść na wojnę
Walka z korupcją w komisjach wojskowych nie zmienia jednak tego, że coraz więcej obywateli Ukrainy stara się uniknąć wysłania do Donbasu. Najwięcej problemów z mobilizacją jest w zachodnich regionach kraju, przede wszystkim na Zakarpaciu. W miejscowości Kolczyno ze 105 osób, które miały być objęte poborem, udało się wezwać do armii trzy. 93 poborowych zadeklarowało, że właśnie wyjechało do sezonowej pracy w rolnictwie.
W obwodzie iwanofrankowskim przed komisją nie stawiła się ponad połowa wezwanych.
Najpopularniejsza metoda uniknięcia poboru to ucieczka za granicę. Rumuńskie hostele na terytorium graniczącym z obwodem zakarpackim są pełne Ukraińców, którzy uciekli przed służbą wojskową. Sztab generalny szacuje, że w rejonie Czerniowiec granicę przekroczyło ok. 17 proc. mieszkańców obwodu objętych mobilizacją.
Mieszkańcy Wołynia próbują przed wojskiem uciekać do Polski. Jak podają ukraińskie agencje, konsulat w Łucku coraz częściej odrzuca wnioski wizowe składane przez mężczyzn w wieku poborowym. Dokumenty są zwracane z adnotacją: "Informacje o warunkach i celu podróży nie są dostatecznie wiarygodne". - Poziom odmów wizowych nie podlega istotnym wahaniom i pozostaje na względnie stałym poziomie. Pojawiają się sugestie, że nasz urząd dysponuje "wykazami obywateli Ukrainy podlegających mobilizacji", co jest oczywistą niedorzecznością. Nie ma żadnej umowy z rządem Ukrainy, która wpływałaby w jakikolwiek sposób na pracę polskich urzędników konsularnych i podejmowane przez nich decyzje wizowe - dementuje te informacje Beata Brzywczy, Konsul Generalny w Łucku.
Zdesperowani mieszkańcy Wołynia chwytają się więc innej metody. 19 proc. poborowych z tego obwodu zadeklarowało, że nie może pełnić służby z powodów religijnych. W poprzednich latach na motywację religijną powoływało się 0,7 proc. wzywanych przez komisje wojskowe. W rejonie szackim na Wołyniu mieszkańcy zablokowali też samochody, którymi pracownicy komisji wojskowych, urzędnicy i milicjanci rozwozili karty poborowe.
Pomocna dłoń Putina
- Jakkolwiek paradoksalnie to brzmi, ludzie uciekają do Rosji - mówi Ołeh Bojko. Jedna ze wsi w rejonie kosowskim obwodu tarnopolskiego wynajęła dwa autobusy. Wsiedli do nich mężczyźni w wieku poborowym. Na granicy zapłacili za możliwość wjazdu do Federacji Rosyjskiej. - Mamy do czynienia z masową ucieczką mężczyzn - podsumowuje Bojko.
To nie przypadek, że mieszkańcy zachodnich regionów Ukrainy, którzy nigdy nie wykazywali prorosyjskich sympatii, wybierają właśnie ten kraj. Wkrótce po ogłoszeniu przez Ukrainę mobilizacji Władimir Putin zapowiedział zmianę przepisów imigracyjnych. Wcześniej obywatele Ukrainy mogli przebywać na terytorium Federacji Rosyjskiej przez 90 dni. Teraz wystarczy, że zgłoszą się do oddziału służby migracyjnej, by uzyskać zgodę na przedłużenie pobytu. Nieoficjalnie wiadomo, że zgody takie będą wydawane przede wszystkim mężczyznom w wieku poborowym, a celem Władimira Putina jest maksymalne utrudnienie ukraińskiej mobilizacji. Oficjalny komunikat głosi jednak, że zmiany w przepisach wprowadzono z "powodów humanitarnych i z uwagi na kryzys w kraju ościennym".
Władze sięgają po kij...
Władze Ukrainy próbują zapanować nad sytuacją. Prezydent Poroszenko kilka dni temu podpisał dekret, w którym nakazuje uzupełnienie personelu komisji wojskowych o "ekspertów od prowadzenia mobilizacji" i zaostrzenie procedur badań medycznych, żeby wyeliminować coraz większą liczbę nieuzasadnionych zwolnień ze służby ze względu na zły stan zdrowia.
Trwają też prace nad usprawnieniem wręczania kart poboru - wielu niedoszłych rekrutów uchyla się od służby, unikając przyjęcia wezwania. Władze uciekają się więc do różnych podstępów. W Dniepropietrowsku urzędnicy wręczali wezwania bezrobotnym zgłaszającym się do urzędu pracy. Karty poboru roznoszą też administratorzy budynków. Są rozliczani z liczby kart, które uda im się doręczyć.
Lokalnie wprowadzane są też przepisy ograniczające prawa osób w wieku poborowym. W jednym z rejonów obwodu odeskiego zakazano wyjazdu poza jego granice osobom, które jeszcze nie otrzymały wezwań lub nie stawiły się przed komisją.
...i po marchewkę
Ukraiński MON prowadzi akcję, która ma zachęcić obywateli do służby wojskowej. Resort we współpracy z mediami ma m.in. nagłaśniać nowo wprowadzony system premii motywacyjnych dla żołnierzy walczących na wschodzie. Za każdą dobę bezpośredniego udziału w działaniach wojennych otrzymają 1 tys. hrywien, co stanowi 80 proc. minimalnego wynagrodzenia na Ukrainie. Równowartość 40 minimalnych pensji można zarobić, niszcząc czołg przeciwnika.
Powstało też Rządowe Centrum Kryzysowe, do którego żołnierze i ich bliscy mogą się zgłaszać ze wszystkimi problemami. "Wojskowe skarpetki twojego męża nie przypominają skarpetek? Zgłaszaj" - pisze na stronie na Facebooku doradca prezydenta Jurij Biriukow słynący z ciętego języka i dosadnych komentarzy. Jak podkreśla, zasadą działania centrum jest obowiązek reakcji na każde zgłoszenie.
Biriukow nieprzypadkowo pisze o skarpetkach, bo to właśnie ta część garderoby stała się symbolem fatalnego zaopatrzenia ukraińskiej armii. Skarpetek często brakowało, żołnierze prosili rodziny o dosyłanie ich na front. Kiedy w Donbasie zaczęło się ochładzać, zainicjowano ogólnokrajową zbiórkę ciepłych skarpet. Aktywnie włączyły się do niej emerytki, które zbierały się w grupy i ze starych swetrów robiły na drutach grube skarpety, które wolontariusze przekazywali na wschód.
Wolontariusze w regionalnych centrach organizowali też zbiórki starej odzieży i prześcieradeł, które cięto na kawałki i wiązano tak, by powstała siatka maskująca - kolejna deficytowa rzecz w ukraińskim wojsku. Z funduszy przekazywanych przez obywateli kupowano również żywność, z której wolontariusze kompletowali starannie zaprojektowane dobowe racje żywnościowe. Jako wzór posłużyły pakiety stosowane w armii amerykańskiej.
Do zbiórki funduszy na wojsko dołączają się instytucje i przedsiębiorcy. Charakterystyczne skrzynki z napisem "Wsparcie dla ATO" (to skrót od terminu "operacja antyterrorystyczna") stoją w restauracjach, sklepach, kościołach i na ulicach ukraińskich miast.
Świadomość tego, że całe społeczeństwo musi się zrzucać na żołnierskie skarpety, nie buduje dobrego wizerunku armii i nie zachęca potencjalnych rekrutów. Jeszcze mniej zachęcająco brzmią opowieści tych, którzy z wojny na wschodzie wrócili. Na to nakłada się kryzys zaufania do władz, które nie potrafią przekazać społeczeństwu, jakie mają plany wobec Donbasu i jaka jest ich strategia walki.
Wszystko to sprawia, że obywatele robią wszystko, by w wojnie nie brać w udziału. I nie powstrzyma ich od tego nawet zaostrzenie kar za uchylanie się od służby wojskowej.
http://wyborcza.pl/1,75477,17360427,Ukraincy_nie_chca_na_wojne.html#ixzz3UMiqZlhu
Użytkownik ajscha edytował ten post 14.03.2015 - 14:22