Wreszcie doczekałem tego momentu. Chwili kiedy uświadomiłem sobie, iż wybieganie w tak daleką przyszłość kończy się spoczynkiem absolutnym. Myślenie o tym co jeszcze nie nastąpiło, a wiemy że nastąpi, wpędziło mnie w trudny do zniesienia stan bezczynności. Ta z kolei pogłębiła autodestrukcję, nasiliła myśli o skróceniu wyczekiwania. Drugim czynnikiem, zarazem winowajcą takiego egzystowania jest ciekawość. W połączeniu z tajemnicą odejścia otrzymujemy w tej reakcji, której substratami są wcześniej wymienione zjawiska produkt o nazwie myśli samobójcze.
Mnie już nic nie trzyma przy życiu. Wniosek: może lepiej odejść. Życie to tylko wycinek któregoś z podzbioru wszechświata. Z cała słusznością można założyć, że bardzo oddalonego od jego brzegu, o ile ten takowy w ogóle posiada. Jeżeli bowiem wszechświat jest celem samym w sobie to czym względem niego jest życie, jeśli nie trwaniem razem z nim? Jest to doświadczenie równoległe. Dla tego wszystkiego co nas otacza, jesteśmy tak krótkim wycinkiem jak obliczony przez nas żywot mionu. Rzeczy wiecznych nie ma, są tylko mniej lub bardziej nietrwałe. Zatem choć i tak nie przedłużymy jego bytowania, tego naszego uniwersum, myślę że obojętność i chłód jaką on nas darzy i tak nie byłaby warta wydatku tak niebotycznych ilości energii, jakich potrzebuje on do czegokolwiek. Życie nie jest warte rezygnacji z samego siebie.
Czy samobójstwo jest złem, jeśli odchodząc krzywdzimy innych, ale trwając zadajemy ból istnienia sobie? Sądzę, że zależy to od tego jak wielu ludziom zależy nam na nas i jak bardzo my sami, niedoszli samobójcy cierpimy. W ten sposób na jednym osobniku możemy się zawieść, a drugiego nazwać przyjacielem, balsamem.
Nic już mnie nie zadowala, a świat ten pragnie wyzbyć się wszelkich malkontentów. To może za cel życia obrać warto byłoby walkę z nim samym, ginąc jak każdy śmiałek który tego próbował? Nie, to nie miałoby sensu. Przy założeniu teatrum mundi, znając zakończenie psujemy sobie przecież spektakl. Taka decyzja, aby rzucać się na doczesność jest aktem desperacji i braku roztropności. Spróbuj przeciąć wodę, ona dalej będzie płynąć. Spróbuj zgasić ogień, on powstanie jeszcze czerwieńszy w innym miejscu. Zabierz się za łapanie powietrza, a będziesz wyglądać jak głupiec, w najlepszym przypadku szaleniec. Pozwolę sobie na krótką dygresję stwierdzając, że szaleniec może być jeszcze mądry. Każda próba, wszystkie te starania spełzną na niczym o czym chyba jedynie nie mieli pojęcia alchemicy i wszelacy mistycy. Świat swoim buntem, swoim sprzeciwem rozprawi się z każdym komu on niby stanie na drodze. My ludzie smutni i pozbawieni płomienia życia czekamy jedynie na jakąkolwiek iskrę, która niczym afekt pozwala na krótkie poruszenie układu nerwowego. Próbujemy łapać takiego ognika, ale ten pod wpływem dotyku zamienia się w proch. Ten pył przypomina mi o tym, że życie pomimo swej kruchości wcale nie tak łatwo odebrać. Trzeba się nieco postarać. Ciało stałe zacznie się odkładać i siłą rzeczy zaczniemy je magazynować. My jako ludzkość. Czasami warto pomyśleć o innych.
Potencjalny samobójca natomiast chciałby się rozpłynąć, co niemożliwe jest nawet w teorii, gdyż tam można jedynie wyparować. To też mi jako niedoszłemu przyszło do głowy, że nie chciałbym widzieć tej pani w bikini, która jak otyła kobieta rzuca się na kąpielisku prosto brzuchem w tafle wody, szczególnie że miałby to być ostatni zarejestrowany przeze mnie obraz. Fala uderzeniowa zmiotła by mnie relatywnie szybko i nie zostałyby po mnie nawet jądra, może z wyjątkiem tych atomowych. Testosteronu i tym podobnych ten ostatni widok z pewnością by nie wydzielił, dlatego erotomanom polecam gruby krótki sznur. Osobiście wolałbym postawić przed sobą Impresje Moneta , wsłuchując się w Pawanę dla zmarłej Infantki, w mgnieniu oka, niechybnie pociągnąłbym za spust.
Po pewnym czasie człowiek do zaistniałej sytuacji podchodzi z ironią, zachowując naturalnie nieco patosu. Wykpiwam sobie już wszystko doszukując się przyjemności w rzeczach przykrych. Taki masochizm nie jest zły, zwłaszcza że rozrywki wszędzie pełno, a on sam nie przysparza bólu. Nawet dobrze wpływa na duchowość.
Jeszcze trochę muszę posapać na tym padole, choć każde sapnięcie coraz cięższe. Wpajam sobie, mantruje że kolejny wydech przyniesie spodziewaną ulgę i nie ukrywam, że trochę tego komfortu zyskałem przez ten czas. Przydałoby się jednak jakieś zajęcie żeby odpocząć od tego sapania, ale tu z kolei brak chęci. Na pomoc spieszy nam, pędzi jak pogotowie farmakologia. Szkoda, że nie zbliża nas ona pogodą ducha do farmera, bardziej do grabarza.
Dogłębnie przemyślawszy wszelkie za i przeciw okazuję się, że skorzystać należy z prawej i lewej strony barykady. Pomimo tego pata zamiast obrać jedną ze ścieżek, podążę rozdrożem dróg. Zobaczę, może natknę się na Amaltei róg. Taki sens bytu mi pasuje, umiaru dopełnianie. Poza tym, nawet jeśli nie uda się znaleźć złotego środka to przez takie stanie w kolejce nie muszą przecież wyłącznie rozboleć nogi. Przez ten okres może wydarzyć się wiele i warto sprawdzić co, czyż nie? Tymczasem poczekam na kolejny asumpt. Może i tym razem uda się nie strzelić samobója. Nie miej mi tego za złe Tanatosie, musisz jeszcze poczekać.
Jaki jest wasz stosunek do samobójstwa? Uważacie to za akt odwagi czy tchórzostwa i głupoty?