@ Staniq
(...)
wśród nich znalazłem i takie:
Jeśli rośliny z silnie, aż do 90 stopni zagiętymi kolankami mogą trafiać się nawet w nie położonym łanie zboża, to wszelkie ekspertyzy prawdziwości kręgów oparte na tych kolankach przestają być wiarygodne.
Bardzo wybiórcze działanie. Zdaje się, że wszyscy twierdzą, że zgięte , a nie połamane źdźbła są w kręgach, a nie na zewnątrz nich. To tak, jakbyś znalazł dychę, a twierdził, że znajdziesz za chwilę drugą.
Poniżej daję tekst, dość stary, ale jest kilka rzeczy, nad którymi warto się pochylić.
_____________________________
Kiedy w polskich kręgach ufologicznych po pierwszy zagościł temat Wylatowa, a miało to miejsce dokładnie w lipcu 2000r, nie wielu z nas - osób dopiero co oswajających się z fenomenem szeroko pojętych agrosymboli - w pełni zdawało sobie sprawę z wagi i niezwykłości novum, jaka w następnych latach otwarła furtkę ku głębszemu poznaniu i zrozumieniu towarzyszącej światu od blisko pięćdziesięciu lat fascynującej zagadki kręgów zbożowych.
Krótko mówiąc, zdecydowana większość z nas uznała ten przypadek za kolejną nieudolną próbę dokonania sensacji wokół zwykłej mistyfikacji dzieła żartownisiów z deskami przez obrotnych żurnalistów, którzy, korzystając z niepowtarzalnej okazji, chcieli zapełnić czymś gazety w sezonie ogórkowym. Konkluzja ta - jak się wkrótce okazało - była z gruntu chybiona. Po prostu lakoniczne wieści napływające z Wylatowa, nie podparte żądnym solidnym zapisem dokumentalnym pióra ufologicznego, były konsekwencją wyrazu wśród polskich badaczy programowego sceptycyzmu.
Jednocześnie nie był to - rzecz jasna - pierwszy sygnał o manifestacji na terytorium naszego kraju tegoż zjawiska. Pierwsze jaskółki nadleciały już w 1998r., kiedy to dokonano wizji lokalnej pierwszej formacji kręgów zbożowych w niewielkiej miejscowości Myślenice k. Polanki. Rok później Polskę obiegły szokujące informację o kręgach w Pigży - miejscowości zlokalizowanej niedaleko Torunia.
Oba powyższe przypadki zostały bardzo poważnie potraktowane przez polskie organizacje ufologiczne, zaś traktujące o nich raporty sygnalizowały pojawienie się w naszym kraju nieznanego nauce zjawiska, które zdawało się być swoistą stonką ziemniaczaną zrzuconą na zdrowe ziemniaki akademickiej nauki.
Porażający kunszt i pierwsze kłębowiska turystów
Możemy jedynie wyrazić swoje wielkie ubolewanie z faktu, że nikt z poważnie zajmujących się tym zjawiskiem badaczy nie dotarł do Wylatowa w 2000r. Roku, który dziś bez cienia wątpliwości możemy uznać za przełomowy w historii manifestacji polskich agrosymbolii. Oto bowiem na wylatowskich polach rodziny Filipczaków i Sucholasów odkryte 21 lipca znaki w zbożu wywołały nie małą rewolucję. Precyzja techniki wykonania w połączeniu z nie dającym się w żaden sposób podrobić artystycznym kunsztem porażała swoją niezwykłością i zwolna zaczęła przyciągać - niczym magnes - kłębiących się w Wylatowie na podobieństwo komarów turystów. Poniewczasie okazało się, że na okolicznych polach pojawiło się wcześniej szereg innych pojedynczych znaków.
Sensacji nadano jeszcze większy rozgłos po pojawieniu się pierwszych przypadków z wystąpieniem - dziś można powiedzieć charakterystycznych - przypadków z wystąpieniem anomalii w reakcjach psychofizycznych oraz licznych awarii używanych w kręgach wszelkich urządzeń technicznych. Słowem, gros relacji znamionował pojawienie się w niewielkiej miejscowości woj. kujawsko - pomorskiego bliżej nieznanego zjawiska jawiącego się nam w całokształcie wszelkich znamion anormalności.
Co ciekawe, następne lata dopisały do powyższych wydarzeń kolejne fakty. W noc poprzedzającą powstanie na polu p. Filipczaków osławionego Krzyża Celtyckiego i dwudziestometrowego kręgu z wpisanym weń pierścieniem na polu p. Sucholasów doszło do niezwykłej obserwacji o wszelkich znamionach ufologicznych. Płynąca skądinąd konkluzja dla wielu badaczy była w obliczu zaistniałych okoliczności nad wyraz czytelna. Dyskoidalny pojazd, którego świadkiem był p. Jerzy Szpulecki (osoba, której udział w organizacji badań z ramienia wielu polskich organizacji ufologicznych i nie tylko nad agrosymbolami wylatowskimi w następnych latach był znaczący, jako że jego dom od 2002r jest ,,bazą badawczą" z prawdziwego zdarzenia), był odpowiedzialny za powstanie tej zgoła frasobliwej formacji w zbożu i awarii w dopływie prądu w całej miejscowości.
Hipoteza deski i sznurka wzięła w pysk
Na kanwie zaistniałych zdarzeń z 2000r z całą ostrością pojawiło się pytanie co przyniesie kolejny rok i czy znów do Wylatowa ściągnie ciżba ciekawskich z różnych zakątków Polskich aby podziwiać kolejne tajemnicze kręgi ? Dziś śmiało można skonstatować, że było to pytanie retoryczne.
27 czerwca temat Wylatowa powraca ze zwielokrotnionym echem. Powód jest zaiste uzasadniony. Powstała na polu dzierżawionym przez Tadeusza Filipczaka skomplikowana formacja po raz wtóry uruchomiła toczącą się przez tą wioskę nieprzerywalnie aż do pierwszych dni żniw lawinę turystów.
Próby zwekslowania arcyciekawego i na poły geometrycznego dzieła w zbożu na tory legendarnej i powszechnie przez sceptyków uwielbianej teorii, jakoby formacja ta była dziełem niezmordowanych cropmakerów, okazały się chybione. Już wstępne oględziny piktogramu składającego się z jedenastu okręgów połączonych korytarzami sygnalizowały, że zjawisko wprost epatuje w charakterystyczne cechy przypisywane ,,prawdziwym agrosymbolom" i tym sposobem definitywnie kładzie pokotem nonszalanckie dworowanie z permanentnej empiryki.
Pikanterii do całej sprawy dodały wydarzenia z 11 na 12 i 24 lipca. W pierwszą noc wieś nawiedziła fala awarii w odbiorze telewizyjnym, a część mieszkańców zaobserwowała osobliwe błyski światła nad polami. Nie trudno można było się domyśleć, że następnego ranka zostanie odkryty kolejny piktogram. Przeczucia okazały się uzasadnione. Na polu Sucholasów - dokładnie w tym samy miejscu co w uprzednim roku powstał pojedynczy krąg z pierścieniem - zabłysnął w porankach słonecznych promieni zapierający dech w piersiach piktogram, składający się z dwóch kręgów połączonych korytarzem. Jego zwieńczeniem były dwa kolejne znaki dopisane na zbożu państwa Welzandtów dwanaście dni później, z których jeden został ochrzczony przez mieszkańców jako hostia, zaś drugi, wyglądający jak trzy kropki, oznaczał ni mniej, ni więcej jak ciąg dalszy nastąpi za rok.
Dalsze zwlekanie zatem nie miało sensu. Na tle zaistniałych okoliczności ostatecznie została podjęta decyzja o zorganizowaniu pierwszej akcji badawczej w Wylatowie, której celem będzie zebranie nie małej relacji naocznych świadków o niepowszednich manifestacjach tajemniczych obiektów, których charakter i geneza pozostawała jak dotąd bliżej nieznana oraz zbadanie pojawiających się w tej miejscowości tuż po powstaniu kręgów zbożowych. I tak narodził się projekt badawczy, który dziś wszystkim jest doskonale znany pod nazwą ,,Operacja Wylatowo". Wraz z nadejściem czerwca 2002r badacze z ramienia Fundacji Nautilus, CBUFOZA, LKBZN KONTAKT oraz FNC rozpoczęli realizacje jego celów.
Znajdujący się niespełna 300m od kilku pól pozostających w orbicie zainteresowań polskich badaczy zagadki agrosymbolii dom Jerzego Szpuleckiego stał się bazą i punktem obserwacyjnym. Przybyli na miejsce badacze z niecierpliwością zaczęli wyglądać pierwszych kręgów. Emocje, podsycane pierwszymi meldunkami niezidentyfikowanych obiektów świetlnych, z każdym dniem narastały. Oczekiwanie sympatyków Wylatowa ze strony nieznanych oprawców pól zostało jednak poniewczasie solidnie wynagrodzone. Od końca czerwca okoliczne pola Wylatowa stały się areną zjawisk, których natura do dziś nie daje się wpasować w ramy żadnych istniejących teorii.
27 czerwca, na polu Adama Górnego, ku zaskoczeniu wszystkich powstaje pierwszy znak w jeszcze zielonym jęczmieniu. Precyzja wykonania i tym razem nie budziła żadnych zastrzeżeń. Piękno dzieła podziwiane z wysięgnika wywoływało nie zapomniane wrażenie, zaś nie budzące najmniejszych wątpliwości wyniki badań niezbicie dowodziły, że całemu zjawisku towarzyszyły charakterystyczne anomalie w polu magnetycznym. Igła kompasu w piktogramie wyginała się aż o 20 stopni. O przypadku nie można było tu z całą pewnością mówić, lecz o bezspornym dowodzie, sygnalizującym zamanifestowanie się nieznanego zjawiska o fizykalnej naturze.
Sezonowa gra anormalności
Spektakl jednak wciąż trwa. Jest 3 lipca. i uwaga wszystkich koncentruje się na polu Tadeusza Filipczaka, gdzie w nocy niepostrzeżenie powstały dwa pokaźnych rozmiarów kręgi. Brak złamanych kłosów, typowe skręcenia i nieopisane zjawisko odbijających się od wygniecionego zboża promieni słonecznych - niczym światło od lustra wody - w pełni oddają niepojętą tajemniczość z pozoru prostych, acz jakże pięknych dwóch figur geometrycznych. Dodatkowej aury tajemniczości dopisuje szokująca relacja dzieci z pobliskiej miejscowości Stawice, którzy dokładnie 3 lipca byli świadkami pojawienia się olbrzymiej, czerwonej kuli. Zaobserwowany przez nich obiekt nadleciał nad dom p. Szpuleckiego i bezdźwięcznie ,,spadł" na okoliczne pola. Przypadek czy reguła, która zaznaczała się już przy wielu obserwacjach w tych rejonach, że żaden z obecnych wówczas badaczy nie zaobserwował żadnego zastanawiającego zjawiska ?
Patrząc przez pryzmat stanowiącego pokłosie badań jakże już bogatego materiału faktologicznego, można z całą pewnością orzec, że powyższy przypadek po raz wtóry utwierdził nas w przekonaniu, że zjawisko, którego widownią jest niewielkie, acz jakże magiczne, połacie Wylatowa, cechuje logiczne postępowanie według reguł gry, której włączeni w całokształt badań ufolodzy stali się biernymi uczestnikami.
Ciąg następujących po sobie dalszych zdarzeń jeszcze bardziej wyniósł powyższy napiętnowany nieśmiałością wniosek na piedestał liczącej się hipotezy.
Mówiąc krótko, fakty przemawiały same przez siebie. Oto bowiem z 4 na 5 lipca znów ktoś na poły farsowo zagrał badaczom na nosie. Całonocne patrole w rejonie pola p. Filipczaka trwały aż do wczesnych godzin porannych. Na polu nic nie było widać, gdy wszyscy znużeni kolejną nieprzespaną nocą udali się na spoczynek. Jakież zdziwienie zapanowało wśród nas, gdy po paru minutach dotarła do nas świeża wiadomość o kolejnym znaku na polu Filipczaków. Każdy wówczas zadał sobie proste pytanie: kto byłby w stanie wygnieść przepiękny wzór kwiatu w przeciągu zaledwie paru minut ? Godny podziwu wyczyn niewątpliwie graniczył z przysłowiowym cudem. A jednak...
Ferie błysków i gromkie oklaski
Pamiętne lato lipcowe w Wylatowie było jednak jeszcze bardziej gorące, albowiem temperatura emocji w następnych dniach na przekór logice nie opadała, lecz skakała jak szalona w górę. Słupek rtęci sięgnął niechybnie szczytu w dniach 12 i 20 lipca. W pierwszym przypadku kilkudziesięcioosobowa grupa (wśród nich kilku badaczy) jest świadkiem niezwykłej obserwacji UFO tuż po dokonanej wspólnie medytacji w kręgach na polu p. Filipczaka. W głębokiej ciemności kilkakrotnie wyłania się z oddali błękitna kula, która rozkłada majestatycznie - niczym kwiat swoje płatki - poczym chowa się za drzewami. Wiele oniemiałych z wrażenia osób wykonuje serie zdjęć. Niesłychane wrażenie spotęgowało dodatkowo gromkie oklaski ze strony obserwatorów.
Scenariusz powtarza się osiem dni później. W późnych godzinach nocnych wiele osób, z kilku miejsc jednocześnie, obserwuje, jak tym razem czerwona kula serwuje swoim widzom pokaz niewyobrażalnie wielkich możliwości. Zmienia kształty, przyjmując raz po raz formy półkola, ćwierć koła, elipsy, po czym rozpływa się w powietrzu. Wiele osób wówczas, a wśród nich znów wielu badaczy, z wielkim podnieceniem błyska fleszami swoich aparatów. Jakież zdziwienie było wśród nas, gdy okazało się, że zdjęcia z 12 i 20 lipca, które miały być w końcu pierwszymi dowodami na manifestacje w tych okolicach nieznanego zjawiska, zostały wszystkie prześwietlone. Z całą pewnością o przypadku nie można było tutaj mówić. Nieuchwytne zjawisko chciało najwyraźniej pozostać nieuchwytne, zaś my - w obliczu zaistniałych okoliczności - poczuliśmy małość wobec nieznanego zjawiska, które sprawiło, że stanęliśmy przed koniecznością bolesnego przewartościowania paradygmatów, którym w najlepszej wierze zaufaliśmy.
W między czasie, czyli dokładnie 13 lipca, w remizie strażackiej odbyło się spotkanie z mieszkańcami Wylatowa. W trakcie spotkania pyszną niespodzianką okazała się wiadomość o pojawieniu się nowych znaków. Na peryferiach wioski ktoś wykreślił kolejny z całej serii znaków piktogram, notabene w kształcie kwiatu, którego - niestety z uwagi na fakt, że został odkryty wiele dni po powstaniu - ocena jest wielce problematyczna. Niemniej rozmiar i finezyjny kształt wywołał w badaczach duże wrażenie. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść.
Kunszt przerósł najśmielsze oczekiwania
Z 22 na 23 lipca dochodzi do kolejnej obserwacji. Dwóch mieszkańców Wylatowa obserwuje taniec kul w rejonie pól Filipczaka i Sucholasów. Nad ranem - z prędkością światła - wieś okrąża wiadomość o nowych znakach na polu Sucholasów. Piktogram ten przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Była to olbrzymia i wyjątkowo skomplikowana formacja, której ostateczny kształt został dopiero ustalony z góry. Szczególnej konotacji całemu piktogramowi przydawał znajdujący się obok centrum formacji egzotyczny krąg. Osobliwy znak - i tutaj uwaga, uwaga - posiadał dwa środki (sic !). W kręgu tym zboże rozchodziło w dwóch przeciwnych kierunkach. Efekt wprost porażający.
Wszyscy byli zgodni co do tego, że kwestionowanie realności skomplikowanej formacji, którą sezon ogórkowy w Wylatowie został zamknięty, byłoby tożsame z wyważaniem otwartych drzwi....
Zagadki ciąg dalszy w 2003r
I tak oto sierpniowe żniwa oczyściły pola szachownicy do gry na nowy sezon, którego już wszyscy z niecierpliwością wyglądali w pierwszych dniach czerwca 2003r. Twierdzenie, że w tamtym roku nic już nie pojawi się można było szybko odłożyć ze spokojem do lamusa. 27 czerwca nieznane siły niniejszym otwarły sezon na wygniatanie kręgów, pozostawiając ślad swojej aktywności na polu rodziny Zarywskich. Liczące blisko 3 tyś m2 dzieło, które przeszło do historii jako osławiony kwiat lotosu, sprawiło, że każdy kto spoglądał na ten znak z góry wstrzymywał z wrażenia oddech. Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było samo miejsce powstania piktogramu. Pole rodziny Zarywskich znajduje po drugiej stronie ulicy, z dala od pół po raz pierwszy objętych stałym monitoringiem kilku pracujących kamer. Autor piktogramu (kimkolwiek by nie był) najwyraźniej zatem nie chciał zostać zauważony.
Fal star 6 lipca a finezja 7
Kolejna niespodzianka nadeszła 6 lipca wraz z pojawieniem się niewielkiego piktogramu w obszarze tym razem pozostającym pod monitoringiem kamer. Wstępne oględziny szybko wykazały jednak, że mieliśmy tu do czynienia ze zwykłą i wyjątkowo nieudolną mistyfikacją.
Mija dzień i każdy podziwia w porankach słońca finezyjny kształt, znów jakby na złość badaczom, wygnieciony kilkanaście metrów dalej od pierwszego znaku z 26 czerwca. Swymi pokaźnymi rozmiarami (40m na 40m) formacja wespół z kwiatem lotosu zaliczana jest w chwili obecnej do najbardziej skomplikowanych piktogramów, jakie dotychczas pojawiły się na terytorium naszego kraju. Co się zaś tyczy kamer, to jeśli ktoś twierdzi, że nic nie mogły zarejestrować tamtej nocy, to jest w wielkim błędzie. W noc powstania znaku udało się uchwycić przelot niezidentyfikowanego obiektu wielkości piłki tenisowej, który bezdźwięcznie sunął nisko nad polami.
Słowa poszły w eter
O dziwo piktogram z 7 lipca okazał się ostatnimi znakiem z 2003r w Wylatowie. Nie oznaczało to bynajmniej, że nic nowego w tej miejscowości już się nie wydarzyło. Lawina meldunków o pojawiających się raz po raz, poczym znikających, świetlistych obiektów ciągle napływała do badaczy. Wielu z nich po raz kolejny mogła na własne oczy je zobaczyć. Co ciekawe, w lipcu Wylatowo odwiedziła światowej sławy badaczka kręgów zbożowych, niejaka Nancy Talbot aby przeprowadzić własne badania powstałych znaków w zbożu. Profesjonalizm w metodologii badań pani Talbot budził jednak ze strony wielu osób poważne zarzuty. Jeśli bowiem osławiony i prominentny badacz stwierdza 100 % autentyczność danego piktogramu zaledwie po kilkuminutowym pobycie w kręgu, to kwalifikuje to do miana pseudonaukowego bełkotu.
Owszem podzielamy pogląd pani Talbot, że powstałe 27 czerwca i 7 lipca znaki w zbożu spełniały wymogi autentyczności, ale pogląd ten mogliśmy wyrazić dopiero po upływie jakiegoś czasu. Dodam nadto, że i tak należy w przypadku każdego agrosymbolu użyć - jak przystało na badacza kierującego się programowym sceptycyzmem wobec zjawiska, na które dotychczas nie wykształcono typowo naukowej procedury badawczej - słowa: ,,prawdopodobnie autentyczny". Ten szczegół pani Talbot powinna mieć na szczególnej uwadze, ale wydaje się, że jakimś dziwnym trafem został on przezeń przeoczony w konfrontacji z całą gmatwaniną faktów.
Budzącym wiele wątpliwości pozostają również wyniki badań laboratoryjnych nad próbkami z Wylatowa, jakie pani Talbot miała przeprowadzić już w Stanach Zjednoczonych. Do dziś jednak nikt nie otrzymał szczegółowego raportu, sporządzonego przez grupę badawczą pani Talbot. Dyskusyjne, bądź co bądź, pozostaje pytanie czy w ogóle takie badania de facto zostały przeprowadzone, jak przystało na cieszącego się dużym uznaniem naukowca. Tak czy owak słowa o nadesłaniu wyczerpującego raportu poszły w eter, zaś całą ekspedycje, tylko z pozoru badawczą, pani Talbot należy uznać jedynie za krajoznawczą wycieczkę do ciekawego miejsca.
Na szczęście następny rok w Wylatowie i kolejna akcja badawcza zebrała płodne żniwo. Janusz Zagórski - znany skądinąd wrocławski dziennikarz i popularyzator zjawisk paranormalnych - dokonał przedsięwzięć, które z dzisiejszego punktu widzenia można nazwać przełomowymi w całym tego słowa znaczeniu. Obraz z zainstalowanych przez niego kamer, śledzących na bieżąco obszar przyległy do pola p. Filipczaka, można było na żywo oglądać w internecie. Jednak najważniejsze było to, że dzięki niemu otworzył tak ważny dla nas kanał współpracy z polskimi naukowcami. Oto bowiem znany biofizyk, dr. Jan Szymański, przeprowadził wówczas pierwsze swoje badania. Dziś, pisząc te słowa, mija już przeszło miesiąc od opublikowania wyników eksperymentów i w ostatecznym rozrachunku z całą pewnością może uznać je na wagę złota. Nie chcąc jednak powtarzać się z prezentowaniem szczegółów z ubiegłorocznej akcji badawczej, wszystkich zainteresowanych czytelników odsyłamy do naszego pierwszego numeru, w którym zamieściliśmy szczegóły z ,,Operacji Wylatowo 2004". Chcąc jednak ostatecznie wyczerpać temat z bezprecedensowych badań pierwszego naukowca, który odważył się odwiedzić Wylatowo i przeprowadzić badania z prawdziwego zdarzenia, informujemy że w następnych numerach Czasu tajemnic ukaże się wywiad z dr. J. Szymańskim.
Próba powyższego chronologicznego zebrania najważniejszych - naszym zdaniem - wydarzeń z Wylatowa jest - rzecz jasna - jedynie namiastką z całego ogromu wciąż napływających nowych informacji. Ich ostateczną i wyczerpującą formę można jedynie uchwycić w formie szerszego zapisu dokumentalnego. Uchylając rąbka tajemnicy, pragniemy poinformować czytelników naszego periodyku, że w ramach działalności redakcji chcemy podjąć się wyzwania i napisać książkę, zamykającą ostatnie siedem lat z historii zjawiska agrosymboli w Polsce.
Tematem decydującym będzie oczywiście Wylatowo. Jednakże wstrzymujemy się z tym zamysłem, oczekując kolejnych wydarzeń lipcowych w 2005r. Naszym zdaniem mogą okazać się one decydującymi w kwestii głębszego poznania i zrozumienia tej bodaj największej tajemnicy naszych czasów. Tak więc już za parę miesięcy wszystkie drogi znów poprowadzą nas do Wylatowa.....
Damian Trela
Użytkownik Staniq edytował ten post 02.07.2015 - 19:07