Skocz do zawartości


Zdjęcie

Usłyszeć futbol


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

Kronikarz Przedwiecznych.

    Ten znienawidzony

  • Postów: 2247
  • Tematów: 272
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

2r4h8hh.jpg

 

Mówią mi, że najważniejsze są w życiu dźwięki. Kiedy wychodzą na boisko, słychać najczęściej hiszpańskie słowo "voy" i odgłos piłki wpadającej do siatki. Prócz tego podpowiedzi trenera, śmiech, czasem okrzyk bólu zawodnika, który odniósł kontuzję. Czuć zmęczenie, ale nikt nie zwraca na to większej uwagi. Reprezentacja Polski niewidomych jest zmotywowana do ciężkiej pracy jak nigdy wcześniej. Za dwa miesiące pierwszy raz w historii zagra bowiem na mistrzostwach Europy.

 

Ciemność

 

- Pytaj, o co chcesz. Nie mam z tym żadnego problemu – słyszę w słuchawce. Mówią spokojnie o cierpieniu, które przeszli nie po to, by zyskać rozgłos. Mówią o nim, bo akceptują swoją sytuację. Mają marzenia, plany do zrealizowania. Choć okres niepewności i zwątpienia zostawili za sobą, doskonale pamiętają tamten dzień. Adrian zna wszystko z opowiadań bliskich, bo wydarzenie miało miejsce tuż po tym, jak przyszedł na świat.

 

Jarek spieszył się na mecz

 

- To stało się 14 maja 1993 roku. Mama zmarła cztery lata wcześniej, więc wychowywał mnie już tylko tata. Kiedy wróciłem ze szkoły do domu, był w pracy. Umówiliśmy się z kolegami, że zaraz po lekcjach pobiegniemy przebrać buty i spotkamy się na boisku, żeby pograć w piłkę. Zobaczyłem, że na sznurówkach zrobił się supeł. Kochałem grać, więc chciałem jak najszybciej wyjść z domu. Z półki z narzędziami wziąłem dłuto szewskie. Pomyślałem, że z jego pomocą rozwiążę supeł. Narzędzie ześlizgnęło się i wbiło mi się w oko. Trafiłem do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie niestety popełniono błąd. Przez przecięcie żyły nastąpił krwotok i oko trzeba było usunąć. Później wystąpiło zapalenie współczulne – choroba przerzuciła się na drugie oko. Z pomocą znajomego udało mi się umówić na wizytę w klinice Rothschilda w Paryżu. Francuscy lekarze powiedzieli mi wprost, że gdybym przyjechał cztery lata wcześniej, lewe oko udałoby się uratować. Zmiany chorobowe były jednak już wtedy zbyt duże. W jednym oku mam tylko poczucie światła.

 

Od Adriana wolały brazylijską telenowelę

 

- Jak się urodziłem, to 4,5 kg ważyłem. Duży byłem. Niestety podczas porodu pępowina owinęła mi się wokół szyi i mnie przyduszała. Trochę to trwało, zanim wyszedłem na świat. Miałem niedotlenienie, więc lekarz stwierdził, że muszę posiedzieć w inkubatorze. A do tego inkubatora wkładały mnie jakieś nierozgarnięte pielęgniarki. Ciotka, która wszystko widziała, mówiła mi po latach, że wyraźnie im się spieszyło. Pewnie na jakąś Luz Marię czy inną brazylijską telenowelę leciały. Wrzuciły mnie do tego inkubatora bez okularów ochronnych. A tam przecież ultrafiolet i wysokie stężenie tlenu. Tak mi oczy załatwili. W wieku sześciu lat odwarstwiła mi się siatkówka w lewym oku. Spadła jak firanka i zwinęła się jak naleśnik. Nie była do odratowania. A w prawym oku to się gmatwało przez lata. Jak miałem dwanaście lat, siatkówka zaczęła się odwarstwiać. Przeszedłem zabieg laserowy. Wykonano punktowo rany na oku. Blizny po nich miały trzymać siatkówkę. Niestety trzy lata temu te komórki zaczęły wymierać. No i było, jak to się mówi, po ptakach…

 

Przemek przegrał z maszyną

 

- Mój tata ma rodzinę na Mazurach. Od małego tam jeździłem i bardzo lubiłem tam przebywać. Wypadek miałem w 2000 roku. Przyjechaliśmy do rodziny dziewiątego lipca. Pierwszego dnia wpadłem pod maszynę rolniczą. Wał, który jest napędzany przez traktor wciągnął mnie za kurtkę. Obracało mnie do góry nogami i uderzałem głową w zaczep od ciągnika. Miałem pęknięcie podstawy czaszki i kości potylicznej. Zapadłem w śpiączkę i przez miesiąc byłem nieprzytomny. Kiedy się obudziłem, nic nie widziałem. Byłem jak noworodek – wszystkiego musiałem się uczyć. Do czego służą sztućce, do czego szklanka… Jak lekarze zobaczyli moją kartę zdrowia, to złapali się za głowę i pytali jak to się stało, że przeżyłem. Tata załatwił mi w końcu klinikę we Wrocławiu. Miałem złamanie i gronkowca w nodze. Cierpiałem też na zanik nerwu wzrokowego. Później, po wizytach u okulistów i neurologów dowiedziałem się, że ten nerw zaczyna się odbudowywać. Może odbuduje się całkiem, ale wątpię w to. Z tygodnia na tydzień mój stan się poprawiał. Teraz mam umiarkowany stopień niepełnosprawności. Nie mogę np. zrobić prawa jazdy, ale radzę sobie w życiu codziennym.

 

**

 

Przeżyte cierpienie to jednak nie jedyne, co ich łączy. Łączy ich też – a może przede wszystkim –piłka nożna. Miłość do sportu, który sprawił, że poradzili sobie w trudnych chwilach i szybko odnaleźli w życiu sens.

 

Futbol w DNA

 

Tuż po wypadku Jarek jako siedmiolatek nie był świadomy, co się tak naprawdę stało. Z biegiem czasu zaczął dostrzegać, jak wiele traci przez to, że nie widzi. Przyszedł kryzys, który przezwyciężył dzięki sportowi. Po tym, jak przeniósł się ze swojej miejscowości do Krakowa, zaczął trenować lekkoatletykę. - Występy na bieżni dały mi pozytywnego kopa, pomogły mi przetrwać trudne chwile – wspomina.

 

Na pierwszym miejscu zawsze była jednak piłka. Miłość do tej dyscypliny wpoił Jarkowi ojciec, który przez siedemnaście lat grał w lokalnej drużynie. - Piłkę mam w DNA. Powinienem ją znienawidzić. Pośrednio przez nią straciłem wzrok, ale ja ją za bardzo kocham, żeby ją zostawić. Działam w lokalnym klubie w Jaśliskach - prowadzę stronę internetową drużyny. Ktoś mi opowiada, co dzieje się na boisku, a ja później piszę relacje. Największe emocje są podczas meczów. Siedzę z chłopakami na ławce rezerwowych. Strasznie przeżywam te spotkania. Chciałoby się wbiec na murawę i pomóc zespołowi…

 

Szóstego czerwca Jarek triumfował. Jest wielkim kibicem Barcelony, więc przed finałem Ligi Mistrzów ubrał szalik Blaugrany i zasiadł przed telewizorem. - Nie widzę, ale przecież jest komentarz. Mam o tyle dobrą sytuację, że wzrok straciłem w wieku siedmiu lat, a wcześniej miałem kontakt z futbolem. Dla kolegów, którzy np. urodzili się niewidomi, pewne boiskowe wydarzenia to abstrakcja. Mi nie musisz tłumaczyć, co to jest rzut rożny czy rzut karny, bo pamiętam, jak się je wykonuje.

 

Adrian też słucha transmisji meczów. Najłatwiej jest, gdy obok siedzi widząca osoba, która w razie problemów może dokładne odpowiedzieć, co dzieje się na boisku. To zresztą nie jedyny sposób na śledzenie sportowych wydarzeń. - Jestem kibicem Śląska, więc chodzę na mecze tej drużyny. Korzystam z audiodeskrypcji. Dwóch komentatorów opisuje bardzo dokładnie to, co dzieje się na boisku, a ja za pośrednictwem fal radiowych mogę sobie tego słuchać.

 

W przypadku Przemka powrót do świata futbolu był spontaniczną decyzją, momentem szaleństwa. – Po dwóch latach od wypadku opuściłem szpital, ale nie mogłem chodzić – najpierw jeździłem na wózku, później pomagałem sobie kulami. Gdy zdejmowano mi gips, lekarz ostrzegł, żebym nie przeciążał nogi. Niedługo po tym wydarzeniu przechodziłem koło boiska, a moi koledzy grali akurat w piłkę. Natychmiast do nich dołączyłem. Nie czułem, że coś jest nie tak. Zacząłem grać regularnie. Później pojechałem na kontrolę. Lekarz się na mnie patrzy i mówi: panie, coś pan zrobił? Znowu noga złamana! Obiecałem sobie wtedy, że odpuszczę grę, dopóki nie wrócę do zdrowia.

 

On także poradził sobie w trudnych chwilach między innymi dzięki piłce nożnej. - Sport to dla nas taka rehabilitacja. Gra otwiera na otoczenie. Niektórzy po tym, jak tracą wzrok, zamykają się w sobie, załamują. Tracą sens życia. A przecież osoby niepełnosprawne też mogą się realizować. Na przykład poprzez sport.

 

Adrian, Jarek i Przemek od początku wiedzieli, że choroba oczu nie zmniejszy ich miłości do piłki. Są kibicami, ale – co najważniejsze – czynnymi zawodnikami. Choć wydawało się, że to niemożliwe, treningi, turnieje i mecze stanowią nieodłączną część ich przygody ze sportem. Wszystko przez dyscyplinę, która odmieniła ich życie.

 

kap9o8.jpg

 

Przerażenie, wiara i sukces

 

Przerażenie

 

W przeszłości trener Lubomir Prask uczył dzieci tańca. Z niepełnosprawnymi wcale nie chciał pracować. Jak sam twierdzi, "nie czuł tego". Los sprawił jednak, że po studiach na Akademii Wychowania Fizycznego dostał etat w ośrodku szkolno-wychowawczym dla dzieci niewidomych we Wrocławiu. - Gdy zacząłem pracę, przeżyłem szok. Zobaczyłem, jak niewidomy idzie do pokoju po ścianie. Najpierw jeden, a za nim kolejni. Muszę przyznać, że ten widok mnie przeraził. W pierwszy dzień byłem bardzo na "nie". Chciałem stamtąd uciekać. Czułem strach, lęk. Z biegiem czasu moje nastawienie zaczęło się jednak zmieniać.

 

O Blind Footballu – piłce nożnej dla niewidomych – powiedział mu jeden z jego podopiecznych, Marcin Ryszka. Przez wiele lat chłopak znakomicie radził sobie w pływaniu. Był nawet na igrzyskach paraolimpijskich. Po zakończeniu przygody z pływaniem przerzucił się na piłkę i od razu zgłosił się do trenera Praska. Marcin przywiózł z zagranicy specjalną piłkę z "grzechotką" w środku. Dźwięk przez nią wydawany sprawia, że niewidomi potrafią zlokalizować futbolówkę. Marcin przekazał trenerowi to i wiele innych ciekawostek. Opowiadał tak barwnie, że gdy szkoleniowiec wrócił ze spotkania do domu, zaczął na temat Blind Footballu szukać informacji w internecie.

 

- Da mnie wszystko co mówił było niepojęte. Zastanawiałem się, jak zorganizować to bezpiecznie, sprawnie i atrakcyjnie. Wydawało się to nierealne. Sprawa ucichła, ale po dwóch latach, w 2010 roku, prezes Crossu (Stowarzyszenia Kultury Fizycznej Sportu i Turystyki Niewidomych i Słabowidzących) zaproponował, żeby zająć się projektem Blind Footballu. Przebyłem 1000 kilometrów, żeby przez weekend obserwować w Kolonii niemieckie rozgrywki ligowe. Nawiązałem kontakty z trenerami, co zaowocowało wizytą selekcjonera niemieckiej kadry w Polsce. Zaczął wprowadzać nas w tajniki dyscypliny i tak to się zaczęło - opowiada Prask.

Początki były niezwykle trudne, bo drużyna nie miała specjalistycznego sprzętu. Zawodnicy zaczęli grać na hali piłką owiniętą w folię. Kilkanaście osób pilnowało ścian, by nikomu nie stała się krzywda. Po pierwszym treningu przyszła pora na pierwszy mecz. Drużyna niewidomych z Berlina zaprosiła Polaków na sparing. Wrocławianie przegrali 0:8, ale o poddaniu się nie było mowy. Mimo ogromnych przeszkód zaczęli przecież "odzyskiwać" futbol.

 

Jarek: Mój kolega Marcin zadzwonił do mnie rok temu, że w sierpniu będzie dla niewidomych turniej we Wrocławiu. Znaliśmy się od dłuższego czasu, więc wiedział, że lubię piłkę. Pierwszy raz się wtedy zebraliśmy jako drużyna z Krakowa. Występowała też drużyna wrocławska i praska. Na turnieju mi się spodobało. Zdecydowałem, że chcę być w zespole.

Adrian: Zacząłem grać, gdy dyscyplina pojawiła się w Polsce. Wszystko ruszyło dzięki trenerowi Praskowi. Zrobił nabór i dostałem się do drużyny.

Przemek: W 2010 roku przyjechałem do Wrocławia do szkoły. Poznałem trenera Lubomira. Najpierw trenowałem u niego zwykłą piłkę nożną. Później w Polsce pojawił się Blind Football. Od razu zacząłem uprawiać tę dyscyplinę.

 

Jak grać?

 

Choć piłka nożna nie była im obca, gdy niewidomi zawodnicy wkroczyli w świat Blind Footballu musieli się wiele nauczyć, bo zasady gry znacznie różnią się od zasad tradycyjnego futbolu. Boisko jest ograniczone wykonanymi ze specjalnego tworzywa bandami. Gra się po pięciu. Tylko bramkarze mogą być osobami widzącymi. Reszta ma na oczy przyklejone specjalne plastry i założone opaski. Wszystko po to, by zawodnicy o różnym stopniu niepełnosprawności mieli równe szanse.

 

Boisko jest podzielone na trzy strefy: obronę, strefę środkową i atak. W każdej znajduje się przewodnik, który podpowiada graczom. Najważniejsze są informacje wysyłane przez samych zawodników. Kiedy znajdują się oni w pobliżu futbolówki, muszą powiedzieć słówko "voy" (z hiszpańskiego – "idę"). Gdy tego nie zrobią, sędzia dyktuje rzut wolny. Za czwarty i każdy kolejny faul drużyny w jednej połowie odgwizdywany jest rzut karny, wykonywany z ośmiu metrów. O tym, gdzie jest osoba będąca przy piłce informuje dźwięk, jaki wydaje futbolówka, bo, jak już wspomniano, wewnątrz niej znajduje się rodzaj grzechotki.

 

Na początku zawodnicy niewidomi chcieli grać tak dynamicznie jak ci widzący. Efektem były kontuzje – często dochodziło nawet do złamań czy wstrząsów mózgu. W miarę upływu czasu sytuacja uległa jednak poprawie. Gdy piłkarze opanowali podstawy gry w Blind Football, zaczęto zastanawiać się nad taktyką. - Dawniej wszyscy grali w ten sposób, że jeden zawodnik stał z przodu i był odpowiedzialny za strzelanie bramek. My wprowadziliśmy wymianę podań, zagrania od bandy, odegranie piłki do tyłu. Jak trochę potrenowaliśmy, to staliśmy się niezłą ekipę. Czuliśmy, jakbyśmy normalnie tę piłkę widzieli. Trener Prask od początku miał swoją wizję gry. Ostatnio zauważyliśmy, że coraz więcej drużyn zaczyna się na nas wzorować - opowiada Przemek.

 

ejxys5.jpg

 

"Poruszę niebo i ziemię"

 

Piłkarze szybko zaczęli podnosić swoje umiejętności. Gdy na stulecie klubu berliński zespół (ten sam, który ograł Polaków 8:0) zaprosił ich na spotkanie, niemieccy zawodnicy przecierali oczy ze zdumienia. Tym razem podopieczni Praska wygrali 2:1. – Drużyna z Berlina chciała mieć na setną rocznicę łatwego przeciwnika do ogrania. Tymczasem trochę zepsuliśmy im święto – śmieje się trener.

Drużyna zaczęła jeździć na sparingi, organizować w Polsce małe turnieje. Przełomowym momentem było zaproszenie od IBSA (Międzynarodowy Związek Sportów Niewidomych) na mistrzostwa Europy, które odbędą się w sierpniu w Anglii. Najpierw w ekipie zapanowała wielka radość. Szybko okazało się jednak, że na wyjazd trzeba mieć kilkadziesiąt tysięcy złotych. Drużyna znalazła się w trudnej sytuacji. W lutym trener Prask poinformował zawodników, że nie uda się zagrać na mistrzostwach. Wtedy do akcji wkroczył Grzegorz Jakubowski, który jest bramkarzem zespołu i jego menedżerem.

 

- Gdy trener poinformował, że nie zagramy na ME, odpowiedziałem, że poruszę niebo i ziemię, żeby jednak nam się udało. Dostałem wolną rękę, więc zacząłem dzwonić po różnych dziennikarzach. Temat szybko podchwyciły krajowe media - opowiada zawodnik. Kiedy dowiedział się o Blind Footballu, nie mógł uwierzyć, że coś takiego w ogóle istnieje. Niepełnosprawni piłkarze stali się dla niego inspiracją. On nie ma żadnych kłopotów ze wzrokiem, ale szybko znalazł informację, że w piłce nożnej niewidomych bramkarze mogą widzieć. Poczuł, że chce dołączyć do drużyny.

 

Choć Grzesiek otwarcie o tym nie mówi, z rozmowy można wywnioskować, że w Blind Football gra także z innego powodu: w tej dyscyplinie może odnosić sukcesy, co nie było mu dane w zwyczajnej piłce nożnej. - Na pierwszym zgrupowaniu spisałem się na tyle dobrze, że trener Prask wziął mnie na międzynarodowe zawody. Wygraliśmy w cuglach. Obroniłem cztery karne, dzięki czemu zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem drużyny – mówi bramkarz, a w jego głosie słychać ogromną satysfakcję.

W roli menedżera Grzesiek sprawdza się znakomicie. Sprawił, że o futbolu niewidomych zaczęło być głośno. Gdyby nie jego działania, reprezentacja Polski nie pojechałaby na mistrzostwa Europy. Wszystko zmienił jeden telefon…

 

Walka trwa

 

Dzięki zawziętości Grześka tematem zainteresował się TVN24. Materiał o reprezentacji Polski niewidomych obejrzał między innymi przyjaciel Roberta Lewandowskiego. Postanowił pomóc drużynie. Po jego interwencji trener Prask został poinformowany, że "Lewy" zamierza przekazać zespołowi pieniądze potrzebne na wyjazd. Zawodnicy poczuli, że ich marzenia zaczynają się spełniać. - Trener pewnie już planował sobie jakieś wakacje w sierpniu, a tymczasem zamiast ciepłych krajów odwiedzi zimną Anglię – śmieje się Grzesiek. Piłkarze są "Lewemu" bardzo wdzięczni. - Nawet gdyby Lewandowski dał złotówkę, to byłoby dużo. Zrobił się w mediach szum, bo wsparła nas ogromna gwiazda. Bez pomocy pana Roberta na pewno nie udałoby się zagrać na mistrzostwach – zaznacza Adrian.

 

Reprezentację Polski niewidomych wsparł nie tylko napastnik Bayernu. W czasie Euro 2012 pomocną dłoń wyciągnęła UEFA. Przed ćwierćfinałowym meczem Niemców z Grekami drużyny z Chorzowa i Wrocławia rozegrały na PGE Arenie w Gdańsku mecz pokazowy. W ostatnich miesiącach zawodnicy Praska biorą udział w tego typu wydarzeniach coraz częściej. Trenowali już między innymi z graczami Śląska Wrocław i oldbojami Lecha Poznań. Rozegrali też mecz na stadionie Lechii Gdańsk. Udało się go zorganizować dzięki pomocy Sebastiana Mili, który jest ambasadorem reprezentacji Polski niewidomych.- Gdy dowiedziałem się o Blind Footballu, byłem zdziwiony. Ci ludzie pozytywnie mnie zaskoczyli. Podoba mi się energia, którą roztaczają. Są inspiracją nie tylko dla mnie, ale też dla całego społeczeństwa. Udowodniają, że w sporcie nie ma żadnych barier - mówi mi pomocnik Biało-Czerwonych. Mila zrobił na niepełnosprawnych piłkarzach duże wrażenie. - To świetny piłkarz, ale też wspaniały człowiek. Po meczu na Lechii spotkał się z nami. Porozmawiał, porozdawał autografy. Ma łatwość w nawiązywaniu kontaktu. Nie czuliśmy przy nim, że jesteśmy niepełnosprawni. Okazał nam przyjaźń i wiemy, że możemy na niego liczyć - podkreśla Przemek.

 

Niewidomi piłkarze walczą o rozgłos, bo choć dzięki pomocy Roberta Lewandowskiego są już pewni gry na mistrzostwach Europy, potrzebują pieniędzy. Specjalne bandy okalające boisko to koszt rzędu pięćdziesięciu tysięcy złotych. Na razie taki sprzęt znajduje się tylko we Wrocławiu, w efekcie czego w innych miastach dyscyplina nie może się rozwijać. Już za samą piłkę trzeba zapłacić 250 zł. - To nie tak, że czekamy na luksusowe warunki. Po prostu walczymy o rozwój Blind Footballu - tłumaczy trener Prask.

 

Obecnie największym problemem szkoleniowca są przygotowania do mistrzostw Europy. Reprezentacja Polski dostaje wiele zaproszeń, ale przez brak pieniędzy większość musi odrzucać. - Ostatnio zgłosili się do nas Hiszpanie, jednak nie stać nas na to, żeby pojechać na mecz na Półwysep Iberyjski. Może odwiedzimy Pragę. To miasto jest stosunkowo blisko Wrocławia, więc moglibyśmy wrócić do Polski zaraz po meczu. Dzięki temu uniknęlibyśmy dodatkowych kosztów związanych z noclegami – mówi trener.

Sytuacja uległa małej poprawie dzięki specjalnemu koncertowi, jaki odbył się w Warszawie. W stołecznym "Hard Rock Cafe" zagrali pARTyzant, Elektryczne Gitary i T-Love. Zespoły wystąpiły za darmo, a dochód z imprezy przeznaczono właśnie na reprezentację Polski niewidomych. Zawodnicy Praska dostają wiele oznak wsparcia. Jak sami jednak podkreślają, są i tacy, którzy nie palą się do pomocy…

 

15fois5.jpg

 

"Niepełnosprawnego najlepiej odsunąć gdzieś na bok"

 

Kiedy IBSA zaprosiła Polaków na mistrzostwa Europy, piłkarze i trener liczyli, że pomoże im przede wszystkim państwo. Bardzo się jednak zawiedli. - Cross dostał z ministerstwa 60 tysięcy na rok na trzy dyscypliny. Dla narciarstwa alpejskiego i biegów to też jest śmieszna kwota. Każdy otrzymał po 20 tysięcy, a to kropla w morzu potrzeb. W listopadzie 2014 napisaliśmy projekt i ministerstwo doskonale wiedziało, że czekają nas mistrzostwa Europy. Po medialnym szumie, jaki się wokół nas wytworzył, ministerstwo się oburzyło: dlaczego nie mówimy im, że są takie zawody? A przecież było napisane czarno na białym. Trzy miesiące temu minister przepytywany przez dziennikarza stwierdził, że znajdą się dla nas pieniądze, ale od tamtej pory jest cisza - podkreśla Lubomir Prask.

 

W podobnym tonie wypowiadają się jego zawodnicy:

W Polsce jest takie przekonanie, że człowiek niewidomy to ten, co chodzi po ścianach i jest we wszystkim beznadziejny. Osoby pełnosprawne dyskryminują niepełnosprawnych.

Jarek: Jesteśmy traktowani przez państwo gorzej niż inni sportowcy, bo jesteśmy niewidomi. Pieniądze, które mamy, wystarczą na to, by przygotować się w minimalnym stopniu. Ale nie chcę w tym momencie narzekać. Mimo tego , że mamy takie warunki jakie mamy, postaramy się pokazać swoim występem decydentom z Ministerstwa Sportu i Turystyki, że się mylili i że może warto było w nas zainwestować trochę więcej. Nie mieliśmy żadnej siły przebicia, więc ministerstwo myślało, że jak nie da pieniędzy to wszystko rozejdzie się po kościach i sprawa szybko ucichnie. Powinni bardziej w nas uwierzyć.

 

Przemek: W Polsce jest takie przekonanie, że człowiek niewidomy to ten, co chodzi po ścianach i jest we wszystkim beznadziejny. Osoby pełnosprawne dyskryminują niepełnosprawnych. Ministrowie pomyśleli: lepiej dać komuś innemu, bo reprezentacja Polski niewidomych jest mało medialna. Niepełnosprawnego to najlepiej odsunąć gdzieś na bok - niestety tak to u nas w kraju wygląda. Niepełnosprawni przywieźli z paraolimpiady więcej medali niż pełnosprawni z igrzysk olimpijskich. Ministerstwu powinna się wtedy zapalić lampka, że może warto w takich ludzi zainwestować. Teraz nie chcą pomóc, a założę się, że jak zdobędziemy medal na mistrzostwach Europy, to państwo powie: popatrzcie, to nasza drużyna.

 

Niewidomi piłkarze tną koszty wyjazdu jak tylko mogą. W regulaminie IBSA widnieje zapis, że każdy zespół ME powinien składać się z piętnastu osób, w tym szefa drużyny, lekarza i fizjoterapeuty. Trener Prask zredukował tę liczbę do dwunastu. Mimo to brakuje pieniędzy na optymalne przygotowanie się do turnieju. - Nie chcemy walczyć z ministerstwem. Nie chodzi o walkę, tylko o wsparcie, zrozumienie naszej sytuacji i zapewnienie tego minimum. Nie wiem, na czym to polega, że najpierw nie było tych pieniędzy, po zamieszaniu w mediach minister zapewnił, że da pieniądze, a teraz znów jest problem. Miała się podobno jakaś komisja zbierać, ale termin wciąż się przesuwa - zaznacza selekcjoner Biało-Czerwonych.

 

Niewidomi piłkarze mogą mieć więc mieszane uczucia. Z jednej strony obawiają się o to, co przyniesie przyszłość. Każdego dnia czekają na reakcję ministerstwa. Z drugiej strony są szczęśliwi. Trudno nie być, gdy ma się świadomość, że za dwa miesiące wystąpi się po raz pierwszy w historii na mistrzostwach Europy…

 

"Też możemy dawać ludziom radość"

 

Turniej, który wyłoni najlepszy zespół Starego Kontynentu, zostanie rozegrany w dniach 20-30 sierpnia w Hereford. Biało-Czerwoni zmierzą się w grupie z Anglią, Niemcami, Turcją i Włochami.

- Liczę na to, że zostaniemy czarnym koniem. Kopciuszkiem, który sprawi niespodziankę. Prawie nikt nie wie, jak gramy. Mamy potencjał, a przecież w futbolu może zdarzyć się wszystko. Dużo powie nam pierwszy mecz z Anglikami. Jeśli nie przegramy, naprawdę uwierzymy w to, że jesteśmy w stanie powalczyć o coś więcej - mówi Prask.

 

 

Jego piłkarze odliczają już do mistrzostw Europy dni. - Może to zabrzmi patetycznie i niektórzy mnie nie zrozumieją, ale dla mnie obecność w reprezentacji Polski niewidomych to wielki zaszczyt. Cieszę się, że mogę biegać za piłką z orzełkiem na piersi i grać jako przedstawiciel swojego kraju. Myślę, że tak jak pełnosprawni sportowcy, jako reprezentanci Polski możemy dawać innym ludziom radość – tłumaczy Adrian.

 

Marcin Ryszka zwraca uwagę na inną ważną rzecz: występ Biało-Czerwonych na mistrzostwach Europy to szansa nie tylko dla zawodników Praska, ale dla całego Blind Footballu w Polsce. - Wiemy, jak to wszystko wygląda w sporcie. Gdy Adam Małysz zaczął odnosić sukcesy, wszyscy zaczęli interesować się skokami. Kiedy zaczęła wygrywać Justyna Kowalczyk, zaczęto zwracać uwagę na biegi narciarskie. Gdyby udało nam się wywalczyć wysokie miejsce, może wielu niepełnosprawnych ludzi uwierzyłoby w to, że też może grać w piłkę? – zastanawia się piłkarz.

 

Dwie najlepsze drużyny mistrzostw Europy uzyskają awans na igrzyska paraolimpijskie. Większość zawodników polskiej kadry mówi mi, że "igrzyska to wielkie marzenie, więc myśl o nich jest gdzieś z tyłu głowy". Wolą jednak "nie wybiegać tak daleko w przyszłość". Ci, którzy są w kadrze żyją tylko i wyłącznie zbliżającym się turniejem. Wiedzą, że mieli sporo szczęścia. Wielu niewidomych piłkarzy nie znalazło się w składzie na ME i to nie dlatego, że ma zbyt małe umiejętności. Gracze musieli zrezygnować z różnych przyczyn: jedni np. nie dostali urlopu w miejscu pracy, inni nie są przygotowani fizycznie na trudy tak wymagającej rywalizacji. - Można powiedzieć, że nastąpiła naturalna selekcja. Została ósemka, a tylu właśnie zawodników potrzebowałem na turniej - tłumaczy Prask.

 

**

 

Na mistrzostwa nie pojedzie m.in. Przemek. Ma umiarkowany stopień niepełnosprawności, a grać mogą tylko ci ze znacznym (to obostrzenie wprowadzone przez IBSA). - Wiedziałem wcześniej, że mistrzostwa świata czy Europy nie są dla mnie, ponieważ za dobrze widzę. Z drugiej strony miałem ciche nadzieje, że trener znajdzie dla mnie miejsce i pojadę jako jakaś pomoc medyczna. Niestety nie może mnie zabrać. Było ciężko, ale już się z tym pogodziłem - opowiada mi piłkarz.

 

Choć straci mistrzostwa Europy, przed nim wielkie wyzwania. Przemek będzie bowiem rywalizował na boisku z pełnosprawnymi. Jego była wychowawczyni ze szkoły skontaktowała się ze znajomym trenerem jednej z drużyn, a ten zaproponował mu współpracę. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, Przemek zacznie od września treningi. Wie, że nie będzie łatwo, ale nie zamierza się poddawać.

- Dostałem od losu drugą szansę i nie mogę jej zmarnować. Nie wiem, jak to wszystko się teraz ułoży, ale wiem jedno: życia bez piłki już nie potrafię sobie wyobrazić.

 

Źródło: http://eurosport.one...c-futbol/t7q6eg





#2

Jackob.
  • Postów: 47
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

To jest siła i determinacja!! A mi się nie chce ruszyć z kanapy lub fotela i iść pograć w cokolwiek.Podziwiam ich.







Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych