Największa batalia powietrzna II wojny światowej - Bitwa o Anglię - rozegrała się 75 lat temu wysiłkiem milionów ludzi. Do historii przeszli jednak ci, którym niewiarygodne umiejętności pozwoliły stoczyć dziesiątki zwycięskich pojedynków z pilotami wroga. Wśród tych asów przestworzy nie zabrakło Polaków...
Rozkaz Hitlera brzmiał jasno: aby zapewnić powodzenie morskiej inwazji na Wyspy Brytyjskie, należy osiągnąć bezwzględną przewagę w powietrzu i zniszczyć wrogie lotnictwo, flotę oraz infrastrukturę portową. Dla dowódcy Luftwaffe Hermana Goringa była to znakomita okazja, by udowodnić, że wojnę można wygrać dzięki skoncentrowanym uderzeniom sił lotniczych. Wygrać za wszelką cenę...
Do walki Niemcy rzucili tysiące samolotów: formacje bombowców oraz osłaniające je i prowadzące samodzielne operacje samoloty myśliwskie. Brytyjczycy zmobilizowali z kolei naziemną obronę przeciwlotniczą, system stacji radarowych śledzących nadciągające wrogie maszyny wroga oraz samoloty Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force, RAF)
Za sterami maszyn bojowych po obu stronach kanału La Manche zasiedli piloci, którzy stoczyli największą i najkrwawszą bitwę powietrzną wszech czasów. Stu czterdziestu czterech z nich było Polakami. Cztery polskie dywizjony (dwa bombowe i dwa myśliwskie) zadały Niemcom w tej historycznej batalii dotkliwe straty, zestrzeliwując i uszkadzając ponad 200 samolotów, co stanowiło 12% strat Luftwaffe.
Od lipca 1940 do maja 1941 roku niebo nad Anglią i kanałem La Manche stało się polem spektakularnej bitwy, na którą złożyły się setki powietrznych pojedynków.
Tysiące pilotów - Brytyjczyków, Polaków, Kanadyjczyków, Nowozelandczyków, Czechów i Niemców - straciło w nich życie. Był to także czas, kiedy narodziły się legendy asów lotnictwa myśliwskiego. Oto sylwetki kilku z nich.
1963 samolotów mogło wystartować do walki z brytyjskich lotnisk. Wśród nich było ponad 900 myśliwców Hurricane i Spitfire
Witold Urbanowicz
Stopień Wojskowy: Generał brygady
Siły Zbrojne: Wojsko Polskie, Royal Air Force, United States Army Air Forces
Liczba Zestrzeleń: 28
Rok Śmierci: 1996
Pierwszy Messerschmitt, którego Witold Urbanowicz wziął na muszkę, był człowiekiem. W latach 30. podczas międzynarodowych zawodów lotniczych niemiecki konstruktor samolotów Willy Messerschmitt chciał zakraść się do polskiego hangaru, by podejrzeć stojące tam maszyny. Został dostrzeżony przez pełniącego służbę Urbanowicza, który zmusił go do położenia się na ziemi i pod bronią wyprosił na zewnątrz. Wkrótce Polak stał się pogromcą konstrukcji słynnego inżyniera.
Bitwę o Anglię porucznik Urbanowicz rozpoczął na początku sierpnia 1940 roku. Szybko stał się przekleństwem pilotów Luftwaffe. Już po paru dniach walk zestrzelił dwa wrogie myśliwce, co spowodowało mianowanie go dowódcą eskadry "A" w dywizjonie 303 im. Tadeusza Kościuszki, a po kilku następnych tygodniach - dowódcą całego Dywizjony. Wśród kolegów pilotów znany był pod pseudonimem "Kobra", gdyż często powtarzał, że myśliwiec w powietrzu musi atakować z precyzją i szybkością tego węża.
Jak wyglądało to w praktyce? Bezlitosne, błyskawiczne uderzenie, zwrot, nabranie wysokości i znów lot w dół z rykiem silnika przy akompaniamencie serii z karabinu maszynowego zamieniającego niemieckie samoloty w dymiące wraki lub kule ognia.
Dwudziestego szóstego września zestrzelił cztery nieprzyjacielskie maszyny w ciągu jednego dnia. Przypadek? Nie - wyczyn ten powtórzył trzy dni później! Niszcząc w takim tempie niemieckie myśliwce i bombowce, miał szansę zdobyć tytuł najskuteczniejszego pilota Królewskich Sił Powietrznych. Stało się jednak inaczej. Już pod koniec października 1940 roku musiał zdać dowództwo, a pół roku później odsunięto go od działań bojowych i wysłano z misją oświatowo-rekrutacyjną do Stanów Zjednoczonych. Dlaczego? Jako człowiek bezkompromisowy i niepoddający się politycznym oraz personalnym układom prawdopodobnie szybko stał się dla swoich dowódców niechcianym bohaterem. Ale Urbanowicz nie widział się w roli wykładowcy czy oficera sztabowego. W roku 1943 zaciągnął się do amerykańskiego lotnictwa wojskowego i wyruszył na Daleki Wschód. Tam stał się wkrótce przekleństwem Japończyków...
Spitfire MK-II na początku 1941 roku Dywizjon 303 otrzymał myśliwce typu Spitfire. Były one szybsze od Hirrocane'ów i miały za zadanie odciąganie i niszczenie w walce niemieckiej eskorty bombowców
Adolf Galland
Stopień Wojskowy: Generał Broni
Siły Zbrojne: Luftwaffe
Liczba Zestrzeleń: 104
Rok Śmierci: 1996
Czy można być asem powietrznych potyczek i beztroskim salonowym lwem? Okazuje się, że tak. Niestroniący od cygar, dobrych alkoholi i towarzystwa pięknych kobiet przystojny oficer Luftwaffe podbił z pewnością tyle serc, ile zestrzelił samolotów. Jego kariera rozpoczęła się w roku 1937, kiedy jako dwudziestotrzylatek został pilotem okrytego ponurą sławą legionu Kondor walczącego w ogarniętej wojną domową Hiszpanii. W powietrzu uchodził za niepokonanego, ale kilkakrotnie tylko wyjątkowe szczęście pozwoliło my ujść z życiem z myśliwskich pojedynków. Podczas bitwy o Anglię aż dwa razy na ziemię sprowadzili go Polacy!
W czerwcu 1941 roku bombowce RAFU-u rozpoczęły nalot na niemieckie pozycję w północnej Francji. Dowodzący tym odcinkiem obrony Galland osobiście ruszył swoim myśliwcem przeciw brytyjskim maszynom.
Razem z kilkoma kolegami z Luftwaffe szybko wznieśli się ponad bombowce i już mieli rozpocząć ostrzał wroga, gdy wokół zaroiło się od smug pocisków z broni maszynowej. Oto runął na nich osłaniający nalot polski Dywizjon 303. Galland położył swojego messerschmitta na skrzydło i ostrym manewrem próbował uciec z celownika prującym z karabinów pilotom hurricane'ów. Na próżno. Na ogonie usiadł mu podporucznik Bolesław Drobiński, który celną serią wyłączył z walki niemieckego asa przestworzy. Jakimś cudem Gallandowi udało się dociągnąć uszkodzoną maszyną do bazy i przesiąść do nowego samolotu. Tego dnia jeszcze raz musiał porzucić płonącego messerschmitta - lekko ranny został przetransportowany do szpitala.
Dwa tygodnie później znów był w powietrzu i...ponownie boleśnie dopadł go "polski pech". Jego "egzekutorem" okazał się tym razem podporucznik Brunon Kudrewicz z Dywizjonu 308. Niemiecki pilot powtórnie otarł się o śmierć i stracił maszynę. Lecz wkrótce kolejny raz zasiadł za sterami, by w ciągu pół roku zestrzelić 30 samolotów RAF-u. Polaków prawdopodobnie unikał jak ognia...
Josef Frantisek
Stopień Wojskowy: Sierżant
Liczba zestrzeleń: 18
Siły zbrojne: Československé letectvo, Wojsko Polskie, Armee de l'air, Royal Air Force
Rok Śmierci: 1940
Skąd Czech w polskim dywizjonie? Ta historia zaczęła się w marcu 1939 roku, kiedy po zajęciu Pragi przez Niemców młody pilot uciekł przez zieloną granicę Polski, by z biało-czerwoną szachownicą na samolocie wziąć udział w kampanii wrześniowej. Po internowaniu w Rumunii przedostał się do Francji i zgłosił do czeskiej misji wojskowej, w której...oskarżono go o dezercję.
Odznaczony polskim Krzyżem Walecznych Frantisek potraktował to jako osobistą obelgę i postanowił walczyć z Niemcami u boku polskich kolegów.
Wkrótce stał się legendą Dywizjonu 303.
Jeszcze podczas szkolenia w sierpniu 1940 roku spowodował wypadek, zapomniawszy wysunąć przy lądowaniu podwozie swojego hurricane'a.
Jego udział w lotach bojowych zawisł na włosku, ale to tylko podsyciło ambicję i wole walki młodego Czecha. Nieobliczalny sierżant zestrzelił pierwszego messerschmitta niecały miesiąc później i - ku zdumieniu brytyjskich oficerów RAF-u - okazał się za sterami myśliwca wprost nieocenionym nabytkiem. Pod pewnymi jednak warunkami...
W ciągu miesiąca Josef Frantisek zestrzelił 17 maszyn Luftwafffe, ustanawiając w ten sposób niepobity do końca wojny rekord. Otrzymał też podobną liczbę nagan i upomnień. Dlaczego? Otóż Czech szybko wypracował sobie własną taktykę starć z wrogiem, która stała w rażącej sprzeczności z regulaminami Królewskich Sił Powietrznych. Jak samotny wilk już w trakcie pierwszego ataku myśliwców oddzielał się od watahy (eskadry) i wyrusza na krwawe łowy, podczas których to on ustalał reguły gry. Czekał nad kanałem La Manche na powracające do baz niemieckie samoloty - uszkodzone, lecące na resztkach paliwa, ostrzeliwujące się ostatkiem amunicji. Ich piloci nie mogli mu uciec. Podejmowali desperacką walkę, która najczęściej kończyła się dla nich w zgliszczach płonącej maszyny lub na dnie oceanu.
Śmierć przyszła do Frantiksa 8 października 1940 roku z najmniej spodziewanej strony. Pilot nie zginął w myśliwskim pojedynku z kolejnym messerschmittem, lecz podczas widowiskowego manewru lądowania z podejściem na niebezpiecznie niskiej wysokości. "Jakie życie, taka śmierć" - na pełnym ryzyku i bez zapiętych pasów bezpieczeństwa
Hurricane mk-I. Na tych samolotach Dywizjon 303 rozpoczął bitwę o Anglię. Polacy wygrywali w nich pojedynki z niemieckimi myśliwcami, mimo iż ustępowały Messerschmittom 109
Oskar-Heinrich Bar
Stopień Wojskowy: Podpułkownik
Siły Zbrojne: Luftwaffe
Liczba Zestrzeleń: 221
Rok Śmierci: 1957
Członkowie komisji rekrutacyjnej Lufthansy, którzy oblali na egzaminie kandydata na pilota o nazwisku Oskar-Heinrich Bar, musieli po latach poczuć wyrzuty sumienia, gdy ich niedoszły pracownik odbierał najwyższe odznaczenia bojowe i notował kolejne zestrzelenia. W sumie miał ich na koncie 221 i zajął tym samym ósme miejsce na liście niemieckich asów lotnictwa II wojny światowej. Aż 96 samolotów przeciwnika padło jego łupem na froncie wschodnim, ale swoje pierwsze doświadczenia bojowe zbierał podczas bitwy o Anglię. W tym czasie strącił 10 maszyn Królewskich Sił Powietrznych.
Po raz pierwszy Bar został dostrzeżony w roku 1937. Na młodego podoficera Wehrmachtu zwrócili uwagę szkoleniowcy Luftwaffe, którzy skierowali go na kurs pilotów samolotów transportowych. Koniec końców został przekwalifikowany na myśliwce i we wrześniu 1939 roku wystartował do pierwszych lotów bojowych na froncie zachodnim. Podczas wojny z Francją zestrzelił trzy samoloty wroga i kiedy rozpoczęła się bitwa o Anglię, dowodził eskadrą, dodając do swej "kolekcji" następne zwycięstwa. Nie obyło się jednak bez przymusowych kąpieli w kanale oddzielającym Wielką Brytanię od kontynentu.
Bar, nazywany przez przyjaciół Heinzem, był wyławiany z wody kilka razy.
Zawsze dopisywało mu szczęście i nigdy nie wpadł w ręce Brytyjczyków, ale unosząc się na falach oceanu i czekając na ratunek, miał niewątpliwe sporo czasu na przemyślenia - niekoniecznie mieszczące się w ramach wojskowych regulaminów. To zapewne z tamtego okresu datuje się nieskrywana niechęć Bara do naczelnego dowódcy Luftwaffe i marszałka Rzeszy Hermanna Goringa. Gdy ten zapytał go kiedyś, o czym myślał, kiedy po zestrzeleniu spędził kilka godzin w kanale La Manche, młody pilot odpowiedział z zauważalną ironią - O pańskim wystąpieniu, panie marszałku, w którym mówił pan, że Anglia nie jest już wyspą! Goring przełknął wtedy zniewagę, ale dwa lata później Bar za krytykę poczynań marszałka został przez niego zdegradowany.
Źródło: świat wiedzy historia