Witam wszystkich zainteresowanych.
Pierwszy post z argumentacją Marabacusa mamy już za sobą. Czy wniósł on coś nowego, jeśli chodzi o kwestię lądowania na księżycu? Otóż, niestety nie.
Spodziewałem się jakichś ciekawych, nowych zdjęć, których do tej pory nikt z nas nie widział, które naprawdę zaszokują widza i sprawią, że zakrzykniemy "Masz rację, Marabacus! Jankesów tam nigdy nie było!"
Zawiodłem się troszkę, przyznam to otwarcie. Bowiem po raz kolejny poczęstowano nas, wymagających widzów mających swoją własną inteligencję, bezmyślną papką manipulacji.
A dlaczego ośmielam się tak twierdzić?
Zacznę od argumentu Marabacusa nr 2.
Pyta on: "Gdzie się podział lądownik?"
Jak to gdzie - poza kadrem ;) Jest to jedna z ulubionych zagrywek hoaxu. Spójrzmy na te oba zdjęcia.

Wyraźnie widać, że zdjęcia te były robione z innych miejsc. Jedno zostało zrobione mniej więcej na poziomie lądownika, drugie na jakimś wzgórzu. Widać też różnice w krawędzi zbocza:

Jak widać, zdjęcia są robione najprawdopodobniej z różnego kąta i z różnych pozycji. A co to oznacza?
Na przykład to, że pomimo, że tło wydaje się być podobne, szczegóły znajdujące się bliżej względem tego tła, mogą się różnić.
Czy to taki "księżycowy wyjątek?" Ależ skąd.
Podobny efekt obrazują te dwie fotki:


Obie fotki przedstawiają Giewont. Obszar zakreślony przez zielone linie jest taki sam. Na jednej fotce jest duże drzewo, na drugiej go nie ma.
Wniosek - drzewo zostało dostawione przez dźwig albo zdjęcia te były robione w duuuużym studiu.
Te moje zdjęcia nie są oczywiście dowodem ostatecznym. Przedstawiają jedynie mechanizm, który wykorzystuje się tworząc mit. Choć Giewont na obu zdjęciach wydaje się być niezmieniony, ponieważ jest daleko w tle, pierwszy plan można zmienić drastycznie - wystarczy po prostu przejść 50 metrów w lewo, prawo, w tył albo zwyczajnie przed drzewo, które zasłania nam widok.
Góra w tle pozostanie niezmieniona, pierwszy plan natomiast możemy ustawiać, jak chcemy.
A na tych zdjęciach z Księżyca to właśnie lądownik oraz łazik są pierwszym planem, a góra widniejąca w tle naszym księzycowym Giewontem.
Teraz przyjrzyjmy się argumentowi nr 4.
Astronauta oświetlony z przodu.
Zapytam zatem - Marabacus, co tak właściwie ma udowadniać ten argument? Jaka jest według Ciebie przyczyna tego zjawiska, bo nie raczyłeś ustosunkować się to tego zdjęcia...
Czy zatem oświetlenie jest wynikiem lampy? Lampa daje zazwyczaj cienie. Czy widzisz tam jakiekolwiek inne, poza tym rzucanym przez samego selenonautę?
A może użyto studyjnego flesza i białych kartoników rozpraszających światło? No więc skąd takie czarne cienie by się wzięły?
A może po prostu było tak: (postaram się to wyjaśnieć najprościej jak umiem, choć odrobina wyobraźni będzie potrzebna)

Oto bardzo uproszczony schemat obrazujący, co też widzimy na tej fotce. Światło słoneczne pada na Charlesa Duke'a od tyłu - to fakt. Jednak powierzchnia Księżyca bardzo dobrze odbija światło - zatem częsc tych promieni, które padły na powierzchnie, ponownie ulatuje w przestrzeń. Na swojej drodze jednak częśc z nich napotyka kolejną przszkodą - selenonautę.
Każdy centymetr kwadratowy powierzchni Księżyca jest stale oświetlany (o ile akurat nie jest przysłonięty czymś innym rzecz jasna ;) ) - i stale sam emituje światło w przeróżnych kierunkach.
Tak tak, na powierzchni naszego satelity są 3 źródła światła - Słońce, Ziemia (która świeci na niebie księżycowym silniej niż Księżyc na naszym ponieważ jest większa) a także sam Księżyc.
Od powierzchni stale odbija się światło, które następnie oświetla inne przedmioty.
Inny schemat obrazuje to podobnie:

Żółtym zaznaczyłem promienie pochodzące prosto ze Słońca a błękitnym promienie odbite.
A czemu zatem kamyki nie są takie jasne? Bo są... małe ;)
Coś ledwie wystającego ponad powierzchnie ma niewielkie szanse, że jakikolwiek odbity promień padnie akurat na niego.

Choć światło odbija się od gruntu w przeróżnych kierunkach, istnieje jeszcze takie coś jak prawdopodobieństwo trafienia przez niego w dany obiekt.
Obiekt tak duży jak człowiek "zbiera" więcej odbitego światła ponieważ znajduje się wyżej nad gruntem, a to sprawia, że większe jest prawdopodobnieństwo, że odbity promień akurat na niego trafi.
Bardziej obrazowo wygląda to mniej więcej tak:
Rzucamy piłeczką tak, aby odbić ją np od ściany, albo podłogi. Piłeczka zawsze odbija się losowo. Raz poleci w prawo, raz w lewo.
Innymi słowy - piłeczka odbija się w rozmaite strony za każdym razem jednak w jakimś konkretnym kierunku.
Następnie ustawiamy w pokoju jakiś duży obiekt, np szafkę. Dalej rzucamy piłeczką o ścianę i dalej odbija się ona losowo, jednak raz na jakiś czas uderza w tą szafkę. Skoro piłeczka może losowo odbić się w powiedzmy 300 różnych kierunkach, a na trasie 70 z z tych kierunków odbicia leży szafka - to w nią uderzy.
Mówiąc najprościej - skoro obiekt jest duży - to większe prawdopodobieństwo, że losowy strzał w ten obiekt trafi.
Ale to nie koniec. Teraz zamiast szafki ustawiamy tam pudełko od zapałek. Piłeczka odbita od ściany może polecieć w różnym kierunku, lecz szansa aby trafiła akurat w pudełko jest mała. Musi bowiem ona odbić się pod specjalnym kątem, aby uderzyć akurat tam, gdzie leży to pudełko.
Im mniejsza szerokość kątowa, w jaką piłeczka musi się "wstrzelić" odbijając od ściany, aby trafić w "cel", tym mniejsze prawdopodobnieństwo, że w dany cel losowo trafi.
Podam teraz zmyślone przeze mnie wartości, które jednak obrazują schemat mojego rozumowania.

Załóżmy, że selenonauta stoi na powierzchni Księżyca. Zaznaczyłem po jego obu stronach punkty, które umownie znajdują się od niego 5, 10 i 15 metrów.
Na te przykładowe punkty padają promienie słoneczne, które następnie się odbijają od powierzchni i ulatują w przestrzeń. Procenty podają założone wymyślone przeze mnie ilości światła, które odbite z tego miejsca trafiają w postać człowieka.
Załóżmy zatem, że z odległości 5 metrów od siebie człowiek ten "zbiera" 27% światła odbitego z tamtego miejsca. Z 10 metrów już tylko 12% w niego trafia, a z 15 zaledwie 6% odbije się tak, że trafi wprost na niego.
A jak to będzie w przypadku kamienia?

Kamień jest mały, zatem bardzo małe jest prawdopodobnieństwo, że światło odbite trafi akurat na niego. Wymyślone przeze mnie wartości obrazują, co mam na myśli.
Dlatego mały kamyk będzie ciemniejszy od selenonauty i nie będzie tak samo oświetlany przez promienie odbite, jak on.
Dodajmy do tego także kolor skafandra, który został zaprojektowany tak, aby jak najlepiej odbijać światło, a im obiekt lepiej odbija światło, tym jest jaśniejszy ;)
Teraz czas na argument nr 3.
Jest on podobny do nr 2, lecz pozwoliłem sobie tutaj na skromny eksperyment.

Oto mój model wozu bojowego (aż wstyd mi teraz, bo na zdjęciach widać, że spód nie jest pomalowany, jednak został on tak pomalowany z oszczędności czasu - na półce stoi tak, że tej "fuszerki" nie widać ;) ) sfotografowany tak, aby przedstawić o co mi chodzi :]
Niestety nawet największy pokój w moim domu jest zbyt mały, aby odtworzyć ogrom przestrzeni Księżyca, lecz mechanizm jest podobny.
Zdjęcie to przedstawia część panoramy pokoju (około 130 stopni). Widać na nim model stojący praktycznie bokiem do aparatu.
A teraz druga panorama:

Tutaj transporter stoi prawie przodem.
Warto zauwazyć, że kanapa (po lewej stronie zdjęć) na obu fotkach stoi tak samo. Oczywiście zmieniła się troszkę, bo była dość blisko aparatu i nawet drobna zmiana położenia fotografującego powodowała zmianę wielkości, lecz jest to ten sam mechanizm, jaki stosuje się w tych księżycowych panoramach.
Lądownik stoi inaczej? Oczywiście, że tak. A czemu? Bo fotografujący zmienił miejsce. A tło? Czemu jest takie samo? Bo jest tak daleko, że zmiana położenia fotografującego na nie nie odziałuje z sposób zauważalny.
Czy model stoi inaczej na każdej z fotek? Oczywiście, że tak! A czemu? Bo zmieniłem miejsce fotografowania. A czy tło się zmieniło?
Niewiele. A czemu? Bo pokój był zbyt mały, przesunięcie się o kilkanaście centymentrów zmienia już proporcje kanapy. Lecz wyobraźcie sobie, jak by to wszystko wyglądało, gdybym fotografował ten model na hali sportowej albo na boisku. Tło by się praktycznie nie zmieniło.
Niedowiarkom proponuję test: w lesie, w górach albo w mieście weźcie ze sobą kolegę i przeprowadźcie coś takiego - każcie mu ustać nieruchomo przodem do siebie a potem obróćcie się dookoła tak, jakbyście robili panoramę. Wynik - Tło np nad morzem - las, morze itp i Wasz kolega stojący twarzą do Was na tle powiedzmy jakiejś latarni morskiej.
Następnie niech on stoi nieruchomo jak stał, a Wy przejdźcie za jego plecy i powtórzcie "panoramowanie". Wynik - latarnia już nie jest w tle Waszego kolegi, bo mimo, że wszystko stoi jak stało, tło horyzontu się nie zmieniło, to teraz kolega stoi do Was zwrócony plecami na tle innym niż wcześniej! Teraz patrząc w stronęlatarni tego kolegi nie widać! :D
Straszne! Wasz kolega to hoax! :D
No i na koniec najciekawszy moim zdaniem argument: fotka krateru.
Pobawiłem się troszkę i pomazałem na tych fotkach ;)

Co my tutaj mamy? Literką
A zaznaczyłem charakterystyczny punkt - dwa blisko leżące małe kraterki ;)
Tuż obok nich, koło grotu żółtej strzałki jest wgłębienie.
Literka
B to duży krater w tle.
C przedstawia mały ciemny pasek który też jest kraterem.
D to odległość od robiącego zdęcie to krawędzi "znikającego" krateru.
A
G to odległość pomiędzy środkiem krateru B a środkiem zagłębienia przy kraterkach A.
I co mi z tego mazania przyszło? Ano pewne przemyślenia.

Położenie
A, B i C jest bezdyskusyjne.
Ale
G już jest zaskakujące. Nie dość, że jest mniejsze, to jeszcze skierowane w innym kierunku.
A
D? Widać wyraźnie, że ktoś, kto robił to foto stał dalej, niż wtedy, kiedy robił poprzednie. Pojawiło się bowiem bardzo wiele pomniejszych fałd terenu - po prostu selenonauta cofnął się troszkę.
Wydaje mi się nawet, że widzę miejsce, z którego fotograf robił zdjęcie - ślady na podłożu są widoczne ;)
Czyli wiemy już, że fotograf stoi w innym miejscu.
Ale czy to oznacza, że krater może sobie "zniknąć"?
Oczywiście, że nie.
Spójrzmy, jaki spadek ma stok, na którym stoi selenonauta.

Nasza wiedza się pogłębia - wiemy teraz, że dodatkowo jest to stok o dość dużym nachyleniu.
Moja interpretacja fotek?
Oto i ona:

Przy fotce, na której widać nasz magiczny znikający krater (oznaczony tutaj literą
X) stojący na stoku fotograf (
Y) widzi wszystkie ciekawe obiekty (A, B i rzeczony X) i strzela im zdjęcie. Krater widoczny, punkty A i B też, odległość do krawędzi stoku mała, zatem jest mało szczegółów pomiędzy fotografującym a kraterem X.
A kiedy krater "znikł", zachodzi sytuacja:

Stąd zatem zwiększona odległość pomiędzy fotografem a miejscem, gdzie powinien być krater (widać więcej kamyków i fałd pomiędzy fotografem, a punktem gdzie powinien znajdować się X),
pozorne zbliżenie do siebie punktów A i B oraz długości G.
A na marginesie - wystarczy spojrzeć na moje fotki, aby zauważyć, że tła są jednak troszkę inne ;)
Marabacus, na tych fotkach niczego specjalnego z punktu widzenia hoaxu nie ma...
To zwykłe zdjecia, jakie są do wykonania. Najciekawsze są jednak argumenty z przestawionym lądownikiem i znikającym kraterem.
"- Hej chłopaki, jak flmowaliśmy ostatnio? Lądownik stał przodem, czy tyłem?
- Yyyy, nie mam pojęcia, panie Kubrick.
- Dobra, damy go tutaj tyłem i módlmy się, żeby na poprzednich ujęciach czasem nie stał on tyłem"
"Nie, panowie. To ujęcie nie jest dosyć dramatyczne. Wykopcie mi tutaj dodatkowy krater."
To coś w stylu, jakby podczas oglądania filmu o Titanicu nagle w jednej ze scen przez moment byłoby widać okręt sunący tyłem po Saharze. Nonsens.
"Bill Kaysing był pisarzem technicznych publikacji i zaawansowanych technologii "Rocketdyne Systems" od 1956 do 1963 roku. Twierdzi, że w 1959 roku, szansa na to, że człowiek wyląduje na Księżycu i powróci bezpiecznie na Ziemię wynosiła 0,0014%. Twierdzenie swoje opiera o:
1. ówczesną technologię (moc obliczeniowa komputerów była nie większa niż współczesnych kalkulatorów),
2. efekty promieniowania słonecznego
3. rozbłyski słoneczne (tzw. solar flares)
4. mikro-meteoryty"
Być może w 1959 roku szanse tyle wynosiły, lecz w '69 miały sięjak widać dobrze ;)
Moc obliczeniowa była wystarczająca do zadań jakie przed tym komputerem postawiono. Wbrew pozorom, lot w próżni nie jest niczym skomplikowanym - wystarczy w odpowiedniej chwili włączyć albo wyłączyć odpowiedni ciąg. Czy do tego trzeba conajmniej Pentium XII? A co z sondami bezzałogowymi, które latały tam i siam po kosmosie? One też nie mogły tego robić?
Co do promieniowania - starano łagodzić jego skutki i robiono to w sposób wystarczający - czy mam poszukać wykresów radiacji jakie zostały zanotowane podczas każdej z misji? Mam nadzieję, że nie, wystarczająco już się namęczyłem z tymi paroma fotkami ;)
A co do rozbłysków i mikrometeorytów - w takim razie żaden lot w kosmos, ani nawet roczny pobyt ludzi na Mirze, albo teraz na ISS nie jest możliwy, z powodu tychże przyczyn, czy tak?
Szanowny
Marabacusie, przedstawiłeś swoje (?) fotki. Ja proszę Cię na razie tylko o ustosunkowanie się do tychże nagrań:
KLIKMNIE TEŻ KLIKNIJReszta moich argumentów w następnej odsłonie debaty, "nic na łapu capu" ;) :)