Burzyński bardzo dobrze wie, że rak to biznes bo sam tak zarabia. Od 35 lat zaczyna jeden po drugim testy kliniczne i ich nie kończy (nie publikuje raportów stwierdzających, czy antyneoplastony działają czy nie). Dlatego jego klinika formalnie jest instytutem badawczym, co jest korzystne podatkowo. Terapia jest też strasznie droga, a zaczynający ją na początku są zapewniani że na pewno działa, zaś gdy nie zadziała mówi się im że przecież dopiero trwają testy kliniczne, nie można jeszcze mówić że nie działa. Burzyński ma na koncie kilka spraw wytoczonych przez rodziny zmarłych pacjentów.
Kilka wątpliwości:
"Tylko, żeby nikt opacznie nie zrozumiał tego co napisałem: nie ma dowodów na to, że pomagają, więc używanie ich zamiast prawdziwej terapii to wykazanie się skrajną nieodpowiedzialnością za swoje życie. Zacznijmy od twardych faktów dotyczących twardej waluty.
1 grudnia 2011 roku brytyjska gazeta (nie, nie The Sun ;-) ) doniosła o przypadku czteroletniej dziewczynki, która była chora na raka i jej rodzina musiała zebrać 20 000 funtów (ok. 100 000 złotych) żeby doktor Burzyński zgodził się zbadać dziewczynkę i ustalić czy podda ją swojej nieuwodnionej terapii. Oczywiście, jeśli wynik badania byłby pozytywny rodzina musiałaby uzbierać kolejne pieniądze na samo leczenie. Przypominam, mówimy tu o terapii, której skuteczność, pod względem naukowym, jest obecnie na tym samym poziomie co pozytywne myślenie...
23 listopada 2011 roku kolejna brytyjska gazeta donosi, że przez doktora Burzyńskiego i jego leczenie rodzina sześciolatka straciła niemal wszystkie swoje oszczędności. Szacują oni roczny koszt takiego leczenia na 63 000 funtów (ok. 325 000 złotych). Niestety, chłopczyk zmarł w czerwcu tego roku.
29 czerwca 2011 roku amerykańska gazeta doniosła o przypadku nastolatki, której rodzina musiała zebrać 30 000 dolarów (jak poprzednio, ok. 100 000 złotych) w celu rozpoczęcia kuracji antyneoplastonami. Zwrócili się o pomoc do Fundacji Ronalda McDonalda, ale tam odmówiono im pomocy, bo lekarze fundacji uważają doktora Burzyńskiego za... znachora (z ang. quack).
17 lutego 2011 roku przewidywany koszt kuracji antyneoplastonami dla czterolatki chorej na raka mózgu wynosił 135 000 dolarów (ok. 450 000 złotych).
(...)
A co dostajemy za tę opłatę? Według odpowiedzi z kliniki doktora Burzyńskiego otrzymujemy następujące świadczenia:
6 000 dolarów (ok. 20 000 złotych) za przygotowanie planu leczenia na podstawie testów genetycznych przeprowadzonych w Caris Life Sciences Lab w Phoenix.
500 dolarów (ok. 1 500 złotych) na pokrycie "kosztów ewaluacji dokonanych przez lekarzy"
1 000 dolarów (ok. 3 000 złotych) za wizytę z konsultacją.
4 000 dolarów (ok. 12 000 złotych) za badania laboratoryjne (nie wyjaśniono jakie, skoro już zapłaciliśmy 20 000 złotych za badania genetyczne).
Jeśli doktor Burzyński zakwalifikuje nas do swoich testów klinicznych terapii, której skuteczności nie udowodniono przez ponad 30 lat, musimy zapłacić 10 000 dolarów (ok. 33 000 złotych).
Dodatkowo, trzeba zapłacić za bliżej nieokreślone (są tak nowatorskie, że nieznane w momencie tworzenia cennika - naprawdę tak jest napisane!) leki na receptę. Oczywiście leki te są medykamentami zaakceptowanymi przez FDA, co oznacza, że są po prostu zwykłymi lekami. Ich koszt jest szacowany na 7 - 15 000 dolarów (23 - 50 000 złotych).
To wszystko płacimy w samej klinice. Następnie, gdy zostaniemy już odesłani do domu z kwitkiem, będziemy musieli płacić od 4.5 do 6 000 dolarów (ok. 15 - 20 000 złotych) plus, dodatkowo, płacić za przepisane leki.
Warte zauważenia jest (oprócz iście astronomicznych kosztów), że wśród tych kwot nie ma żadnej opłaty za antyneoplastony. Ba, nie są one nawet wymienione w żadnym z punktów wyliczających koszty. Nic więc dziwnego, że przy tak zgrubnie podanych kosztach, cała terapia może wyciągnąć aż 450 000 złotych. Szczególnie jeśli dodamy koszty przelotu, zakwaterowania rodziny itp.
Dlaczego zatem nie są nigdzie wymienione antyneoplastony, czyli cudowny lek na raka? FDA (Amerykańska agencja zajmująca się dopuszczaniem do użytku leków na terenie USA) ma dokładne wytyczne jakie powinny być opłaty za leki, które są używane do testów klinicznych. Opłaty te nie powinny być wyższe niż koszty ponoszone przez organizację, która testy kliniczne przeprowadza. Krótko mówiąc, FDA uważa, że nie powinno się na testach klinicznych zarabiać. Brzmi to bardzo rozsądnie, ponieważ przy takich testach nie mamy żadnej gwarancji, że zostaniemy uleczeni. Istnieje jedynie taka nadzieja."
http://blog.ienvypar...ynski-i_23.html
Czyli mamy doktora który od 30 lat nie ma dowodów, że jego leki działają, kontra medycynę które publikuje swoje wyniki i osiąga rzeczywiste rezultaty, niekiedy całkiem niezłe (wyleczalność raka kosmówki sięga 90%)